Читать книгу Na Krawędzi Cienia - Brent Weeks - Страница 9

4

Оглавление

Minęła północ, zanim Jarl zjawił się w małej chatce Cromwyllów. Spóźnił się ponad godzinę. Przybrana matka Elene spała we wspólnej sypialni, więc Kylar, Elene i Uly siedzieli w pokoju od frontu. Uly przysnęła oparta o Kylara, ale kiedy Jarl wszedł, poderwała się z przerażeniem.

W co ja wplątuję to dziecko? – pomyślał Kylar. Uścisnął ją, a kiedy dotarło do niej, gdzie jest, uspokoiła się zawstydzona.

– Przepraszam – powiedział Jarl. – Bladawcy... karzą Nory za próbę zamachu. Chciałem wrócić i sprawdzić parę rzeczy, ale zablokowali wszystkie mosty. Żadna łapówka dzisiaj nie wystarczy.

Kylar zorientował się, że Jarl nie wchodzi w szczegóły ze względu na Uly. Wiedząc jednak, jak źle wyglądała sytuacja w Norach przed próbą zamachu, Kylar z trudem sobie wyobrażał, co musiało się tam dziać tej nocy.

Zastanawiał się, o ile gorzej byłoby, gdyby Król-Bóg rzeczywiście zginął. Przemoc naprawdę rodzi przemoc.

– To oznacza, że robota jest odwołana? – rzucił, żeby Elene i Uly nie dopytywały się o Nory.

– Nadal aktualna. – Jarl podał mieszek Elene. Był podejrzanie lekki. – Pozwoliłem sobie od razu załatwić sprawę łapówki dla straży przy bramie. Cena już poszła w górę, a gwarantuję, że jutro będzie jeszcze wyższa. Macie listę godzin, w których przekupieni strażnicy pracują w tym tygodniu?

Jarl rozwiązał zawiniątko i wyjął kremową tunikę, spodnie i wysokie, ciemne buty.

– Znamy ją na pamięć – odpowiedział Kylar.

– Słuchaj – odezwała się Elene – wiem, że Kylar zwykł wykonywać zlecenia, nie rozumiejąc dlaczego coś robi i co właściwie robi, ale ja muszę to zrozumieć. Dlaczego ktoś płaci pięćset gunderów za to, żeby Kylar udał, że umiera? To fortuna!

– Nie dla khalidorskiego diuka. Powiem ci, co zdołałem sobie z tego wszystkiego poskładać – powiedział Jarl. – Diukowie w Khalidorze to nie to samo co nasi diukowie, ponieważ arystokracja w Khalidorze zawsze stoi niżej niż meisterowie. Ale meisterowie potrzebują ludzi, którzy będą pilnowali chłopów i tak dalej, więc diuk Vargun jest bogaty, ale musi walczyć o każdy ochłap władzy, jaki ma. Przybył do Cenarii, mając nadzieję na awans, jednak stanowisko, na które liczył: dowódcy królewskiej straży cenaryjskiej, powierzono porucznikowi Hurinowi Gherowi, nowemu komendantowi Gherowi.

– W ramach zapłaty za to, że poprowadził cenaryjskich arystokratów w zasadzkę w noc przewrotu. Zdrajca – powiedział Kylar.

– Zgadza się. Raz w tygodniu rankiem komendant Gher chodzi do portu z kilkoma najbardziej zaufanymi ludźmi po łapówkę od Sa’kagé, udając, że jest na patrolu. Tego ranka zobaczy swojego rywala, diuka Varguna, jak zabija pomniejszego cenaryjskiego arystokratę, barona Kirofa. Komendant Gher z radością aresztuje diuka. Po paru dniach albo tygodniach „zmarły” baron Kirof pojawi się znowu. Komendant Gher będzie skompromitowany, bo aresztuje diuka bez powodu i diuk Vargun najprawdopodobniej przejmie jego robotę. Wiele rzeczy może się źle potoczyć i dlatego Kylar dostanie tylko pięćset gunderów.

– To wygląda na strasznie skomplikowane – zmartwiła się Elene.

– Zaufaj mi – odparł Jarl. – Jak na khalidorską politykę, to bardzo proste.

– A jakie korzyści będzie miało z tego Sa’kagé? – spytał Kylar.

Jarl wyszczerzył zęby.

– Próbowaliśmy dorwać barona Kirofa, ale najwyraźniej diuk nie jest głupi. Kirof już zniknął.

– Sa’kagé chciało porwać barona Kirofa? Po co? – zdziwiła się Elene.

– Mając Kirofa, można by szantażować komendanta Ghera. Komendant wiedziałby, że w chwili, gdy Kirof się pojawi, on będzie skończony, więc Sa’kagé miałoby go w kieszeni – odpowiedział Kylar.

