Читать книгу Dom między chmurami - C. Klobuch - Страница 9

Rozdział 2 (Koro)

Оглавление

Hugo de Josart, radca Królewskiej Kancelarii Doire siedział przy stole w izbie gościnnej i pisał na rozłożonej karcie papieru. Był niewysoki i ciemnowłosy, z gładko ogoloną twarzą. Kiedy dostrzegł wchodzącego Koro, wstał i wyciągnął rękę na powitanie.

– Dobrze, że chociaż ty wyszedłeś z tego cało. Mniej więcej.

Koro się nie odezwał. Rozbita szczęka nadal bolała go przy jedzeniu.

– Przyjechałem z Abrille tak szybko, jak tylko się dało – powiedział radca. – I przywiozłem trochę dobrego wina. Chcesz się napić?

– Tak.

Doaryjczyk sięgnął po dzban z wąską szyjką i napełnił winem dwa duże kubki. Postawił jeden z nich przed Koro, ten wypił od razu ponad połowę. Wysłannik Kancelarii uzupełnił płyn w naczyniu gościa do poprzedniego poziomu i dopiero wtedy usiadł.

– Jestem tu od rana – stwierdził. – Rozmawiałem z de Sorią i kilkoma innymi ludźmi. Uznałem, że najpierw zbadam całą tę sprawę, a potem porozmawiam z tobą.

– Co tu jest do badania? – prychnął Koro. Kilka kropli wina skapnęło z jego ust na blat stołu. – Ten osiłek przyszedł do stajni, żeby się zemścić i zabić Nanú. Udało mi się przed nim obronić, ale wtedy pojawili się strażnicy. – Zamilkł gwałtownie i znowu przechylił kubek. – Powinienem był go zabić. Zdążyłbym zamknąć drzwi do boksu przed pojawieniem się strażników.

– Powinieneś. Następnym razem właśnie tak zrobisz.

Koro bezwiednie zacisnął zęby, szczęka odezwała się tępym bólem. Odstawił naczynie na stół.

– Moje patrole nad granicą nie miały sensu. Po drugiej stronie nic się nie dzieje, Nortyngowie nie planują ataku. Rycerze na Linii Sandoval nudzą się. Wiesz o tym na pewno i wiedziałeś, kiedy rozmawialiśmy pierwszy raz.

– Wiedziałem. – De Josart nie wydawał się zaskoczony.

– Więc po co mnie tu przysłałeś?

– Wcześniej słyszeliśmy o jeźdźcach ortisów od naszych wysłanników w Goanii, ale jak dotąd tylko tobie udało się przelecieć nad oceanem. Obok takiego wydarzenia nie przechodzi się obojętnie. Kancelaria mogłaby ci powierzyć wiele zadań i hojnie cię za nie wynagrodzić, ale nie wiedzieliśmy, czy można ci zaufać. Dlatego dostałeś tyle złota na początek. Ja wierzyłem w ciebie, ale inni sądzili, że po prostu uciekniesz z zaliczką.

– Więc chcieliście sprawdzić, czy nie jestem złodziejem. Okazało się, że nie jestem. Tyle że ta próba kosztowała Nanú życie.

– Koro, po naszej pierwszej rozmowie uznałem, że jesteś uczciwy, ale też bystry. Nie zmuszaj mnie do zmiany tej opinii – stwierdził radca chłodno. – Specjalnie wysłałem cię w miejsce, w którym ostatnio nie toczyły się żadne walki. Nie mogłem wiedzieć, że znajdzie się tu ktoś taki jak Lambert, kto będzie chciał zabić jedynego ortisa w Doire. Nie odpowiadam za wszystkich idiotów w Królestwie.

– De Soria i inni rycerze gardzą Kancelarią i jej wysłannikami tak samo jak Lambert. Tylko nie mówią tego głośno.

Radca uśmiechnął się nieszczerze. Wstał i nalał im obu wina.

– Czasy, kiedy oni wpływali na losy Królestwa, dawno już minęły. Pewnie dali ci do zrozumienia, że nie jesteś mile widziany na Linii Sandoval, ale to wszystko, na co ich stać. Nie próbowaliby zabijać ortisa.

– Tego nie wiesz.

– Wiem. – W głosie radcy nagle zabrzmiała stal. – Dziś rano widziałem się z de Sorią. Wywróciłem tego nadętego durnia na drugą stronę. Odprawi Lamberta ze służby, a Kancelaria zadba, by nie znalazł sobie żadnego zajęcia. Mam nadzieję, że jesteś zadowolony?

