Читать книгу Pod wodą - Catherine Steadman - Страница 11
5 Środa, 20 lipca Wywiad numer jeden
ОглавлениеMark dzwoni z pracy o siódmej dwadzieścia trzy rano. Coś jest nie tak. Słychać panikę w jego głosie. Bezskutecznie stara się opanować.
Ogarnia mnie niepokój. Nigdy wcześniej nie słyszałam takiego tonu w jego głosie. Przechodzi mnie lekki dreszcz, mimo że w pomieszczeniu jest ciepło.
– Erin, posłuchaj. Jestem w toalecie. Odebrali mi służbowy telefon i kazali natychmiast opuścić biuro. Za drzwiami czeka dwóch ochroniarzy, którzy mają mnie wyprowadzić z siedziby firmy. – Mówi lekko chropawym głosem, ale panuje nad sobą.
– Co się dzieje? – pytam, a w mojej głowie pojawiają się skręcone kamerką w telefonie chybotliwe ujęcia ataku terrorystycznego.
Ale to nie to. Wiem, że chodzi o coś innego. Rozpoznaję podstawowe cechy. Słyszałam tę historię od wielu ludzi. Jest wręcz upiorna w swej jałowości. Mark został „zwolniony”.
– O siódmej na dzień dobry Lawrence wezwał mnie do siebie i powiedział, że dotarło do niego pocztą pantoflową, że rozglądam się za nową posadą i że wszystkim zainteresowanym będzie na rękę, jeśli jeszcze dziś pożegnam się z firmą. Z chęcią służy referencjami, ale wydał już polecenie uprzątnięcia mojego biurka, więc pozostaje mi tylko zwrócić aparat służbowy i opuścić budynek. – Milknie na chwilę. – Nie wspomniał, od kogo się dowiedział. – Ale nic nie szkodzi. Naprawdę, Erin, to nic takiego. Wiesz, jak to jest, po zwolnieniu prowadzą cię prosto na spotkanie z HR-em. Wychodzisz z jednego pomieszczenia i od razu wchodzisz do drugiego, w którym siedzi gość z HR-u! Zabezpieczają sobie tyły. Ja pierdolę, co za brednie! Facet pyta, czy byłem zadowolony z pracy w firmie, a ja muszę odpowiedzieć: „Tak, było fantastycznie i w sumie szczęśliwie się złożyło. Lawrence wyświadczył mi przysługę. Dzięki niemu będę mógł się podjąć kolejnego wyzwania bla, bla, bla” – rozprawia Mark. Wyczuwa mój niepokój. – Ale jest okej. Wszystko będzie dobrze, Erin, naprawdę. Obiecuję. Słuchaj, muszę teraz pójść z ochroniarzami, ale za jakąś godzinę powinienem być już w domu.
Tyle że ja jestem zupełnie gdzie indziej.
Pojechałam do więzienia Holloway przeprowadzić pierwszy z wywiadów do mojego dokumentu. Czyżby zapomniał? Siedzę w pokoju odwiedzin. Cholera! Oby mnie teraz nie potrzebował, myślę. Proszę, niech się trzyma.
Jeśli się jednak okaże, że mnie potrzebuje, pojadę.
W dupę mać. Te dwie nieustająco ścierające się ze sobą potrzeby: moje życie i „bycie przy nim”. Związek kontra własne życie. Nie da się mieć obu, choćby nie wiem jak się człowiek starał.
– Chcesz, żebym wróciła do domu? – pytam.
Milczenie.
– Nie, nie trzeba – odpowiada po chwili. – Mam w chuj ludzi do obdzwonienia. Muszę coś wymyślić, dostać się gdzieś, zanim to się rozniesie. Rafie i Andrew mieli się wczoraj odezw… – Słychać walenie do drzwi. – Kurwa. Daj mi chwilę, człowieku! Wyszczać się nie można?! – krzyczy Mark. – Kochanie, muszę kończyć. Zadzwoń po wywiadzie. Kocham cię.
– Ja też cię kocham. – Cmokam do słuchawki, ale on już zdążył się rozłączyć.
Wracam myślami do cichego pokoju odwiedzin. Strażnik zerka na mnie uprzejmym, ale stanowczym wzrokiem i marszczy czoło.
– Nie chciałem nic mówić, ale zasadniczo nie wolno tu tego używać – bąka lekko speszony rolą dyżurnego w klasie. No, ale na tym przecież polega jego praca; stara się.
Przełączam telefon w tryb samolotowy i odkładam na stół. Znów zalega cisza.
Wpatruję się w puste krzesło po drugiej stronie. Usiądzie na nim osoba, która udzieli mi wywiadu.