Читать книгу Na Krawędzi Cienia - Brent Weeks - Страница 12

7

Оглавление

Kiedy Kaldrosa Wyn dołączyła w południe do kolejki za burdelem „Pod Kusą Spódniczką”, stało w niej już dwieście kobiet. Dwie godziny później, kiedy kolejka zaczęła się przesuwać, było ich trzy razy tyle. Kobiety stanowiły tak różnorodną grupę, jak to tylko możliwe w Norach: od szczurów z gildii, które miały raptem po dziesięć lat i wiedziały, że Mama K ich nie zatrudni, ale były tak zdesperowane, że mimo to przyszły, po kobiety, które jeszcze miesiąc temu mieszkały po bogatej, wschodniej stronie, ale straciły domy w pożarach, a potem zostały zapędzone do Nor. Niektóre z nich płakały. Inne tylko patrzyły nieobecnym wzrokiem, owijając się ciasno szalami. Część z nich od dawna była Królikami – te śmiały się i żartowały z przyjaciółkami.

Praca dla Mamy K to najbezpieczniejsza robota, jaką mogła dostać dziewczyna do towarzystwa. Kobiety wymieniały się anegdotami o tym, jak Pani Rozkoszy radziła sobie z jej nową, khalidorską klientelą. Twierdziły, że gdy któryś zwyrodnialec zrobił dziewczynie krzywdę, musiał zapłacić tyle srebra, żeby pokryć siniaki. Jedna wyrwała się nawet, że tyle koron, ale nikt jej nie uwierzył.

Kiedy duchessa Terah Graesin – jej ojciec, stary diuk, zginął w czasie przewrotu – wyprowadziła z miasta grupę, która chciała stawić opór Khalidorowi, jej zwolennicy podpalili swoje warsztaty, sklepy i domy. Oczywiście pożary pochłonęły nie tylko nieruchomości, które porzucono. Tysiące tych, którzy zostali, straciło domy. W Norach, gdzie biedacy żyli upchnięci jak bydło, było jeszcze gorzej. Zginęły setki ludzi. Ogień płonął kilka dni.

Khalidorczycy chcieli, żeby wschodnia strona jak najszybciej stała się produktywna. Bezdomnych uważano za obciążenie, więc żołnierze wypędzali ich do Nor. Wywłaszczonych arystokratów i rzemieślników ogarniała desperacja, ale rozpacz niczego nie zmieniała. Zesłanie do Nor było jak wyrok śmierci.

Przez ostatni miesiąc Król-Bóg pozwalał żołnierzom robić w Norach, co tylko zechcieli. Mężczyźni zjawiali się w grupach, żeby zaspokoić wszelkie pragnienia. Recytując modlitwy do przeklętej Khali, gwałcili, zabijali, okradali Króliki z ich skromnego dobytku, tylko po to, żeby ze śmiechem wrzucić łup do rzeki. Wydawało się, że gorzej już być nie może, ale po próbie zamachu okazało się, że owszem, może.

Khalidorczycy przeszukiwali Nory systematycznie, przecznica za przecznicą. Kazali wybierać matkom, które dziecko będzie żyło, a które pójdzie pod miecz. Kobiety gwałcono na oczach rodzin. Czarownicy zabawiali się w chory sposób, odstrzeliwując ludziom różne części ciała. Gdy ktoś stawiał opór, robiono obławę i publicznie tracono dziesiątki.

Krążyły plotki o bezpiecznych schronieniach głębiej w Norach, pod ziemią, tyle że mogli się tam dostać tylko ludzie mający znajomości w Sa’kagé. Każdy miał jakąś kryjówkę, ale żołnierze przychodzili każdej nocy i czasem za dnia. To była tylko kwestia czasu, zanim człowieka złapali. Uroda stała się przekleństwem. Wiele kobiet, które miały kochanków, mężów czy choćby opiekuńczych braci, straciło ich. Opór oznaczał śmierć.

Kobiety przychodziły więc do burdeli Mamy K, bo to były jedyne bezpieczne miejsca w Norach. Wiele myślało: „Skoro już mają mnie zgwałcić, to lepiej niech mi za to zapłacą”. Burdele nadal nieźle prosperowały. Niektórzy Khalidorczycy nie chcieli ryzykować i wchodzić do Nor. Inni po prostu woleli mieć pewność, że wylądują w łóżku z czystą i piękną kobietą.

Ale w burdelach zostało już niewiele wolnych miejsc. I nikt nie chciał spekulować, dlaczego w ogóle jakieś zostały.