– Jest mi to obojętne.

De Josart skinął głową, znowu racjonalny i pozbawiony emocji.

– Rozmawiałem też ze strażnikiem – dodał. – To twardy mężczyzna, ale do pilnowania porządku właśnie tacy są potrzebni. Ptak go zaatakował. Mógł strzelić albo dać się rozpruć pazurami. Przykro mi, że Nanú zginęła, ale nie będę karać tego człowieka za to, że nacisnął spust kuszy. Nie zasłużył na to.

Koro podparł głowę rękami. Jego wściekłość gdzieś zniknęła, zostało tylko poczucie klęski i świadomość, że niczego nie da się już zmienić. Wypite wino szumiało mu w głowie i chciał, by to uczucie nigdy nie ustało.

– Oczywiście, zapłacę ci całą umówioną kwotę, tak jakbyś latał przez cztery tygodnie – odezwał się de Josart. – Wiem, że to niewielka pociecha. Spędziłeś z Nanú wiele lat i to dla ciebie duża strata. Rozumiem to.

Koro wzruszył ramionami.

– Masz jakieś plany co do swojej przyszłości?

– Nie zastanawiałem się nad tym.

– Chciałbym ci pomóc.

– Nie interesuje mnie pozostanie tutaj.

– Nie o to mi chodziło. Wiem, gdzie w Poncji jest drugi ortis, do tego bez jeźdźca. Czy to cię interesuje?

Koro pomyślał o latach, które poświęcił Nanú i które potem samica mu oddała z nawiązką, niosąc go w dziesiątki niezwykłych miejsc, najpierw w Goanii, potem po drugiej stronie oceanu. Cokolwiek by nie zdecydował, te dni należały już do przeszłości.

– Tak. Interesuje.

– Ptaka znaleziono w Wielkim Księstwie Ostrodu, na granicy z Bataarią. Mam nadzieję, że te nazwy coś ci mówią?

Koro przypomniał sobie kilka map Poncji, które widział jeszcze przed wyruszeniem z Goanii przez ocean, a potem także po dotarciu do Doire. Cały zachód kontynentu zajmowały dwa najbardziej ludne państwa Poncji: na południu Królestwo Doire, na północy Związek Północny, zwany Nortyngią. Dalej na wschód wyglądało to podobnie: na północy leżało Królestwo Zadoru i jakieś leśne krainy, których nazw Koro już nie pamiętał, na południu natomiast Wielkie Księstwo Ostrodu. Niewielki cypel lądu na południe od Ostrodu zajmowała Republika Sard. Na mapie nie wyglądała imponująco, ale posiadała najsilniejszą flotę na Oceanie Panny. Sardyjczycy regularnie pływali na południowy zachód do potężnego Al-Eréch, Kraju Drugiej Wieży do Nieba, z którego sprowadzali magiczną zieloną krew zapobiegającą ślepocie marynarzy podczas długich rejsów. Inne państwa, pozbawione stałych dostaw specyfiku, musiały ograniczać się do żeglugi przybrzeżnej. Jeszcze dalej, na wschód od Ostrodu i Zadoru, rozciągało się Imperium Bataarskie. Ten kraj powierzchnią dorównywał niemal całej zachodniej Poncji, ale zajmowały go głównie puste stepy, po których wędrowały grupy koczowników.

– Na ptaka natknęli się ludzie hetmana Derwana z Ładynów, ostrodzkiego dowódcy – kontynuował de Josart. – To było na początku zeszłej zimy. Udało im się spętać zwierzę i doprowadzić do miasta o nazwie Strohom. Chyba wcześniej słyszeli coś o ortisach, bo uznali, że warto wykorzystać takie znalezisko do patroli, a nie tylko trzymać je w stajni.

– Nie próbowali sami go poskromić?

– Od tego zaczęli. – Radca uśmiechnął się nieznacznie. – Derwan znalazł kilku ochotników, obiecał też sporą nagrodę dla tego, któremu się uda. Pierwszy nazywał się bodajże Jarach. Wszedł do klatki, a ptak wbił mu nogę w brzuch. Inni stracili zapał.

Koro skinął głową.

