Читать книгу Strażnicy fatum - Bożena Keff - Страница 3

Wstęp

Оглавление

Literatura, którą wybrałam do omówienia, to najczęściej teksty z drugiej połowy lat 40. i 50. XX wieku, gdyż, jak dziś wiemy, wtedy właśnie pojawiło się najwięcej publikacji bliskich rzeczywistości wojny i Zagłady, a o tę bliskość także mi chodzi. Wyznaczyłam sobie granicę – do roku 1968 – wynikającą między innymi z pierwotnego „rozpędu” literatury. Po roku 1968 następuje przerwa, a potem zmieniają się i generacja pisarzy, i zagadnienia, i formy przekazu. W pewnej części wybór tekstów został określony przez tematy trzyletniego (2013–2016) seminarium w Instytucie Badań Literackich „Wobec Zagłady – w stronę demitologizacji kategorii opisu. Kategoria «obojętni świadkowie»”, w którym uczestniczyłam. Zawdzięczam mu możliwość napisania części zamieszczonych w niniejszej publikacji tekstów. Seminarium było finansowane przez Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego, a funkcjonowało w ramach projektu Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki.

*

Określenie „strażnicy fatum” pojawia się w tej książce przy okazji omawiania sceny z powieści Kazimierza Brandysa Samson. Potem użyłam go przy interpretacji opowiadania Zofii Nałkowskiej Przy torze kolejowym z tomu Medaliony. W tych dwóch konkretnych przykładach służy ono do metaforycznego określenia pewnego typu sytuacji. Jego szersze znaczenie ma początek w określeniu użytym przez Grzegorza Niziołka w książce Polski teatr Zagłady. Pisze on, że ludzie, którzy uważali los Żydów w czasie Zagłady za przesądzony – jeszcze przed latem 1942 roku – stawiali się w roli bezradnych świadków, ulegali „fałszywej transcendencji”[1]. To pojęcie mnie zafrapowało, ale ponieważ autor tej świetnej książki go nie rozwija, zinterpretowałam je samodzielnie. W swoich szkolnych latach także, jak mi się wydaje, uległam mocy „fałszywej transcendencji”, to znaczy uważałam, że ludzie (Polacy) nie pomagali Żydom, ponieważ w jakiś sposób wszędzie i zawsze byli obecni Niemcy, czyli śmierć. Często o tym wspominano, kiedy pojawiał się tak zwany temat żydowski. Zagrożenie śmiercią jest bazą dla często używanego pojęcia „bezradni świadkowie”. W taki sposób składałam tę narrację i tak większość Polaków robi do dziś.

Fałszywa transcendencja dotyczy przypisywania Niemcom, żołnierzom hitlerowskim, wszechobecności – z różnych powodów. To wyobrażenie powstało jako racjonalizacja braku chęci niesienia pomocy Żydom i usprawiedliwienie mające zasłonić powszechność postaw antysemickich, często wspierających działania hitlerowskie. Gdy w czasach szkolnych czytałam, że jakiś Żyd się ukrył czy że Polacy ukryli Żydów, ale Niemcy i tak ich znaleźli, rozumiałam to dosłownie: Niemcy cały czas krążyli w poszukiwaniu Żydów, zaglądali w każdy kąt i do każdego schowka. Potwierdzały to filmy, w których żołnierze hitlerowscy często pojawiali się z reflektorami, lampami i latarkami, biegali w nocy po polach, przetrząsali lasy, patrolowali miasta, w obozach teren był oświetlony reflektorami itd. Od tych obrazów jednak mimo wszystko daleko do wyobrażenia będącego podstawą fałszywej transcendencji, przypisującej hitlerowcom moc przekraczania czasu i przestrzeni, bycia obecnym zawsze i wszędzie oraz sprawowania wszechkontroli; jak setki par śledzących oczu na rysunkach osoby z urojeniami prześladowczymi.

Większość ludzi nigdy nie zrewidowała tego wyobrażenia. Fałszywa transcendencja powstała w rezultacie konkretnego obrazu okupacji i losu Żydów (nie używano wtedy jeszcze określenia „Zagłada”) wyniesionego ze szkoły. To złudzenie poznawcze było rozpowszechniane przez edukację, dyskurs publiczny, czasem literaturę, film itd. W rozdziale Zapomniane wyparte wrócę do tego wątku.

