Читать книгу Inwazja - C.j. Sansom - Страница 12

Rozdział czwarty

Оглавление

Po godzinie wyszedłem od królowej z pożegnalnym listem Michaela i wezwaniem sądowym w kieszeni. Umówiłem się, że pani Calfhill odwiedzi mnie jeszcze w tym tygodniu, bym mógł spisać jej zeznania.

Warner czekał w komnacie audiencyjnej. Krętymi schodami zaprowadził mnie do swego gabinetu, zapchanego półkami pełnymi papierów i związanych różowymi wstążkami pergaminów.

— Zatem podejmiesz się, panie, tej sprawy?

— Nie potrafię odmówić królowej.

— Zupełnie tak jak ja. Prosiła, żebym napisał w tej sprawie do Johna Sewstera, prawnika Sądu Opiekuńczego. Przypuszczam, że poniedziałkowa rozprawa odbędzie się pomimo śmierci Calfhilla. Moim zdaniem królowa pragnie, by sprawiedliwości stało się zadość. Tak też ma zamiar argumentować, prosząc sir Williama, by sprawy nie unieważniał. Paulet ma ambicje polityczne, na pewno nie odmówi królowej. — Warner z namysłem pogładził się po szpakowatej brodzie. — Ale nic więcej nie możemy już zrobić, Shardlake. Nie chcę za bardzo wykorzystywać moich wpływów u królowej. Nie wiemy, co się za tym wszystkim kryje. Może nic, ale jeśli Michael Calfhill odkrył jakiś ciężki występek, nie byłoby dobrze, gdyby imię królowej publicznie wiązano z tą sprawą.

— Rozumiem. — Szanowałem Warnera. Od ponad dwudziestu lat, od czasów Katarzyny Aragońskiej, był osobistym doradcą kolejnych królowych, a Katarzynę Parr darzył szczególnym uwielbieniem, jak większość tych, którzy dla niej pracowali.

— Dostałeś, panie, trudne zadanie — powiedział ze współczuciem. — Tylko pięć dni do przesłuchania i żadnych świadków, jeśli nie liczyć pani Calfhill. Wiosenną sesję obrad skrócono, więc mam więcej wolnego czasu. Ale Sąd Opiekuńczy nadal działa. — Pokiwał głową z ubolewaniem. — Nowych podopiecznych, a co za tym idzie: pieniędzy, nie brak. — Jak każdy uczciwy prawnik o tej instytucji wyrażał się z pogardą.

— Zrobię, co w mojej mocy, by znaleźć świadków — odparłem. — Jest ten proboszcz, który działał z Michaelem przed sześcioma laty. Mój asystent pomoże mi, jest biegły w tej materii. Ale najpierw muszę się udać do Sądu Opiekuńczego i zapoznać z tekstem pozwu.

— I porozmawiać z Dyrickiem…

— Najpierw chcę się zapoznać z dokumentami i sprawdzić, czy są jacyś świadkowie.

— Poznałem Dyricka — powiedział Warner. Londyński światek adwokacki był mały, wszyscy znali się nawzajem, przynajmniej ze słyszenia. — Groźny przeciwnik. Moim zdaniem będzie obstawał przy tym, że sprawa jest bezpodstawnym oskarżeniem wystosowanym przez szaleńca.

— Dlatego właśnie chciałbym wiedzieć więcej, zanim się z nim spotkam. A co sądzisz, panie, o pani Calfhill?

— Jest pogrążona w żałobie. Oszołomiona. Być może szuka kozła ofiarnego, którego by można oskarżyć o śmierć jej syna. Ale nie wątpię, że dołożysz, panie, wszelkich starań, by dojść do sedna prawdy. — Uśmiechnął się ze współczuciem. — Bałeś się, panie, że ta sprawa ma tło polityczne. Poznałem to po pańskiej minie, kiedyś wszedł tutaj.

— I nie myliłeś się, niestety, kolego Warner.

— Królowa zawsze dotrzymuje swoich zobowiązań, kolego Shardlake — skarcił mnie. — I nigdy nie odmawia w potrzebie dawnym sługom.