Kaldrosa odwlekała decyzję tak długo jak mogła. To nie tak miało być. Ten Vürdmeister, Neph Dada, zwerbował ją, bo kiedyś była sethyjską piratką, ale utknęła w Norach wiele lat temu. Nie żeglowała od dziesięciu lat i wbrew temu, co powiedziała Vürdmeisterowi, nigdy nie była kapitanem. Była jednak Sethyjką i przysięgła, że przeprowadzi khalidorski statek przez Archipelag Przemytników, w górę rzeki Plith aż do zamku. W zamian za to miała zatrzymać statek.

Wyglądało to na niezłą cenę za śmierdzącą robotę. Kaldrosa Wyn nie czuła się związana z Cenarią, ale już sama myśl o pracy dla Khalidorczyków wystarczała, żeby każdemu przeszły po plecach ciarki.

Może nawet dotrzymaliby warunków umowy i dali jej barkę, tę krową morską, która nie była warta gwoździ trzymających ją w kupie. Może Kaldrosie udałoby się uzbierać załogę... Ale jakiś skurkowaniec zaatakował i zatopił jej statek.

Udało jej się dopłynąć do brzegu – to i tak więcej, niż mogła powiedzieć o dwustu góralach w zbrojach, których przewoziła, a którzy teraz robili za karmę dla rybek. Cztery gwałty i dwa pobicia później (Tommana prawie zatłukli na śmierć) wylądowała w burdelu.

– Imię? – zapytała dziewczyna przy drzwiach, z piórem i kartką w ręce.

Mogła mieć jakieś osiemnaście lat – była dziesięć lat młodsza od Kaldrosy – i wyglądała olśniewająco: idealne włosy, idealne zęby, długie nogi, szczupła talia, pełne usta i piżmowo-słodki zapach, który uświadomił Kaldrosie, jak bardzo sama musi śmierdzieć. Ogarnęła ją rozpacz.

– Kaldrosa Wyn.

– Zawód albo specjalne umiejętności?

– Byłam piratem.

To zaciekawiło dziewczynę.

– Sethyjka?

Kaldrosa skinęła głową, a dziewczyna odesłała ją na górę. Pół godziny później Kaldrosa Wyn weszła do jednej z małych sypialni.

Kobieta, którą tam zastała, też była młoda i piękna. Blondynka, drobna, ale mile zaokrąglona, o dużych oczach i w niesamowitej sukni.

– Jestem Daydra. Pracowałaś kiedyś w takim gniazdku?

– Z gniazdek to zaliczyłam tylko bocianie.

Daydra zaśmiała się i nawet to było ładne.

– Prawdziwa piratka, co?

Kaldrosa dotknęła klanowych pierścieni, czterech kółek okalających w półkolu lewą kość policzkową.

– Klan Tetsu z wyspy Hokkai.

Wskazała na kapitański łańcuch; założyła go, gdy tylko dostała robotę dla Khalidoru. Wybrała srebrny, o płaskim splocie w jodełkę, najlepszy, na jaki było ją stać. Zwieszał się z jej lewego ucha do najniższego z klanowych pierścieni na policzku. To był łańcuszek kapitana żeglugi handlowej, kapitana niskiego pochodzenia. Kapitanowie żeglugi wojskowej i zuchwali kapitanowie piraccy nosili łańcuszki zwieszające się od jednego ucha do drugiego i przechodzące z tyłu głowy, co zmniejszało ryzyko, że zostaną wyrwane w walce.

– Byłam pirackim kapitanem – powiedziała – ale nigdy nie dałam się złapać. Jak cię złapią, to albo wieszają, albo wyrywają pierścienie i skazują na banicję. Trwają spory, która kara jest gorsza.

– Dlaczego to rzuciłaś?

– Wpakowałam się na królewskiego łowcę piratów z Seth na kilka godzin przed sztormem. Oberwali od nas nie gorzej niż my od nich, ale sztorm rzucił nas na skały w Archipelagu Przemytników. Od tego czasu zajmowałam się czym popadło. – Kaldrosa nie wspomniała, że owo „czym popadło” obejmowało też małżeństwo i pracę dla Khalidoru.

– Pokaż mi cycki.

Kaldrosa rozwiązała sznurówki i zdjęła bluzkę.

– Niech mnie szlag – mruknęła Daydra. – Bardzo dobrze. Myślę, że świetnie się nadasz.

