Читать книгу Dom między chmurami - C. Klobuch - Страница 10

Rozdział 3 (Derwan)

Оглавление

– Tam, przed nami – rzekł starszy wywiadowca. Jego twarz była brudna, a oczy przekrwione z niewyspania. – Za tamtym zagajnikiem.

Jechali w szóstkę: hetman Derwan z Ładynów, dowódca pierwszej roty zamkowej Nadar Budai i czterech ludzi, którzy wrócili godzinę wcześniej z poszukiwań wojsk bataarskich, uciekających z łupem za rzekę. Przed sobą mieli skupisko gęstych chaszczy, zupełnie zasłaniających widok na Sariet. Dalej od rzeki ciągnęła się równina, zarośnięta wysoką na kilka stóp trawą, upstrzoną co jakiś czas ostami i pasmami falującego na wietrze lasu bukłakowego.

Hetman przypomniał sobie, że jako podrostek chodził z kilkoma przyjaciółmi w takie miejsca, polować z kuszą na głupie i pewne siebie nosomaki albo strzelać płonącymi strzałami do bukłakowców. Jesienią, kiedy bąble robiły się żółto-brązowe i łamliwe, celne trafienie powodowało zapalenie się i wybuch całej kiści. Huk niósł się aż do pierwszych domów na skraju miasta, a odległe szczekanie przestraszonych psów brzmiało jak pochwała dla ich wysiłków. Biegli wtedy obejrzeć łodygę powalonego bukłakowca, leżącą na ziemi jak wielki martwy wąż, i podrapać kozikami pod korą w poszukiwaniu purpurowych plam. Potem wracali, spierając się o przyczyny sukcesów i porażek. Nadar zawsze upierał się, że trzeba trafić w bukłak niezbyt duży, ale nisko położony, bo wtedy płonące w środku lekkie powietrze szybko ogarnia całą kiść – ale on zawsze miał najlepsze oko. Derwan celował po prostu w największy bąbel, inni twierdzili, że wszystko zależy od kierunku wiatru albo ułożenia bukłaków. Można było o tym rozprawiać przez całą drogę powrotną do Strohomia i długo potem.

– Bród nie jest nijak oznaczony, sami byśmy go nie zauważyli – odezwał się znowu wywiadowca. Nazywał się Kunel. – Trochę w górę rzeki jakiś chłop wyszedł z lasu i nam go pokazał. Mówił, że Bataarowie przeszli na wschodnią stronę Sarietu jeszcze wczoraj przed nocą.

– Macie tego chłopa?

Z twarzy Kunela wynikało jasno, że nie rozumie, dlaczego mieliby zatrzymywać osadnika, który udzielił im przydatnej informacji.

– Puściliśmy go wolno, panie hetmanie. Trochę dalej jest przysiółek czterech czy pięciu chałup. Chłop mówił, że tam mieszka. Jak trzeba, możemy tam pojechać i sprawdzić…

– Nie możecie. Na pewno wszyscy siedzą pochowani w lasach. Nikogo nie znajdziecie.

– Po ubraniu i po tym, jak mówił, łatwo poznaliśmy, że to nasz osadnik z tych stron, nie żaden przebieraniec. Jego też Bataarowie mogli pognać na wschód w pętach, albo naszpikować strzałami, jakby się stawiał.

– To mógł być włóczęga, któremu zapłacili – burknął Derwan. – Chcieli nas przekonać, że już nie ma po co ich gonić. Żebyśmy zrezygnowali z pogoni i pozwolili im przeprawić się naprawdę.

Kunel niezbyt pewnie pokręcił głową.

– Sam zobaczysz ślady przy brodzie, panie hetmanie – powiedział. – Dla mnie to nie jest oszustwo. Koczownicy są już po drugiej stronie.

– Zobaczę. Pospieszcie się, zbliża się wieczór.