— Wiem. Niesłusznie w to zwątpiłem.

— Królowa Katarzyna jest lojalna wobec starych przyjaciół, jak żadna z królewskich małżonek od czasów pierwszej królowej Katarzyny.

— Katarzyny Aragońskiej.

— Tak. Tamta też była dobrotliwa, choć miała swoje przywary.

— Wiem. Była katoliczką — zadrwiłem.

— To jeszcze mało — odparł z powagą. — Ale niepotrzebnie zapędzam się w te rewiry. Rozmowy o polityce są niebezpieczne, choć wielcy naszego kraju nie mają teraz czasu na intrygi. Hertford, Norfolk i Gardiner zostali oddelegowani do zadań wojennych. Ale jeśli wyjdziemy zwycięsko z tej wojny, nie wątpię, że wszystko zacznie się od nowa. Stronnictwo katolickie nie lubi królowej Katarzyny. Zna pan jej książkę?

Modlitwy i rozmyślania? Tak, w zeszłym miesiącu przysłała mi egzemplarz.

Spojrzał na mnie bacznie.

— I co pan o tym sądzi?

— Nie podejrzewałem, że w sercu królowej tai się tyle smutku. Te wszystkie modlitwy, które namawiają nas, byśmy w życiu doczesnym pogodzili się z przeciwnościami losu, myśląc tylko o zbawieniu w życiu wiecznym.

— Przyjaciele przekonali ją, by wykreśliła fragmenty brzmiące za bardzo w duchu Lutra. Na szczęście posłuchała nas. Jest bardzo ostrożną osobą. Dziś na przykład nie opuszcza swoich komnat, bo w Hampton Court bawi sir Thomas Seymour.

— Ten nicpoń — powiedziałem ze zrozumieniem. Poznałem Seymoura w czasach, gdy król naciskał na Katarzynę Parr, żeby została jego małżonką, ona jednak wolała pożeracza damskich serc, Seymoura.

— Król wysłał go na inspekcję wojsk w południowej Anglii. Przybył z raportem dla Tajnej Rady Królewskiej.

— Cieszę się, że królowa ma tak lojalnych przyjaciół jak ty, panie — przyznałem szczerze.

— Tak, dbamy o nią. Ktoś musi mieć oko na wszystko.

*

Wyszedłem na upalny dziedziniec. Zegar słoneczny nad bramą wjazdową wskazywał czwartą. Budynki z czerwonej cegły nie zaczęły jeszcze rzucać na dobre cienia; bruk lśnił w promieniach słońca. Pot perlił mi się na czole. Posłaniec w królewskich barwach pędził przez podwórzec w stronę przeciwległej bramy, pewnie z rozkazami dla dowódców.

Nagle spostrzegłem w drzwiach dwóch obserwujących mnie mężczyzn. A to pech! Znałem jednego i drugiego. Warner wspomniał o wizycie sir Thomasa Seymoura w Hampton Court i w rzeczy samej był to on we własnej osobie, w jaskrawożółtym dublecie i czarnych pończochach na smukłych, kształtnych łydkach. Na przystojnej twarzy okolonej kasztanowatą brodą malował się znany mi dobrze wyraz wzgardliwej drwiny. Seymour stał wsparty pysznie pod boki w wielkopańskiej pozie, jak nasz król na portrecie Holbeina. Obok sir Thomasa tkwił kurduplowaty sir Richard Rich w nieskazitelnej todze. Rich był również członkiem Tajnej Rady i gorliwym pomocnikiem króla w najbardziej niefortunnych posunięciach gospodarczych ostatniego dziesięciolecia. Rich administrował finansami zeszłorocznej inwazji na Francję: chodziły słuchy, że rozdrażnił króla, zbyt skwapliwie napychając przy tym własną kiesę.

Ci dwaj stali bez ruchu, patrząc na mnie w milczeniu: Seymour z pogardą, a Rich chłodnym, nieruchomym wzrokiem. Zdawali sobie sprawę, że człowiek mego stanu nie może przejść obok nich, jakby nigdy nic. Zdjąłem beret i zdążałem w ich stronę, starając się opanować drżenie łydek. Skłoniłem się nisko.

