Читать книгу Pomiędzy nami góry - Charles Martin - Страница 7
Rozdział czwarty
ОглавлениеGdy poznałem Ashley, która bardzo mi ciebie przypomina, pomyślałem o dniu, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy.
Po zajęciach. Trenowałem na bieżni. Było wtedy znacznie cieplej, niż jest teraz. Biegliśmy na dwieście pięćdziesiąt metrów, kiedy pojawiła się drużyna uprawiająca przełaje i przemknęła przez pole. Właściwie to ta drużyna była zbita w grupę, wieleset metrów za wysforowaną do przodu dziewczyną.
Tobą.
Płynęłaś. Ledwo dotykając powierzchni trawy. Symfonia ramion i nóg, kontrolowanych z góry przez jakiegoś niewidzialnego lalkarza. Biegałaś wtedy przełaje, byłaś w drugiej klasie liceum i widziałem cię już wcześniej. Krążyła opinia, że twoją specjalnością są długie dystanse. Miałaś krótko obcięte włosy, jak Julie Andrews w filmie Dźwięki muzyki. Bez większego wysiłku przeskoczyłaś przez ławkę na poboczu bieżni, a potem przez wysoki płotek tuż obok mnie. Miałaś głęboki, rytmiczny, opanowany oddech. Będąc gdzieś ponad płotkiem, spojrzałaś na mnie przelotnie. Białka twoich oczu obróciły się w prawo i objawiły tkwiące pośrodku szmaragdy w odcieniu nefrytowej zieleni.
Twoje trzepoczące ramiona i palce zrosiły moje nogi i brzuch twoim potem. Usłyszałem, jak mówię do siebie „Och!”, a następnie wywróciłem się na płotku z głośnym trzaskiem. Przez ten ułamek sekundy straciłaś koncentrację. Albo pozwoliłaś sobie na jej utratę. Kącik twoich ust uniósł się. Oczy rozbłysły. A potem twoje nogi dotknęły ziemi, szmaragdy znikły, powróciły białka i już cię nie było.
Patrzyłem, jak się oddalasz. Ponad przeszkodami. Rzadko je omijając. Ziemia unosiła się i opadała za tobą, nie mając większego wpływu na twoje ruchy. W pełnym skupieniu twoja twarz wydawała się jednak niezależna od reszty. Funkcjonująca jakoś oddzielnie. Musiałem chyba raz jeszcze powiedzieć „Och”, ponieważ mój kumpel z drużyny, Scott, klepnął mnie w głowę.
– Nawet o tym nie myśl.
– O czym?
– Rachel Hunt. Jest już zajęta i nie masz żadnych szans.
– Dlaczego nie mam?
– Dwa słowa – uniósł do góry dwa palce niczym do błogosławieństwa – Nate Kelsey.
Zanim jeszcze oderwałem od ciebie wzrok, przed moimi oczami pojawił się obraz Nate’a. Grał jako środkowy w drużynie futbolowej. ABS – absolutny brak szyi. I pobił stanowy rekord grzania ławy – w trzech ostatnich latach z rzędu. Przebiegłaś przez boisko, następnie sąsiadujące z nim boisko treningowe i znikłaś z pola widzenia za żeńską szatnią.
– Mogę z nim wygrać.
Scott znowu trzasnął mnie w głowę.
– Chłopcze, ty chyba potrzebujesz opiekuna.
– Ale dlaczego nie?
Żona naszego trenera pracowała w sekretariacie szkoły. Zawsze była dla mnie miła. Kiedy poprosiłem ją o harmonogram twoich zajęć, chętnie mi go odnalazła i wydrukowała. Wkrótce potem odkryłem u siebie niezaspokojoną żądzę zmiany wybranych przeze mnie przedmiotów. Opiekun mojego rocznika nie był do tego przekonany.
– Na co ty chcesz się zapisać?
– Na łacinę.
– Po co?
– Bo myślę, że fajnie to brzmi, jak ktoś mówi po łacinie.
– Ale ludzie nie mówią już po łacinie od czasu upadku Rzymu.
– To Rzym upadł?
Nadal nie był przekonany.
– Ben…
– Cóż… a zatem ludzie powinni zacząć mówić językiem Cycerona. Czas już na renesans w łacinie.
Pokręcił głową.
– Jak ona się nazywa?
– Rachel Hunt.
Podpisał mój wykaz kursów i uśmiechnął się.
– Dlaczego od razu nie powiedziałeś?
– Następnym razem tak zrobię.
– Życzę szczęścia. Będzie ci potrzebne.
– Dzięki.
Pochylił się nad biurkiem.
– Masz ubezpieczenie zdrowotne?
– No. A dlaczego pytasz?
– Widziałeś jej chłopaka?
Przybyłem na zajęcia pierwszy i przyglądałem się, jak wchodzisz. Gdybym nie siedział na krześle, nogi by się pode mną ugięły. Spojrzałaś na mnie, uśmiechnęłaś się i ruszyłaś prosto w moim kierunku. Położyłaś książki na ławce po mojej lewej stronie. Potem odwróciłaś się, pochyliłaś głowę, uśmiechnęłaś się ponownie i wyciągnęłaś rękę.
– Jestem Rachel.
– Cześć. – No dobrze, może trochę się zająknąłem.
