Читать книгу Tak dziś jemy. Biografia jedzenia - Би Уилсон - Страница 7

Zaburzenie równowagi

Оглавление

Jest chłodny zimowy dzień. Zapada zmierzch. Siedzę w studenckiej kawiarni na terenie Uniwersytetu Cambridge w towarzystwie trzydziestoośmioletniego naukowca, Fumiakiego Imamury. On pije czarną kawę, ja herbatę English Breakfast. Imamura ma jaskrawy krawat i fryzurę w stylu Beatlesów. Pochodzi z Tokio, ale od 15 lat mieszka na Zachodzie, gdzie bada zależności między dietą a stanem zdrowia. „Wokół żywienia narosło tyle różnych mitów!”, stwierdza. Wspomina między innymi o tym, że zdaniem wielu osób istnieje coś takiego jak dieta optymalna dla zdrowia.

Gdziekolwiek byśmy się udali, wszędzie na świecie ludzi jedzą trochę „zdrowo” i trochę „niezdrowo”. Zasadnicze pytanie brzmi zatem, w którym momencie dochodzi do zaburzenia równowagi. Z badań Imamury wynika, że w większości krajów na świecie spożywa się obecnie więcej zdrowych produktów niż kiedykolwiek wcześniej. Z drugiej strony spożywa się również więcej tych niezdrowych. W kwestii żywienia wielu z nas wykazuje się swego rodzaju rozdwojeniem jaźni – co być może nie powinno dziwić, zważywszy na schizofreniczną atmosferę panującą w naszej dietetycznej rzeczywistości. Mamy dziś zdecydowanie bardziej swobodny dostęp do świeżych owoców niż kiedyś, ale też łatwiej nam jest sięgnąć po słodzone płatki zbożowe czy frytki.

Imamura jest epidemiologiem żywieniowym, w związku z czym przygląda się diecie całych populacji, aby na tej podstawie formułować wnioski dotyczące zależności między sposobem odżywiania się a stanem zdrowia społeczności. Pracuje w MRC Epidemiology Unit działającej w ramach kampusu biomedycznego Cambridge. Należy do dużego zespołu badawczego, który współtworzą przedstawiciele licznych uczelni ze Stanów Zjednoczonych i Europy kontynentalnej. Za całość projektu odpowiadają badacze z Tufts University w Bostonie, a na jego czele stoi profesor Dariush Mozaffarian, jeden z czołowych specjalistów w dziedzinie wykorzystania big data do pomiaru poziomu odżywienia ludzi w skali światowej.

W 2015 roku Imamura wraz z innymi autorami opublikował na łamach czasopisma medycznego „The Lancet” artykuł, który wywołał duże poruszenie pośród specjalistów od dietetyki. Imamura i jego zespół podjęli próbę opracowania mapy zdrowej diety. Starali się za jej pomocą zobrazować, jak ludzie odżywiają się w skali globu i jak się to zmieniło w ciągu 10 lat, od 1990 do 2010 roku[9].

W tym momencie można by zapytać o definicję zdrowej diety. Ktoś mógłby wówczas przedstawić definicję pozytywną i wskazać liczbę porcji warzyw i tłustych ryb, które powinno się w ramach takiej diety spożywać. Ktoś inny mógłby zaproponować ujęcie bardziej negatywne, podkreślając konieczność unikania słodzonych napojów i śmieciowego jedzenia. Świadczyłoby to oczywiście o zupełnie odmiennym podejściu do tematu. Większość badaczy zajmujących się dietą i zdrowiem łączy obie te koncepcje i zakłada, że wysokie spożycie „zdrowych” ryb niejako automatycznie oznacza na przykład niskie spożycie „niezdrowej” soli. A przecież ludzie to z natury bardzo niekonsekwentne istoty.

Japończycy, którzy wśród narodów zamożnych zawsze uchodzili za wyjątkowo dbających o „zdrową” dietę, spożywają jednocześnie dużo ryb i dużo soli (mimo że jedno jest „zdrowe”, a drugie „niezdrowe”). Na ich talerzach często pojawia się („niezdrowy”) rafinowany biały ryż, ale towarzyszą mu duże porcje („zdrowych”) ciemnozielonych warzyw liściastych. W diecie samego Imamury nadal królują ryby i warzywa, sam naukowiec przyznaje jednak, że też spożywa dużo soli – w postaci sosu sojowego – mimo że doskonale zna wyniki licznych badań wskazujących na jej związek z nadciśnieniem tętniczym. Imamura podkreśla, że nie ma na świecie takiej populacji, która odżywiałaby się w sposób idealnie zgodny z zaleceniami dietetyków.