– Po tej próbie Ostrodzianie uznali, że jednak poproszą nas o pomoc. W Kryzu, stolicy Wielkiego Księstwa, wiedzą, że mamy kilka faktorii w Goanii. Listy dość długo krążyły pomiędzy stolicami. Ostrodzianie sami nie do końca wiedzieli, czego chcą. Nie opowiadałem ci całej historii, gdy rozmawialiśmy pierwszy raz w Abrille, miałeś wtedy własnego ptaka. Teraz sprawy wyglądają inaczej, więc pomyślałem, że możesz być zainteresowany.

– Nie potrafię robić niczego innego poza lataniem. I nie chcę.

– Tak też mi się wydawało, kiedy swego czasu rozmawialiśmy. Nie wiem tylko, czy sobie poradzisz z tym zwierzęciem. Poskromienie nieznanego ptaka jest w ogóle możliwe?

Koro się zastanowił.

– Nie słyszałem o takich przypadkach. Ale o udanych przelotach nad oceanem z Goanii do Doire też wcześniej nie słyszałem.

De Josart dopił zawartość swojego kubka, spojrzał na naczynie gościa i równo rozdzielił pomiędzy nich resztkę napoju z dzbana.

– Mam nadzieję, że ty jako pierwszy dokonasz obu tych rzeczy – rzekł. – W takim razie napiszę do Kryza jeszcze dziś albo jutro. Podkreślę, że loty na takim ptaku to sprawa trudna, na pewno nie dla amatorów. Że w Doire jest prawdziwy jeździec ortisa, do tego bardzo dobry jeździec, który niedawno przyleciał do nas z Goanii. I że mógłby on spędzić jakiś czas w Ostrodzie, latając na tamtym zwierzęciu. Wcześniej Ostrodzianie wspominali o sześciu albo ośmiu miesiącach, więc pewnie tyle należałoby im obiecać, żeby nie zaczynać jałowych dyskusji.

– Co chcą osiągnąć?

– Potrzebują zwierzęcia do patroli. Tam granica wygląda inaczej niż tutaj, jest dużo przestrzeni i mało ludzi, tylko rzeka, przez którą dość łatwo się przeprawić. Bataarowie napadają na tereny po zachodniej stronie Sarietu, biorą ludzi w niewolę, następnie sprzedają ich za morza. Gdyby Derwanowi udało się z twoją pomocą rozbić którąś z takich wypraw, Wielki Książę w Kryzu na pewno by się ucieszył.

– A wy macie jakiś szczególny powód, żeby im pomagać?

– W Ostrodzie rządzi dynastia założona przez Semira Wielkiego. Jego ostatnim potomkiem w linii prostej był książę Temmo, który umarł sześć lat temu. Potem kilka bocznych gałęzi rodu walczyło o władzę, ostatecznie zwyciężył obecny książę Mitan. To zmienny człowiek, a co gorsza, na jego dworze pojawili się doradcy z Nortyngii. Doire kupuje co roku w Ostrodzie sporo zboża, więc trochę się tego obawiamy. Jeśli pomożemy Mitanowi z ptakiem, on odprawi Nortyngów, a przynajmniej zignoruje ich podszepty. Ty polatasz na ortisie. Wszyscy będą zadowoleni.

Koro skinął głową.

– Zależy nam, żebyś przyczynił się do powstrzymaniu chociaż jednej albo dwóch wypraw koczowników – kontynuował de Josart. – Nasi ludzie na dworze księcia zadbają o to, żeby twoje sukcesy zostały odpowiednio nagłośnione.

– A co potem? Za pół roku będę musiał oddać im tego ptaka?

– Nie ustaliłem z Ostrodzianami wszystkich szczegółów i myślę, że na razie nie ma takiej potrzeby. Bataarowie organizują wyprawy od wiosny do jesieni, w zimie wędrują dalej na południe i na granicy panuje spokój. Może się okazać, że ortis nie będzie potrzebny w Wielkim Księstwie, za to my mamy dla niego i dla ciebie zadania w Doire. Te poważne, nie loty nad fortami. – Doaryjczyk uśmiechnął się przepraszająco. – A może po prostu zostaniesz tam, jeśli ci się spodoba. Zobaczymy się za kilka miesięcy i zdecydujemy wspólnie, co dalej. Zgoda?

– Tak. – Koro wypił resztkę wina. – Co ten Derwan myśli o przybyszach z Doire? Nie chcę spędzić kolejnych tygodni na kłótniach z rycerzami, tak jak tutaj.