– Wiesz, czasem próbuję sobie wyobrazić, jak wyglądałoby to miasto bez Sa’kagé, i nie potrafię – powiedziała Elene. – Chcę się stąd wynieść, Kylar. Mogę pójść z wami dziś wieczorem?

– Nie ma dość miejsca dla dorosłej osoby – odpowiedział za niego Jarl. – A poza tym wrócą przed świtem. Uly? Kylar? Jesteście gotowi?

Kylar skinął głową, a Uly z ponurą miną powtórzyła ten gest.

Dwie godziny później byli już w porcie gotowi się rozdzielić. Uly miała schować się poniżej nabrzeża na zakamuflowanej tratwie, która wyglądała jak kupa drewna dryfującego na rzece. Kiedy Kylar wpadnie do wody, Uly poda mu żerdź, żeby miał się czego złapać i mógł wypłynąć poza widokiem. Na małej tratwie było tylko miejsce dla Uly i dla Kylara – akurat tyle, żeby mógł wynurzyć głowę. Jak już się wynurzy, „kupa drewna” spłynie z prądem kilkaset kroków do drugiego nabrzeża, gdzie oboje wyjdą z wody.

– A jeśli coś pójdzie nie tak? To znaczy naprawdę źle? – zapytała Uly. Zimna noc sprawiła, że Uly poczerwieniały policzki. Przez to wyglądała jeszcze młodziej.

– Wtedy powiedz Elene, że przepraszam.

Kylar wygładził przód kremowej tuniki. Ręce mu drżały.

– Kylar, boję się.

– Uly – powiedział, patrząc w jej wielkie piwne oczy – chciałem ci powiedzieć... to znaczy, wolałbym... – Odwrócił wzrok. – Wolałbym, żebyś nie nazywała mnie prawdziwym imieniem, kiedy jesteśmy na robocie. – Poklepał ją po głowie. Nie cierpiała tego. – Jak wyglądam?

– Zupełnie jak baron Kirof... jeśli naprawdę bardzo mocno zmrużę oczy.

Wiedział, że to odpłata za klepanie po głowie.

– Mówiłem ci już kiedyś, że jesteś jak wrzód na tyłku?

Uly tylko wyszczerzyła zęby.

Za kilka godzin port zapełni się dokerami i żeglarzami, przygotowującymi ładunki przed wschodem słońca. Na razie jednak panowała cisza, jeśli nie liczyć chlupotania wody. Prywatna straż nocna w porcie została opłacona, ale większe niebezpieczeństwo stanowiły grupki khalidorskich żołnierzy, którzy mogli tędy przechodzić, szukając okazji do rozróby. Na szczęście wyglądało na to, że większość wybrała się tej nocy do Nor.

– No dobrze, więc do zobaczenia po drugiej stronie – powiedział, uśmiechając się znacząco.

Nie powinien był tego mówić. Oczy Uli wypełniły się łzami.

– Nos do góry – dodał łagodniej. – Nic mi nie będzie.

Odeszła, a kiedy zniknęła Kylarowi z oczu, jego twarz zaczęła migotać. W miejsce szczupłych, młodych rysów nagle pojawił się drugi podbródek i ruda broda przycięta na khalidorską modłę; nos urósł i zrobił się garbaty, brwi stały się niezwykle krzaczaste. Teraz rzeczywiście wyglądał jak baron Kirof.

Zerknął do małego lusterka. Nachmurzył się. Iluzoryczny nos zmarszczył się nieco. Otworzył usta, uśmiechnął się, wykrzywił, mrugnął, obserwując mimikę. Nie było dobrze, ale musiało wystarczyć. Uly pomogłaby mu lepiej przygotować twarz, ale im mniej wiedziała o jego talentach, tym lepiej. Ruszył nabrzeżem.

– Dobrzy bogowie – powiedział diuk Tenser Vargun na widok Kylara. – To ty?

Twarz diuka była spocona i ziemista nawet w świetle pochodni na końcu portu.

– Diuku Vargun, mam dla pana wiadomość – powiedział Kylar, łapiąc Khalidorczyka za nadgarstek. Zniżył głos. – Nic panu nie będzie. Proszę robić wszystko zgodnie z planem.

– Baronie Kirof, dziękuję – odpowiedział diuk, odrobinę teatralnie. Znowu zniżył głos. – Więc jest pan aktorem.

– Tak. I postarajmy się, żebym nie wyleciał z roboty.

– Nigdy w życiu nikogo nie zabiłem.

– Zadbajmy, żeby dziś w nocy nie zaliczył pan pierwszego razu – odpowiedział Kylar.

Spojrzał na ozdobny sztylet za pasem diuka. Był pamiątką rodową; jego niewyjaśniona strata będzie jednym z dowodów, że diuk naprawdę zabił barona Kirofa.

