Читать книгу Mroźne łzy. Tom 2 - Bree Barton - Страница 9
Rozdział 2
ОглавлениеNICZYM OSTRZE
Srebrna moneta brzęknęła o manierkę w kieszeni Pilar, kiedy oboje z Quinem przemieszczali się chyżo przez las. Otaczały ich blade, wysokie powykręcane pnie drzew z niebieskawymi igłami w koronach. Rzeczne szczury nazywały te drzewa swyn. Dla niej wyglądały jak muzyka, las białych kluczy wiolinowych.
Pilar namacała monetę w kieszeni i przesunęła paznokciem kciuka po jej wyżłobieniach. Kiedy przeprawi się przez Cieśninę Nieboszczyka i dopłynie do Luumii, imię wycięte w monecie okaże się użyteczne. Za dwadzieścia siedem dni wzejdzie Płaczący Księżyc. Tej nocy na stopniach pałacu Śnieżnej Królowej Pilar stanie twarzą w twarz z osobą, dla której odnalezienia zaryzykowałaby wszystko.
Do tego momentu musiała jedynie postarać się przetrwać.
Miała poobijane knykcie, spuchniętą wargę. Mogła sobie wyobrazić, jak skóra purpurowieje jej pod ostro zarysowanymi ciemnymi oczyma. Ale nie czuła bólu. Z dziką zachłannością trzymała się życia.
Quin odchrząknął raz, potem drugi.
– Jeśli chcesz coś powiedzieć – odezwała się – to dawaj.
Odchrząknął po raz trzeci.
– Krew ci leci z nosa.
– Oberwałam pięścią w twarz. Tobie też puściłaby się posoka.
– Więc czemu się nie uleczysz?
– Bo nie chcę.
– Czy to dlatego twoja twarz tak wygląda?
Zatrzymała się.
– Wyjaśnij.
– Po tamtym cięciu od strażnika… – Quin zrobił ruch ręką w stronę jej policzka. – Nadal masz szramę.
Minęły miesiące, od kiedy rękawica strażnika rozorała jej policzek, ale wciąż bolało. Od tamtego ciosu pękła jej kość policzkowa. Przy każdym ruchu szczęką ostry ból strzelał w stronę czoła. Wieczorem ćmiło jej się w oczach, wzrok mąciły czarne plamki.
– Nie uprawiam magii – odpowiedziała. – Już nie.
– Nawet żeby się sama wyleczyć?
– Podoba mi się ta blizna. Dodaje charakteru.
Dłuższa odpowiedź byłaby zbyt skomplikowana: owszem, ze szramą wygląda jak ofiara bitwy, lecz blizna działała też jak przypomnienie. „Nigdy nikomu nie ufaj. Nawet własnej matce”.
Zadarła zaczepnie głowę.
– Kto jak kto, ale ty powinieneś znać cenę magii.
– Znam. – Quin wgryzł się w te słowa. – Jednak jeśli wolno mi się ośmielić: wyglądasz na równie zadowoloną, zabijając ludzi strzałami i żelazem.
– Jak tego człowieka, którego zabiłam, tuż zanim ci podciął gardło.
– Nie zrobiłby mi krzywdy.
– Aż taki jesteś naiwny? – Potrząsnęła głową. – Nie zasłużyłeś na śmierć. Głównie dlatego, że to ja kradłam ich prowiant. Choć go właściwie zwróciłam. W pewnym sensie.
Odczekała, aż mina księcia zmieni się z wyrażającej niezrozumienie w pełną zgrozy. Potem Quin się wyszczerzył.
– Musisz nadążać, Killian. To nie będą ostatni zabójcy, jakich moja matka wyśle moimi śladami.
Jego śmiech zabrzmiał pusto.
– Te zbiry szukały mnie, nie ciebie. Ty zniknęłaś całe tygodnie temu. Nie zastanawiałaś się, czemu nikt cię nie ściga?
Zmarszczyła brwi. Na dobrą sprawę faktycznie: do czasu tych pięciu nie spotkała żadnych strażników, odkąd opuściła zamek. Ale przypisywała to swemu szczęściu.
– Zaga cię nie potrzebuje – wyjaśnił Quin. – Ma teraz nową córkę w osobie Angelyne Rose. Silniejszą córkę.
– Wiem, że próbujesz mnie zranić – wysyczała. – Przestań tańczyć wokół tego, o co ci naprawdę chodzi. Chcesz gadać o Karri? To gadaj.
