Читать книгу Pod wodą - Catherine Steadman - Страница 9

3 Poniedziałek, 11 lipca Telefon

Оглавление

W zeszłym roku wreszcie dostałam wsparcie finansowe od fundacji więziennej, która zgodziła się współprodukować mój pierwszy samodzielny film. Rodzi się powoli po latach planowania i zbierania materiałów: mój własny pełnometrażowy dokument. Obowiązki związane z gromadzeniem materiałów oraz preprodukcją udawało mi się przeplatać rozmaitymi projektami, którymi zajmowałam się z pozycji wolnego strzelca, a za dziewięć dni wreszcie rozpoczynam zdjęcia. Będę filmowała swoje rozmowy z osadzonymi. Włożyłam w to istotne dla mnie przedsięwzięcie mnóstwo serca i mam ogromną nadzieję, że wypali. Wiadomo, że nie wszystko da się zaplanować i że czasem trzeba po prostu pozwolić się porwać fali. To ważny rok. Dla mnie. Dla nas. Film, ślub – mam wrażenie, jakby wszystko działo się naraz. Myślę, że znalazłam się na tym magicznym etapie mojego życia, na którym wreszcie realizują się plany obmyślone, kiedy miałam dwadzieścia kilka lat. Urzeczywistniają się jednocześnie, jakbym celowo tak to zorganizowała, choć nie pamiętam, aby stało za tym moje świadome działanie. Chyba po prostu tak już jest w życiu: nic, nic, a potem wszystko w jednym rzucie.

Pomysł na film jest naprawdę bardzo prosty, przyszedł mi do głowy pewnego popołudnia, kiedy opowiadałam Markowi o swoich przeżyciach ze szkoły z internatem. Wieczorami po zgaszeniu świateł godzinami siedziałyśmy z dziewczynami w ciemności i gadałyśmy o tym, co będziemy robiły po powrocie do domu. Co będziemy jadły, kiedy same będziemy mogły o tym decydować. Fantazjowałyśmy bez końca o wyimaginowanych posiłkach. O yorkshire puddingu z sosem albo o kiełbaskach na patyku. Wyobrażałyśmy sobie, co będziemy nosiły, kiedy same będziemy mogły o tym decydować. Dokąd będziemy chodziły, co będziemy robiły, kiedy wreszcie odzyskamy wolność. Mark zauważył, że brzmi to, jakbym siedziała w więzieniu. Że marzyłyśmy o domu, tak jak to robią więźniowie.

Stąd mój pomysł na film dokumentalny. Scenariusz nie należy do skomplikowanych. Opowiem w nim historię trojga osadzonych, pokażę ich życie w trakcie odbywania kary i po wyjściu na wolność, posłużę się wywiadami i ujęciami jak z ukrytej kamery. Dwie kobiety i jeden mężczyzna przed zwolnieniem i po nim podzielą się ze mną swoimi nadziejami i marzeniami dotyczącymi życia na wolności. Na dziś zaplanowałam ostatnią wstępną rozmowę telefoniczną z ostatnim więźniem z listy, a potem spotkam się osobiście z każdą z tych osób i przeprowadzę z nią wywiad. Z dwiema kobietami kandydatkami na bohaterki mojego dokumentu kontaktowałam się już kilka razy, natomiast uzyskanie dostępu do mężczyzny okazało się znacznie trudniejsze. No, ale dziś wreszcie odbędzie się ta z trudem wywalczona rozmowa. Czekam na telefon od Eddiego Bishopa. T e g o Eddiego Bishopa, jednego z ostatnich żyjących gangsterów z East Endu. Stuprocentowo prawdziwego gangstera, lubiącego łapać za siekierę i rąbać wrogów, przesiadującego w nocnych klubach i kasynach, rymującego cockneyem. Był jednym z najważniejszych członków gangu Richardsonów, a do niedawna kierował jedną z największych londyńskich organizacji przestępczych, działającą po południowej stronie Tamizy.

Wpatruję się w telefon stacjonarny. Nie dzwoni. A powinien. Jest dwanaście po pierwszej. Od dwunastu – nie, już od trzynastu – minut czekam na połączenie z więzienia Pentonville. Rozmowy z pozostałymi bohaterkami – Aleksą i Holli – odbyły się równo o czasie. Zastanawiam się, o co może chodzić i czy przypadkiem Eddie nie zmienił zdania i nie wycofał się w ostatniej chwili. Modlę się też, żeby nie odwidziało się dyrekcji więzienia.

