Читать книгу Rzeczpospolita Krzemieniecka albo Nowe Ateny Wołyńskie - Bożena Gorska - Страница 9

Antologia

Оглавление

Skłonność do pisania wierszy jest cechą młodzieńczą – jak się wydaje, niezależną od epoki. Pisały wiersze dawne pensjonarki i gimnazjaliści, pisze je młodzież – ba, nawet dzieci – także dziś, a czasem publikuje w efemerycznych almanachach wydawanych przez różne lokalne ośrodki kultury. Poezjowanie było modne i w Krzemieńcu. A że licealiści mieli do dyspozycji „Nasz Widnokrąg”, najbardziej udane próby poetyckie zamieszczano na jego łamach. „Udane” – to znaczy trafiające w redaktorskie gusta. Bo nadsyłane młodzieńcze produkcje podlegały selekcji. Świadczą o tym odpowiedzi poczty literackiej, szczególnie te odmowne.

Sprawa z poezją jest zawsze podejrzana. Dziś może bardziej niż kiedyś, bowiem dozwolone wydają się wszelkie chwyty formalne, a tradycja dawno odrzuciła wędzidło rymu czy rytmu i uwolniła metaforę z więzi logiczno-semantycznych. Łudziłby się ten, kto by wierzył, że poezję rozpoznaje się przy pomocy metod naukowych. Coś jest poezją, coś innego nią nie jest, ktoś ma specjalny zmysł do jej odnajdywania, komuś innemu go brak – to trochę tak, jak ze słuchem muzycznym. Można tekst poetycki opisywać i mierzyć „naukowo”, ale istoty poezji się nie uchwyci. To tajemnica. Wspomina o tym Herbert w Epizodzie w bibliotece i Szymborska w wierszu Niektórzy lubią poezję. Wielu piszącym wydaje się, że wystarczy poszatkować esej na wersy i już jest wiersz. A jeżeli zrobi to ktoś „z nazwiskiem”, utwór zyska rangę poezji znakomitej – niezależnie od rzeczywistej wartości. Dobrze jeszcze, kiedy istotnie ma się do czynienia z esejem, a nie bełkotem. Nawet w uznanych pismach literackich zdarzają się wielostronicowe bezwartościowe tasiemce. Nie tak trudno być namaszczonym na poetę przez środowiska podobnych twórców. Tak więc stada „poetów” zaśmiecają literaturę. Hochsztaplerzy i szarlatani „trzymają się mocno”. Ba – niektórzy nawet zbierają nagrody. „Ja chciałbym być poetą/ Bo dobrze jest poecie…” Pewnie dopiero czas się z tym upora.

Żadna twórczość – ani amatorska, ani profesjonalna – nie powstaje w próżni. Człowiek piszący zawsze trafia na kanony prozy i poezji swojej epoki. Zastana i już ugruntowana kultura jest dobrą pożywką dla epigonizmu. Utrwalone kanony wywołują pokusę fabrykowania tekstów według wzoru – tak łatwo, jak ze sztancy, powielano na przykład w okresie Młodej Polski. Namnożyło się wtedy poetów i poetess co niemiara.

„Nasz Widnokrąg” wychodził przez ponad dwanaście lat (z roczną przerwą). W tym czasie zmieniały się kierunki, prądy i mody literackie. Z tego punktu widzenia przegląd młodzieńczych publikacji jest szczególnie interesujący, bowiem wyraźnie rejestrują one te zmiany. A że epigoni zawsze podążają dwa kroki za modą, w latach 1926 – 1929 w prozie krzemienieckich licealistów króluje styl naśladujący Żeromskiego, a w poezji młodopolszczyzna. W latach trzydziestych wzorcem stają się skamandryci.

Wiersze młodych krzemieńczan publikowane w „Naszym Widnokręgu” – a czytane dziś z podwójnym dystansem: lat i kryteriów estetycznych – w przeważającej liczbie mają wartość już tylko dokumentalno-historyczną. Poezja w nich wyblakła, zwietrzała – albo nigdy jej tam nie było. Korektorskiemu działaniu czasu oparło się kilka.

Spośród licealistów próbujących sił w poezji na łamach „Naszego Widnokręgu” dwaj wyrośli na poetów. To Zygmunt Jan Rumel i Feliks Łańcucki. Żaden nie przeżył wojny. Pierwszy pozostawił ponad siedemdziesiąt wierszy, drugi – ponad czterdzieści. Ocalenie ich spuścizny jest zasługą rodzin i graniczy z cudem. Już juwenilia publikowane przez obu w licealnym piśmie różnią się od szkolnej krzemienieckiej „normy”, zapowiadając u każdego autentyczny talent poetycki. Zdążyli go jeszcze rozwinąć w latach wojny i okupacji. Wtedy powstały ich najlepsze, dojrzałe wiersze. Inspirowane przez graniczne doświadczenia egzystencjalne. Pisane w sytuacji katastrofy narodowej i prywatnej. Dalekie od bezpiecznego licealnego „azylu”. Ale zarazem wolne od narzuconych norm, zależności czy zapożyczeń – własne i oryginalne. Uratowanych wierszy wystarczyło dla każdego na jeden tomik…

Znamiona talentu można dostrzec także w utworach Pawła Halla i Ryszarda Stachórskiego. Zresztą tych dwóch i Łańcuckiego koledzy nazywali „trzema wieszczami”. Hall i Stachórski byli tak uzdolnieni, że gdyby przeżyli wojnę, ich nazwiska najprawdopodobniej wypłynęłyby gdzieś w kontekście literatury. Może w poezji, może w krytyce – sądząc po znakomitym profesjonalnym eseju Halla o Leśmianie. Niestety, o nich obydwu wszelki słuch zaginął. Brak wieści także o innych licealnych autorach z „Naszego Widnokręgu”. Wszyscy oni tworzą już tylko „stowarzyszenie umarłych poetów”.