Nie mogła znieść tego, że wciąż widzi księżniczkę Karri, starszą siostrę Quina, jak się wykrwawia czerwono na śniegu. Brzuch przeszyty strzałą. Strzałą wypuszczoną przez Pilar. Widziała też samą siebie, jak się kuli, tchórzliwie cofa do lasu, przerażona tym, co zrobiła. A wszystko dlatego, że tak kazała jej własna matka.
– Nie obchodzi mnie, ilu niewinnych ludzi zastrzeliłaś ze swego łuku, Pilar Zorastín d’Aqila. – Oczy chłopaka rozbłysły zielenią. – O ile nie potrafisz rozpalić i podporządkować sobie całego królestwa… o ile nie umiesz wśliznąć się w serca ludzi, aby im kazać robić to, czego chcesz… Angelyne jest silniejsza i już.
– Nawet gdybym wciąż używała magii – warknęła – nigdy nie podporządkowałabym sobie sióstr Dujii. Nie tak należy się posługiwać magią.
– W tym punkcie jesteśmy żarliwie jednomyślni.
Pilar odwróciła się na pięcie i pomaszerowała przez las. Odepchnęła od siebie myśli o Karri, Angelyne, Mii Rose – o wszystkich uczestnikach wydarzeń tamtej okropnej nocy. Wcisnęła rękę do kieszeni i znów zaczęła gładzić monetę, wodząc palcami po wyrytym w srebrze imieniu.
„Jeszcze zobaczysz, jaka jestem silna. Silniejsza, niż jej się wydaje”.
Zaga okazała się kłamliwą oszustką. Całymi latami zwodziła siostrzaną wspólnotę Dujii. Głosiła, że magia posłuży im do „obalenia starych struktur władzy”. Pilar łyknęła to jak zmrożoną pintę piwa.
Wyszło jednak na to, że magia jest jeszcze jednym sposobem krzywdzenia ludzi. Najniebezpieczniejszym ze wszystkich.
Teraz Pilar pałała żądzą zemsty. Najpierw zabije matkę. Potem Angelyne Rose, obecną królową rzecznego królestwa i nową ulubienicę Zagi.
Ale jeśli Pilar miała je zabić bez magii, potrzebowała pomocy.
Przesunęła kciukiem po pierwszej literze wyrytej w monecie – wijącej się jak wąż Ś.
Śnieżny Wilk. Jeśli chciała połączyć siły z największym zabójcą wiedźm w czterech królestwach, musiała go najpierw odnaleźć. Początkowo Pilar wcale nie czuła nienawiści do magii. Któraż dziewczynka nie zakochałaby się w czymś, co sprawia, że jej ciało śpiewa?
Zanim skończyła pięć lat, umiała pokryć własną skórę przyjemnym dreszczykiem. Jako ośmiolatka potrafiła skłonić do szybkiego zrośnięcia się kości, gdy złamała nogę. Przyglądała się innym dzieciom w Refúj. Gdy chorowały lub się zraniły, matki bez problemu naprawiały, co trzeba. Zaga nic takiego nie robiła. Była szeptem w ścianach jaskini, niewidzialnym ochrypłym głosem. Pilar wiedziała, że jeśli chce przyciągnąć choć strzęp matczynej uwagi, musi być dobrą Dujią. Nie tylko dobrą: najlepszą.
Ćwiczyła więc. Dniem i nocą. Nagięła się do kształtu, który – jak sądziła – zadowoli matkę. Jeżeli Zaga żyła na zewnątrz własnego ciała, Pilar była fizyczna. Nie interesowały jej subtelne sztuczki magiczne. Uwielbiała wbijać kciuk w czyjś nadgarstek, by zatrzymać krew w żyłach tej osoby.
Miała jeszcze jeden powód, żeby lubić odkrwienie. Była to mroczna magia, która z lewej ręki jej matki uczyniła wiszący u boku ciała martwy kikut. Zaga nigdy nie mówiła o tym, kto jej to zrobił, ale jeżeli Pilar mogła przyciągnąć uwagę swej matki jakąś magiczną zdolnością, odkrwienie na pewno miało tu największe szanse.
I zawiodło.
Mimo to ćwiczyła codziennie. Zaga mówiła im wszystkim, że magia jest dla kobiet sposobem na odzyskanie władzy. Pilar święcie w to wierzyła.
