Читать книгу Gwiazda z pierwszego piętra - Barbara Kosmowska - Страница 7

Kopernik z tępym uśmiechem karpia

Оглавление

Tomasz lubi podwozić Mikołaja do szkoły.

‒ To po drodze ‒ zawsze zapewnia mamę.

Prawda jest inna. Mikołaj nigdy nie widział kogoś równie zapracowanego. Równie zapracowane były dwie rzeczy należące do mamy narzeczonego: jego zegarek i komórka. A mimo ciągłych telefonów, porannego pośpiechu i zerkania na cyferblat fajnego czasomierza, lśniąca honda Tomasza cierpliwie czekała pod domem. Nawet gdy Mikołaj spokojnym krokiem zmierzał do auta, nie usłyszał niczego w rodzaju: „No weźże się, chłopie, pośpiesz!”. Spokojnie zajmował miejsce obok kierowcy i dopiero wówczas samochód ruszał z cichym pomrukiem silnika w kolejny, trudny dla Mikołaja dzień.

Lubi te wspólne przejażdżki.

Przynajmniej nikt nie zamęcza mnie wiecznymi pytaniami ‒ myśli z ulgą, gdy razem omijają korki i pokonują tonące we mgle miasto. Trochę mu głupio, że ów „nikt” to akurat mama, ale Mikołajowi chodzi tylko o to, że mama jest jakby za mało męska. Ciągle się zza kierownicy o coś dopytuje, ustala… Mężczyźni nie potrzebują tylu zapewnień czy obietnic. Zamiast mówić, wolą sobie spokojnie wszystko przemyśleć.

Tomasz jest na szczęście bardziej podobny do dziadka niż do mamy. Przemierzają więc kilometr za kilometrem w przyjaznym milczeniu. Tylko czasami, gdy jadą dłuższą trasą, Mikołaj dowiaduje się niesamowitych rzeczy o jakimś starym domu albo ważnym placu. Bo Tomasz zna każdą ulicę i skwer, a na dodatek zaprojektował piękne osiedle, odnowił kilka szlachetnych kamienic. Jak to architekt.

‒ Paweł, mój przyjaciel z Mirowa, też będzie architektem. ‒ Mikołaj sam się dziwi, że wspomina o Pawle i Mirowie. ‒ Obiecał, że kiedyś wybuduje w naszym parku prawdziwe planetarium…

‒ Chętnie mu pomogę ‒ Tomasz uśmiecha się i z aprobatą kiwa głową, zatrzymując samochód przy szkolnym żywopłocie. – Ale wiesz, o czym pomyślałem? ‒ lekko ścisza rozśpiewane radio. ‒ Architekt to rzemieślnik… I Paweł, i ja wprawdzie będziemy budować nowe domy na Ziemi, ulice czy parki… Ale to ty, jeśli pozostaniesz wierny Księżycowi ‒ zdobędziesz cały wszechświat.

‒ Astronom nie jest rzemieślnikiem? ‒ zainteresował się Mikołaj.

‒ Nie. Jest kimś więcej. Jest marzycielem ‒ odpowiedział zdecydowanym głosem Tomasz, zanim przyjaźnie machnął ręką swemu pasażerowi i delikatnie włączył się w sznur odjeżdżających spod szkoły samochodów.

Mama chciałaby usłyszeć, że klasa, do której chodzi Mikołaj, jest świetna, koledzy ‒ fantastyczni, nauczyciele ‒ idealni. Mikołaj też by sobie tego życzył, ale przecież marzenia mamy i Mikołaja zawsze chodzą krętymi drogami.

Nie jest najgorzej. Poznał kilku sympatycznych ludzi. Polubił Olafa, Kaśkę i Big Bena, który niedawno przyjechał z Londynu. Pan od geografii też jest wporzo. Wszyscy mówią na niego „Przedziałek”, jako że na głowie ma wyłącznie przedziałek, bo ani jednego włosa. Najbardziej jednak podoba się Mikołajowi, że na ogół nikt od niego niczego nie chce. Może więc sobie milczeć i nawet trochę udawać, że wcale go tu nie ma.

Klasowi cwaniacy byli przekonani, że Mikołaj „niewiele nosi pod beretem” (tak pokpiwał sobie Filip) i jest „tępy jak uśmiech karpia”, o czym przekonywał klasę Duży Leon. Te rewelacje wcale Mikołaja nie martwiły. Dopiero po pewnym czasie cwaniacy przestali ostentacyjnie nim pogardzać, gdy okazało się, że ten nowy więcej wie o gwiazdach i księżycu niż sam Przedziałek. Zadanie z matmy rozwiązał od ręki, kiedy go Furia wyrwała do tablicy. Z polaka też nieźle kojarzył. Ale żeby miał parcie na złotą tarczę? Nigdy!!! Odzywał się tylko wtedy, gdy go pytali.

‒ Błyszczysz, chłopie. Jak gwiazda ‒ cmoknął z zachwytem Duży Leon.

‒ A że jesteś Mikołaj, to u nas będziesz Kopernik! ‒ klasnęła w ręce Kaśka i roześmiała się z własnego żartu, aż jej się piegi rozsypały po bladej buzi.

Od tego czasu nikt już nie wspomniał o uśmiechu karpia. Za to Mikołaj zastanawiał się, jak właściwie wygląda taki tępy uśmiech. I choć nie chciał być w tym myśleniu złośliwy, przypuszczał, że to jest mniej więcej taki uśmiech, jakim obdarowywał świat zawsze z siebie zadowolony Duży Leon.

…tak to mniej więcej u mnie wygląda… ‒ podsumował miniony dzień Mikołaj, kończąc mail do Pawła. Wysłał go kliknięciem.

Wiedział, że Paweł nie będzie się cackał i odpowie, jak to on: „Wyluzuj, ziom, sytuacja jest spoko” ‒ albo coś w tym guście. Ale to normalne. Pawła świat się nie zmienił. To w życiu Mikołaja doszło do kosmicznej katastrofy, po której tylko Księżyc pozostał na swoim miejscu.

Postanowił zajrzeć, co nowego na Księżycu.

W oknach naprzeciwko gasły światła, jakby ktoś skakał po rozświetlonej szachownicy i wyłączał je to tu, to tam. Spojrzał w górę. Tym razem księżycowej tarczy zazdrośnie strzegły ciężkie chmury i Mikołaj pomyślał, że wyglądają jak puchowa kołdra, którą opatulił się stary wędrowiec. Odłożył lornetkę. W domu naprzeciwko zamigotała nocna lampka.

Już pierwszego dnia po przeprowadzce zauważył, że sąsiaduje przez ulicę z właścicielką jasnych warkoczyków. Mieszka z nią okno w okno, co go nawet zdenerwowało, bo wyprawy na Księżyc powinny być samotne.

Pewnie będzie wkuwała na pamięć jakieś zadanie domowe ‒ pomyślał z lekką pogardą. Bo cóż innego mogą robić dziewczyny, które nie wybierają się z wizytą na Księżyc?…

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Gwiazda z pierwszego piętra

Подняться наверх