Читать книгу Przejdź przez wodę, krocz przez ogień - Christian Unge - Страница 6

Оглавление

Czwartek, 6 czerwca, wieczór

SOR, SZPITAL IM. ALFREDA NOBLA, SZTOKHOLM

– Pchnięcie nożem w pierwszym zabiegowym. Za pięć minut – oświadczył Emil, uchyliwszy drzwi. – Mężczyzna, dwadzieścia trzy lata. Nieustabilizowany.

Tekla obróciła się na taborecie i zobaczyła przejętą twarz pielęgniarza.

– Daliście znać anestezjologom?

– Już idą.

Ból głowy eksplodował między jej płatami czołowymi jak mała paskudna bomba.

Odłożyła skalpel, ściągnęła lateksowe rękawiczki i poprosiła pacjenta, żeby się ubrał.

– Już pani skończyła? – spytał zdziwiony mężczyzna.

– Trzeba ponownie odbarczyć ropień okołoodbytniczy. Załatwię, żeby przyjęli pana w poradni.

– A tak po ludzku?

– Wrzód w pańskim odbycie trzeba jeszcze raz wycisnąć.

Mężczyzna dźwignął się z miejsca, unikając przy tym wzroku Tekli, ta jednak z mowy jego ciała wyczytała, że musiał to być cios dla jego męskości.

Wyszła z gabinetu i pobiegła w kierunku zabiegowego. Jej ręce lepiły się do stetoskopu, który wyciągnęła z kieszeni. Tętno przyspieszyło. Od razu się domyśliła, co ją tak stresuje – wcale nie jadący tu właśnie pacjent z obrażeniami po dźgnięciu nożem.

Weszła do zabiegowego numer jeden.

Zastała tam Cassandrę, energiczną młodszą pielęgniarkę z krótko przystrzyżonymi białymi włosami i wytatuowaną pajęczą siecią na skroni.

– Zapewne stracił sporo krwi.

Tekla spostrzegła, że Cassandra na coś czeka, potem dotarło do niej na co. Wkładając plastikowy fartuch i rękawiczki, rozważała różne możliwości.

– Okej, ściągnij tu starszego specjalistę.

– Hampusa też?

Pozer Hampus starał się ją wygryźć od ich pierwszego nocnego dyżuru przed rokiem.

– Nie, obejdzie się bez niego.

Anki, inna pielęgniarka, przyprowadziła wózek do pobierania próbek i otworzyła lodówkę z lekarstwami. Wylało się z niej miętowe światło. W pokoju od razu zrobiło się trochę chłodniej.

– Przygotować coś zawczasu? – spytała Anki.

– Trochę morfiny byłoby chyba w sam raz – odparła Tekla.

Cisza. Tekla się wyprostowała.

– Poproszę dziesięć miligramów morfiny.

Ból głowy przyprawiał ją o mdłości.

Wyjęła pomadkę ochronną Lypsyl i upewniwszy się, że stoi tyłem do personelu, odkręciła sztyft i wytrząsnęła małą kulkę z bibuły, mniejszą niż mrożone ziarnko grochu, szybko wrzuciła ją do ust i popiła odrobiną wody. Minęło kilka sekund i poczuła efekt. Dreszcz przeszedł ją po kręgosłupie. Smak gorzkich migdałów jak zawsze był duszący. Schowała pomadkę.

Po jakiejś minucie rozsunęły się drzwi i do zabiegowego wszedł główny powód jej obaw: specjalista z dłuższym stażem Tariq Moussawi. Szedł ociężale, niemal powłóczył nogami, jakby miał u stóp worki piasku. W bujnej czuprynie jaśniało kilka siwych włosów. Zarost pokrywał jego twarz niczym onyksowoczarny dywan. Nic nie powiedział, stanął z rękami za plecami i czekał, aż Tekla włoży przyłbicę ochronną. Jej plastikowy fartuch powiewał swobodnie.

– Chodź – rzekł leniwie Tariq i dał jej znak, żeby się odwróciła. Niechętnie zrobiła to, co kazał. Poczuła na karku oddech mężczyzny: ciepły, wilgotny, z delikatną nutą czosnku. Powstrzymała mdłości.