Pozostawiona spuścizna młodych krzemieńczan zawiera utwory o nierównej wartości – obok udanych czy dobrze prognozujących są też mało interesujące, okolicznościowe, jakby pisane na doraźne „zamówienie”, przeładowane patosem, nieautentyczne, wtórne. Wydaje się, że przypominając dzisiaj wszystkie – na przykład gdyby je zebrać w książkowej antologii – wyrządziłoby się ich autorom krzywdę. Wybrałam najlepsze – w pełni świadoma własnego subiektywizmu. Przedstawiam je w porządku mniej więcej chronologicznym.

Seweryn Malwa był epigonem Młodej Polski. Z jej kanonu nigdy się nie wyzwolił. Cała jego twórczość dostępna w „Naszym Widnokręgu” zastygła w tej poetyce i brak w niej symptomów rozwoju.

Seweryn Malwa

Smutno mi, Panie

Smutno mi, Panie

w chwili prześwitu,

gdy dzwonów granie

sięga błękitu…

W duszy żałosne echo mi dzwoni,

a dźwięk za dźwiękiem goni i goni

aż za zasłoną

nieba zamgloną

przepada…

I gdy się dzwonów

modlitwa przędzie,

za nieboskłonów

płynąc krawędzie,

jestem, jakoby ta gwiazda mrąca,

o którą podźwięk dzwonów potrąca,

nucąc zawodu

pieśń, że już wschodu

nie ujrzy…

Lekkim westchnieniem

wietrzyk powiewa,

w nieba przestrzenie

chmurki rozsiewa

i na śnieżystych skrzydłach łabędzi

w nieznane dale sine je pędzi

tułaczą drogą,

że się nie mogą

utulić…

Szepcą mi oto

dzwony… o, ja wiem…

wieczną tęsknotą

jestem, żurawiem,

który przez przestwór daleki siny

hen, do ojczystej tęskni krainy

aż skrzydła wzniesie

i w mgieł bezkresie

przepadnie…

Smutno mi, Panie

w chwili prześwitu,

gdy dzwonów granie

sięga błękitu,

bo jakże z sercem tęsknotą chorym

i z bladym w głębi duszy upiorem

ranną godziną

z dźwiękami płynąć

w przestworze?

(1928)

Seweryn Malwa

Sonet XXVII. Pożegnanie

Żegnam was jary moje, zaułki i groty,

brzozy śmigłe, szumiące nocami po skałach,

spowiednico mych marzeń, smutków i tęsknoty,

ciebie, lipo, przy Zgniłym Jeziorze, spróchniała!…

Nie znalazła tu moja dusza przyjaciela,

w ten zakąt wyrzucona, jak listek, ulotna…

Sam żyłem, jak topola, co nad lasem strzela

– choć są drzewa wkoło niej, lecz ona samotna…

Bo też na mnie widziano tylko płaszcz dziwaczy,

nie chcąc wiedzieć co smutek mojej duszy znaczy

i czekano, aż z czoła „lotne mary” przegnam…

Jary, gdziem szukał echa poczajowskich dzwonów,

skały, świadki duszy mej narodzin i zgonów

żegnajcie mi… na zawsze… Was, ludzie, nie żegnam…

(1928)

Seweryn Malwa

Powrót

Powracam… przyjm mnie, Ziemio, jak przyjmujesz synów,

otwórz mi swe ramiona w orle wzrosłe pióra,

chociaż Ci nie przynoszę przyrzeczonych czynów,

ani mocy, odzianej w królewskie purpury…

O młodzieńcze marzenie – roiłem, że, jak wy,

powrócę do tej ziemi, pamiętni sternicy…

Napiłem się zawodu z życiowej krynicy,

mam miast chlebem – kamieniem napełnione sakwy.

Roiłem, że na czele szaleńców miliona

pokroczę nad wierchami zawieszoną kładką –

dziś się muszę w miliona szare tłumy wtłoczyć…

O Ziemio, bądź mi sędzią, lecz nie patrz mi w oczy –

dziś przychodzę, by chwilę pobyć w twych ramionach.

O Ziemio, tak jak niegdyś, bądź mi znowu matką…

(1929)

W roku 1933 w dziale sportowym „Naszego Widnokręgu” pojawił się interesujący wiersz, podpisany: R. kl. VIII. Jego niezidentyfikowany autor był najwyraźniej zafascynowany Laurem olimpijskim Wierzyńskiego.

R. kl. VIII

Skok wzwyż

Cel mój w nieskończoności,

Lecę na skrzydłach nóg.

Osiągam maksimum szybkości…

Jeszcze sekunda… Skok…

Ziemię odtrącam od siebie

Potężnym odbiciem stóp…

Jestem kometą na niebie,

Pociskiem rzuconym z luf.

Piersiom zabrakło oddechu…

W skroniach pulsuje krew…

…Tłumy zamarły w bezruchu…

Skoczył! Rekord pobity znów!