W przeszłości wielokrotnie podejmowano próby oceny jakości diety w ujęciu globalnym, na ogół jednak naukowcy zakładali, że ludzie odżywiają się w sposób racjonalny – co nie do końca pokrywa się z rzeczywistością. Dotychczas w badaniach sumowano wysokie spożycie „zdrowych” produktów oraz niskie spożycie tych „niezdrowych”. Innowacyjność podejścia Imamury polega na tym, że on i jego koledzy przyglądali się spożyciu produktów „zdrowych” i „niezdrowych” oddzielnie, dzięki czemu z ich obserwacji wyłonił się obraz bliższy naszej żywieniowej rzeczywistości.

Grupa naukowców, do której należał Imamura, opracowała listę dziesięciu „zdrowych” składników żywieniowych. Znalazły się na niej: owoce, warzywa, ryby, fasole i rośliny strączkowe, orzechy i nasiona, produkty pełnoziarniste, mleko, wielonienasycone kwasy tłuszczowe (występujące między innymi w olejach z nasion, w szczególności z nasion słonecznika), roślinne kwasy tłuszczowe omega-3 oraz błonnik pokarmowy. Odrębnie utworzono listę składników „niezdrowych”, do których zaliczono: napoje słodzone, nieprzetworzone czerwone mięso, przetworzone mięso, tłuszcze nasycone, tłuszcze trans, cholesterol i sód. (Imamura zdaje sobie sprawę, że ta lista może budzić kontrowersje. Wśród specjalistów w dziedzinie dietetyki ciągle jeszcze trwają spory co do wpływu tłuszczów nasyconych i nienasyconych na zdrowie. Jeśli chodzi o te pierwsze, to podobnie jak w przypadku wielu innych składników odżywczych zasadnicza kwestia sprowadza się nie tyle do ich bezwzględnego wpływu na nasz organizm, ile raczej do tego, co ewentualnie będziemy konsumować zamiast nich. Badania sugerują, że zastępowanie tłuszczów nasyconych przetworzonymi węglowodanami może mieć niekorzystny wpływ na zdrowie, nasz organizm zyska natomiast wtedy, gdy zamiast nich będziemy spożywać oliwę lub orzechy[10]. Epidemiolodzy uznali jednak, że właśnie takie listy będą w optymalny sposób odzwierciedlać poziom aktualnej wiedzy na temat zależności między dietą a stanem zdrowia). Następnie badacze podjęli próbę stworzenia mapy, która ilustrowałaby poziom spożycia poszczególnych korzystnych i niekorzystnych dla zdrowia składników w danym kraju.

„Bardzo niewiele wiemy o tym, co ludzie faktycznie jedzą – wyznał mi Imamura z rozbrajającą szczerością, popijając przy tym czarną kawę. – Bardzo trudno jest dokonać oceny diety”. Badacze dysponują właściwie tylko danymi z rynku. Ustalają, jakie towary są do kraju importowane i ile opakowań tego czy tamtego produktu nabywcy kupują w ciągu roku. Potem na podstawie danych podażowych i produkcyjnych starają się w przybliżeniu określić, co ludzie tak naprawdę jedzą. Ta metoda nieźle się sprawdza przy obserwacji istotnych zmian nawyków dietetycznych – pozwala na przykład zauważyć, że łosoś zdetronizował śledzia. Bardzo często na podstawie tych danych wyciąga się pewne ważne wnioski, które w codziennym zamieszaniu związanym z robieniem zakupów i przyrządzaniem posiłków umykają naszej uwadze. Znaczna część spostrzeżeń zawartych w tej książce opiera się właśnie na danych z rynków, ponieważ w wielu przypadkach innych ścisłych informacji po prostu nie ma.

Trzeba mieć jednak świadomość, że te dane mają swoje wady. Przede wszystkim ukazują nam jedynie krajową średnią, poza tym nie mówią nam nic o tym, co się dzieje z produktami spożywczymi, gdy te trafiają ze sklepów do naszych domów. Czy nabywca fasolki szparagowej gotuje ją na parze i podaje z grillowanymi sardynkami, czy raczej odstawia do lodówki, a potem zepsutą wyrzuca?