Pierwsze wieści o najeździe bataarskim przyszły dwa tygodnie wcześniej. Na początku wydawało się, że koczowników jest niewielu, stu albo dwustu, nie licząc zapasowych koni. Kolejni wywiadowcy donosili jednak o coraz większej liczbie stepowych jeźdźców i Derwan zorientował się, że nie pokona ich niewielkimi siłami stałego wojska, które miał w Strohomiu. Musiał wezwać pod broń okoliczne rycerstwo. Nadar i jego pomocnicy dwoili się i troili, rozsyłając gońców po majątkach, rugając spóźnionych i nakazując im brać jak najmniej obciążenia. W końcu zebrali w zamku kilkadziesiąt dodatkowych pocztów i ruszyli w pogoń. Ludzie prawie nie zsiadali z koni, wozy taborowe szybko zostały z tyłu. Czwartego dnia rozpoznanie przyniosło błędne wiadomości o położeniu uciekającego zagonu i przez kilka godzin jechali w złym kierunku. Kiedy Derwan zorientował się w pomyłce, nakazał marsz nocą. Jakichś dwóch chłystków z pospolitego ruszenia zaczęło domagać się odpoczynku, prawie pociągnęli za sobą innych. Tych dwóch hetman zostawił na najbliższym rozstaju dróg, związanych i pozbawionych honoru, resztę grubym słowem zagonił na siodła. Jechali w ciemnościach, tak jak rozkazał, ryzykując połamaniem końskich nóg, ale nadrobili stracony czas.

I po tym wszystkim jakiś durny chłop twierdzi, że to wszystko na nic i że Bataarowie już uciekli, pomyślał.

– Tędy się zjeżdża do rzeki, panie hetmanie. – Kunel wskazał wąską drogę przez zagajnik. – Musieli mocno wyciągnąć kolumnę, żeby się przecisnąć między drzewami. Szkoda, że nas tu wtedy nie było.

Skręcili pomiędzy drzewa i Derwan od razu dostrzegł, że sprawy nie wyglądają dobrze. Po bokach ścieżki leżały bryły końskiego łajna i jakieś ogryzione kości, pobliskie kępy krzaków były zadeptane i połamane. Jadący z przodu Kunel zerkał co jakiś czas na twarz dowódcy, jakby chciał na niej znaleźć potwierdzenie tego, że się nie pomylił w ocenie sytuacji. Miał dość rozsądku, by się nie odzywać.

W głębi zagajnika natknęli się na pierwszego stracha na wróble, kobietę. Wyglądała na jakieś trzydzieści lat i za życia nikt nie nazwałby jej pięknością. Twarz miała pospolitą, przedramiona ogorzałe od pracy na słońcu, piersi zdążyły wykarmić kilkoro dzieci. Wisiała przywiązana do drzewa, cienki rzemień oplatał jej brzuch i nogi, wrzynając się w nieco napuchnięte już ciało.

– Ona by nie próbowała uciekać – powiedział Derwan.

Nadar zaklął głośno za jego plecami.

– Wybierają tych, którzy będą dobrymi strachami na wróble – powiedział. – Nie tych, którzy naprawdę chcieliby uciekać.

Hetman spojrzał jeszcze raz na ciało i pomyślał, że Anika nigdy by tak nie wyglądała, niezależnie od okoliczności – jego Anika, z wysokimi kośćmi policzkowymi, delikatnymi przegubami rąk i burzą kasztanowych włosów spadających na nagie ramiona, kiedy ją rozbierał każdego wieczoru. Zdał sobie sprawę, że to dziwaczna myśl, która mogła wynikać tylko ze zbyt wielu dni spędzonych w siodle bez odpoczynku. Jego młodą żonę chroniły wysokie mury zamku w Strohomiu.

– Jedźmy – mruknął.

Nieco dalej na drzewie wisiał kolejny strach na wróble, silnie zbudowany chłopak, przecięty na wysokości pasa na dwie części. Potem jeszcze kilkoro: kolejna kobieta, dwóch prawie dorosłych parobków, jakaś chuda dziewczyna. Derwan już im się nie przyglądał.

– Po drugiej stronie rzeki też powiesili strachy? – zapytał wywiadowcę.

– Nie. Widocznie tym razem nikt nie próbował uciekać podczas przeprawy.