– Ale wy wszystkie jesteście takie ładne – zdziwiła się Kaldrosa.

Chociaż głupio robiła, protestując, nie mogła uwierzyć we własne szczęście.

Daydra się uśmiechnęła.

– Pięknych mamy mnóstwo. Każda dziewczyna u Mamy K musi być ładna i ty też jesteś. Ale oprócz tego jesteś egzotyczna. Spójrz na siebie. Pierścienie klanowe. Oliwkowa cera. Nawet piersi masz opalone!

Kaldrosa nagle ucieszyła się, że na swoim statku chodziła z odsłoniętymi piersiami, żeby gapili się na nią khalidorscy żołnierze. Solidnie poparzyła się od słońca, ale potem skóra pociemniała i do dziś nie straciła koloru.

– Nie wiem, jak udało ci się opalić – powiedziała Daydra – ale musisz to utrzymać i mówić jak pirat. Jeśli chcesz pracować dla Mamy K, będziesz robiła za sethyjską piratkę. Masz męża albo kochanka?

Kaldrosa się zawahała.

– Męża – przyznała. – Po ostatnim pobiciu prawie umarł.

– Jak zaczniesz tu pracę, nigdy go nie odzyskasz. Mężczyzna może wybaczyć kobiecie, która dla niego porzuca pracę dziwki, ale nigdy nie wybaczy tej, która dla niego poszła na ulicę.

– I tak warto – powiedziała Kaldrosa. – Warto, jeśli w ten sposób uratuję mu życie.

– Jeszcze jedna sprawa. Bo prędzej czy później zapytasz. Nie wiemy, dlaczego bladawcy to robią. W każdym kraju zdarzają się zwyrodnialcy, którzy lubią bić dziewczyny do towarzystwa, ale to jest coś innego. Niektórzy najpierw sobie ulżą, a dopiero potem biją, jakby się tego wstydzili. Niektórzy w ogóle cię nie uderzą, ale będą się potem przechwalać, że pobili, i bez skargi zapłacą za to Mamie K. Ale zawsze recytują te same słowa. Słyszałaś je?

Kaldrosa pokiwała głową.

– Khali vas czy coś takiego?

– To starokhalidorski. Jakieś zaklęcie albo modlitwa. Nie myśl o tym. I nie usprawiedliwiaj ich. To zwierzęta. W miarę możliwości będziemy cię chronić, a zarobki są przyzwoite. Tyle że będziesz musiała stawiać im czoło dzień w dzień. Dasz radę?

Słowa uwięzły Kaldrosie w gardle, więc tylko skinęła głową.

– Więc idź do pana Piccuna i powiedz mu, że chcesz trzy pirackie kostiumy. Dopilnuj, żeby skończył brać miarę, zanim cię przeleci.

Kaldrosa uniosła brwi.

– No, chyba że to jakiś kłopot.

* * *

– Myślisz, że nie będziemy mieli żadnych kłopotów? – zapytała Elene.

Leżeli na wozie – ich ostatnia noc pod gwiazdami po trzech tygodniach w drodze. Jutro wjadą do Caernarvon i zaczną nowe życie.

– Wszystkie kłopoty zostawiłem w Cenarii. Właściwie, z wyjątkiem dwóch, które się mnie uczepiły – odpowiedział Kylar.

– Ej! – zaprotestowała Uly.

Chociaż była wręcz przerażająco bystra, jak jej prawdziwa matka, Mama K, nadal miała tylko jedenaście lat i łatwo dawała się podpuścić.

– Uczepiły? – zapytała Elene, podnosząc się na łokciu. – O ile sobie przypominam, to mój wóz.

To była prawda. Jarl dał im ten wóz, a Mama K załadowała go ziołami, które Kylar mógł wykorzystać do otwarcia zielarni. Najpewniej przez wzgląd na Elene większość z nich była legalna.

– Jeśli ktoś się tu uczepił, to ty.

– Ja? – zapytał Kylar.

– Robiłeś z siebie tak żałosne widowisko, że było mi za ciebie wstyd. Po prostu chciałam, żebyś już przestał błagać.

– Proszę, a ja myślałem, że to ty byłaś bezradną... – zaczął Kylar.

– Ale teraz już wiesz, jak jest – ucięła zadowolona z siebie Elene i ułożyła się z powrotem pod kocami.

– O, to szczera prawda. Masz tak rozbudowany system obronny, że facet byłby szczęściarzem, gdyby udałoby mu się z tobą chociaż raz na tysiąc lat. – Kylar westchnął.