Dane na temat diety mogą pochodzić również z wywiadów indywidualnych. Pyta się więc ludzi, co jedzą w ciągu 24 godzin lub 7 dni. Imamura zdecydowanie preferuje takie dane niż te rynkowe, ponieważ wyłania się z nich bardziej szczegółowy obraz dotyczący konkretnych zachowań związanych z jedzeniem. Szkopuł w tym, że ludzie często nie mówią prawdy o tym, co jedzą. „Nie, żadnych serowych nachosów nie kupiłem, niczego takiego nie jadłem”. „Jasne, że jem pięć porcji owoców i warzyw dziennie – codziennie!”. Często też zapominamy o różnych drobiazgach, takich jak choćby ten snickers, którego pochłonęliśmy w pośpiechu w przerwie między zebraniami.

Ten problem można obejść, na przykład poprzez pomiary biomarkerów w ludzkim ciele. Dietetyk postępuje wówczas trochę jak patolog badający zwłoki. Ostatnio epidemiolodzy coraz częściej badają surowicę krwi, włosy czy nawet paznokcie (raczej te u stóp niż u rąk, ponieważ stopy są w mniejszym stopniu narażone na skażenie czynnikami środowiskowymi). Okazuje się, że właśnie badania paznokci dostarczają najdokładniejszych danych dotyczących poziomu selenu w organizmie. A selen bardzo naukowców interesuje, ponieważ jego niski poziom wykazuje korelację z występowaniem cukrzycy typu drugiego oraz otyłości u dzieci.

W badaniach nad dietą najbardziej uniwersalne i najpowszechniejsze zastosowanie mają jednak biomarkery oznaczane w moczu. W przeciwieństwie do paznokci, które odrastają przez kilka tygodni, mocz produkowany jest w sposób ciągły, a dodatkowo można w nim stwierdzić ślady spożycia największej liczby różnych składników pokarmowych. Na razie jeszcze nie potrafimy na podstawie próbki moczu stwierdzić, że ktoś jadł gnocchi ze szpinakiem na lunch, a potem risotto dyniowe na kolację, ale ten dzień może wkrótce nastąpić. Na razie badania moczu przeprowadza się przede wszystkim w celu oceny spożycia soli. Imamura i jego współpracownicy poddali analizie 142 badania, w których prowadzono pomiary poziomu sodu. W ten sposób uzyskali dane dotyczące spożycia soli przez większość dorosłych mieszkańców naszej planety[11].

W momencie pisania tego tekstu badania Imamury nadal stanowią najbardziej kompleksowy opis zależności między jakością diety a występowaniem problemów zdrowotnych w ujęciu globalnym. Ogólnie rzecz biorąc, badacze zdołali pozyskać dane ilustrujące rzeczywistość 88,7 procent wszystkich dorosłych mieszkańców świata. Na tej podstawie opracowali obraz dotyczący właściwego im modelu odżywiania. Obraz ten uwzględnia dwie odrębne kwestie, a mianowicie spożycie „zdrowych” produktów żywnościowych w danym kraju oraz spożycie „niezdrowych” produktów żywnościowych.

Ten sam człowiek może z jednakową przyjemnością raczyć się kawałkiem świeżego melona i tłustym krążkiem cebulowym. Warto też pamiętać, że mieszkańcy różnych krajów mają różne gusta. Nie ulega wątpliwości, że od początku lat 90. ubiegłego wieku globalne spożycie „zdrowych” produktów stale rośnie. To jednak nie oznacza, że ludzie zdrowo się odżywiają. Weźmy choćby owoce. Od 1990 roku spożycie warzyw w skali globalnej utrzymuje się na tym samym poziomie, a tymczasem spożycie owoców wzrosło według statystyk o 5,3 grama na osobę dziennie. Na całym świecie ludzie chętnie konsumują świeże owoce – od winogron po arbuzy – w charakterze przegryzki, o ile tylko stać ich na takie zakupy, owoce bowiem do tanich produktów nie należą. To właśnie owoce rodzice w pierwszej kolejności kupią dzieciom jako przekąski, jeśli tylko budżet im na to pozwala. Wzrost spożycia owoców zdaje się przemawiać na rzecz optymistycznej wizji diety współczesnego człowieka (abstrahując od tego, że współczesne owoce nie są już tak wartościowe jak te sprzed lat). Na 187 krajów świata tylko w mniej więcej 20 nie odnotowano wzrostu spożycia zdrowych produktów, w szczególności takich jak owoce i niesolone orzechy spożywane między posiłkami[12].