Jechali kłusem jeszcze kwadrans, zanim dotarli do Sarietu. Końskie kopyta i stopy pieszych brańców zamieniły zejście do brodu w jęzor błotnistej mazi. W wodzie leżały resztki martwego wołu, którego koczownicy najwyraźniej nie zdążyli zjeść. Cały teren pokrywały kawałki łodyg bukłakowców i bąble, z których uszło wypełniające je wcześniej lekkie powietrze.

– Sprawdziliście, jak głęboki jest bród? – zapytał hetman Kunela.

– Tamten chłop mówił, że przy niskiej wodzie jak teraz można przejechać konno prawie bez pływania. Ale sami nie sprawdzaliśmy.

– Niech któryś wejdzie.

Jeden z członków podjazdu rozebrał się do bielizny i ostrożnie wszedł w prąd, badając drogę przed sobą znalezionym na brzegu drągiem. Pokonał jedną trzecią szerokości, dalej zrobiło się zbyt głęboko. Widzieli, jak macha do nich ręką, podpierając się kijem o dno, aby utrzymać równowagę.

– Panie hetmanie, ma wziąć konia i spróbować dalej? – spytał Kunel.

– Tak.

Derwan popatrzył na Nadara i kiwnął głową. Odjechali kilkanaście kroków na bok.

– Wojsko czeka ponad trzy godziny drogi stąd. Trzeba by wrócić do nich, zwinąć obóz, dojść tutaj i jeszcze się przeprawić – stwierdził hetman. – Dzisiaj już nie zdążymy.

– Chcesz wrócić jutro?

Rozsądek mówił Derwanowi, że nie dogonią koczowników, ani dziś, ani następnego dnia. Ludzie w obozie słaniali się ze zmęczenia, żywności zostało niewiele.

– Są tylko dzień drogi przed nami – powiedział wbrew rozsądkowi.

– Za rzeką płaskiego terenu jest na co najmniej trzy dni – przypomniał Nadar. – Nawet jeśli jakimś cudem się do nich zbliżymy, zauważą to. Pozabijają pieszych brańców i się rozsypią, tyle będzie z naszej pogoni.

Derwan wzruszył ramionami i odwrócił głowę. Nad rzeką kładły się długie cienie, między szuwarami jakaś ryba chlapnęła ogonem. Człowiek z podjazdu płynął, trzymając się końskiej grzywy, do wschodniego brzegu brakowało mu może piętnaście kroków. Hetman zdał sobie sprawę, że osadnik miał rację, podobnie jak Nadar i Kunel – spóźnili się i nie mieli już szans, żeby dogonić Bataarów. Wszyscy wzięci w niewolę ludzie byli straceni.

Ściągnął wodze ogiera i skierował go w stronę czekających wywiadowców.

– Wasza czwórka zostanie tutaj na noc – rzucił w stronę Kunela. – Odetnijcie ciała strachów od drzew i złóżcie gdzieś obok ogniska, tak żeby drapieżniki ich nie pożarły. Broń macie, poradzicie sobie.

Twarz starszego wywiadowcy ściągnęła się.

– Panie hetmanie, myśleliśmy, że podjedziemy do tych chałup pod lasem, co o nich mówiłem. Tam wygodniej i bezpieczniej po zmierzchu…

Derwan odwrócił głowę bez słowa.

– Im już przecież nie pomożemy… – spróbował jeszcze raz Kunel, wskazując grubym palcem w stronę wiszących na drzewach ciał.

– Zostaniecie tutaj – uciął hetman. – Jutro rano przyślę więcej ludzi, żeby pomogli wam ich pochować i może jakiegoś puroi, żeby się za nich pomodlił. Jeśli tylko znajdę w okolicy takiego, którego te dzikusy nie zabiły.

Mężczyźni z podjazdu nie odezwali się. Derwan spojrzał na słońce dotykające już dolną krawędzią horyzontu. Mógł zostać na miejscu, nocleg z wywiadowcami byłby rozsądniejszy niż powrót przez pełną dzikich zwierząt równinę wśród zapadającego zmierzchu.

– Nadarze, my wracamy do obozu – zarządził.

