Читать книгу Pod wodą - Catherine Steadman - Страница 10
4 Jak się poznaliśmy
ОглавлениеPoznałam Marka w Annabel’s, prywatnym klubie w Mayfair. Od razu zaznaczę, że żadne z nas nie należy do stałych bywalców takich miejsc. Dla mnie to był pierwszy i ostatni raz. Nie dlatego, że źle wspominam wizytę w klubie; świetnie się bawiłam – mój Boże, spotkałam w nim miłość mojego życia – ale samo to, że w ogóle się tam znaleźliśmy, było czystym przypadkiem. Annabel’s to osobliwy lokal. Przycupnął w niepozornym budynku przy Berkeley Square i przez pięć dekad działalności gościł w swych progach najrozmaitsze postaci: od Nixona po Lady Gagę. Założony w latach sześćdziesiątych przez Marka Birleya – z pomysłu jego serdecznego przyjaciela Lorda Aspinalla – klub zaczynał jako kasyno, bardziej jednak w typie Bonda z epoki Seana Connery’ego niż speluny pełnej jednorękich bandytów. Birley obracał się wśród arystokracji, polityków i przestępców, toteż – jak łatwo sobie wyobrazić – ciągnął do niego diablo atrakcyjny tłum. Stworzył dyskretny klub nocny, teren łowów, prowadzony przez establishment i przeznaczony dla establishmentu. Nie należałam do klubu, ale tamtego wieczoru poszłam tam, zaproszona przez jedną z członkiń.
Poznałam Caro przy okazji któregoś z pierwszych zleceń po skończeniu National Film and Television School. Chodziło o dokument o galeriach White Cube. Bardzo się cieszyłam, że dostałam to zlecenie. Mój wykładowca szepnął słówko producentce i podsunął mój pierwszy krótki metraż, który bardzo jej się spodobał. Zostałam asystentką operatora Freda Daveya, jednego z moich idoli, tego samego, który później miał mi pomóc uzyskać zlecenie na pierwszy pełny metraż. Na szczęście świetnie się dogadaliśmy; dobrze sobie radzę z trudnymi ludźmi. Przychodziłam wcześnie i wszystko przygotowywałam. Wnosiłam kawę i uśmiech. Starałam się być niewidzialna i zarazem niezastąpiona. Umiejętnie balansowałam na granicy kokieterii i solidności.
Caro odpowiadała w dokumencie za gadające głowy. Była najmądrzejszą osobą, jaką znałam, a przynamniej najlepiej wykształconą. Ukończyła z wyróżnieniem historię w Cambridge, idąc w ślady Simona Schamy i Alaina de Bottona. Mimo że po studiach nie mogła narzekać na brak ofert pracy w zawodzie, nieoczekiwanie przyjęła propozycję poprowadzenia nowej galerii sztuki, za którą stały pieniądze jej bliskiej znajomej z czasów, gdy razem chodziły do prywatnej szkoły podstawowej. Pięć lat później galeria zasłynęła odkryciem nowego pokolenia brytyjskich artystów. Po pierwszym dniu zdjęciowym Caro zaprosiła mnie na drinka i tak narodziła się nasza przyjaźń.
Caro była niesamowita. Miała w zwyczaju w zawoalowany sposób odnosić się do swojego pochodzenia. Spomiędzy gęstych aluzji wyławiałam wzmianki o jej światłych, postępowych przodkiniach. Była fascynująca i efektowna. Po kilku tygodniach znajomości zabrała mnie do Annabel’s.
***
Po raz pierwszy ujrzałam Marka, kiedy wracałam z toalety. Ukryłam się w niej przed nudziarzem od funduszy hedgingowych, który ubzdurał sobie, że moje sporadyczne potakiwanie połączone z rozpaczliwym rozglądaniem się po sali oznacza zainteresowanie nim. Jedna z dziewczyn doniosła mi, że Pan Fundusz z kieliszkiem w dłoni cierpliwie czeka przed wejściem do damskiej toalety. Postanowiłam więc skorzystać z okazji i sprawdzić, co się dzieje na świecie. Wyjęłam telefon i buszowałam w sieci przez dobre dziesięć minut, zanim odważyłam się wyjrzeć. Pan Fundusz zniknął. Poszedł zabiegać o względy jakieś innej wątpliwej szczęściary. Czym prędzej udałam się do baru. Zauważyłam tył płowo-złotej sukienki. Caro rozmawiała z kimś z ożywieniem. Potem obróciła się w prawo, odsłaniając rozmówcę.