Artykuł Imamury zawiera jednak również dane potwierdzające prawdziwość scenariusza rodem z horroru. Wskazują one jednoznacznie, że w okresie od 1990 do 2010 roku istotnie wzrosło na świecie spożycie słodzonych napojów, tłuszczów trans i przetworzonego mięsa. Mniej więcej w połowie krajów w 2010 roku spożycie niezdrowych produktów były wyższe – w wielu przypadkach znacząco – niż w 1990 roku. Udział niezdrowych produktów w naszej diecie rośnie szybciej niż spożycie produktów zdrowych, chociaż skala tego zjawiska w różnych krajach jest różna.

Najbardziej zaskakuje to, że w skali globalnej najwyższą ogólną jakością diety charakteryzują się wcale nie kraje najbogatsze, tylko te afrykańskie, w szczególności zaś te ze słabiej rozwiniętych regionów subsaharyjskich. Najzdrowsze schematy żywieniowe odnotowano w następujących krajach (kolejność odzwierciedla miejsce w zestawieniu):

 Czad,

 Mali,

 Kamerun,

 Gujana,

 Tunezja,

 Sierra Leone,

 Laos,

 Nigeria,

 Gwatemala,

 Gujana Francuska.

Lista 10 krajów, w których stwierdzono najmniej korzystne nawyki żywieniowe, przedstawia się tymczasem tak (na pierwszym miejscu podano kraj najniżej notowany):

 Armenia,

 Węgry,

 Belgia,

 USA,

 Rosja,

 Islandia,

 Łotwa,

 Brazylia,

 Kolumbia,

 Australia.

Przekonanie, że zdrowo odżywiać mogą się tylko mieszkańcy bogatych krajów, to zdaniem Imamury jeden z wielu dietetycznych mitów. Z jego badań wynika, że mieszkańcy Sierra Leone, Mali i Czadu odżywiają się w sposób zdecydowanie bardziej zbliżony do wytycznych fachowców w dziedzinie zdrowia niż Niemcy albo Rosjanie. Diety w Afryce Subsaharyjskiej charakteryzują się zwykle niskim udziałem produktów niezdrowych oraz wysoką zawartością tych zdrowych. Konsumentów największej ilości produktów pełnoziarnistych należałoby szukać albo wśród mieszkańców zamożnych krajów skandynawskich, którzy ciągle jeszcze spożywają znaczne ilości pieczywa żytniego, albo w biednych krajach w południowej części Afryki Subsaharyjskiej, gdzie przyrządza się zdrowe dania na bazie pożywnych zbóż, takich jak sorgo, kukurydza, proso czy miłka abisyńska (podaje się je z duszonymi dodatkami, zupami bądź sosami). W Afryce Subsaharyjskiej spożywa się też dużo roślin strączkowych i warzyw. Przeciętny mieszkaniec Zimbabwe konsumuje dziennie 493,1 grama warzyw, podczas gdy w Szwajcarii wskaźnik ten wynosi zaledwie 65,1 grama[13].

To właśnie wnioski dotyczące wysokiej jakości diet afrykańskich wywołały tak duże poruszenie wśród specjalistów od zdrowia publicznego. Cóż bowiem z afrykańskim głodem? Cóż z ciągłym niedoborem? Mieszkaniec Zimbabwe może i je więcej warzyw niż Szwajcar, ale przecież same warzywa to jeszcze nie wszystko. Przecież średnia długość życia w Zimbabwe wynosiła w 2015 roku zaledwie 59 lat, podczas gdy statystyczny Szwajcar miał szansę dożyć 83. urodzin. Zdaniem niektórych naukowców niski udział produktów niezdrowych w diecie mieszkańców niektórych krajów Afryki i Azji należałoby uznawać za przejaw „ubogości” ich diety. Ludzie w Kamerunie spożywają niewielkie ilości cukru i przetworzonego mięsa po części dlatego, że ogólnie spożywają niewielkie ilości pożywienia[14].