Seymour pierwszy, z drwiącym uśmiechem, przełamał milczenie.

— Panie Shardlake, dawnośmy się nie widzieli. Myślałem, że wróciłeś do sal sądowych. — Splótł dłonie teatralnym gestem. — Zbijasz fortunę na waśniach biednych kmiotków, gdy porządni, zdrowi Anglicy idą w bój bronić kraj przed wrogiem. — Zlustrował mnie kpiącym wzrokiem od stóp do głów, a nawet przekrzywił głowę, oglądając moje plecy.

— Bóg doświadczył mnie pewnymi ograniczeniami.

Ryknął śmiechem.

— Nie da się ukryć.

Nie odpowiadałem. Wiedziałem, że Seymour wkrótce znudzi się naigrawaniem ze mnie i pozwoli mi odejść. Nagle jednak odezwał się Rich dobrze mi znanym tonem cichej groźby.

— Co cię tu sprowadza? Nie sądziłem, że po tym wszystkim odważysz się jeszcze kręcić w pobliżu Sądu Królewskiego.

Pił do tamtej historii, gdy na podstawie fałszywych zeznań udało mu się wtrącić mnie do Tower, aby wygrać sprawę. Był wtedy głównym sędzią Sądu Wywłaszczeniowego, który zarządzał dobrami z kasaty klasztorów. Ja występowałem w imieniu londyńskiego City i gdybym wygrał, wartość części gruntów by spadła. Rich posłużył się fałszywymi świadkami, aby zmontować przeciwko mnie oskarżenie o zdradę. Z radością przyjąłby wyrok śmierci na mnie, lecz zostałem oczyszczony z oskarżeń. Mimo to członkowie Rady Miejskiej przerazili się tak bardzo, że wycofali pozew.

Błagałem w myślach moje nogi, by stały spokojnie w miejscu.

— Jestem tutaj w sprawach zawodowych, sir Richardzie. Na wezwanie radcy Warnera.

— Adwokata królowej? Mam nadzieję, że Jej Królewska Mość nie każe ci bronić heretyków, tak jak Warnerowi w zeszłym roku.

— Nie, sir Richardzie. To zwykła sprawa cywilna, dotycząca jednej ze starych sług królowej.

— W którym sądzie?

— Opiekuńczym.

Roześmiali się, przy czym tubalny rechot Seymoura kontrastował ze zgrzytliwym śmiechem Richa.

— No to życzę ci dobrej zabawy — skwitował Rich.

— Będziesz potrzebował nabitej kabzy dla tamtejszych urzędników — ostrzegł Seymour. — Bez tego ani rusz.

Spodziewałem się, że Rich zareaguje ostro; jako przedstawiciel wymiaru sprawiedliwości powinien obrazić się na wzmiankę o korupcji sądu. Tymczasem uśmiechnął się tylko krzywo.

— Ale kto mu napcha tę kabzę, sir Thomasie? Oby rzeczona sługa królowej, bo gdyby go opłaciła królowa, mielibyśmy do czynienia z alimentowaniem sprawy przez osoby trzecie, co jest niezgodne z prawem.

— Możesz być pewien, że wszystko się odbędzie w zgodzie z przepisami, gdyż Jej Królewska Mość jest osobą nieposzlakowanej prawości. — Odpowiedź zabrzmiała hardo, ale czas był najwyższy, by przypomnieć im, kto jest moim protektorem.

Rich skłonił głowę.

— Wiem, że nie po raz pierwszy Jej Królewska Mość zatrudnia cię w kwestii prawnej. Dziwi mnie to trochę, zważywszy na to, jak cię podsumował nasz król w Yorku. Pan Shardlake zirytował go i został za to publicznie upokorzony — wyjaśnił ze złośliwym uśmieszkiem Seymourowi. Przekrzywił małą głowę, odsłaniając siwiejące włosy pod nieskazitelnym biretem.