– Jeśli pan to zrobi, trafi pan do więzienia, i to niezbyt miłego. Możemy się jeszcze wycofać. – Kylar, mówiąc, wymachiwał rękami, tak jak robił to baron Kirof, kiedy się denerwował.

– Nie, nie. – Diuk powiedział to tak, jakby przekonywał samego siebie. – Robił pan już kiedyś coś takiego?

– Czy wrobiłem kogoś, udając kogoś innego? Pewnie. Czy udawałem, że ktoś mnie zabija? Raczej nie.

– Proszę się nie martwić – powiedział diuk. – Ja... – Zerknął za Kylara i jego głos zmienił się pod wpływem strachu. – Już tu są.

Kylar odskoczył od diuka, jakby się przeraził.

– To groźba? – warknął.

To była ledwie przyzwoita imitacja głosu barona, ale krew pokryje większość błędów aktorskich.

Diuk złapał go za rękę.

– Zrobisz, co ci każę!

– Albo co? Król-Bóg o wszystkim się dowie.

Teraz z pewnością zwrócili na siebie uwagę strażników.

– Nic mu nie powiesz!

Kylar wyrwał rękę.

– Nie jest pan wystarczająco sprytny, żeby przejąć tron, diuku Vargun. Jest pan tchórzem i ... – Zniżył głos. – Jedno pchnięcie. Pęcherz z krwią jest dokładnie na moim sercu. Ja zajmę się resztą. – Wykrzywił twarz w szyderczym uśmiechu i zaczął się odwracać.

Diuk złapał Kylara za rękę i szarpnął go z powrotem. Gwałtownym ruchem wbił sztylet – ale nie w owczy pęcherz z krwią, ale w brzuch Kylara. Dźgnął raz, drugi, potem znowu i znowu. Zataczając się do tyłu, Kylar spojrzał w dół. Jego kremowa jedwabna tunika ociekała czerwono-czarną krwią. Ręce Tensera były całe we krwi; szkarłatne plamki upstrzyły jego niebieski płaszcz.

– Co ty robisz? – wykrztusił Kylar, ledwo słysząc gwizdek na drugim końcu nabrzeża. Zatoczył się i złapał za poręcz, żeby nie stracić równowagi.

Zlany potem, z czarnymi włosami zwieszającymi się w strąkach, Tenser kompletnie go zignorował. Wszelki ślad po wahającym się, nieudolnym arystokracie, którym był jeszcze minutę temu, zniknął. Złapał Kylara za włosy. Miał szczęście – gdyby złapał cal dalej, zniszczyłby iluzoryczną twarz Kylara.

Kiedy kroki rozległy się na nabrzeżu, diuk Vargun pchnął Kylara na kolana. Chociaż oczy mu się zamgliły z bólu, Kylar zobaczył jeszcze komendanta Ghera pędzącego nabrzeżem z wyciągniętym mieczem. Tuż za nim biegło dwóch strażników. Diuk Vargun przeciągnął sztyletem po gardle Kylara i trysnęła krew. A potem, z takim samym przejęciem jak drwal, gdy po raz kolejny wbija siekierę w pniak, żeby roztrzaskać go na szczapy, diuk wbił sztylet w ramię Kylara.

– Przestań! Przestań albo zginiesz! – ryczał komendant Gher.

Diuk oparł stopę w bucie z cielęcej skórki o ramię Kylara i uśmiechnął się. Jednym pchnięciem zrzucił Kylara z nabrzeża do rzeki.

Woda była tak zimna, że Kylar stracił czucie. A może to od upływu krwi? Wziął wdech, zanim uderzył w wodę, ale płuca nie współpracowały. Po kilku chwilach powietrze zaczęło mu uciekać bąbelkami z ust i – co było naprawdę niepokojące – przez gardło.

Potem nadeszła agonia, kiedy wciągnął w płuca gęstą, brudną wodę Plith. Machał słabo rękami, ale tylko chwilę. Wreszcie nadszedł spokój. Obolałe ciało było tylko odległym pulsowaniem. Coś je szturchnęło, a Kylar odruchowo się tego chwycił. Przecież miał się złapać. Miał pamiętać coś o tyczce.

Nie miał pewności, czy poruszył ręką. Świat nie poczerniał, nie zginął w ciemnościach. Kylarowi zrobiło się przed oczami biało; jego mózg umierał z głodu, gdy krew wylewała się z szyi. Coś znowu go szturchnęło. Wolałby, żeby to sobie poszło. Woda otoczyła go jak ciepły, idealnie spokojny obłok.

* * *

Diuk Tenser Vargun oderwał wzrok od głodnej rzeki i uniósł ręce. Odwrócił się powoli i powiedział:

– Jestem nieuzbrojony. Poddaję się. – Uśmiechnął się. – Dobry wieczór panu, panie komendancie.

Na Krawędzi Cienia

Подняться наверх