Uzyskanie od dyrekcji zgody na cokolwiek było drogą przez mękę, dlatego ostatecznie uznaliśmy, że przeprowadzę wywiady sama przed nieruchomą kamerą. Zdjęcia będą surowe, naturalistyczne, ale w sumie będą pasowały do klimatu, więc nawet jestem zadowolona. Kiedy moi bohaterowie opuszczą mury więzienia, przejdę do drugiego etapu filmowania i wtedy dołączą do mnie Phil i Duncan.

Phil jest operatorem, którego znam i któremu bezgranicznie ufam. Raz, że ma świetne oko, a dwa, że łączy nas podobny zmysł estetyczny – wiem, że to brzmi pretensjonalne, ale naprawdę ma duże znaczenie. Natomiast z Duncanem pracowałam kilka razy wcześniej i było to przyjemne doświadczenie, co ważniejsze jednak, Duncan jest fachowcem, na jakiego mnie nie stać. Obaj panowie raczej nie zarobią na moim projekcie, dofinansowanie jest, przyznaję, niezłe, ale nie aż tak wysokie. Na szczęście Philowi i Duncanowi mój pomysł na film bardzo się podoba i wierzą w niego tak samo jak ja.

Przeglądam plastikową teczkę zawierającą z trudem wywalczone pozwolenia z Ministerstwa Sprawiedliwości i Służby Więziennej. W swoim dokumencie chcę przede wszystkim nadpisać konwencjonalny obraz więźnia portretami trojga szczególnych osób, oderwanymi od nadbudowy ciążących na nich wyroków. Holli i Eddie zostali skazani za przestępstwa bez ofiar i osadzeni na cztery do siedmiu lat. Alexa dostała dożywocie z możliwością ubiegania się o przedterminowe zwolnienie po czternastu latach. Czy jednak te wyroki mówią cokolwiek o nich jako ludziach? Czy na ich podstawie jesteśmy w stanie wyciągnąć wniosek, która z tych osób jest bardziej niebezpieczna? A która jest lepszym człowiekiem? Komu moglibyśmy zaufać? Przekonamy się.

Biorę telefon, przeciągam kabel i siadam na kanapie w plamie północnolondyńskiego słońca, którego promienie wpadają przez okno, ogrzewając mi ramiona i kark. W tym roku brytyjskie lato ociąga się z odejściem. Z reguły możemy się cieszyć jedynie kilkoma dniami prawdziwie wakacyjnej aury, a tu proszę: trzy tygodnie ładnej pogody i słońce wciąż raźno świeci. Podobno tylko chwilowo, ale ta chwila trwa i trwa. Mark jest w pracy, w domu panuje cisza. Słychać jedynie stłumiony warkot ciężarówek i bzyczenie skuterów na odległej głównej arterii Stoke Newington. Wyglądam przez otwierane do góry georgiańskie okno na nasz ogródek za domem. Pod płotem przechadza się czarny kot w białych skarpetkach.

***

Nie zaszłabym tak daleko, gdybym nie zaciągnęła długów wdzięczności. Fred Davey, reżyser, który dał mi pierwszą pracę w tym fachu, poręczył za mnie w liście do Ministerstwa Sprawiedliwości. Jestem przekonana, że dwie nagrody BAFTA i nominacja do Oscara na koncie Freda pomogły mojej sprawie daleko bardziej niż streszczenie, które zamieściłam w propozycji filmowej. Zainteresowanie moim dokumentem wyraziła ITV, a Channel 4 ujął się za mną w kolejnym liście (bo wcześniej wyemitował moje dwie krótkie produkcje). Poparła mnie, rzecz jasna, szkoła, do której chodziłam. Dostałam referencje od White Cube (nie wiem, czy mają dla Ministerstwa Sprawiedliwości jakiekolwiek znaczenie), od wszystkich firm producenckich, z którymi zdarzyło mi się współpracować, oraz od Creative England, która od początku pracy nad filmem wspomaga mnie nie tylko finansowo.

No i mam Eddiego Bishopa, ma się rozumieć. Tłusty kąsek, spełnienie marzeń dokumentalisty. Obietnica wywiadu z nim załatwiła mi finansowanie. Dlatego telefon, na który czekam, jest tak ważny. Bo po prostu Eddie jest ważny.

Nie każdy wie, że historia życia Eddiego to właściwie historia brytyjskiej przestępczości. Związał się z gangiem Richardsonów w wieku osiemnastu lat, kiedy organizacja była u szczytu potęgi, tuż przed rozpadem w 1966 roku. Anglia zdobywała Puchar Świata, a Richardsonowie wojowali z braćmi Kray o wpływy.

Eddie miał zadatki na gangstera. Można było na nim polegać, działał prosto i skutecznie, bez zbędnego kombinowania, zawsze robił to, co do niego należało, o cokolwiek chodziło. Nie narzekał, brudną robotę załatwiał na czysto. Bardzo szybko stał się niezastąpiony w organizacji Richardsonów. Do tego stopnia, że kiedy latem 1966 roku policja w końcu aresztowała braci, Eddie Bishop przejął stery i bez większych perturbacji kierował gangiem, w czasie gdy Richardsonowie i pozostali siedzieli za kratkami.