— Znam tę historię — odparł Seymour. — Na oczach połowy miasta nazwał Shardlake’a pokręconym pająkiem. — Znów ryknął śmiechem.

Rich odprawił mnie skinieniem głowy.

Odszedłem, drżąc i czując ich oczy na sobie. Spotkanie ich obu naraz świadczyło o prawdziwym pechu. Sądziłem, że już dawno mam spokój z Richem. Strach mnie obleciał na wspomnienie, jak jego chytre oczka błądziły po mnie przez cały czas rozmowy; jak zwykle bacznie obserwował maluczkich, czekając, który wpadnie w jego sidła. Chwała Bogu, miałem protekcję królowej. Dopiero kiedy wyszedłem za bramę i znalazłem się poza zasięgiem ich wzroku, otarłem pot z czoła.

*

Wróciłem prosto do domu; wiedziałem, że Tamasin ma przyjść do Guya, należało się więc również spodziewać Baraka. Ku memu zaskoczeniu w holu zastałem sporą gromadkę. Tamasin siedziała na dole schodów z wielkim brzuchem wyraźnie rysującym się pod suknią. Jej piękna twarz była mokra od potu i oblepiona jasnymi włosami. Córka Coldirona, Josephine, zdjęła czepiec z głowy Tamasin i wachlowała nim teraz zamaszyście przed ciężarną. Obok stał Barak, gryząc niespokojnie wargi. Coldiron przyglądał się scenie z dezaprobatą, a obaj chłopcy gapili się, stojąc w drzwiach kuchennych.

— Tamasin, moja miła, co się stało? Gdzie Guy? — zaniepokoiłem się.

— Wszystko w porządku, panie Shardlake. — Z ulgą wyczułem w jej głosie rozbawienie. — Poszedł umyć ręce. Po prostu kiedy weszłam tu z tamtego słońca, poczułam się dziwnie i musiałam przysiąść.

— Przyszła tu całkiem sama — oznajmił oburzony Barak. — Byłem pewien, że będzie jej towarzyszyć Jane Marris. Jak można w taki upał iść samej, i to jeszcze za szybko, jak ją znam. A co by było, gdybyś zemdlała na środku Chancery Lane, Tammy? Dlaczego Jane nie przyszła z tobą?

— Wysłałam ją po sprawunki. Nie wróciła do chwili, gdy powinnam była wychodzić. Na targu jest teraz straszny rwetes i zamieszanie z powodu nowej waluty.

— Powinnaś kazać jej wrócić na czas, żeby mogła cię tu przyprowadzić. Czy ty nie masz rozumu, kobieto?

— Ale nie zemdlałam, Jack — odparła zirytowana już Tamasin. — Musiałam tylko przysiąść… au! — krzyknęła, gdyż wachlująca w zapamiętaniu Josephine strzeliła ją czepcem w policzek.

Coldiron podszedł do córki i wyrwał jej czepiec.

— Bacz, co czynisz, niezdaro. Wracaj do kuchni! I żebyś mi nie stłukła więcej garnków! — Josephine pokraśniała i oddaliła się, drobiąc po swojemu ze zwieszoną głową. — Stłukła dziś rano duży garnek na masło — zwrócił się do mnie. — Uprzedziłem, że zostanie jej to potrącone z wypłaty.

— Nic się nie stało. Możesz jej powiedzieć, że kupię sobie nowy.

Coldirona aż zatkało.

— Ośmielam się zauważyć, panie, że to się może źle odbić na jej dyscyplinie. Niewiasta, jak żołnierz, winna jest posłuszeństwo swoim przełożonym.

— Idź już stąd — zirytowałem się. — Mam dość spraw na głowie.

Coldiron łypnął gniewnie jedynym okiem, ale posłusznie udał się do kuchni w ślad za córką. Chłopcy pobiegli przed nim, krztusząc się ze śmiechu.

— Nic ci nie jest? — spytałem Tamasin.

— Jasne, że nic. Nie powinien był odzywać się do niej w ten sposób. Biedna dziewczyna.

Na schodach pojawił się Guy. Schodził powoli, wycierając ręcznikiem dłonie.