(1933)

O Bronisławie Liżewskim wiadomo tylko, że uczył się w Seminarium nauczycielskim, bo tam zespoły uczniowskie nazywano nie klasami, a kursami. W „Naszym Widnokręgu” zachowała się wzmianka, że Liżewski był uważany przez kolegów za największy talent poetycki wśród publikujących wiersze w pierwszej połowie lat trzydziestych. Prezentowane tutaj są osadzone zarówno w tematyce – myśli i twórczości Żeromskiego – jak i w poetyce młodopolskiej. Ale nie tylko, bo pierwszy wiersz, podobnie jak utwór anonimowego R. z klasy VIII, zdradza wyraźne zainteresowanie Wierzyńskim.

Bronisław Liżewski

Skok narciarski

Łukiem tęczowym w niebo

wzbił się i zatrzepotał.

Dziobami nart rozdarł przestrzeń

lśniącym powietrzem omotał.

Zawisł wśród spojrzeń tysiąca

królewskim, chyżym sokołem…

Strzałą obleci ziemię,

– opasa swym czarem dokoła.

Wsłuchaj się sercem w tę ciszę

– hymn pełen odwagi radosnej…

On już tu do nas nie zleci,

swą równowagą – przeboski.

(1934 – 1935)

Bronisław Liżewski

Grzechy

Rozmnożyły się grzechy, rozpełzły,

Wielkie grzyby robactwem stoczone.

Kłębowiskiem rozrosły się w piersiach

Aż pod gardło męczarnią zdławione.

Lękiem strasznym rozwarły się oczy,

Przerażeniem zastygły wieczystym

Na zbielałe wargi bezwolnie

Szept się wykradł: – Chryste… Chryste…

(1935)

Bronisław Liżewski

O Stefanie Żeromskim

1.

Świat jest bliski, jak sady rozkwitłe na wiosnę.

Tęsknota w wizjach rośnie dzwoniącym peanem,

– mocną jest rzeczywistość! – szaloną rozkoszą

Żywiołowo potężne państwo Arymana.

Czarną nocą jesienną w wietrze wyją Smutki.

Żale duszy – jak drzewo rozszczepione – bolą.

Ludzie bezdomni – noce w katusze brzemienne

– tęczowa gama rojeń jakiejś innej doli.

2.

Była puszcza jodłowa, rosnąca pod niebo,

Żywicą rozpachniałe wielodrzew gałęzie.

W splotach pnączy ukryty, wśród tajni, Świst-poświst

Oddychał wszechmogący śpiewną wiatru gędźbą.

Były powieści-szumy o walkach i trudzie,

Wspomnienia gdzie spoczywał na górze Bodzanta.

Była wiecznym ołtarzem na ziemi wyrosłym

Puszcza niczyja tylko boża, święta.

(1936)


Zygmunt Jan Rumel (1915–1943), ze zbiorów Autorki

Z wierszy Zygmunta Jana Rumla zamieszczonych w „Naszym Widnokręgu” wybrałam jeden.

Słowo

Jak wonne sosnowe drzewo

pojone żywicy więźbą

wystrzela ku niebu słowo

wiersza zieloną gałęzią…

Rośnie – wspaniałe, bujne,

do mózgu korzeniem wsparte,

pod kory brunatną runią

sącząc żywicy prawdę…

Złotokłującum igliwiem

liter opiewa błękit…

leśnie, puszyście kwili,

jak ptak chwycony do ręki…

Aż z lasu żywicznych stronic

siekiery podstępnym ciosem

czytelniku – wytniesz

najpiękniejszą z moich sosen.

(1935)

Łamy „Naszego Widnokręgu” były dostępne nie tylko dla licealistów, ale także dla uczniów szkół zawodowych wchodzących w skład kompleksu edukacyjnego objętego wspólną nazwą Liceum Krzemienieckiego. Wiersz autorstwa B. Stelmacha, ucznia Szkoły Stolarskiej w Smydze, wtórny i naśladowczy, jednak wzrusza. Nie tylko optymizmem. Są w nim symptomy autentycznego przeżywania literatury – jakby do piszącego naprawdę trafili Żeromski i Staff.

B. Stelmach

Wiara w potęgę młodości

Zaszumi, zahuczy, uderzy grom

W sędziwy stuletni dąb i złamie,

Zawyje burza, potężna burza

I wielkie skalne oderwie ramię.

Lecz młodych gorąco bijących serc,

Co idą, dążą wciąż w jutra zorze,

Nie złamie grom, nie zwichrzy burza

Potęga zła nie zmoże.

Kto wierzy w siłę, w potęgę młodości,

Ten się nie lęka, nie boi złego

I mimo przeszkód, mimo trudności

Na pewno dopnie celu swego.

(1936)

Pora na licealnych „trzech wieszczów”. Warto zwrócić uwagę na to, w jaki sposób każdy z nich oddaje hołd Największemu Krzemieńczaninowi. Poezja Słowackiego była obecna w świadomości licealistów na co dzień, stanowiła punkt odniesienia, wokół którego koncentrowały się ich własne próby twórcze, a wspierający młodzież profesor Kazimierz Groszyński nie przeżywał dydaktycznych rozterek nieudolnego Bladaczki. Polski romantyzm traktowany był bardzo serio, niemal jak świętość. Młodzi czytelnicy najpewniej nie wyobrażali sobie ironicznego podejścia ani do tej tradycji, ani do literatury – może z wyjątkiem wąsko rozumianej „ironii romantycznej”. A już młodzi twórcy, którzy bądź co bądź czuli się poetami, byli nastawieni podwójnie serio, bo także w stosunku do własnych pierwszych prób. Drugim źródłem inspiracji stała się poezja skamandrytów. Pewnie ze skrzyżowania obu tych tradycji – i z lektury Kołysanki jodłowej Lieberta – wyrasta parodystyczny List suchotnika.

