Читать книгу Blondynka na Hawajach - Beata Pawlikowska - Страница 14
Rozdział 6. Mauna Kea
ОглавлениеROZDZIAŁ 6
Mauna Kea
Wstałam z lekkim szumem w głowie. Na twarzy musiałam mieć znak zapytania, bo kelnerka w restauracji od razu postawiła przede mną kubek gorącej kawy.
– Hm – siedziałam i myślałam – hm. Hm.
Świat jest zawsze bardziej niezwykły niż to, co ci się o nim wydaje. Doświadczyłam tego wiele razy wcześniej. Ale nie aż tak. Usta wciąż otwierały mi się ze zdumienia, co najwyraźniej było odbierane jako wyraz mojego wielkiego głodu, bo co chwilę ktoś podchodził co pytaniem co podać.
Typowe hawajskie śniadanie, hm. Hm. Hm… Jajka, bekon, naleśniki. Zamówiłam owsiankę. Bardzo chciałam się obudzić.
Jeszcze łyk gorącej kawy. Stukanie podkutych butów na drewnianej podłodze. Zapach jedzenia. Wiadomość, która właśnie wpadła do mojej skrzynki mailowej. Gotowość dzisiaj o drugiej po południu. Przewodnik będzie miał ze sobą zapas wody, specjalne ciepłe kurtki oraz rękawiczki.
Mauna Kea!!!
Wyprostowałam się przy stole jak struna. Nagle poczułam się trzeźwa i całkowicie obecna. Dzisiaj jest ten dzień!!! Usiłowałam wprawdzie przesunąć termin wyprawy na szczyt, żeby lepiej się aklimatyzować, ale odpowiedziano mi, że najbliższy następny dostępny termin jest dopiero za miesiąc.
Nie dlatego, że jest tylu chętnych. Raczej dlatego, że jest to miejsce święte dla Hawajczyków i obowiązują tam bardzo restrykcyjne przepisy. Nie można sobie po prostu wejść na najwyższą górę świata. Trzeba mieć przewodnika i specjalne przygotowanie.
Pustynny, wulkaniczny krajobraz u stóp Mauna Kea.
Dam radę! Wiem, że będzie ciężko, ale dam radę! – powtarzałam sobie w myślach.
Mauna Kea!
A właściwie Mauna A Wakea.
Wakea w tradycji hawajskiej to Wielka Przestrzeń, czyli Niebo zaślubione planecie Ziemi, która nazywa się Papahanaumoku.
Kiedy Tata Niebo Wakea i Mama Ziemia Papahanaumoku spotkali się i pokochali, na świat przyszły wszystkie ich dzieci, czyli hawajskie wyspy. Jako pierwsza urodziła się największa wyspa, dzisiaj nazywana Big Island, której najwyższy punkt zawsze dotyka Ojca Niebo i ma z nim tajemny kontakt.
Mauna a Wakea znaczy Góra, Która Należy Do Ojca Niebo.
Góra, Która Dotyka Nieba.
Góra, Która Jest Częścią Nieba.
Góra, która jest naszym przodkiem.
Niektórzy uważają, że Mauna Kea jest przodkiem wszystkich ludzi na Hawajach. Inni twierdzą, że jest pępkiem świata połączonym ze światem bogów. Wszyscy wiedzą, że jest święta. Kiedyś na szczyt mogli wchodzić tylko specjalnie przygotowani kapłani.
Mauna Kea, Biała Góra, ponieważ na jej szczycie czasem leży śnieg.
Pamiętam, że chciałam zorganizować wyprawę na szczyt Mauna Kea w styczniu albo w lutym i okazało się, że na wierzchołku w tym czasie częste są zamiecie i zawieje śnieżne tak silne, że wspinaczka staje się niemożliwa.
Ale wreszcie przyszedł ten dzień!
Będzie ciężko, wiem, ale dam radę! – powtarzałam w myślach. Ile razy wchodzi się na najwyższy szczyt świata? Pewnie tylko raz w życiu. Dam radę! Cokolwiek zdarzy się po drodze – śnieg, lód, wichura, brak tlenu, zmęczenie – dam radę!
Punktualnie o drugiej po południu wsiadłam do specjalnie oznaczonego samochodu. Włożyłam grubą kurtkę, czapkę, szalik i rękawice. Ruszyliśmy w drogę. Przez czarne hawajskie pustkowia zastygłej lawy. Nic mnie już nie dziwiło. Byłam w totalnej gotowości do stawienia czoła wszystkim wyzwaniom, jakie napotkam po drodze.
Miałam mocne buty, zapas wody, ciepłe ubranie i wegańskie batony energetyczne na wypadek, gdybym potrzebowała wsparcia.
Jechaliśmy w ciszy.
Coraz wyżej i wyżej.
Kamyki zgrzytały pod kołami samochodu.
Wiedziałam, że na wysokości prawie trzech tysięcy metrów jest centrum informacyjne dla gości. Ostatnia szansa skorzystania z łazienki, może gorąca kawa i herbata, aktualne wiadomości o pogodzie. Czy stamtąd będziemy dalej wędrować piechotą?