Tariq starannie zawiązał jej fartuch, a później cofnął się o krok.

– Co jest? – spytał szorstko.

Tekla unikała jego wzroku w obawie, że się wyda, jak bardzo się stresuje tą sytuacją.

– Nic.

– Z pacjentem? – doprecyzował kolega.

– Ach tak. Mężczyzna z raną ciętą we wstrząsie hipowolemicznym.

Tariq Moussawi ledwie zauważalnie kiwnął głową.

– Pomyślałam, że może mi się przydać pomoc – dodała.

– Nie sądzę.

Tekla nie była pewna, co ten samiec alfa z Bagdadu ma na myśli. Pewnie to, że przejmuje pacjenta, bo ranami zadanymi nożem powinni, co oczywiste, zajmować się doświadczeni chirurdzy. Najlepiej mężczyźni, ponieważ kobiety nie radzą sobie ze stresem w zabiegowym. I może jeszcze coś o tym, że podczas wojny operował, używając wyłącznie scyzoryka i czołówki.

– Daj znać, jak się poddasz – powiedział.

Czyżby zamierzał po prostu stać i się na nią gapić, licząc, że się zbłaźni, a on będzie mógł opowiedzieć Göranowi i innym, jaki z niej zakuty łeb?

– Słucham?

– Zacznij, zobaczymy, jak ci pójdzie.

Wiedziała, że Tariq tak zwykle postępuje. Dzieli i rządzi. Żadna nowość u facetów w tej branży. Trzeba to przełknąć. Zacisnąć zęby. Zignorować. Już miała go poprosić, żeby wyszedł z gabinetu, ale przeszkodził jej w tym Emil.

– Kolejne zgłoszenie.

– Jeszcze jedno? – spytała.

– Trzylatek z drgawkami.

Ssanie w żołądku. Poczucie bezpieczeństwa dawały jej w tej chwili jedynie serdeczne oczy Emila, więc przez moment się na nich skupiła. Spróbowała zapomnieć o gorylu przy aparacie EKG.

– Kiedy?

– Już! Mamy go w dwójce.

Emil rozsunął drzwi między gabinetami zabiegowymi.

Tekla odwróciła się i zobaczyła, jak ratownicy wwożą na noszach dziecko.

Nie miała wyjścia, musiała zwrócić się do Tariqa.

– Mógłbyś...?

Rozłożył ręce i nonszalancko wzruszył ramionami.

– Mnie tu nie ma.

– Okej. Trzeba ściągnąć Hampusa! – zawołała do Cassandry ze słabo ukrywaną agresją w głosie. Nie miała siły zastanawiać się nad niekonwencjonalnymi metodami Tariqa. Włączy się, ale tylko wtedy, gdy będzie to absolutnie konieczne.

Na drżących nogach weszła do drugiego zabiegowego. Czuła się jak pisklak, który wypadł z gniazda i wylądował pośród wygłodniałych lisów.

Przy noszach stała ratowniczka i przykładając trzy palce do miękkiej klatki piersiowej dziecka, robiła mu masaż serca. Inni ratownicy przyprowadzili spanikowanych rodziców. Pikał pulsoksymetr, który nie dostawał dobrego sygnału z płatka ucha chłopca.

Ojciec, sto dziesięć kilogramów testosteronu z rzadkim zarostem, krzyczał:

– No zróbcie coś! Przecież on umiera!

Tekla stwierdziła, że masaż serca przebiega prawidłowo, a rurka ustno-gardłowa została umieszczona właściwie. Palce dziecka były zimne i pozbawione życia. Wokół majtek ściekał musztardowożółty kał.

– Jak ma na imię? – spytała spokojnym głosem.

– Oscar – wyszlochała matka i podeszła do noszy. – On... ma chorobę Gauchera typu drugiego, ciężkie zaburzenia neurologiczne od urodzenia. Tak żeby pani wiedziała.

Wyglądała, jakby za chwilę miała zemdleć.