Właściwa akcja opowiadania Przy torze kolejowym rozpoczyna się, gdy fatum już ruszyło – ktoś już doniósł na policję o obecności Żydówki, więc funkcjonariusze zawiadamiają Niemców. Czym jest tu fatum? To (chętne) postrzeganie każdego Żyda i Żydówki jako bezpowrotnie skazanych, dla których i tak nic nie da się zrobić, tym bardziej że jeśli chciałoby się coś zrobić, donos jest prawie pewny. Fatum toczy się, w wyobrażeniu ludzi stojących nieopodal Żydówki, ponad ich głowami. Oni podobno nie mają z nim nic wspólnego. A jednak ktoś z nich je uruchomił i od tego momentu fatum rusza, aż ktoś inny zabije kobietę (rzekomo dla jej dobra).

W scenie z Samsona Kazimierza Brandysa tłumek gapiów podąża za bohaterem z jednoznacznie semicką twarzą; nieszczęśnik po kilku miesiącach pobytu w piwnicy usiłuje przejść kilka ulic w centrum Warszawy. Tym razem nikt nie zawiadomił policji; to tłumek podążający za Samsonem jak za niedźwiedziem, który uciekł z cyrku, jest chodzącym donosem. Prędzej czy później informacja dotrze do Niemców, a na razie ludzie sygnalizujący obecność Żyda w miejscu publicznym mają swego rodzaju rozrywkę. Czy oni też uważali, że nad Samsonem wisi fatum? Oczywiście, że tak, ale i fatum lepiej przypilnować. Najbardziej aktywni są ci, których nazywaliśmy bezradnymi świadkami i biernymi widzami. Inni nie chcą być świadkami ani widzami, więc odchodzą. Nie doczytaliśmy się tego, co Brandys napisał wprost – może z tamtym wyposażeniem ideowym i tamtym horyzontem poznawczym nie mieliśmy na to szans.

*

W innych okolicznościach i z inną intencją strażnikiem fatum jest dyskurs publiczny i jego samopowielająca się idea „zestawu z drzewkiem” (rozwijam ten emblemat w rozdziale Pomóż mi, zabij mnie), czyli opowiastka o polskiej pomocy dla Żydów, gdzie z udzielających jej nielicznych i prawdziwych „żołnierzy wyklętych”, jak nazwał ich Jan Tomasz Gross, robi się reprezentantów całego polskiego społeczeństwa w okresie Zagłady. Taki jest bowiem efekt propagowania ich postaci, bez najmniejszej wzmianki o tym, że byli wyjątkami i że ich działanie było bohaterstwem nie ze względu na wszechwiedzących Niemców, ale z powodu powszechnej nienawiści do Żydów i traktowania ratujących jak zdrajców narodu lub cwaniaków, którzy dorwali się do żydowskich pieniędzy (to akurat też zdarzało się często). W ten sposób wypiera się z dyskursu publicznego, nie wspominając nawet o edukacyjnym, informacje o masowym donosicielstwie, szmalcownictwie, grabieżach i morderstwach. Przykładem może być często powtarzana narracja o Ulmach, rodzinie Sprawiedliwych, niezwykle prawych i odważnych ludziach, zabitych razem z dziećmi. Przyczyną był donos sąsiada. Po egzekucji rodziny ci, którzy w tej samej miejscowości ukrywali Żydów, wyrzucili podopiecznych z domów lub ich pozabijali.

Blokadę na tego rodzaju informacje zakłada cała strategia przedstawiania stosunku Polaków do Żydów zebrana w podsumowaniu, jakim jest „zestaw z drzewkiem”, istne „fatum poznawcze” – bo ci, którzy w procesie wychowania i edukacji przyswoją tylko opowieści o polskiej pomocy i ukrywaniu Żydów, nie mają podstaw do odrzucenia tych treści i podawanych uzasadnień, jak niegdyś ja nie miałam. Strażnicy fatum poznawczego są głęboko uprzedzeni do zmian w znanym im paradygmacie, który w Polsce powstawał jeszcze w czasie okupacji, a w którym chodzi wyłącznie o wizerunek Polaków. Los Żydów i prawda o nim tym bardziej tracą znaczenie, im ważniejszy jest wizerunek „narodu”.