Niewysoki rotmistrz skinął głową i zawrócił konia w stronę ścieżki, wzdłuż której wisiały strachy. Gdy wyjechali na otwartą przestrzeń, popędził wierzchowca i zrównał się z hetmanem.

– Co zamierzasz zrobić? – zapytał.

– Rano wyślę ludzi, żeby sprawdzili ślady po drugiej stronie rzeki. Jeśli Bataarowie przeprawili się na wschód, można tylko rozpuścić rycerzy z pospolitego ruszenia do domów.

– Kiedyś mówiłeś, że napiszesz do Wielkiego Księcia Mitana z prośbą o zwiększenie liczby stałego wojska w Strohomiu. Dostałeś odpowiedź?

– Przypominałem mu o tym co najmniej trzy razy – wypluł z siebie Derwan. – Ale w skarbcu nie ma pieniędzy. Za dużo idzie na luksusowe dziwki i wypachnionych pieczeniarzy, przyssanych do książęcego dworu.

– Tego ostatniego chyba nie napisał.

– Nie musiał. Sam wiem to najlepiej.

Stare kroniki mówiły, że przed trzema i pół wiekiem w Strohomiu stacjonowało siedem rot stałego wojska, zawsze gotowych do wyjazdu na wieść o pojawieniu się Bataarów. Wielkie Księstwo przeżywało wtedy swój najlepszy okres, połączone z sąsiednim Królestwem Zadoru sojuszem wojskowym i osobą władcy, Lederga, zwanego Czystym. Te czasy skończyły się wraz z najazdem Pierwszego Imperium pod wodzą Wielkiego Atty Akmata. Po nim zubożone i wyludnione Wielkie Księstwo z trudnością utrzymywało w Strohomiu dwie roty wojska, inne nadgraniczne zamki nie miały nawet tego. Semir Wielki i wszyscy jego następcy do księcia Temmo włącznie próbowali przynajmniej wyrównać pustki w skarbcu odwagą podczas bitew, do których sami prowadzili rycerzy. Pod rządami Mitana zabrakło nawet tego.

– Szkoda, że nie mieliśmy tego jeźdźca z Doire – stwierdził Nadar. – Wypatrzyłby zwrot koczowników i dał nam zawczasu znać.

– Nie ma co tego rozpamiętywać – odparł hetman. – Wysłałem Biema z kilkoma ludźmi, żeby towarzyszyli mu od granicy. Powinni być niedaleko, może nawet dotarli do miasta, kiedy my goniliśmy Bataarów. Ale minie trochę czasu, zanim on poskromi ptaka.

– Zna się na takich bestiach?

– Tak mówią. To nie jest prawdziwy Doaryjczyk, tylko jakiś wędrowiec z Goanii. Jego własny ptak zginął w wypadku.

Rotmistrz zastanawiał się przez chwilę.

– Chyba bym wolał, żeby na naszym zwierzęciu latał nasz człowiek. Skąd by nie pochodził ten jeździec, przysłała go Kancelaria Doire. Oni nie dają niczego za darmo.

– Nikt nie daje. A ja nie mogę wybrzydzać, zwłaszcza teraz.

Derwan wiedział, że jeśli kolejna wyprawa koczowników odniesie sukces, jego dni jako hetmana w Strohomiu będą policzone. To zawsze wyglądało tak samo: kiedy w państwie coś nie działało, Mitan odrywał się od swoich rozrywek, znajdował winnego niepowodzeń i usuwał go w widowiskowy sposób. Zyskiwał w ten sposób pół roku albo rok spokoju, choć rzadko kiedy zmiana przynosiła prawdziwą poprawę.

Jeśli przyśle kogoś na moje miejsce, Anika będzie musiała wyprowadzić się z zamku, pomyślał Derwan. Ludzie przestaną nazywać ją panią hetmanową. Nie przyjmie tego dobrze.

Zdecydował, że po powrocie do miasta zrobi wszystko, by powietrzne patrole zaczęły się jeszcze przed nadejściem lata – nawet gdyby Goańczyk miał za to zapłacić brzuchem rozprutym przez nogę ortisa.

Dom między chmurami

Подняться наверх