– Proszę usiąść – powiedziała Tekla i wskazała krzesło. Z pomocą przyszła młodsza pielęgniarka, ale kobieta odprawiła ją ruchem ręki.

Ojciec chłopca jak wojskowy wyciągnął palec w stronę Tekli.

– Ma go pani uratować!

Matka chłopca chwyciła męża za rękę i owinęła się wokół niego jak koala.

Tekla omiotła wzrokiem skupione twarze ratowników i rodziców o zaczerwienionych oczach, po czym skoncentrowała się na żółtej planszy na ścianie w rogu. Cztery długie sekundy wizualizowała prawą kolumnę na tysiąc trzysta sześćdziesiątej czwartej stronie podręcznika Textbooks of Pediatrics Gupty.

– Halo! – krzyknął ojciec dziecka. – Czym się pani, do cholery, zajmuje. Niech pani coś zrobi!

Oderwała wzrok od ściany i przesunęła rękami po ciele chłopca. Cały się trząsł. Ostrożnie uniosła mu powieki i stwierdziła, że źrenice ledwie reagują na światło.

– Jak długo reanimujecie?

– Dwadzieścia pięć minut – odpowiedziała za jej plecami ratowniczka.

Inna kucała i próbowała założyć chłopcu jeszcze jeden wenflon w nadgarstku.

Z drugiego gabinetu dobiegł Teklę głos Anki.

– Pacjent z raną ciętą zaraz tu będzie!

Tekla obmacała brzuch chłopca i znalazła ranę pooperacyjną. Zwróciła się do matki:

– Usunięto mu śledzionę, tak?

Matka przytaknęła zaskoczona.

– A co?

– I ostatnio często miał drgawki?

– Od kilku miesięcy. Byliśmy tu ze dwadzieścia razy.

Zdawało się, że ojciec doznał nagłego przebłysku i kurczowo ścisnął żonę.

– Ale chyba pani tego tak nie zostawi. – Popatrzył na plakietkę z nazwiskiem. – Słyszy pani, pani... pani Berg! Nie ręczę za siebie...

– Pani doktor! – zawołała Anki z zabiegowego obok. Syreny kolejnej karetki ucichły na podjeździe na SOR.

– Zaraz wracam – obiecała Tekla i wskazała na dwa krzesła pod ścianą. Młodsza pielęgniarka odprowadziła tam rodziców. Potem Tekla zwróciła się do reszty personelu: – Reanimujcie dalej. I jeszcze jedna osoba do wkłucia. Róbcie, co możecie.

Przeszła do drugiego zabiegowego.

Anestezjolog miał polskie nazwisko, woskową twarz bez wyrazu i słynął z małomówności. Tekla poinformowała go o sytuacji.

– Zajmę się drogami oddechowymi. Ty rób resztę – oświadczył.

Zastanowiła się, czy żartuje, ale nic więcej nie wyszło z jego wydatnych ust. Przyniósł rurki, sprzęt do intubowania i teraz nabierał białej cieczy do strzykawki. Pomagała mu pielęgniarka w niebieskim czepku. Jakby przygotowywali się do rutynowego uśpienia przed operacją. Tekla dostrzegła kącikiem oka, że Tariq ciągle stoi przy aluminiowej szafce. Uważnie śledził każdy jej ruch.

Drzwi automatycznie się rozsunęły. Tekla podeszła do ratowników z karetki, mężczyzny i kobiety. Blondwłosa ratowniczka zdała jej raport.

– Dwudziestotrzyletni mężczyzna z raną ciętą na lewym boku. Dotarliśmy na miejsce przed restauracją jakąś minutę po zdarzeniu. Stracił dużo krwi i jest w szoku. Ciśnienie osiemdziesiąt na czterdzieści. Puls sto dwadzieścia. Założyliśmy opatrunek uciskowy, ale się ześliznął, bo ranny cały czas krwawi. Dostęp na prawej ręce i podane płyny.

Ratownik z wychudzoną twarzą, Reza, podał Tekli portfel.

Rzuciła okiem na prawo jazdy. Fińsko brzmiące nazwisko. Dwadzieścia trzy lata.