Stanęłam w miejscu, i to dosłownie. Moje ciało wyprzedziło umysł i uznało, że nie jestem tym dwojgu potrzebna do szczęścia. Caro, wysoka, pewna siebie wojowniczka, robiła olśniewające wrażenie. Złota lama sukienki przylegała do wszystkich jej krągłości. Było widać, że pod spodem Caro nie ma bielizny. Wyglądała jak modelka z reklamy perfum w kolorowym magazynie z górnej półki. A mężczyzna, który jej towarzyszył, prezentował się równie imponująco. Był doskonały. Wysoki, rosły, umięśniony, ale nie w wulgarny sposób; na pierwszy rzut oka wcale nie było widać, że ćwiczy. Może uprawiał wioślarstwo, a może grywał w tenisa. Albo ścinał drzewa. Tak, byłby dobrym drwalem. Pamiętam, że poczułam wtedy nienaturalnie silne pragnienie, by zobaczyć, jak to robi. Zmierzwione krótkie brązowe włosy, jakby dopiero wstał z łóżka, ale bez przesady, nie raziłyby nawet na spotkaniu biznesowym. Uśmiechnął się szeroko, rozbawiony czymś, czego nie usłyszałam, a Caro wybuchnęła śmiechem. Nie wiem dlaczego, ale raptem przyspieszyłam. Lubię myśleć, że to ciało przejęło nade mną kontrolę, że poczułam jakąś potrzebę na poziomie komórkowym. W każdym razie wyprostowałam plecy i wypięłam pierś, nie do końca panując nad sobą i nie za bardzo wiedząc, co właściwe powiem, kiedy już do nich podejdę. Uchwycił mnie spojrzeniem, kiedy dzieliło nas jeszcze co najmniej dziesięć kroków, i objął nim w sposób, jaki zapamiętałam i za którym stale tęskniłam. Jego wzrok badał moją twarz, przeskakiwał z oczu na usta i z powrotem, szukał m n i e.
Po zejściu z planu miałam czas, żeby się przebrać. Zdecydowałam się na klasyczny kombinezon jednoczęściowy w kolorze przydymionego różu i różowozłote odkryte buty z paseczkami. Moja wariacja na temat stroju Faye Dunaway z Sieci, wyłącznie na nadzwyczajne sytuacje wieczorne. Wyglądałam całkiem nieźle. Wiem, bo przecież faceci tacy jak Pan Fundusz nie lecą na osobowość.
Caro podąża za wzrokiem brązowowłosego mężczyzny i obraca głowę w moją stronę.
– Witaj, kochanie! Gdzieś ty się podziewała? – Posyła mi promienny uśmiech, naturalnie zadowolona z wrażenia, jakie obie robimy. Czuję, jak rumieniec wspina mi się po szyi, ale na szczęście udaje mi się go stłumić.
– Marku, ta zachwycająca istota ma na imię Erin i jest moją przyjaciółką. To artystka. Kręci filmy dokumentalne. Geniusz – grucha Caro, biorąc mnie pod rękę w zaskakująco zaborczy sposób. Miło jest być pożądaną.
– Erin, przedstawiam ci Marka. Mark pracuje w City i kolekcjonuje sztukę nowoczesną. Zdążyliśmy ustalić, że nie przepada za pracami wykorzystującymi kałasznikowy i ludzkie paznokcie. Poza tym jest otwarty, prawda?
Mark uśmiecha się i wyciąga do mnie rękę.
– Miło mi cię poznać, Erin.
Te oczy trzymają mnie na uwięzi i wciągają. Podaję mu rękę jak mężczyzna i mocno ściskam. Czuję jego ciepłą dłoń, jak obejmuje moje palce, nadal chłodne od wody w kranie w toalecie.
Obdarzam go uśmiechem, któremu pozwalam się przelać z ust do kącików oczu.
– Nawzajem – mówię.
Koniecznie muszę się dowiedzieć, czy jest zajęty i czy mogę go mieć. To jak – mogę?
– Napijecie się czegoś? – proponuję.
– Ja muszę najpierw pójść za twoim przykładem. Za minutkę wracam, skarbie – piszczy Caro, obraca się na pięcie i znika, ciągnąc za sobą gęstą chmurę perfum.
Zostawiła mi go. Ale cóż, w świecie takich ludzi jak Caro atrakcyjni faceci to chleb powszedni.
Mark lekko luzuje krawat kciukiem i palcem wskazującym. Ciemnogranatowy garnitur. Ja pierdolę.
– Mark, a ty? – pytam. – Napijesz się?
– O rany, nie, przepraszam, ja to zrobię. – Zamawia szampana skinieniem głowy i ruchem dłonią.
Wskazuje wnękę, w której stoi niski stolik. Siadamy. Okazuje się, że poznał Caro dosłownie kilka chwil wcześniej i że przyszedł sam. To znaczy z kolegą Richardem.
– Który rozmawia z tamtą uroczą damą. – Wskazuje kobietę ewidentnie wyglądającą jak osoba do towarzystwa. Lateksowe buty do kolan i rozbiegane, znudzone spojrzenie. Richardowi nie przeszkadza konwersacyjna bierność partnerki, jako że sam załatwia kwestię rozmowy za oboje.