Eddie odbudował sieć powiązań w południowym Londynie i rządził nią przez czterdzieści dwa lata, dopóki siedem lat temu nie zatrzymano go pod zarzutem prania brudnych pieniędzy. Przez cztery dekady rozdawał karty w południowym Londynie, mordował, okaleczał, wymuszał na potęgę, ale jedyne, co zdołano na niego znaleźć, to pranie pieniędzy.

Drr, drr.

Dźwięk dzwonka przeszywa ciszę. Przenikliwy, uporczywy. Od razu robię się niespokojna.

Drr, drr. Drr, drr.

Mówię sobie: spokojnie, przecież to samo robiłaś z innymi. Będzie dobrze. Biorę roztrzęsiony oddech, sięgam po słuchawkę, przykładam ją do ucha, do ust.

– Halo?

– Dzień dobry, czy rozmawiam z Erin Locke? – Oschły kobiecy głos, na ucho czterdziestoparoletni. Zdecydowanie nie brzmi jak Eddie Bishop. Nie tego się spodziewałam.

– Tak, przy telefonie.

– Mówi Diane Ford. Dzwonię z więzienia Pentonville. Pan Eddie Bishop chciałby z panią rozmawiać. Czy mam przełączyć? – Diane Ford ma znudzony głos. Nie obchodzi jej, kim jestem ani kim jest Eddie. Dla niej to po prostu jeden z wielu telefonów.

– E… tak. Dziękuję. – Rozłącza się. Kliknięcie i dźwięk zawieszonego połączenia.

Eddie nigdy wcześniej nie udzielał wywiadów. Nigdy nie powiedział nikomu ani słowa na temat tego, czym się zajmował. Nigdy. Nawet przez chwilę nie przyszło mi do głowy, że to ja będę tą, dla której przerwie milczenie. Zresztą nawet nie wiem, czy bym tego chciała. Eddie zajmuje się zawodową gangsterką dłużej, niż ja żyję na świecie. Nie mam pojęcia, dlaczego zgodził się na udział w moim dokumencie, ale nie wnikam. Eddie sprawia wrażenie człowieka, który niczego nie robi bez powodu, dlatego myślę, że wkrótce się dowiem.

Biorę jeszcze jeden nierówny oddech.

Jest połączenie.

– Mówi Eddie. – Głęboki, ciepły ton. Silne cockneyowe zwarcie krtaniowe. Dziwnie się czuję, słysząc w końcu ten głos.

– Witam, panie Bishop. Cieszę się, że wreszcie możemy porozmawiać. Z tej strony Erin Locke. Jak pan się dziś czuje? – Dobry początek. Bardzo profesjonalny.

Słyszę, jak Eddie szura po podłodze i usadawia się.

– Witaj, kochanie. Miło cię słyszeć. Locke, mówisz? Czyli jeszcze nie Roberts? Kiedy ten wielki dzień? – rzuca radośnie i bez zastanowienia.

Słyszę rozbawienie w jego głosie. W innych okolicznościach pytanie świadczyłoby o uprzejmości. Mam ochotę uśmiechnąć się do słuchawki, ale się powstrzymuję. Dociera do mnie, że Eddie musiał mnie prześwietlić – bo skąd wiedziałby o zbliżającym się ślubie, o zmianie nazwiska, o Marku? Przecież siedzi za kratkami – czyli musiał k a z a ć komuś mnie prześwietlić. W dodatku ta czynność wymaga czegoś więcej niż szybka runda po internecie. Nie ma mnie w mediach społecznościowych, nie bawię się w Facebooka. Każdy dobry dokumentalista świetnie zdaje sobie sprawę, co można zrobić, dysponując informacjami uzyskanymi z mediów społecznościowych, dlatego trzymam się od nich z daleka. Tym jednym krótkim zdaniem Eddie Bishop poinformował mnie, że kazał wziąć mnie pod lupę. Zbadać. Jest górą i wie o mnie wszystko. O Marku. O naszym życiu.

Waham się chwilę przed odpowiedzią. Sprawdza mnie. Nie chciałabym się potknąć na tym etapie.

– Widzę, panie Bishop, że oboje zasięgnęliśmy języka. Dowiedział się pan czegoś ciekawego?