Na szczycie Mauna Kea. Miałam na sobie polar i dwie kurtki (w tym jedną pożyczoną), czapkę i trzy kaptury na głowie, rękawiczki, i wciąż było mi zimno.
Cała góra ma 10 200 metrów wysokości. Część nad powierzchnią ziemi wynosi 4260 metrów. Wyzwanie. Zacisnęłam ręce w pięści. Pełna gotowość. Nie mam pojęcia na jakiej jesteśmy wysokości, ale czuje się rozrzedzone powietrze. Coraz mniej tlenu, ciężko oddychać. Nabieram głęboko powietrza do płuc, ale mam poczucie, że brakuje mi tchu. Że się duszę. Najważniejsze to zachować spokój. Oddychać równomiernie, spokojnie. Bo jeśli spanikujesz i zaczniesz chwytać powietrze histerycznie płytkimi haustami, to będzie jeszcze gorzej. Nie tylko będziesz miał wrażenie, że się dusisz, ale naprawdę będziesz niedotleniony, co jest niebezpieczne dla całego organizmu.
Oddychaj spokojnie. Pełne wdechy i wydechy. Jeszcze raz. Spokojnie.
Nagle samochód stanął.
Już? Idziemy?! Wchodzimy na szczyt??!!
– Chwila przerwy! – ogłosił kierowca.
Aklimatyzacja! – domyśliłam się. – Przygotowanie do wspinaczki. Czas, żeby napić się wody, rozprostować nogi, przejść się. Niektórzy pewnie już tu zostają. Pamiętam, że kiedy wchodziłam na wulkan Mismi w Peru, po ostatnim noclegu na wysokości około pięciu tysięcy metrów połowa osób nie miała siły wyjść z namiotu.
Dlatego robi się przerwę, żeby sprawdzić jak na nowej wysokości zachowuje się organizm. Choroba wysokościowa jest nieprzewidywalna. Nie wiadomo kogo dotknie, jak szybko i w jaki sposób. Trzeba po prostu być gotowym na szybkie reagowanie.
Ja czuję się świetnie!! Dziękuję, nic mi nie potrzeba! Mam wodę i mam w sobie gorący płomień, który rozgrzewa mnie od środka.
Mauna Kea!!!
Mauna a Wakea!!!
Za chwilę rozpocznę wędrówkę na szczyt najwyższej góry świata!!!
– Można podejść bliżej do teleskopu! – zachęcił kierowca.
Teleskop!!!
Jasne!!! Czytałam przecież, że na Mauna Kea panują nadzwyczajnie dobre warunki do obserwowania gwiazd. Ciemność nocy jest doskonała, niezakłócona sztucznymi światłami miasta, a powietrze jest czyste i suche.
Amerykański teleskop radiowy tuż pod wierzchołkiem Mauna Kea. Jeden z dziesięciu teleskopów należących do sieci The Very Long Baseline Array (VLBA), rozmieszczonych w różnych zakątkach Stanów Zjednoczonych, zarządzanych z centrum w Nowym Meksyku.
Teleskop!!! Wielki jak dom! Uniesiony kilka metrów nad ziemią i wpatrujący się ogromnym, białym, okrągłym okiem w niebo!! Na co patrzy? Na Wenus? Pierścienie Saturna? A może sięga wzrokiem do następnej galaktyki, do planet w srebrzystych mgławicach świetlnych lat?…
Ruszamy dalej. Lada moment na pewno rozpoczniemy wspinaczkę. Z tego co wiem, wędrówka na szczyt trwa osiem godzin. Na razie jest słoneczne popołudnie. Daleko stąd na dole nad brzegiem oceanu trwa słony, lepki, tropikalny upał. Tutaj jest coraz bardziej przenikliwie zimno i sucho. Sztywne żółte trawy szarpane przez wiatr. Ruda wulkaniczna ziemia z drobnymi kamykami.
Coraz wyżej, coraz zimniej, coraz mniej tlenu w powietrzu.
Dam radę! Wiem, że będzie trudno! Wiem, że osiem godzin drogi wspinaczki pod górę w rozrzedzonym powietrzu to prawdziwe wyzwanie, ale dam radę!!
Samochód zatrzymuje się wreszcie z takim westchnieniem resorów, że domyślam się od razu, że to jest koniec drogi. Teraz zaczyna się prawdziwa wyprawa! Woda jest, rękawice, czapka, szalik. I to co najważniejsze, czyli moje gorące pragnienie. W drogę!!!
Wyskoczyłam z samochodu.
Jestem gotowa!!!
Którędy na szczyt?!
Kierowca spojrzał na mnie tak, jak ja patrzyłam na Hawaje pierwszego dnia. Zdaje się, że okazywałam zbyt dużo entuzjazmu. Może obawiał się, że moja wielka radość i gotowość to objawy choroby wysokościowej. Bez obaw, drogi panie, ja wiem co robię. Chcę iść na szczyt!!! Jestem gotowa!!!