Na straży fatum stoją też ci, którzy pilnują warunków, na jakich można (nie można) w Polsce się spotkać, choćby w procesie edukacji szkolnej, z mniejszościowymi wersjami polskiej historii: z historią Żydów w Polsce, Ukraińców w Polsce itd. „Regulamin gościa”, o którym piszę w tekście Polski świadek (własnej) żydowskiej zagłady, także jest takim ponadosobowym, kulturowym strażnikiem fatum. Pilnuje, by opowieść toczyła się w kategoriach „gospodarz–gość” (czyli: Polacy–Żydzi) i nie dopuszcza przejścia od terminów bajkowo-narodowych do obywatelskich. Wreszcie, pojawiają się „niewinni” i niewinni strażnicy fatum (piszę o tym w tekście Pomóż mi, zabij mnie) – intelektualiści uwięzieni w obrębie zakrzepłego dyskursu, którzy nie potrafią lub nie chcą wyjść poza jego granice. Jedni stoją na granicy podjęcia ryzyka, inni nawet się do niej nie zbliżają. Ogólnie granice dyskursu są rodzajem elektrycznego pastucha – uciekinierów z pastwiska porazi prąd narodowego oburzenia.

Ostatni tekst, Wuj Jankiel, nie jest osnuty wokół literatury, lecz bezpośrednio wokół dzisiejszego dyskursu na temat warunków bycia Żydem w Polsce. Tworzy więc kontekst dla poprzedniego tekstu i wprowadzonej w nim idei „regulaminu gościa”. Nie nazwałam go „regulaminem dla gości”, ponieważ „gość” (w relacji „gospodarze–goście”) jakoś współtworzy zasady – czy to im się poddając, czy współpracując z nimi. Historycznie rzecz biorąc, Żydzi, zwłaszcza zasymilowani / asymilujący się, nie mieli wielkiego wyboru, wchodząc do kultury, w której wątek antysemicki był szyty gęstym i mocnym ściegiem. Ich postawy często określał lęk przed agresją, naznaczeniem, wykluczeniem; lęk głęboki, bo dobrze uzasadniony.

Wydaje mi się, że dziś istnieje możliwość odrzucenia „regulaminu gościa”, zarówno wtedy, gdy określamy się jako Żydzi, jak i wtedy, kiedy definiujemy się jako Polacy (lub jakkolwiek inaczej); do podjęcia takiej decyzji jednak potrzebna jest, jako warunek wstępny, świadomość znaczeń wpisanych w parę pojęć „gospodarz” i „gość”. Jeśli jej nie ma i godzimy się na ten podział, tym samym współdziałamy w aktach praktykowania dyskryminacyjnej hierarchii, w której ten, kto uznaje siebie za „gościa” (sublokatora, według terminu Elżbiety Janickiej), godzi się ze swoją podporządkowaną pozycją. W ten sposób pomagamy w stosowaniu wobec siebie przemocy zawartej w „regulaminie gościa”. Rozwinę tę myśl w rozdziale Polski świadek (własnej) żydowskiej zagłady.

Tytuł Wuj Jankiel jest nieco prowokacyjny. I może obcesowy. W czasach, kiedy Harriet Beecher Stowe pisała Chatę wuja Toma, rzeczywisty wuj Tom, kimkolwiek był, nie miał wielkiego wyboru co do swoich postaw, podobnie jak realny odpowiednik Jankiela z Pana Tadeusza. Nie piszę o rzeczywistej postaci, którą należy ująć w jej kontekście historycznym, ani się do niej nie odnoszę; przyglądam się raczej symbolowi funkcjonującemu w dzisiejszym kontekście kulturowym i historycznym. Inaczej mówiąc, nie odnoszę się do Jankiela jako postaci z własnym zapleczem historycznym, lecz traktuję go jak symbol kultury. Jego zawartość z czasem stała się anachroniczna, a mimo to jej status nie zmienił się od stuleci. Dlaczego tak się dzieje?

Mam nadzieję, że ta książka przyniesie choć częściową odpowiedź.

[1] Grzegorz Niziołek, Polski teatr Zagłady, Instytut Teatralny im Zbigniewa Raszewskiego, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2013, s. 33.

Strażnicy fatum

Подняться наверх