Pacjent na noszach miał krótkie, jasne włosy i tatuaże na ramieniu wystające spod ciemnego T-shirtu. Tekla widziała, jak sapie i krzywi się z bólu.

– Może pan powiedzieć „a”? – spytała.

Mężczyzna był osłabiony, ale powoli otworzył usta. Tekla upewniła się, że ma wolne drogi oddechowe. Szybko i płytko nabierał powietrza. Jego palce były lodowato zimne. Na monitorze funkcji życiowych saturacja wynosiła dziewięćdziesiąt dwa procent. Anestezjolog przytrzymał maskę i włączył tlen. Tekla osłuchała płuca pacjenta. Z lewej strony nie było słychać oddechu.

Jej pole widzenia się zawęziło. W myślach miotała się między dwoma gabinetami. Starała się teraz skupić na mężczyźnie przed sobą. Może to porachunki gangsterskie? Albo napad? Sceny zazdrości lub pijacka bójka? Przed oczami stanęły jej obrazy z garażu nad rzeką w Östersundzie, wieki temu. Wspomnienia krążyły wokół różnych używek. Simona. Ich ojca. Innego życia, a zarazem fragmentów, które nigdy nie znikną z jej mózgu.

Pacjent jęknął z bólu. Wzdęty brzuch. Poza masą tatuaży i kilkoma dobrze wygojonymi ranami na przedramieniu jego skóra była nietknięta. Tekla poszukała miejsca, w którym pierwotnie był założony opatrunek, i spojrzała na ranę: poprzeczne cięcie na szerokość około dwóch centymetrów, zadane idealnie między szóstym a siódmym żebrem po lewej stronie klatki piersiowej. Nóż z perforowanym ostrzem, jama opłucnej całkowicie wypełniona krwią, przez co spadła saturacja. Ranny stracił prawdopodobnie jeden, dwa litry krwi. Stan krytyczny, lada chwila może zejść, serce może nie wytrzymać.

Ale coś się nie zgadzało. Rana znajdowała się wysoko na klatce piersiowej, nie na brzuchu. Skąd więc to wzdęcie? Tekla spróbowała przekartkować w myślach podręcznik traumatologii Moore’a, chociaż wiedziała, że akurat z tych zajęć nie opuściła ani jednego wykładu. Pamiętała dlaczego: z powodu tego pierwszego razu, gdy jej brat przedawkował. Już otworzyła usta, żeby poprosić Tariqa o pomoc, jednak nie mogła się przełamać.

Z drugiego gabinetu dobiegły podenerwowane głosy. Szybko tam poszła i usiadła koło matki trzylatka. Ojciec chodził wte i wewte, rozmawiając podenerwowany przez telefon.

– Jak pani na imię? – zapytała Tekla.

– Sophia.

– Pani Sophio, czy rozmawialiście o stosowaniu uporczywej terapii?

Matka chłopca skinęła głową i popatrzyła lekarce w oczy.

– Spisaliśmy oświadczenie, że nie zgadzamy się na podłączanie go do respiratora. Ale Janne jest... On się z tym nie pogodził. Cały czas pracuje... Jest strażakiem, ma dyżury w nocy i w weekendy. A Oscar tak długo był chory... Nie dajemy już rady...

Zamknęła oczy i ukryła twarz w dłoniach. Potem złapała Teklę za ramię i wyszeptała:

– Proszę tylko, żeby nie cierpiał.

Przez głowę przeleciała Tekli myśl o sekundzie, w której wszystko się zatrzymuje, gdy zapada decyzja: czy Paul Tibbets lecący Enola Gay nad Hiroszimą zwlekał ze zrzuceniem bomby?

– Podwyższyć diazepam do dziesięciu miligramów – poleciła pielęgniarce, na co ta popatrzyła na nią pytająco. – Okej, daj pięć.

– Ale przecież...

– Sama podam. A ty przynieś claforan. Darujemy sobie posiew, po prostu szybko podamy antybiotyk.

Pielęgniarka poszła po strzykawkę i wróciła z lekiem.