– Mądra uwaga. W Strohomiu służy grupa najemników z Nortyngii. Derwan zna się dobrze z jednym z dowódców, więc wiadomo, gdzie są jego sympatie. Ale zrobimy wszystko, żeby nie spotkały cię nieprzyjemności. Pojedziesz jako oficjalny poseł Królestwa Doire, pan Koro de Savernes. Derwan nie pozwoli sobie na wrogie gesty i będzie trzymał na smyczy swoich Nortyngów. Zresztą jemu też powinno zależeć na sukcesie z ptakiem.

– Rozumiem.

– Gdyby w Strohomiu działo się jednak coś niepokojącego, wyślesz do mnie wiadomość przez zaufanego człowieka Kancelarii. To kupiec, potem ci wytłumaczę, jak go znaleźć. – Radca zastanawiał się przez chwilę. – Powinieneś też pamiętać o jeszcze jednej sprawie. Jeśli chodzi o politykę, Wielkie Księstwo zawsze przypominało kłębowisko żmij, od czasu śmierci księcia Temmo sprawy tylko się pogorszyły. Całkiem prawdopodobne, że jacyś konkurenci Mitana też wpadli na pomysł, że to zwierzę może okazać się przydatne. Ale oni nie wiedzą niczego o takich ptakach. Na nich znasz się tylko ty, i tak powinno zostać. Innymi słowy, jeśli pokażesz komuś, jak latać na ortisie, może się szybko okazać, że stajnia jest dla ciebie zamknięta, a ptak ma nowego jeźdźca. Jeźdźca, który pracuje dla wrogów Mitana, dla Nortyngów albo dla kogoś jeszcze innego.

– Czemu miałbym komuś pokazywać, jak się lata? Nie robię tego.

Na twarzy de Josarta pojawił się cień, jakby słowa jeźdźca trochę go rozczarowały.

– Mówiłem ci, że rozmawiałem dzisiaj rano ze wszystkimi osobami, które mogły coś wiedzieć o wypadku Nanú.

– Mówiłeś. Nadal nie rozumiem, jaki to ma związek z Ostrodem.

– Marc, ten chłopak stajenny mówił, że opowiadałeś mu o lataniu na ortisach. I pokazałeś gwizdek, za pomocą którego wydajesz zwierzęciu polecenia. To prawda?

– To były zupełne początki. Ale tak, pokazałem mu kilka sygnałów – przyznał Koro. – I obiecałem, że wezmę go kiedyś w powietrze, żeby mógł popatrzeć z góry na fort.

– Koro, rozumiem, że dobrze jest mieć w stajni kogoś, z kim można szczerze porozmawiać – stwierdził radca poważnie. – Ale dla nas to bardzo ryzykowne. Jeśli któremuś z wrogów Mitana uda się wykorzystać ptaka do swoich celów, Kancelaria znajdzie się w niezręcznej sytuacji, nawet gorszej niż gdybyśmy w ogóle cię nie wysyłali. Po prostu pracuj z ptakiem i nie tłumacz nikomu, co robisz i dlaczego. Sam też wyjdziesz na tym najlepiej.

– Masz rację.

De Josart dopił swoje wino. Uśmiechnął się szeroko.

– A zatem wszystko uzgodnione – podsumował. – Mam nadzieję, że sprawy wreszcie pomyślnie się ułożą. Swoją drogą, Wielkie Księstwo powinno zainteresować takiego podróżnika jak ty. Zachowało się tam jeszcze trochę starej magii, której nie ma już ani u nas, ani w Nortyngii. Przyroda też jest interesująca. Nie będziesz się nudzić.

– Kiedy mam wyruszyć?

– Za półtora tygodnia, może za dwa. Teraz zamierzam odwiedzić kilka sąsiednich fortów. Zabierzesz się ze mną, kiedy będę wracał do Abrille. Tam zorganizujemy ci dalszą podróż. Do Ostrodu jest spory kawał drogi.

Młodszy mężczyzna zgodził się. Zamknął za sobą drzwi, wyszedł na dziedziniec i popatrzył na stajnię, w której kiedyś nocowała Nanú. Ruszył w tamtą stronę, myśląc o czekającej go podróży i o danej Marcowi obietnicy, której już nie będzie w stanie dotrzymać.

Dom między chmurami

Подняться наверх