– Wow, okej. Ciekawe. – Tego się nie spodziewałam. Wow.
Mark szczerzy zęby w uśmiechu i kiwa głową. Nie udaje mi się powstrzymać parsknięcia śmiechem. Mark dołącza do rozbawienia.
– Richard jest moim przyjacielem – zaczyna z udawaną powagą. – Przyleciał na jeden dzień ze Szwajcarii, gdzie pracuje w banku. Robię za jego opiekuna. A może raczej ochroniarza? Trudno powiedzieć. Mam go zabierać tam, gdzie będzie miał ochotę. A miał ochotę przyjść… tu. Jakie dokumenty kręcisz?
– W tej chwili żadnych. Ale to dlatego, że tak naprawdę dopiero zaczynam. Zrobiłam krótki metraż o norweskich rybakach. Wyszło mi coś na kształt hołdu Melville’owi, jakbyś wymieszał Biznesmena i gwiazdy i Starego człowieka i morze. – Zerkam, czy go przypadkiem nie nudzę. Uśmiecha się i kiwa zachęcająco głową.
Rozmawiamy przez bite dwie godziny. Rozpracowujemy butelkę Kruga, za którego mam nadzieję, że on zapłaci, bo kosztował pewnie tyle, co mój miesięczny czynsz. Jedno i drugie – rozmowa i szampan – płyną gładko. W chwilach, gdy Mark się uśmiecha, odruchowo napinam mięśnie ud.
Czar pryska, kiedy znajomy Marka posyła mu spojrzenie z drugiego końca pomieszczenia i pokazuje, że ulatnia się w towarzystwie rozmownej damy. Zapewne doszli do jakiegoś z trudem wynegocjowanego porozumienia.
– Obawiam się, że tą magiczną nutą będę musiał zakończyć moją dzisiejszą wizytę w klubie. – Mark z ociąganiem wstaje z krzesła.
– Musisz go odstawić do hotelu? – gram na zwłokę.
Nie chcę go prosić o telefon; wolę, żeby to on poprosił mnie.
– Broń Boże, to by było… Nie, na szczęście nie. Zapakuję ich do taksówki i na tym koniec. A ty?
– Caro mieszka w okolicy. Pewnie prześpię się u niej na kanapie. – Robiłam to już wcześniej i muszę szczerze przyznać, że jej rozkładana sofa jest znacznie wygodniejsza od mojego łóżka.
– Ale tak w ogóle to mieszkasz na północy, prawda? – Teraz to on też przeciąga pożegnanie.
Spoglądam nad jego ramieniem i widzę, że zniecierpliwiony Richard kręci się przy schodach. Jego towarzyszka pewnie już zeszła na dół i czeka, znudzona przechodniami.
– No tak, na północy. W Finsbury Park. – Nie bardzo wiem, do czego zmierza rozmowa. Zaczynamy się plątać.
Mark stanowczo kiwa głową. Decyzja została podjęta.
– Super. E… dobra, powiem krótko. No więc siostra kupiła mi projektor pod choinkę i powiem ci, że to nawet fajna zabawka. Rzucam obraz na pustą ścianę w mieszkaniu i naprawdę zajebiście wygląda. Może by ci się spodobało. Mam parę dokumentów. Strzał w ciemno, ale przymierzałem się do czterogodzinnego filmu o Nicolae Ceaușescu, więc jeśli…
Patrzę na niego i myślę: „Ceaușescu? To żart?”. Trudno powiedzieć. Niewykluczone, że to najbardziej błyskotliwie osobliwe zaproszenie na randkę, jakie kiedykolwiek słyszałam. Reflektuję się, że mu nie odpowiedziałam. Ale Mark nie przestaje mówić, nie pozwala, żeby z balonu uleciało powietrze.
– Były rumuński dyktator. Zaśpiewał Międzynarodówkę na własnej egzekucji. Zbyt mroczne? Raczej. Podoba ci się? Rajcowne, co nie? Miał własny autobus, którym podróżował po kraju. Ceaușescu-bus.
Zawiesza głos. Jest doskonały.
– Niesamowite. To było świetne. Bardzo bym chciała. Piszę się. – Sięgam do kopertówki i wyjmuję swoją pachnącą świeżością wizytówkę.
Zamówiłam komplet przed miesiącem, tuż po pożegnaniu z uczelnią. To dopiero trzecia, jaką wręczam, ale ruch wygląda na wyćwiczony. Fred Davey ma moją wizytówkę, Caro ma moją wizytówkę i teraz Mark Roberts też ma moją wizytówkę.
– Jestem wolna w przyszłym tygodniu. Obejrzyjmy te cztery godziny o Ceaușescu – rzucam i znikam wśród gości Annabel’s.
Z całych sił próbuję nad sobą zapanować, żeby nie obejrzeć się przez ramię, zanim skręcę za róg.