Wiersze Ryszarda Stachórskiego, Pawła Halla i Feliksa Łańcuckiego prezentuję w skromnym wyborze.

Ryszard Stachórski

„Jeśli tam będziesz, duszo mego łona,

Choćby z promieni do ciała wrócona:

To nie zapomnisz tej mojej tęsknoty,

Która tam stoi jak archanioł złoty,

A czasem miasto jak orzeł obleci

I znów na skałach spoczywa i świeci”.

(Słowacki)

* * *

Nocą miesięczną – srebrną – i gwiaździstą

nad śniącym miastem, nad zamkowa górą

ponad wieżami kościołów – dzwonnicą

rozpiął swe skrzydła – Duch – świetlista chmura.

– o dzwony potrącił – chciał słyszeć ich dźwięku;

myślał, że wyjdą z cerkwi – z procesją, z krzyżami

popi złociści – i lud ze świecami –

i myśl prysnęła w dzwonów cichym jęku –

– nad miastem, w szczerbatych murach zamczyska

błądził – i myślą w mroczne kurytarze

ognie ciskał – i duchy swych marzeń

jawił – – i śnił… – Aż zgasły ogniska –

– a potem poleciał nad lasy – nad skały,

w okna zaglądał drżeniem poświaty,

ganki drewniane skrzydłami omiatał

– aż usiadł na grobie Matki – i zapłakał – –

----------------

– nocą miesięczną – gwiaździstą – wiosenną,

nad miastem poezji – srebrno-białą tęczą

rozpiął swe skrzydła – i uleciał w niebo

Duch cichy – a wielki, Duch Twój – o Poezjo!

(1937)

Ryszard Stachórski

Pastorałka

Tryptyk

Matce

I.

Uśmiechały się drżąco i smutnie

gwiazdki srebrne i złote – malutkie

i szeptały przedziwne bajeczki –

Krzywą sosnę dziś Pan Bóg ubierał,

w bielusieńki ją zamknął futerał,

zimne ognie zapalił i świeczki –

– A na szczycie aniołka zawiesił

i z ptaszkami się bawił i cieszył – a wiewiórki mruczały kolędy –

– A w śnieżystej igliwnej stajence

zasnął Królik w Jezusowej ręce,

zasnął Józef – Staruszek prześwięty.

A Najświętsza Panienka szczęśliwa,

że takiego cudnego ma syna,

uśmiechała się w noc księżycową –

I zapomniał Bóg Ojciec sędziwy –

i uwierzył – tak bardzo szczęśliwy

– że się wszystko zaczęło na nowo –

II.

Uśmiechały się chmurki bielutkie

i uśmiechał się Jezus malutki –

i radośnie wiatr pohukiwał –

Tańczył, skakał i śpiewał szalony.

Wylazł z norki zajączek zdziwiony,

słuch nastawił i główką pokiwał.

– I płochliwa przybiegła sarenka

– a tu radość śnieżysta i miękka

obsypała ją puchem gwiaździstym –

– Z gąszczy wyszedł lis złoto-płowy,

Kitą roziskrzył tuman śniegowy

i parsknął śmiechem w wiatru poświsty –

Choinki z szmaragdu, granatu i bieli

w słonecznej, jasnej śniły topieli –

– wiatr kołysankę nucił cichutką –

– A fiołkowym zachodnim półcieniom

śniegów stygnących – puszystym marzeniom

– błogosławił Pan Jezus malutki –

III.

Uśmiechały się drżąco i smutnie

gwiazdki srebrne i złote malutkie –

mały Jezus usypiał najsłodziej.

Sny dziecinne, prześnione, bajkowe

kołysanką wiatr przywiał zimową –

pozapalał iskrami na lodzie –

– A dziecinne, najmniejsze serduszka

cichą nocką najcudniejsza wróżka

za gwiazdkami do żłobka przywiodła –

– A zajączki, sarenki, króliki –

na cześć gości zaczęły wyścigi.

Siwobroda kiwała się jodła –

– I serduszka rozśmiane srebrzyście –

małe kulki śnieżyste puszyście

potoczyły się w dal księżycową.

– I zapomniał Bóg Ojciec sędziwy –

i uwierzył – tak bardzo szczęśliwy,

że się wszystko zaczęło na nowo.

(1938)

Paweł Hall

Żniwo

Nad głową jednostajna toń lazurowego błękitu,

Pośrodku słoneczna kula, Helios życiotwórczy;

A wokół łan szeroki pokryty płowym żytem.

Polne koniki świerszczą w trawie i bąk gdzieś głucho burczy.

Pot spływa po opalonych na brąz obliczach żniwiarek,

Lśni w słońcu sierp nad parobka słomkowym kapeluszem,

Gdzieś w dali wzbił się w górę tuman kurzu szary

Mołodycia karmi dziecko pod cienistą gruszą.

Zieloną miedzą idzie boso dziewczę czarnobrewe,

Niesie w glinianym dzbanku świeżą, zimną wodę.

