Читать книгу Przejdź przez wodę, krocz przez ogień - Christian Unge - Страница 8

Оглавление

Czwartek, 6 czerwca, wieczór

WIEŻOWIEC SÖDER TORN, SZTOKHOLM

– Nie żyje? – spytał Johan.

– Nie wiem.

– Chyba nie miał szans?

– Czy mógłbyś po prostu chwilę zaczekać? – wysyczała Tekla. – Jak mam mu sprawdzić puls w tym bałaganie?

Wiedziała, że powinna przeprosić Johana za nagłą zmianę nastroju, ale zbadała już tylu pacjentów, że zaczynała mieć powoli wszystkiego dość. Przytrzymała palce na szyi rannego i na kilka potrzebnych sekund powędrowała wzrokiem gdzie indziej. Płomienie wspinały się po jednej stronie wieżowca – tam, gdzie trwał remont elewacji – i sięgały do połowy budynku. Czarny słup dymu wznosił się prosto ku delikatnie różowemu wieczornemu niebu, które starało się oprzeć zapadającemu mrokowi. Każdy z tych obrazów Tekla miała zapamiętać ze szczegółami – taki dar, a zarazem przekleństwo. Drgnęła, kiedy zimne powietrze owiało jej kark, natomiast dwieście metrów dalej biło ciepło od ognia. Śmierdziało palącym się plastikiem i ludzkim potem. Pomruk ognia zagłuszał od czasu do czasu dźwięk pękających szyb i syreny karetek.

– Gdzie go znaleźliście? – spytała, przestając szukać pulsu.

– Przed rozdzielnią elektryczną, pod krętymi schodami.

Podniosła się i spojrzała na ratownika, który wyciągnął ofiarę z płonącego budynku. Dopiero teraz zobaczyła, jaki jest osmolony i spocony.

– Usiądź i odpocznij chwilę.

Ratownik klapnął na zwinięte przewody, rozpiął kurtkę i przejechał dłonią po brudnej twarzy. Potem opadła mu głowa, jakby nagle puściły kręgi szyjne. Tekla zauważyła, że zaczął się trząść. Wiedziała, że powinna do niego podejść i położyć mu rękę na ramieniu, ale zamiast tego stała w miejscu, prostując obolałe plecy. Po raz pierwszy od przeszło dwóch godzin mogła opuścić choć o kilka centymetrów spięte ramiona.

– To ostatni, którego udało się wam wydostać?

Mężczyzna przytaknął.

Tekla popatrzyła na to płonące piekło. A więc ostatni pacjent był zarazem pierwszym, który umarł. Zwłoki trudno będzie zidentyfikować. Włożyła rękę do kieszeni kurtki i wyjęła czarną plastikową kartę, która połyskiwała w płomieniach.

– Ilu opatrywałaś? – spytał strażak.

Nie musiała się zastanawiać. Mogła opisać każdego z poszkodowanych: kolor ubrania, fryzurę, wyraz twarzy, temperaturę ciała. Pamiętała wszystko z najmniejszymi szczegółami. Wszystko poza zapachem.

– Ten jest dwunasty – powiedziała.

– Powinni zostać tam, gdzie byli. Nie wybiegać na klatkę schodową.

– Przecież i tak nie sięgnęlibyście drabiną na osiemdziesiąt metrów.

Ratownik przymknął oczy, jakby miało go to ochronić przed prawdą.

– Ilu zmarło? – spytał.

– Na razie tylko jeden. Ale wielu ma poważne obrażenia i może nie przeżyć.

Tekla w bezruchu przyglądała się spalonemu ciału. Niepowodzenie na wielu polach. Odwróciła się do łukowatej fasady niższego Bofills båge, spowitego w bezpiecznym mroku, wyjęła pomadkę w sztyfcie, wytrząsnęła kolejną małą kulkę i szybko ją przełknęła. Nawet nie zwróciła uwagi na gorzki smak. Za jakąś minutę poczuje efekt.

Ktoś przykucnął obok.

– Ledwie da się rozpoznać, że to człowiek – powiedział. Był to Johan, pielęgniarz.

– Fakt, wygląda raczej jak zwęglona padlina w tlących się wojennych zgliszczach – wymamrotała i już chciała go poprosić o butelkę wody, kiedy dostrzegła, że klatka piersiowa poparzonego poruszyła się.

Tekla pochyliła się, kolana wbiły się w miękki grunt. Przyłożyła ucho do miejsca, gdzie powinny znajdować się usta, ale były tam teraz tylko duże miedzianoczerwone bąble pokryte sadzą i krwią.

– Oddycha!

Szybko wyciągnęła latarkę z kieszeni na piersi i poświeciła mężczyźnie w oko, które nie było całkowicie pokryte spaloną powieką.

– Źrenice reagują. Musimy założyć wkłucie!

Johan pobiegł po torbę ratowniczą, a Tekla w tym czasie obejrzała przeguby rąk mężczyzny. Oparzenia zniszczyły wszystkie naczynia. Twarz, tułów, ręce... Szacowała, że osiemdziesiąt procent powierzchni jego ciała to oparzenia trzeciego stopnia. Nie miał na sobie ubrań, nawet narządy płciowe trudno było rozpoznać. Obmacała czubkami palców jego głowę i znalazła gąbczaste wgniecenie z tyłu.

Johan szybko wrócił.

– Trzeba będzie doszpikowo – stwierdziła Tekla. – Pod jednym kolanem jest względnie nieuszkodzone miejsce.

Johan wyjął wiertarkę i wcisnął igłę z żółtą nasadką.

– Że też nie sprawdziłam pulsu w pachwinie...