Pamiętam, jak patrzyłem ci w oczy, myśląc, że nigdy wcześniej nie widziałem takiej zieleni. Były duże, okrągłe. Przywodziły mi na myśl tego węża z Księgi dżungli, który zawsze próbował hipnotyzować ludzi.
Odezwałaś się.
– A ty jesteś Ben Payne.
Rozdziawiłem usta i pokiwałem głową. W korytarzu jeden z moich kumpli klepał się po kolanach, śmiejąc ze mnie.
– To ty mnie znasz?
– Wszyscy cię znają.
– Naprawdę?
– Kto by nie znał tak szybkiego biegacza?
Może mój ojciec nie był mimo wszystko taki zły. Uśmiechnęłaś się, spojrzałaś tak, jakbyś chciała jeszcze coś powiedzieć, ale pokręciłaś głową i odwróciłaś się. Może byłem po prostu przewrażliwiony.
– Co?
Obróciłaś nieco głowę, uśmiechając się.
– Czy ktoś mówił ci kiedyś, że masz miły głos?
Dotknąłem palcem krtani. Mój głos poszybował w górę o jakieś osiem oktaw.
– Nie – odchrząknąłem. – To znaczy… – tym razem już niżej – nie.
Otworzyłaś zeszyt, zaczęłaś go kartkować. Założyłaś nogę na nogę.
– No cóż… masz. Jest taki ciepły.
– O…
Przez resztę semestru byliśmy „przyjaciółmi”, ponieważ nie miałem śmiałości zaprosić cię na randkę. Nie wspominając już, że Pan Bez Szyi mógłby mnie przełamać na pół, gdyby mnie dorwał.
Rok później, jakieś pół godziny przed rozpoczęciem pierwszych zajęć, wpadliśmy na siebie, kiedy wychodziłaś z żeńskiej szatni. Włosy miałaś mokre po prysznicu.
Oczy ci się zaokrągliły, a pomiędzy nimi pojawiła się głęboka zmarszczka.
– Wszystko w porządku?
Obróciłaś się, z wilgotnymi oczami, i zaczęłaś iść w kierunku bieżni i trybun. Jak najdalej od szkoły. Miałaś zaciśnięte pięści.
– Nie.
Wziąłem twój plecak i razem weszliśmy na bieżnię, krążąc wokół tego, co było oczywiste.
– Co się stało?
Byłaś poirytowana.
– Nie mogę być szybsza, to się stało.
– Chcesz, żeby ktoś ci pomógł to zmienić?
Zmarszczyłaś nos.
– A ty potrafisz?
– No cóż, tak. A przynajmniej tak mi się wydaje. – Pokazałem ci pokój trenera biegów na przełaj. – Ale jestem pewien, że on ci nie pomoże. Gdyby mógł, to do tej pory już by jakoś zaradził.
Nie byłaś przekonana.
– No dobrze, a ty możesz zauważyć coś, czego on nie jest w stanie dostrzec?
Pokiwałem głową.
Zatrzymałaś się i wyrzuciłaś w górę ręce.
– To co to jest wobec tego?
– Twoje ramiona. Za bardzo wyrzucasz je na bok. A nie do przodu. I… – wskazałem twój zginacz bioder – jesteś w tym miejscu za wąska. I masz za krótki krok. Masz szybkie stopy, ale musisz pokonywać więcej przestrzeni przy każdym kroku. Pięć centymetrów mogłoby wystarczyć.
Otworzyłaś szeroko usta, jakbym właśnie powiedział, że w tym stroju wyglądasz grubo.
– O, naprawdę?
Pokiwałem głową jeszcze raz. Zaczynałem już rozglądać się za twoim chłopakiem. O ile pamiętałem, nigdy wcześniej nie rozmawialiśmy ze sobą tak długo tylko we dwoje w miejscu publicznym.
Oparłaś sobie ręce na biodrach.
– A ty możesz to naprawić?
– No… tak naprawdę to nie potrafię tego naprawić. Tylko ty potrafisz. Ale mogę biegać obok ciebie i pomagać ci widzieć siebie z innej perspektywy. Być może pomóc ci znaleźć rytm, który spowoduje, że wydłuży się twój krok. To tak jak biegać po chodniku – w sposób naturalny zaczynasz się starać lądować na krawędziach płytek albo je omijać. Zacznij biec z kimś, kto ma dłuższy krok, i pozwól, aby załapał to twój umysł. W jednym i drugim przypadku twój krok dopasowuje się bez myślenia o tym.
– I chciałbyś mi pomóc?
– No… oczywiście. A kto by nie chciał?
Skrzyżowałaś ręce.
– Jak do tej pory? To TY! Jesteś jedyny, który jeszcze mi nie pomagał.
Nadal spoglądałem za siebie. Prawie słyszałem jego oddech na plecach.
– A co z numerem pięćdziesiątym czwartym? Tym facetem bez szyi?
– Na wypadek gdybyś nie słyszał, Einsteinie, przestaliśmy ze sobą chodzić… w zeszłym roku!
– O! – Podrapałem się po głowie. – Naprawdę?
Pokręciłaś głową.
– Może tutaj jesteś szybki. – Wskazałaś ręką bieżnię, a następnie klepnęłaś mnie w pierś. – Ale jak przychodzi do tych rzeczy, nie masz ze mną szans.
Nadal nie mam.