Kłaniają się jej szkarłatne maki i modrookie chabry –

Bóg wam dopomóż! Szczęść Boże, robotnice młode!

Ciągną za żniwiarzami długim sznurem snopy

Grubieją naręcza kłosów brzemiennych ciężkim ziarnem,

Nikt nie narzeka, że upał, że ściernie ranią stopy

Wszyscy się cieszą – urodzaj – trudy nie poszły na marne.

(1936)

Paweł Hall

List suchotnika

Gdzie spoglądają w przepaść skały,

Gdzie jak poemat barwny świat,

Wyrwany z męki – oszalały

Szukam beztroski dawnych lat.

I słyszę tylko szum strumyka

I znad werchowin tęskny śpiew.

I w moich płucach brzmi muzyka –

Rdzawym rzężeniem charczy krew.

Wszystko minęło i nie wróci.

– Upiorze, wierć me oczy, wierć!!! –

Twoja już litość nie ukróci

Męczarni mojej – jeno śmierć.

Wiem, otwierając moje listy,

Nakładasz rękawiczki – wiem,

Że chociaż papier piękny, czysty –

Czytając je przykrywasz szkłem.

Ruchy ostrożne, ciche – przy tym

Ściągnięte z obrzydzeniem brwi,

Boisz się – może pośród liter

Została rdzawa plamka krwi.

Lecz przecie pewna izolacja –

Nie stanie się, najdroższa, nic.

(No i zupełnie słuszna racja.

Widzę powagę twoich lic.)

Lecz przecie pewna izolacja

Od suchotniczych moich drżeń –

Od łez zastygłych na papierze…

(Pamiętaj, rękawiczki zmień.)

Potem kominek – liścik zmięty

I jak mój kaszel, suchy trzask…

A na twej twarzy obojętnej

Igra miedziany ognia blask.

Rojenia moje i marzenia,

Majowych nocy cudny czar,

Przysięgi, nadzieje, zwierzenia

I chorej krwi tętniący żar –

Wszystko to zwęgla się powoli

I z dymem gdzieś ulata – hen!

Coś moim sercem targa, boli –

Ostatni jęk – ostatni sen…

----------------

Gasnę tak cicho jako słońce –

Rwą się ostatnie dźwięki słów –

Przyczyny przyczyn, wstępy, końce

Topię we łzach przedśmiertnych snów.

Nie zmienię już kolei losu,

Nadchodzi bytowania kres.

Na próżno szukam swego głosu –

Nikt nie zrozumie moich łez.

--------------------

Przestań litować się nieszczerze,

Wszystkie skrupułów więzy skrusz.

Ja w zapewnienia twe nie wierzę

Twa miłość dawno zgasła już.

(1937)

Paweł Hall

Powrót wygnańców

Już w nostalgicznych oczach falują Twoje łąki

– – Jak przywitasz wygnańców po latach rozłąki?

Wybiegniesz ku nam prosta, drżąca anhellicznie

Z naręczem modrych chabrów i kłosów pszenicznych.

Przypadniemy do Ciebie, Ziemio obiecana,

Spieczonymi wargami: Hosanna! Hosanna!

Ręka Twoja z serc naszych kwiat tęsknoty zerwie: – –

Zakraśnieje wśród żyta polnych maków czerwień.

I pójdziemy srebrzystą drożyną wśród łanów,

Gdzie uśmiechem dzieciństwa znów kwitną dziewanny.

U stóp wiejskiej kapliczki w listowiu lipowym

Dojrzałą barwą miodu zwilżysz chleb razowy.

Tam się ziszczą marzenia wyśnione w noc długą

O błękitnym połysku Piastowego Pługu.

Tam nas w skwarne południe sierpami obdarzysz,

Zboża sławą zaszumią jak skrzydła husarzy – –

A gdy zorza poranna nad łanem zaświeci,

Studzwonna pieśń kosiarzy orłem w górę wzleci.

I wypełni się wszystko, jako stało w księdze,

I sen o powrocie – i sen o potędze.

(1939)

Feliks Łańcucki

***

Księżyc błyszczy w gotyckim nieba ostrołuku

I wysrebrza topole – strzeliste kolumny

W kamiennym sarkofagu, pod pokrywą trumny

Śpi Wódz spowity w popiół zbutwiałych buńczuków.

Wśród bębnów gromkich bicia, pośród armat huku

Nie podniesie przyłbicy ciężkiej – rycerz dumny

Twardy jest spokój śmierci. Już bojowe surmy

Nie wywiodą uśpionych chorągwianych pułków.

Tylko w noc tę Poeta w czarnej pelerynie

Drapowanej patosem przez podwórze płynie,

Gdzie kościelnych krużganków czernieją arkady.

W samotności natchnienia przesiewa przez palce

Perliste gwiazdy – ziarna bożego różańca

I o Słowo się modli milczący i blady.

(1939)

Uzdolnieni literacko uczniowie próbowali sił także w prozie. Nie bez powodzenia. Pozostawili po sobie teksty dobitnie świadczące o dużym potencjale twórczym. Oto przykłady: artykuł programowy, podpisany inicjałami „trzech wieszczów”, zarazem redaktorów licealnego pisma, krótki reportaż Stachórskiego i esej Halla o poezji Leśmiana.