Tekla wycelowała w prawy piszczel poniżej kolana, przyłożyła wiertarkę i zabrała się do pracy. Wierciła aż do szpiku. Jedyną reakcją pacjenta było lekkie drżenie spowodowane bólem. Przesunęła wzrokiem po mężczyźnie. Normalna budowa ciała. Normalny wzrost. Ile miał lat? Nie sposób ocenić. Nie zostało mu zbyt wiele włosów. W zasadzie nie miał twarzy. Jego głowa: tlący się krwawy kawał mięsa. Ciało: czarny jak lukrecja pancerz strupów. Przypomniała sobie zdjęcia z Pompejów: żywcem pochowani ludzie zastygli w przypadkowych pozach. Zdawało się, że wielu spało, gdy nastąpił wybuch wulkanu. Czy ona sama chciałaby, żeby ktoś uratował jej życie... w takiej sytuacji? Może wolałaby dostać środki przeciwbólowe i zasnąć?

Sekundę później opróżniła ampułkę naloksonu i podała sól fizjologiczną.

– Intubacja – zarządziła.

W tym samym momencie usłyszała za sobą niski głos:

– Żyje?

Dostrzegła policjanta, ale odwróciła się z powrotem do Johana.

– Daj więcej ketaminy. I wyjmij dwa opakowania ringera. – W pamięci czytała Textbook of Burns, strona dwa tysiące sto dwudziesta siódma, lewa kolumna. Liczyła pod nosem: – Przy siedemdziesięciu kilogramach wagi i obrażeniach obejmujących osiemdziesiąt procent ciała pacjent musi przyjąć dwanaście litrów przez najbliższe dziesięć godzin. Doszpikowo będzie ciężko, ale od tego zaczniemy. Na SOR-ze będą musieli założyć wkłucie centralne. Jeśli zdążymy tam dojechać.

– Powiedział coś? – spytał policjant, który stał teraz obok. Sądząc po wyglądzie, na wczesnym etapie życia zaczął sobie rekompensować rzedniejące włosy długimi wieczorami na siłowni i starannie wypielęgnowaną brodą kapitana Baryłki. Całe jego wyposażenie policyjne prezentowało się bez zarzutu.

– Czy wygląda, jakby mówił? – prychnęła Tekla.

– A co? Nie zna szwedzkiego?

– Mam nadzieję, że to żart.

– Widzieliście jakieś tatuaże?

– Nie, na tych dwudziestu procentach jego ciała, na których nie ma akurat obrażeń, nie widziałam żadnych tatuaży. Teraz proszę się przesunąć, muszę zaintubować.

Stłumiła ochotę, żeby odepchnąć policjanta.

Poparzony mężczyzna nagle poruszył lekko ręką i odwrócił głowę w stronę Tekli.

Wtedy policjant pochylił się nad nim i głośno zawołał:

– Słyszysz mnie? Skiń głową, jeśli mnie słyszysz. Świadkowie widzieli zieloną furgonetkę, która tuż przed eksplozją odjeżdżała stąd z czterema lub pięcioma mężczyznami. Jesteś w to zamieszany? Tamci zwiali i cię zostawili? Gdzie mieliście się spotkać? Mówże!

Bez reakcji.

– Did you put a bomb in the basement?! – zawołał policjant, który zdawał się sądzić, że poszkodowanemu popękały bębenki w uszach. – What did you do outside the... Jak, do cholery, będzie „rozdzielnia elektryczna”? What did you do przed roz-dziel-nia?

Mężczyzna poruszał bezwładnie rękami, a Tekla odniosła wrażenie, że zwrócił swoje jedyne oko w jej stronę. Odsunęła policjanta.

– Muszę natychmiast go zaintubować, inaczej nie ma szans na przeżycie.

– Jeszcze jedno – powiedział policjant i znów pochylił się nad poparzonym. – Jeśli wysadziłeś w powietrze ten budynek i zraniłeś tych ludzi, osobiście dopilnuję, żebyś ty i twoi krewni, z któregokolwiek popieprzonego kraju na Bliskim Wschodzie pochodzicie, cierpieli po wsze czasy. Żaden prorok cię nie ochroni. Możesz zapomnieć o dziewicach w niebie. Słyszysz?!

Tekla odgoniła policjanta, który wycofał się demonstracyjnie wolno.

– O czym ty gadasz?! – krzyknęła za nim. – Skąd możesz wiedzieć, do cholery, że to był atak terrorystyczny, co?! Równie dobrze mógł to być wypadek albo cokolwiek innego!

Pozostali policjanci musieli powstrzymywać szefa, który sprawiał wrażenie, jakby chciał podejść i zdeptać poparzonego swoimi wielkimi traperami. Dowódca policji wbił wzrok w Teklę i uśmiechnął się drwiąco, a potem powoli odszedł. Także inni policjanci i funkcjonariusze sił interwencyjnych cofnęli się o kilka kroków i znów pojawiła się łuna ognia. Tekla położyła dłoń na czole poszkodowanego. Jego noga była odsłonięta.

Pochyliła się, delikatnie go pogłaskała i wyszeptała:

– Będzie dobrze, zobaczysz. Będzie dobrze... A teraz śpij.

Wzięła laryngoskop i już miała przesunąć się w stronę głowy poparzonego, kiedy ten wyciągnął w jej stronę palec. Ku jej twarzy. Pochyliła się, żeby spróbować zrozumieć, czego chce. Usłyszała krótkie, syczące oddechy. Powoli, z trudem wydusił z siebie kilka słów. Potem jego ręka znów opadła, a on pogrążył się w nieświadomości.

– Co powiedział? – spytał Johan.

– Pływać – odparła Tekla i się wzdrygnęła. – Zabrzmiało tak, jakby mówił coś o pływaniu.

Przejdź przez wodę, krocz przez ogień

Подняться наверх