W rozmowie ze mną Imamura przyznaje, że mieszkańcy wielu krajów afrykańskich mają utrudniony dostęp do żywności w ujęciu ilościowym. Dodaje jednak: „Nie tym się w naszych badaniach zajmujemy. My się zajmujemy jakością”. Jego artykuł opierał się na założeniu, że każdy mieszkaniec świata spożywa dwa tysiące kalorii dziennie. Imamura doskonale zdaje sobie sprawę, że w Afryce Subsaharyjskiej nie zawsze tak to wygląda i że według danych FAO problem niedożywienia dotyczy aż 24 procent mieszkańców tego regionu. On i jego koledzy starali się jednak w swoich badaniach oddzielić kwestię jakości pożywienia od jego dostępności. Jego zdaniem w tradycyjnych rozważaniach na temat zdrowia publicznego kładło się nacisk przede wszystkim na kwestię głodu i w związku z tym przywiązywało się zbyt dużą wagę do ilości dostępnego pożywienia, nie brano natomiast pod uwagę wpływu spożywanego pokarmu na stan organizmu[15].

Wizja głodu w Afryce często przesłania nam obiektywne dane na temat jakości i różnorodności pożywienia dostępnego dla mieszkańców znacznej części tego kontynentu. Wnioski zawarte w artykule Imamury nie zaskoczyły Graeme’a Arendse’a, południowoafrykańskiego dziennikarza z czasopisma „Chimurenga Chronic”, promującego kulturę panafrykańską. W 2017 roku Arendse uczestniczył w pracach nad specjalnym dodatkiem do swojego magazynu poświęconym właśnie kwestii żywności. Jego autorzy starali się zanegować powszechne na Zachodzie przekonanie, że afrykańska dieta to symbol niedoborów i cierpienia. W słoneczny zimowy dzień Arendse siedzi w swoim biurze w Kapsztadzie i wygląda przez okno na panafrykański targ w centrum miasta. Mówi, że „to całe opowiadanie o niedoborze to nieprawda”. Przedstawia mi tradycyjną afrykańską dietę jako bardzo zróżnicowaną i generalnie bardzo zdrową. Twierdzi, że jeśli go najdzie ochota, to zaledwie kilka kroków od biura może kupić w malijskiej knajpce rybę z brązowym ryżem na wynos. Innego dnia, jeśli zechce, może iść do innej knajpki i tam zjeść nigeryjską zupę egusi z owocami morza i gorzkimi zielonymi warzywami, zagęszczaną pestkami melona. Zapłaci za nią tyle samo, ile za posiłek w McDonaldzie.

Arendse uważa, że należy koniecznie zadbać o promocję tradycyjnej kuchni afrykańskiej z jej zupami i najróżniejszymi daniami duszonymi, ponieważ w przeciwnym razie będzie ona w jeszcze większym stopniu ustępować miejsca fast foodom i produktom garmażeryjnym, które już teraz cieszą się dużą popularnością w RPA. Arendse dojeżdża do pracy autobusem i w ostatnich latach coraz częściej zdarza mu się widywać ludzi, którzy na śniadanie jedzą chipsy, popijając je colą. „Dawniej się czegoś takiego nie widywało”.

Nawyki żywieniowe w Afryce, w tym w RPA, szybko zmieniają się na gorsze. Od kilku lat zamożni mieszkańcy tego kraju coraz częściej rezygnują z oferty tradycyjnych obiadów na bazie pożywnej kukurydzy, za to piją butelkowaną wodę gazowaną i jedzą sałatki z grillowanymi warzywami i serem feta albo tosty z awokado w najróżniejszych wariantach. Poza tym odnotowuje się również spektakularny wzrost spożycia pakowanych przekąsek oraz słodzonych napojów. Ta szalka wagi diety RPA, na której znajdują się tradycyjne warzywa i subsaharyjskie dania afrykańskie, unosi się coraz wyraźniej, w dół bowiem ciągną zachodnie produkty, takie jak smażony kurczak, burgery i ogromne porcje makaronu[16].