Po tym, co się stało wtedy w chacie, przestała wierzyć w cokolwiek.
– Muszę się odlać – oznajmiła.
– Uroczo – odmruknął Quin. – Nie przeszkadzaj sobie, nie będę cię powstrzymywał.
– Odnoszę wrażenie, że nie jesteś przyzwyczajony do szczerej rozmowy.
– „Szczery” to tylko jedno z możliwych określeń. Powiedziałbym raczej, że się wyrażasz nadzwyczaj obcesowo.
– To moja najlepsza cecha. Jeśli nie liczyć linii szczęki.
Pilar uwielbiała swoje ciało – było zwarte i zwinne, sprężyste i silne – ale nie cierpiała tego, że ono stale zgłaszało potrzeby. Magia dawała tu sporo dodatkowych możliwości i właśnie tego brakowało jej najbardziej. Dzięki magii mogła skondensować płyny we własnym ciele, całymi dniami obywać się bez jedzenia czy wody. Sterować swoim księżycowym cyklem, ograniczając wypływ krwi, jeśli jej akurat przeszkadzał. Mogła nawet spowolnić działanie jelit.
Pilar nie spotkała jeszcze takiej Dujii, która za pomocą magii umiałaby skondensować wypróżnienia.
Zanurkowała pod drzewo i rozpięła spodnie. Quin zaczął pogwizdywać – domyślała się, że po to, aby zagłuszyć szmer sików spływających na niebieskie igły.
– Czy wszystkie ciała przyprawiają cię o zdenerwowanie? – spytała. – Czy tylko moje?
– Nie nazwałbym tego „zdenerwowaniem”…
– Następnym razem, gdy przykucnę, zaśpiewaj sobie kołysankę.
Prawie usłyszała jego grymas zniesmaczenia.
– Stylizujesz się na nieokrzesaną twardzielkę, co?
– Nie dorastałam wśród służących, które co noc opróżniały mój nocnik.
Quin odkaszlnął.
– Sam opróżniałem swój nocnik, odkąd skończyłem osiem lat.
– Gratuluję dzielności.
– Jesteś niemożliwa.
Pilar ziewnęła.
– Pewnie zachowuję się inaczniej niż dziewczęta, z którymi dorastałeś.
– „Inaczej” – poprawił jej błąd.
– I wyglądam też inaczniej.
Czarne włosy obcięte na linii podbródka, kanciaste brązowe oczy i bursztynowa skóra sprawiały, że nikt nie wziąłby Pilar za rzeczną szczurzycę. Wszystkie mieszkanki Glas Ddir, które spotkała, miały bladą skórę i tchórzliwe serce. Jasne oczy, ciemne serca.
– To naturalne – odparł Quin. – Jesteś z ognistego królestwa.
Uśmiechnęła się, dumna ze swego dziedzictwa. Jej duma jednak skwaśniała jak mleko. Matka zawsze przypominała córce, że tylko w połowie wywodzi się z Fojo Karação.
Jej matka – niech zgnije w czterech piekłach.
– Jeśli mam być szczery – dodał Quin – kiedy dorastałem, oprócz matki i siostry nie miałem wokół siebie kobiet czy dziewcząt.
– Nie zapominasz o Mii Rose?
Milczenie.
Pilar, wciąż kucając, wyjrzała zza drzewa. Przez czoło księcia biegła bruzda. Jeśli chciała go dotknąć do żywego, to jej się udało.
Przez jej pierś przemknęło współczucie, zaraz zastąpione niechęcią. Dlaczego wszyscy tak się zachwycają Mią Rose? Była pyszałkowata, zadufana w sobie, zarozumiała. Typowa rzeczna szczurzyca. Tylko taka tępa uparta dziewucha mogła uważać, że pozjadała wszystkie rozumy, podczas gdy nic nie wiedziała.
Nawet tego, jak ocalić własną skórę.
Rzecz jasna, nikt tego nie pamiętał w ten sposób. Zatrzymując własne serce, Mia stała się bohaterką. Mia Rose, męczennica. Mia Rose, wojowniczka. I tak dalej.
Pilar nie cierpiała tego, że większość okropnych ludzi w chwili śmierci zamienia się w świętych.
– Skończyłaś? – zawołał Quin bardziej szorstko niż do tej pory. – Powinniśmy ruszać.