Tekla otworzyła zatyczkę małego wenflonu, który znajdował się na wierzchu dłoni chłopca, i wcisnęła pięć miligramów diazepamu, po czym wróciła do pacjenta z raną ciętą i powiedziała do zespołu ratunkowego:

– Musimy go przekręcić na bok.

Wtedy to zobaczyła: jeszcze jedna krwawiąca rana, niżej, z tyłu, tuż nad pośladkiem.

– A więc dwie rany – podsumowała głośno. – Jedna w klatce, druga w okolicach lewej nerki. Trzeba wziąć go na blok.

– Pięćdziesiąt na nieczytelne – powiedział polski anestezjolog, przytrzymując maskę z tlenem na twarzy pacjenta. Nagle do zabiegowego weszło dwóch mężczyzn, a tuż za nimi usiłująca ich powstrzymać pielęgniarka:

– Halo, tutaj nie wolno wchodzić...

Mężczyźni ją ignorowali, jakby była niespokojnym szczeniakiem kręcącym się pod nogami.

Tekla zdążyła zarejestrować, że mają na sobie skórzane kamizelki z identycznym znaczkiem i białe koszulki. Do tego jeden był ubrany w czekoladowe skórzane spodnie, drugi w fabrycznie poprzecierane dżinsy. Obaj solidnie zbudowani jak byli ciężarowcy, których mięśnie zmieniły się w tłuszcz. Ręce i szyje wytatuowane. Jeden miał ogoloną na łyso głowę i kozią bródkę, drugi ostrzyżone na jeża kremowożółte włosy. Stanęli w nogach noszy. Za paskiem jednego z nich Tekla dostrzegła pistolet.

– Przeżyje? – spytał ten nieco wyższy z wyraźnym fińskim akcentem.

Tekla dostrzegła, jak przerażona pielęgniarka ruszyła do telefonu i podniosła słuchawkę. Niższy z mężczyzn odwrócił się i pokręcił głową. Pielęgniarka odłożyła słuchawkę i cofnęła się. Wlepiła wzrok w pistolet, który nagle znalazł się w ręce mężczyzny.

– Stracił dużo krwi i trzeba go operować.

Potężniejszy z mężczyzn podszedł do Tekli i położył rękę na jej ramieniu. Poczuła na obojczyku jego pierścienie i spróbowała zignorować pistolet, który widziała kątem oka.

– Ufamy pani... – popatrzył znacząco na jej identyfikator – ...Teklo Berg.

Potem cofnął się i stanął koło swojego kompana.

Z gabinetu obok wpadł ojciec chłopca i krzyknął:

– On nie oddycha!

Tekla odwróciła się i chwyciła napełnioną przez anestezjologa strzykawkę. Trzymając ją blisko siebie, podeszła do mężczyzny.

– Oscar jest śmiertelnie chory, przecież dobrze pan wie. Gaucher typu drugiego jest w zasadzie nieuleczalny. Co więcej, zdecydowaliście się państwo, że syn nie powinien cierpieć. Ale może to być sepsa, dlatego podajemy antybiotyki. Musiałam go porządnie uśpić, nie mam teraz niestety czasu wyjaśniać...

– Ale on, kurwa, nie oddycha! – Oczy taty strażaka wyglądały, jakby z tej złości miały wyskoczyć mu z orbit.

Tekla pochyliła się ku niemu.

– Musi się pan uspokoić, żebyśmy mogli wykonać swoją pracę.

Wbiła igłę w jego muskularne udo i wstrzyknęła zawartość strzykawki.

Ojciec chłopca zawył z bólu, nie rozumiał jednak, skąd on się wziął. Wyciągnął ręce, żeby złapać Teklę za szyję, ale jeden z motocyklistów z łatwością go powstrzymał i wypchnął naszprycowanego mężczyznę z powrotem do drugiego gabinetu. Facet się zachwiał i w końcu Tekla zobaczyła, jak opada na krzesło.

Odwróciła się do Tariqa i cała scena jakby nagle się zatrzymała. Tekla zorientowała się od razu, że starszy kolega wszystko widział. Była kompletnie spalona.

Przejdź przez wodę, krocz przez ogień

Подняться наверх