Okręciłam się dookoła w poszukiwaniu ścieżki, szlaku, drogi. Nie ma. Może to i lepiej. To znaczy, że niewiele osób zdobywa się na odwagę, żeby to zrobić.
A więc którędy? Chodźmy! Nie ma czasu do stracenia!
Kierowca zmrużył oczy. Podszedł bliżej.
– Dobrze się czujesz? – zapytał.
– Wspaniale! – zapewniłam go. – Jestem gotowa! Możemy ruszać!
Znów spojrzał na mnie tak, jakby miał wątpliwości co do stanu mojego umysłu. Fakt, byłam ubrana cieplej niż pozostałe osoby, ale to dlatego, że szybko marznę. Miałam na sobie nie jedną, lecz dwie ciepłe kurtki, czapkę i dwa kaptury, szalik na ustach, więc niewiele mnie wystawało na zewnątrz, ale poza tym czułam się wspaniale. Lepiej niż wspaniale. Pomyśl, że czekałam na ten moment przez trzydzieści lat!!! Wymarzyłam to sobie siedząc na ławce w szkole, a teraz jestem tutaj i za kilka godzin – jeśli wszystko dobrze pójdzie – znajdę się na wierzchołku najwyższej góry świata!
Nie ma czasu do stracenia!
– Chodźmy! – powiedziałam niecierpliwie przestępując z nogi na nogę.
Kierowca poruszył się niepewnie.
– Chodźmy!! – powtórzyłam ponaglająco.
Przecież pan ma nas prowadzić, prawda? Po to potrzebowaliśmy przewodnika, żeby nie zabłądzić po drodze! Nie ma co zwlekać! Przed nam osiem godzin wspinaczki!
Byłam tak stanowcza, przekonująca i pełna wewnętrznego żaru, że przewodnik w końcu zamknął samochód i podszedł do mnie.
– Chodźmy! – zawołałam z radością.
– …Dokąd? – zapytał po chwili wahania przewodnik.
– Ha ha ha!!! – roześmiałam się.
Ostatnie promienie słońca w drodze do szczytu wulkanu Mauna Kea.
Świetny dowcip! Ma pan poczucie humoru! To pewnie jeszcze jeden tajny sposób na sprawdzenie czy nie mam przypadkiem choroby wysokościowej! Jednym z jej objawów jest generalne pomieszanie, osłabienie i mętlik w myślach.
Nie mam choroby wysokościowej! Czuję się świetnie!
– Chodźmy!!
– Dokąd?…
– Na szczyt!!!
– My jesteśmy na szczycie – odrzekł przewodnik.
– Słucham? – potrząsnęłam głową. Czapka i dwa kaptury, a do tego porywisty wiatr robiły swoje. Chyba się przesłyszałam.
– Co pan powiedział?
– Jesteśmy na szczycie.
– Tak, wiem, jesteśmy na dolnym szczycie – zgodziłam się. – Ale czy to nie jest już najwyższa pora, żeby ruszać w drogę?
– W drogę dokąd?
– Na szczyt!
– My jesteśmy na szczycie – powiedział znów kierowca i tym razem usłyszałam go doskonale.
– J–jak to jesteśmy na szczycie? – zająknęłam się.
Przewodnik patrzył na mnie takim wzrokiem, jakbym właśnie urwała się ze świątecznej choinki i wpadła mu do talerza z barszczem.
Podniosłam głowę. Rozejrzałam się.
Nade mną było tylko niebo.
I ani kawałka góry.
Wydawało się – choć to nieprawdopodobne, niemożliwe i niewiarygodne – że cała istniejąca góra znajduje się pod nami.
– J–jesteśmy na szczycie? – wyjąkałam jeszcze raz.
– Jak najbardziej. Mamy pół godziny do zachodu słońca. Po zachodzie nikomu nie wolno tu zostać.
Usłyszałam śmiech.
Czy śmiał się ze mnie Wakea Tata Niebo? A może to dobrotliwy chichot Mamy Ziemi? A może to jeden z astronomów obserwujących gwiazdy na niebie?
Mauna Kea!
Zostałam przywieziona na wierzchołek najwyższej góry świata jak tobołek nadany pocztą! Przez amerykańskiego kierowcę amerykańskiego samochodu! Po drodze wyłożonej asfaltem, ponieważ jak później się dowiedziałam, pył hawajskiej ziemi unoszony przez wiatr szkodził trzynastu bardzo drogim międzynarodowym obserwatoriom i teleskopom stojącym na szczycie!
Stałabym tak pewnie jeszcze przez jakiś czas ze szczęką opadniętą ze zdumienia, gdyby nie to, że na górze było bardzo zimno i wiał huraganowy wiatr. To on popchnął mnie wreszcie do przodu.
Przenieś się
razem ze mną na szczyt wulkanu
Mauna Kea na Hawajach.