Wstała, zapięła sobie spodnie. Sprawdziła, czy srebrna moneta spoczywa bezpiecznie w kieszeni. Okrążyła drzewo i stanęła twarzą w twarz z księciem.
– Co się tak śpieszysz, Killian? Masz jakiś cel?
– Tak. – Jego oczy wwierciły się w jej źrenice. – Oddalić się jak najbardziej od zamku.
Zaskoczyła ją zapalczywość jego słów. Zanim zdążyła odpowiedzieć, odwrócił się na pięcie i prędkim krokiem ruszył przez las.
– No i kto tu jest nadzwyczajnie obcesowy? – burknęła.
Quin jej nie usłyszał. Był już za kilkoma powykręcanymi drzewami, pewien, że Pilar podążyła jego śladem.
Ciekawił ją, bez dwóch zdań. Dorastała na wyspie z kobietą obdarzoną magią i nie poznała w życiu wielu chłopców. Zwłaszcza książąt.
Przez te kilka miesięcy, gdy podszywała się pod pomywaczkę w Kaer Killian, widywała go czasami z daleka. Początkowo uważała księcia za typowego rozkapryszonego arystokratę. Przynajmniej z tymi pełnymi ustami i wysokimi kośćmi policzkowymi nie był taką obrazą dla oczu jak pomarszczeni dziadkowie z Refúj.
Potem, w noc poprzedzającą jego ślub z Mią Rose, usłyszała, jak książę gra na pianinie.
Długo kryła się w cieniu poza biblioteką, oczarowana smutną, słodką melodią. Kiedy patrzyła, jak Quin gra – jak żarliwie dotyka klawiszy – poczuła, że jej palce tęsknią za skrzypcami.
Potem do biblioteki wpadła jego narzeczona i muzyka urwała się raptownie. Pilar zaś pośpiesznie wycofała się do pomywalni z umocnionym postanowieniem. Przybyła do Kaer, by wypełnić misję: zabić Mię Rose. Odepchnęła od siebie pieśń Quina i w ciemności naostrzyła strzałę.
Jasne, gdy przyszło co do czego, chybiła – nie był to jej najlepszy moment – a tydzień później nadal żywa Mia z Quinem pojawili się w Refúj. Gdy książę tańczył podchmielony bez koszuli, trzepocząc rzęsami do Domeniqa du Zola, Pilar uświadomiła sobie, że przez lata tłumił w sobie prawdziwe ja. Wystarczyła szczodra dawka alkoholu, by się wyzwoliło.
Chciałaby mieć teraz choć odrobinę alkoholu.
Kiedy tak szli wśród biało-niebieskawych drzew, Quin wreszcie przerwał ciszę.
– Czemu nie wrócisz do Refúj?
– Moja matka pogwałciła najświętszą zasadę siostrzanej wspólnoty – wyjaśniła Pilar. – Zabiła inną Dujię. Zatknęłyby moją głowę na włóczni.
– Kobiety, które tam poznałem, nie wyglądały na żądne nabijania czyjejś głowy na włócznię – zauważył.
– Teraz wszystko już jest inaczej.
Miała też inne powody. Jeszcze przed zdradą Zagi Pilar nie była zbytnio lubiana na wyspie.
– A czemu ty nie wrócisz do Glas Ddir? To przecież twój lud. – Zmarszczyła brwi. – Teraz, kiedy twój ojciec nie żyje, powinieneś chyba zostać królem?
– Racja. Po prostu wkroczę tanecznym krokiem i wszyscy obwołają mnie prawowitym dziedzicem tronu. Angelyne zapewne z radością mi go odstąpi, jeśli ją tylko uprzejmie poproszę.
– Po co bawić się w uprzejmości?
– I kto to mówi? Dziewczyna życząca sobie śmierci. – Wskazał kciukiem las za plecami. – Bo inaczej nie wyskoczyłabyś na tamtych pięciu.
– Pragnienie walki i pragnienie śmierci to dwie różne rzeczy.
– Kto cię nauczył tak walczyć? Matka?
Pilar parsknęła śmiechem.
– To jakby pytać, czy wąż mnie nauczył chodzić.
– Kimkolwiek była, zasługuje na uznanie. Nie wytrwałbym ani pięciu sekund, gdybym miał z tobą walczyć wręcz.
Mylił się. Nie wytrwałby nawet trzech.
Mylił się również co do tego, że uczyła ją kobieta.