P. H., F. Ł., R.S. [Paweł Hall,

Feliks Łańcucki, Ryszard Stachórski]

Romantyzm pracy

Minął czas, gdy sprawdzianem wartości człowieka były jego wartości duchowe; minął czas, gdy sprawy ducha były najważniejsze; minął czas całkowitego, często absolutnego prymatu ducha nad materią.

Przyszły czasy inne. Czasy, które znamionuje wzrost bogactw materialnych, a w związku z tym i wyścig pracy, wzrost kapitału, ucisk robotników, walka klas – o podłożu materialnym – słowem przyszły lata współczesne, całkowitej materializacji i coraz większej mechanizacji życia – i człowieka.


Krzemienieccy licealiści: Paweł Hall, Feliks Łańcucki i Tadeusz Ożóg, ok. 1938 r., ze zbiorów Autorki

Odbiło się to na wszelkich dziedzinach życia: kulturze, wychowaniu, pracy itd.

Tak jednak dalej być nie może, bo inaczej człowiek zamieniałby się powoli w automat, myślałby i rozumował kategoriami najprostszymi (wyłączając dziedzinę nauki, gdzie istnieje zbyt wielka rozpiętość między osiągniętymi już zdobyczami a życiem, nędzą – i nierozwiązanym dotąd zagadnieniem bytu milionów najbiedniejszych, którzy są jednak „solą ziemi”) – cofałby się człowiek wstecz w swej ewolucji.

Zresztą zawsze tak jest, że co czas pewien koło historii przekręca się – i znów powraca dawna fala myśli, dążeń – w zmienionej jednak, przystosowanej do współczesności formie.

Tak musi być i teraz.

Do czasu romantyzmu całkowitego wrócić nie można, zbyt wielkiego nakładu pracy, rozumu – życie nasze wymaga – by żyć tylko duchowo. Czasy neo-romantyczne, przedwojenne – też w tej formie wrócić nie mogą; za duży jest krok naprzód w dziedzinie postępu technicznego, inna sytuacja społeczna i polityczna.

Rozwiązanie musi być inne.

Człowiek – by żyć – większą część dnia poświęcić musi pracy.

A jednocześnie – nie wolno mu zapominać, że podłożem jego wszystkich czynów jest duch, że musi mieć wysoką kulturę ducha.

Człowiek bezduszny, bezmyślny, niekulturalny – takim samym jest pasożytem, jak człowiek, który nie chce pracować.

A więc – trzeba te dwie rzeczy pogodzić!

I oto: człowiek romantyzmu pracy – jest ideałem człowieka nowego, w ewolucji ludzkiej stojącego o jeden szczebel wyżej.

Romantyzm pracy.

A więc kierunek obejmujący wszelkie dziedziny i przejawy współczesnego życia człowieka.

Kierunek, którego Czyn – wypływa z Ducha.

To nie jest prymat umysłu i duszy – lecz po prostu zrozumienie, że Duch jest podłożem Czynu, więc Czyn takim będzie – jakim jest Duch, że Duch kształtuje się w działaniu.

Przejawy kierunku w dziedzinach życia – wychowanie młodzieży, dające jej jak największą kulturę duchową oraz wdrażające w nią zrozumienie pracy, obowiązku i dyscypliny.

Romantyzm pracy.

A więc człowiek: romantyzmu pracy.

Człowiek – romantyk z ducha i zamierzeń – i zarazem człowiek pracy dnia codziennego – w czynie.

Takim powinien być nowy kierunek.

(1937)

Ryszard Stachórski

Zdarzenia…

Ulica ciemna, zamglona, błotnista. Szybkim krokiem przechodzi dobrze ubrany pan. Od słupa latarni odrywa się postać w łachmanach: wysoka, barczysta, schyla się, zgina przed panem, rękę wyciąga i prosi „Dajcie panie kilka groszy, mnie z więzienia dziś wypuścili – nic nie jadłem”. – „Co? Ja? – ja, ja nie mam pieniędzy przy sobie!” – krzykliwym głosem odpowiada pan – i czym prędzej odchodzi, oglądając się trwożnie i z pogardą.

Z tyłu słychać głos dziecka: „Mamusiu, co ten człowiek chciał?” – „On chciał zabrać temu panu pieniądze!” – odpowiada surowym i moralizatorskim tonem matka i trzymając dziecko za rękę przechodzi szybko koło skulonego złamanego człowieka, kryjącego swoją nędzę i ból w łachmanach i mroku mgielnym.

A dziecko ogląda się z palcem w buzi – i szeroko otwartymi oczyma patrzy na (może pierwszego?) człowieka – „człowieka, który chciał – zabrać”!…

A potem wszystko się w mgle stopiło.

***

Targowisko. Krzyk, hałas, przekleństwa, nawoływania. Baby, chłopi – w kożuchach, z pierwszymi warzywami w ręku – sprzedają. Stragany brudne, zasypane stosami towaru, wagi pordzewiałe, garnki z żarzącymi się węglami – a nad nimi ręce sine, grube, grzejących się straganiarek, w chustkach na głowach i w pseudo-białych fartuchach. A pod nimi – pod straganami, pod nogami – królestwo małych dzieciaków – obszarpańców, kłócących się o odpadki, rzucających w siebie zgniłe resztki, kradnących zza pleców towar.

Chłop zamożny dostatnio ubrany, zadowolony ze sprzedaży warzywa usiadł na kawałku drzewa – wyciągnął zza kożucha kawał chleba i słoniny – zaczął jeść. Gromadka bawiących się dzieciaków przystanęła.