Elene aż sapnęła i usiadła prosto.

– Kylarze Thaddeusie Stern!

Kylar zachichotał.

– Thaddeus? A to dobre. Znałem kiedyś jednego Thaddeusa.

– Ja też. Skończony idiota.

– Serio? – odparł z szelmowskim błyskiem w oku Kylar. – Ten, którego ja znałem, słynął z ogromnej...

– Kylar! – przerwała mu Elene wskazując na Uly.

– Z ogromnego czego? – zainteresowała się dziewczynka.

– No to teraz masz – powiedziała Elene. – Co miał ogromnego, Kylarze?

– Stopy. A wiesz, co mówią o wielkich stopach. – Mrugnął lubieżnie na Elene.

– Co takiego? – dopytywała się Uly.

– Że ma się wtedy wielkie buty – odparł Kylar.

Ułożył się pod swoimi kocami równie zadowolony z siebie, jak przed chwilą Elene.

– Nie rozumiem – zdziwiła się Uly. – O co w tym chodzi, Elene?

Kylar zachichotał mściwie.

– Wyjaśnię ci, jak będziesz starsza – odpowiedziała Elene.

– Nie chcę się dowiedzieć, jak będę starsza. Chcę wiedzieć teraz – upierała się Uly.

Elene nie odpowiedziała. Zamiast tego szturchnęła Kylara w rękę. Burknął.

– Teraz będziecie się siłować? – zapytała Uly. Wyplątała się z koców i usiadła między nimi. – Bo potem zawsze się całujecie. Ohyda. – Skrzywiła się i zaczęła cmokać i mlaskać.

– Nasz kochany środek antykoncepcyjny – mruknął Kylar.

Chociaż kochał Uly, był przekonany, że to właśnie przez nią, po trzech cudownych tygodniach na szlaku z kobietą, którą kochał, nadal był prawiczkiem.

– Zrobisz tak raz jeszcze? – poprosiła Uly Elene, śmiejąc się i sprytnie uprzedzając pytanie, co to jest antykoncepcja.

Uly skrzywiła się i znowu zacmokała. Po chwili cała trójka chichotała, co przerodziło się w bitwę na łaskotki.

Później, z brzuchem obolałym od śmiechu, Kylar leżał i słuchał, jak dziewczyny oddychają. Elene miała dar zasypiania, gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki, a Uly nie zostawała za nią daleko w tyle. Tej nocy bezsenność Kylara nie była przekleństwem. Czuł, że cały promienieje miłością – nawet jego skóra. Elene obróciła się i wtuliła w jego pierś. Zaciągnął się świeżym zapachem jej włosów. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek w życiu było mu tak dobrze, żeby czuł się tak akceptowany. Pewnie go obślini, ale to nieważne. Jakimś cudem nawet ślinienie się było słodkie, kiedy robiła to Elene.

Nic dziwnego, że Uly była zniesmaczona. Kylar naprawdę był żałosny. Ale po raz pierwszy w życiu czuł, że jest dobrym człowiekiem. Zawsze był dobry w różnych rzeczach – był dobry w otwieraniu zamków, wspinaniu się, chowaniu, walczeniu, truciu, przebieraniu się i zabijaniu. Ale dopiero przy Elene poczuł się po prostu dobry. Kiedy patrzyła na niego, widział swoje odbicie w jej oczach i nie budziło ono w nim odrazy. Nie był mordercą. Był przybranym ojcem, który wdawał się w bitwy na łaskotki z jedenastolatką. Był miłością, która oznajmiła Elene, że jest piękna, i sprawiła, że dziewczyna po raz pierwszy w życiu w to uwierzyła. Był człowiekiem, który mógł dać innym coś z siebie.

Takiego człowieka widziała Elene, kiedy patrzyła na niego. Wierzyła w niego tak bardzo, że Kylar sam zaczynał wierzyć w siebie, choć chwilami dochodził do wniosku, że dziewczyna kompletnie oszalała. Ale cudownie było dawać się jej przekonać.

Jutro dojadą do Caernarvon i na pewien czas zatrzymają się u ciotki Elene, Mei. Z jej pomocą – była akuszerką, która znała się na ziołach – Kylar otworzy małą zielarnię. A potem przezwycięży słabnące obiekcje Elene odnośnie stosunków pozamałżeńskich i na zawsze porzuci drogę cienia.

Na Krawędzi Cienia

Подняться наверх