W mojej przeszłości nie ma nic przesadnie kontrowersyjnego, żadnych cuchnących trupów w szafie. Wiem to przecież, ale i tak czuję się odsłonięta, narażona na atak. To jego pokaz mocy, werbalna granica narysowana patykiem na piasku. Chce, żebym wiedziała, że choć od siedmiu lat siedzi w więzieniu, i tak pociąga za wszystkie sznurki. Przeraziłabym się nie na żarty, gdyby nie był w tym wszystkim tak bardzo otwarty.

– Raczej się uspokoiłem, kochanie. Poczułem się pokrzepiony. Ostrożności nigdy dość – mówi.

Uznał, że mu nie zagrażam, ale chce, bym wiedziała, że ma mnie na oku.

Wstaję i zaczynam zawodową gadkę, jednocześnie próbując rozplątać kabel od telefonu.

– Dziękuję, że zgodził się pan wystąpić w moim dokumencie. Jestem bardzo wdzięczna i zapewniam, że podejdę do kwestii wywiadu uczciwie i bez uprzedzeń. Nie zamierzam nikogo oceniać, jestem też daleka od wskazywania winnych. Chcę po prostu opowiedzieć pańską historię, a raczej pozwolić, aby pan sam to zrobił w taki sposób, w jaki ma ochotę. – Oby wiedział, że mówię poważnie. Założę się, że w przeszłości nieraz próbowano go wykiwać, wciskając taki kit.

– Wiem, kochanie. Jak myślisz, dlaczego się zgodziłem? Jesteś wyjątkowa. Tylko mnie nie zawiedź, dobrze? – Zawiesza głos, żeby to do mnie dotarło, po czym rozładowuje napięcie. – To kiedy zaczynamy? – pyta takim tonem, jakby nie mógł się doczekać.

– Zaplanowaliśmy spotkanie na dwudziestego czwartego września, czyli mniej więcej za dwa i pół miesiąca. Wychodzi pan na wolność na początku grudnia, więc myślę, że jakoś bliżej tego terminu ustalimy, kiedy nakręcimy część materiału obejmującą okres po odzyskaniu swobody. Czy miałby pan coś przeciwko, gdyby nasza kamera towarzyszyła panu w dniu zwolnienia? – pytam.

Jestem w swoim żywiole. Oto, do czego sprowadzają się wszystkie moje plany. Jeśli uda nam się sfilmować moment, w którym Eddie opuszcza więzienie, to będzie naprawdę coś.

– Powiem ci szczerze, kochanie, że miałbym – odpowiada łagodnie, acz stanowczo. – Tego dnia będę miał trochę na głowie, wiesz? Może dałabyś mi dzień albo dwa? Co ty na to? – Negocjujemy. Jest gotów pójść na ustępstwa – to dobry znak.

– Oczywiście. Uporamy się z problemem na bieżąco. Ma pan mój numer, będziemy się kontaktowali i starali dopasować terminy. Żaden kłopot. – Przyglądam się kotu. Skrada się zgarbiony, z pochyloną głową.

Eddie odchrząkuje.

– Panie Bishop, czy jest jeszcze coś à propos wywiadów bądź harmonogramu zdjęć, o co chciałby pan zapytać na tym etapie?

Śmieje się.

– Nie, kochanie. Sądzę, że wystarczy na dziś. Proszę cię tylko, żebyś zwracała się do mnie po imieniu. Miło było wreszcie z tobą porozmawiać po tym wszystkim, co o tobie usłyszałem.

– Bardzo się cieszę. Nawzajem, Eddie.

– Aha, przekaż pozdrowienia Markowi, dobrze? Sprawia wrażenie miłego gościa.

Uwaga rzucona mimochodem, która jednak sprawia, że mnie zatyka. Zatem prześwietlił też Marka. Mojego Marka. Nie wiem, co powiedzieć. Wahanie przechodzi w długą ciszę w słuchawce. Eddie postanawia ją wypełnić.

– Opowiedz, jak się poznaliście – proponuje.

Cholera. Tu nie chodzi i nie powinno chodzić o mnie.

– Obawiam się, Eddie, że to nie twoja sprawa. Zgodzisz się ze mną? – odpowiadam z wymuszonym uśmiechem.

Mówię spokojnie, pewnym siebie głosem z odrobiną – co dość osobliwe – erotyzmu. Z jednej strony zupełnie nie na miejscu, a z drugiej – jak najbardziej tak.

– Ha! Rzeczywiście. Masz rację, kochanie. To nie moja sprawa. – Wybucha śmiechem. Słyszę, jak jego rechot odbija się echem od ścian więziennego korytarza. – To było niezłe, kochana, naprawdę niezłe.

I już. Wracamy na właściwe tory. Idzie gładko. Dogadujemy się. Ja i Eddie Bishop.

Uśmiecham się do słuchawki, stojąc sama w pustym salonie, skąpana w blasku słońca.

Pod wodą

Подняться наверх