Chłop jadł i skórkę – widać przypaloną, co nie dość mu smakowała – odrzucał na kupę śmiecia, przed nim leżącą. Od gromadki odsunął się jakiś malec, podbiegł do śmieci, wyciągnął skórkę i zaczął jeść.

Chłop rozśmieszony kiwnął na Żydziaka – ten podszedł – chłop końcem biczyska stuknął go w gołą pierś widoczną zza łachmanów koszuli obszernej i obwisłej – szturchnął go – zaśmiał się – i zaczął rzucać kawałki skórki do śmieci, przywołując co chwila malca do siebie i szturchając go biczyskiem.

Śmiał się, zadowolony…

***

A kędyś, – na kliszach wieczności czynów ludzkich – odbite zostały one, – świadczyć o człowieku naszych czasów.

(1936)

Paweł Hall

Bolesław Leśmian

Piątego listopada b.r. literatura polska poniosła dotkliwą stratę. W dniu tym zmarł nagle w Warszawie w pięćdziesiątym dziewiątym roku życia znany poeta, członek PAL-u Bolesław Leśmian.

Wydał on drukiem trzy tomy poezyj: Sad rozstajny, Łąka i Napój cienisty oraz dwie powieści dla młodzieży Klechdy sezamowe i Przygody Sindbada żeglarza.

Jego twórczość jest legendarnym zjawiskiem na polu naszej literatury. Wywarła ona ogromny wpływ na młodsze pokolenie poetów – szczególnie na grupę Skamandra.

Już po pierwszym tomie oczarował wszystkich pięknem ojczystego słowa, ukrytym w nim bogactwem metamorficznych możliwości i jego dźwięczną miękkością.

Łąka zrobiła jeszcze większe wrażenie.

Taka poezja to oszołomienie – to dziw – to muzyka niematerialności. Tkwią w niej zaczarowane przedziwną śpiewnością inkantacje wzruszeń wielkich, nieokreślonych, tajemniczych – nieodgadła głębia pod taflą przesrebrzonej wody – swoisty symbolizm. Swą poetycką rzeczywistość znajduje Leśmian w panteistycznym umiłowaniu przyrody, wchłania w zachwycie jej piękno – upaja się światem rzeczy, który nie jest realnym.

Tak oto pisze o nim jeden ze skamandrytów, czołowy polski poeta J. Tuwim („Wiadomości Literackie” z dn. 14. IX. br.):

„Ogłuszony, nietutejszy, niezżyty z codziennością, dręczony nostalgią za nieziemską ojczyzną, spędzał przymusowy swój urlop u nas na spisywaniu pamiętników z tych bezczasów i bezprzestrzeni, z którymi tak był za pan brat jak z bliską rodziną i najlepszymi przyjaciółmi.

Gdziekolwiek otworzyć jakąkolwiek z jego książek i wczytać się w wiersz – w pierwszą strofę, w pierwsze zdanie – dreszcz nas przejmie: jak to? Więc TO chodzi po świecie? TO żyje wśród ludzi?

TO poddane jest tym samym prawom fizycznym, moralnym i społecznym, co my wszyscy?

Absurd! Przecież TO nie może tutaj, tak jak my wszyscy inni. TO – bo Leśmian był TO, nie TEN”.

Leśmian bardzo ciekawie operuje intensyfikacją wrażeń szczególnie w zetknięciu się z przyrodą:

„brzoza, kwitnąc w zaświatów mnóstwo,

Całe swoje w snach odmilkłe brzóstwo

Z nagłym szeptem wcudnia do strumienia,

Gdzie raz jeszcze w brzozę się zamienia”.

[Wieczór]

Bolesne zwycięstwo jego natchnienia ujarzmia pozaludzką moc przyrody w piękne wiersze o fantastycznej metaforyczności:

„Rozełkanych rusałek nagłe sto tysięcy

Wypłynęło na księżyc, by istnieć mniej więcej.

Wodo, wodo – gdzie jesteś? Tu jestem, gdzie płynę!

Pogłaskały powierzchnię, miłując głębinę.

Ile ciał – tyle smutków… A woda spojrzysta,

By zobaczyć je do cna – ze świateł korzysta.

Bada światłem, a sprawdza umówionym cieniem,

Falując aż do brzegu podwodnym spojrzeniem.

Ale to – nie spojrzenie! To raczej – spojrzystość,

Co nie może tam dotrzeć, gdzie łka rzeczywistość.

Ślepym srebrem zaledwie spojrzyścieje w światy.

Srebru śni się, że szumi i polewa kwiaty”.

[Spojrzystość]

Może taka metaforyczność wyda się komuś dziwaczną, ale w istocie jest oszałamiającą. Szczególnie zaskoczeni jesteśmy nieoczekiwanymi zestawieniami. Na przykład:

„A w kawiarni Kolektyw ze złotym zegarkiem,

We fraku, posmutniałym od niezgody z karkiem,

Z burżujką, co się pudrem w pusty zaświat śnieży,

Tańczy tango dlatego, że mu się należy”.

[Pejzaż współczesny]

Z tych krótkich urywków widzimy, że na oryginalność Leśmiana składa się odrębność obrazowania i wytworzenie całkowicie swoistego wiersza. Swą poetycką wyobraźnią nie sięga gdzieś nadgwiezdnych krain, bo tajemnicą dla niego jest nie tylko owa ciemna, zakosmiczna niewiadoma, ale wszystko, co go otacza:

„Już nie widzę – zasypiam już

W ciszy i w grozie.