– Co takiego jest w Luumii? – zagadnął z innej beczki.
– Lodowe lamparty, biała laguna, mnóstwo, mnóstwo butelek z ciepłą maślaną vaalką…
– Wiesz, o co mi chodzi.
Wzruszyła ramionami.
– Szukam kogoś.
– Ja też.
– Powiesz mi kogo?
– Nie.
Wygięła brew w łuk.
– W jaki sposób zamierzasz odnaleźć tę tajemniczą osobę? Jesteś wodnym szczurem, prawie nigdy nie opuszczałeś Kaer. A śnieżne królestwo jest wielkie. Pod kupą śniegu, jak słyszałam.
– Mógłbym ci zadać to samo pytanie.
– Moje poszukiwania będą łatwe. Chodzi mi o wojownika z Luumii. Kiedy ostatniej nocy święta Jyöl wzejdzie Płaczący Księżyc, wojownik stanie na stopniach pałacu Śnieżnej Królowej, okryty peleryną i w masce. Mówią, że potrafi się przeciwstawić najpotężniejszej Dujii i wygrać.
Quin zmarszczył brwi.
– Sama jesteś Gwyrach. Czemu szukasz mężczyzny, który je zabija?
– Jestem Dujią. Nie Gwyrach. Nie reaguję na to słowo.
– Ja też zbytnio się nie obrażam za „rzecznego szczura”.
– Świetnie – burknęła Pilar. – Żadnych demonów, żadnych szczurów.
Quin, usatysfakcjonowany, kiwnął głową. Opadł ciężko na krzywy pień i wyjął z torby kawałek czerstwego chleba.
– Nie poczęstujesz mnie? – zapytała.
– Nie.
– Królewski dupek.
Przeżuł kęs i przełknął, po czym złożył dłonie na skórzanej sakiewce, którą miał przy pasku. Odchylił głowę do tyłu i przymknął powieki.
Przez chwilę wyglądał tak jak jego siostra – Pilar po raz pierwszy dostrzegła podobieństwo. Coś w twardym zarysie szczęki, w tym, jak podniósł podbródek. Uderzyło ją to.
Klapnęła obok na krzywy pień drzewa i zamknęła oczy. Bez skutku. Czegokolwiek próbowała, pod powiekami wciąż była Karri.
Przez te wszystkie miesiące, gdy Pilar przyglądała się ukradkowo księciu w Kaer Killian, patrzyła też na jego siostrę. Księżniczce nie brakowało talentów – na każdym polowaniu trafiała dzika, każda walka potwierdzała jej mistrzostwo we władaniu bronią.
Była też miła i życzliwa. Pilar nieraz widziała, jak Karri wykrada ogiera z zamkowych stajni i jedzie na podzamcze. Tam, w kuźniach, piwiarniach, pubach i burdelach rozmawiała z ludźmi. Nawet z głodnymi dziećmi na ulicach. Nie tylko je zagadywała – słuchała. Poddani kochali ją za to.
A własny ojciec nie.
Pilar wiedziała, jakie to uczucie, gdy twój rodzic nienawidzi cię za to, kim jesteś.
Karri byłaby doskonałą królową. A teraz nie żyje. Pilar nigdy nie wybaczy swojej matce, że kazała jej posłać tę strzałę do celu. Sobie zaś nie wybaczy, że strzeliła.
Potrząsnęła głową, żeby rozjaśnić myśli. Żal z powodu tego, co się wydarzyło, to bierność. Wyniszcza człowieka od środka jak trucizna.
Zemsta z kolei jest czynna. Niczym ostrze.
Znów miała ten sen. Była sama w jaskini. Gapiła się w czarną taflę lodu. Czasem przybierała postać demona, czasem wiedźmy, a nieraz po prostu dziewczyny. Poza odbiciem własnej twarzy w tafli zawsze widziała to samo: księżniczkę Karri wykrwawiającą się na śniegu.
Waliła pięścią w lód i jeszcze raz, i jeszcze, aż roztrzaskiwał się niczym szkło.
Tym razem jednak był tam ktoś oprócz niej.
Z cienia wyszła Mia Rose. Pochyliła się. Otoczyła palcami strzaskany odłamek. Poniosła wzrok na Pilar.
„To koniec” – rzekła.
I podniosła rękę ze srebrzyście błyszczącym odłamkiem.
Pilar ocknęła się, słysząc krzyki Quina.