„Młodzi ludzie porozciągali sobie żołądki”, stwierdził pewien starszy mieszkaniec RPA w 2016 roku, nie mogąc zrozumieć, dlaczego dzieci nagle chcą codziennie jeść mięso i dania smażone. Kraje o średnim poziomie dochodów, a do takich zalicza się RPA, poznały opowieść o jedzeniu w obu jej odsłonach – mogły się zachłysnąć bajką i przerazić horrorem. W 2016 roku poziom 30 procent przekraczały w RPA dwa pozornie sprzeczne wskaźniki: niedożywienia i przejedzenia populacji. Dawniej mieszkańcy Republiki Południowej Afryki jadali dużo dzikich owoców, a podstawowymi składnikami ich śniadania były kukurydza lub sorgo z dodatkiem octu. Obecnie na porannym talerzu coraz częściej gości mało wartościowy biały chleb klasy przemysłowej z dodatkiem margaryny lub dżemu. Ciągły wzrost spożycia cukru przekłada się na alarmująco wysokie tempo rozwoju próchnicy wśród mieszkańców RPA[17].

Republika Południowej Afryki to spalony słońcem kraj o względnie mało żyznych glebach, więc – jak to ujęła tamtejsza dietetyczka Mpho Tshukudu – z żywieniowego punktu widzenia nigdy nie był to „raj na ziemi”. W jego historii na próżno by szukać jakiegoś dietetycznego złotego wieku, do którego warto by wracać. Nigdy wcześniej jednak mieszkańcy RPA nie musieli się mierzyć z dylematami, przed którymi dziś stają niemal na co dzień. Pewna matka, nieco po czterdziestce, wspominała podczas wizyty w klinice Tshukudu, że jako dziecko mieszkała na wsi i codziennie przemierzała pieszo wiele kilometrów, a posiłki jadała w domu i zawsze w ich skład wchodziły jakieś warzywa albo rośliny strączkowe. Nie znała nikogo, kto by był otyły, nie miała też żadnych problemów zdrowotnych wymagających konsultacji z lekarzem. Teraz mieszka w mieście z mężem i trójką dzieci. Często zamawiają posiłki na wynos i dość często coś im dolega. Jej dziewięcioletnia córka rośnie tak szybko, że ostatnio po ubrania dla niej trzeba się było udać do działu dla dorosłych[18].

Niezdrowe nawyki żywieniowe mieszkańców RPA w pewnym stopniu wynikają ze specyfiki tego kraju i mają związek z niesprawiedliwymi regułami obowiązującymi w okresie apartheidu. W tamtym czasie to państwo decydowało o tym, kto się przeprowadzi do miasta, a kto będzie mieszkać na wsi. Czarnoskórym rolnikom nie było wolno posiadać ziemi poza swoim rodzinnym regionem, a dorośli mieszkańcy czarnych miasteczek często musieli przemierzać duże odległości, aby dotrzeć do pracy w białych miastach. Tracili na to czas, który niegdyś przeznaczali na przyrządzanie posiłków, w związku z czym wiele tradycyjnych dań zostało zapomnianych.

Zmiany najbardziej radykalne pod względem zakresu i tempa dokonały się jednak w diecie mieszkańców RPA już po upadku apartheidu, w połowie lat 90. ubiegłego wieku, w trakcie i po zakończeniu prezydentury Nelsona Mandeli. Tysiące czarnoskórych mieszkańców RPA po raz pierwszy w życiu uwolniło się od życia w biedzie. Ludzie mogli się teraz przeprowadzać do miast i chętnie z tej możliwości korzystali. Pod wieloma względami ich życie stało się lepsze i prostsze, ale jednocześnie zaczęli się odżywiać mniej zdrowo niż kiedyś. Na skutek uwolnienia gospodarki kraj przeżył zalew fast foodów i przetworzonej żywności najróżniejszych rodzimych i zagranicznych marek. Od 2005 do 2010 roku sprzedaż przetworzonych batoników wzrosła w RPA o ponad 40 procent[19].

Nowo zdobyta wolność i możliwość korzystania z uroków miasta, nowe przekąski i ogólny dostatek, nowa otyłość i cukrzyca typu drugiego… Od lat 90. ubiegłego wieku wiele się zmieniło w kwestii nawyków żywieniowych i stanu zdrowia mieszkańców RPA. Jeśli chodzi o podejście do odżywiania, dokonuje się tu prawdziwa rewolucja. Można by odnieść wrażenie, że Republika Południowej Afryki – podobnie zresztą jak wiele innych krajów na świecie – realizuje teraz scenariusz, który zarysował się w Ameryce mniej więcej 50 lat temu.

Tak dziś jemy. Biografia jedzenia

Подняться наверх