Znika mi słońce w załomach wzgórz,

Bóg znika – w brzozie…”

[Niewiara]

Z jego wierszy wieje duch, który w swym jaśnieniu przynosi wieści z bliskiej, ale przez ludzi omijanej tajemnicy, którą znajduje w najprostszym tworze Boga, w najmniejszym ździebełku trawy.

Jeśli chodzi o artyzm poezji Leśmiana, to przede wszystkim zwraca naszą uwagę wspaniałość stylu – wieczne ujawnianie wciąż nowego kształtu mowy. Akcentem bezwzględnie osobistym, nadającym szczególnie niecodzienne piękno temu stylowi jest wprowadzenie do ekspresji dźwięcznych, miękkich neologizmów – nie abstrakcyjnych i obcych polskiej mowie, a opartych na ojczystym rdzeniu słownym i łączących w sobie funkcje znaczeniowe kilku części mowy:

„Wstążka zmarłej dziewczyny na znajomej darni,

Słońce, co chwiejnie skacząc, źdźbli się w łzach deszczarni.

Wiara fali w istnienie za drugim nawrotem

I wołanie o wieczność w jaśminach za płotem”.

[Zwiewność]

Wszystkie jego poezje są nieskazitelne w linii kompozycyjnej i w dykcji, co przy takim bogactwie obrazowania jest bardzo trudnym do spełnienia i trzeba być wielkim artystą, ażeby tak liczne i tak jaskrawo niezwykłe metafory skoordynować w konstrukcję zwartą, logiczną, nieprzekraczającą rozmiarów najkorzystniejszych w liryce.

Jego metafory zaspokajają naszą potrzebę szukania jedności świata i boskiej tożsamości wszystkich rzeczy:

„Jaką z nieba mgłę do oczu tulę?

Był świt w liściach, a w obłokach – skrytki.

Kwitły chore na błękit śniwule

I nakrwione słońcem – złotolitki”.

[Powrót]

Środki ekspresji nie są wysuwane jako ozdobniki, lecz organicznie wtopione w ogólną i nieustanną poetyczność stylu.

W wierszach poszczególnych poetów przeważają zwykle pewne pierwiastki – na przykład u Rytarda – obrazy, u Tuwima – dźwięki, u awangardzistów – strona znaczeniowa, u Leśmiana natomiast wszystkie zlewają się, czy raczej amalgamują się doskonale ze sobą.

Jest on wielkim alchemikiem, umiejącym łączyć ze sobą wszystkie pierwiastki poezji.

(1937)

BIBLIOGRAFIA I ŹRÓDŁA CYTATÓW

Andrzej Bursa, Ja chciałbym być poetą, w: „Luiza” i inne utwory, Warszawa 1988.

Paweł Hall, Bolesław Leśmian, „Nasz Widnokrąg”, listopad-grudzień 1937, z. 2 – 3.

Paweł Hall, List suchotnika, „Nasz Widnokrąg”, marzec-kwiecień 1937, z. 6 – 7.

Paweł Hall, Powrót wygnańców, „Nasz Widnokrąg”, kwiecień 1939, z. 2.

Paweł Hall, Żniwo, „Nasz Widnokrąg”, listopad 1936, z. 2.

P. H., F. Ł., R.S. [Paweł Hall, Feliks Łańcucki, Ryszard Stachórski], Romantyzm pracy, „Nasz Widnokrąg”, marzec-kwiecień 1937, z. 6 – 7.

Bronisław Liżewski, Grzechy, „Nasz Widnokrąg”, październik-listopad 1935, z. 1 – 2.

Bronisław Liżewski, O Stefanie Żeromskim, „Nasz Widnokrąg”, styczeń 1936, z. 3.

Bronisław Liżewski, Skok narciarski, „Nasz Widnokrąg”, grudzień-styczeń 1934 – 1935, z. 4 – 5.

Feliks Łańcucki, ***(Księżyc błyszczy w gotyckim nieba ostrołuku), „Nasz Widnokrąg”, kwiecień 1939, z. 2.

Seweryn Malwa, Smutno mi, Panie, „Nasz Widnokrąg”, zima-wiosna 1928, nr 2 – 3.

Seweryn Malwa, Sonet XXVII. Pożegnanie, „Nasz Widnokrąg”, zima -wiosna 1928, nr 2 – 3.

Seweryn Malwa, Powrót, „Nasz Widnokrąg”, wrzesień-październik 1929, nr 1 – 2.

R. kl. VIII, Skok wzwyż, „Nasz Widnokrąg”, 1933, z. 1 – 2.

Zygmunt Rumel, Słowo, „Nasz Widnokrąg”, październik-listopad 1935, z. 1 – 2.

Ryszard Stachórski, ***(Nocą miesięczną – srebrną – i gwiaździstą), „Nasz Widnokrąg”, marzec-kwiecień 1937, z. 6 – 7.

Ryszard Stachórski, Pastorałka. Tryptyk, „Nasz Widnokrąg”, styczeń -luty 1938, z. 4 – 5.

Ryszard Stachórski, Zdarzenia…, „Nasz Widnokrąg”, listopad 1936, z. 2.

B. Stelmach, Wiara w potęgę młodości, „Nasz Widnokrąg”, luty 1936, z. 4.

Rzeczpospolita Krzemieniecka albo Nowe Ateny Wołyńskie

Подняться наверх