— Lepiej się czujesz, Tamasin? — spytał.

— Tak. — Niezdarnie zaczęła wstawać. Barak pośpieszył jej z pomocą.

— Niech jej pan powie, doktorze Malton, że głupotą było wybranie się tutaj bez towarzyszki — zwrócił się do Guya. Doktor schylił się i dotknął jej czoła.

— Przegrzałaś się, Tamasin. Kobietom przy nadziei to nie służy.

— Już dobrze, nie będę więcej wychodzić sama. Obiecuję — przyrzekła, spoglądając na męża.

— Czy mogę zbadać Tamasin w twoim gabinecie, Matthew? — spytał Guy.

— Naturalnie. Jack, pozwól ze mną na słowo — zwróciłem się pośpiesznie do Baraka, widząc, że szykuje się, by iść za Guyem i małżonką. Tamasin uśmiechnęła się do mnie z wdzięcznością przez ramię. Barak niechętnie wszedł za mną do salonu.

Zamknąłem drzwi, poprosiłem, by usiadł, po czym sam siadłem naprzeciwko.

— Mamy pilną robotę — rzuciłem.

— Królowa?

— Tak.

Słuchał z zainteresowaniem mojej relacji ze spotkania z królową i Bess.

— Kiedy przybyłem, zastałem lady Elżbietę — dodałem.

— Jaka jest?

— Zdumiewająco bystra. Odnoszą się do siebie z królową jak matka z córką — odparłem z uśmiechem, zaraz jednak spochmurniałem. — Później jednak spotkałem dwóch znajomych. Richa i Thomasa Seymoura. Moim zdaniem wiedzieli o mojej wizycie u królowej i czekali, aż się pojawię, by się ze mnie naigrawać.

— To po prostu przykry zbieg okoliczności. Pewnie rozmawiali o wojnie i interesach, kiedy nadszedłeś. Gdy idziesz do wychodka, szykuj się na glisty.

— Masz rację, ale Rich jest ewidentnie zorientowany w przebiegu mojej kariery.

— Nie jest tajemnicą, że występowałeś w sprawach królowej; pewnie podsłuchał, że masz się pojawić, i zaczaił się, żeby ci dokuczyć.

— Owszem. Nie jestem dla niego wystarczająco ważną personą, by się mną naprawdę interesował.

— Słyszałem, że Rich ostatnio trochę wypadł z łask.

— Też tak słyszałem. Jednakże wciąż zasiada w Tajnej Radzie. Król docenia jego talenty — dodałem z goryczą.

— Polityka nie różni się od gry w kości: im gorszy szalbierz, tym lepszy gracz.

— Jack, musimy szybko działać. Posiedzenie sądu odbędzie się w poniedziałek.

— Nigdy jeszcze nie mieliśmy do czynienia z Sądem Opiekuńczym.

— Wiele jego funkcji w ogóle nie ma charakteru sądowego. Wiesz na czym polega opieka prawna?

— Jeśli ktoś, kto dzierżawi ziemię na prawie lenna, umrze, pozostawiając niepełnoletnich spadkobierców, własność przechodzi w powiernictwo królewskie, dopóki podopieczny nie osiągnie pełnoletniości lub nie zawrze związku małżeńskiego — wyrecytował z namaszczeniem stosowny paragraf.

— Zgadza się.

— Król ma prawo zarządzania ziemiami i aranżowania małżeństwa podopiecznego. Jednak zazwyczaj sprzedaje kuratelę temu, kto za nią da najwięcej.

— Widzę, że pamięć ci służy. Lenno jest starodawną formą dzierżawy, która wyszła z użycia jeszcze przed wstąpieniem na tron naszego króla. Gdy rozpoczęto kasatę klasztorów, okazało się, że wszystkie przejęte i wyprzedawane grunta zakonne były przyznane na zasadzie lenna. To nakręciło tak bardzo interes związany z kuratelą, że zlikwidowano Urząd Opiekuńczy i utworzono odpowiedni sąd, który zajmuje się głównie finansami. Za pośrednictwem miejscowego przedstawiciela sądu, tak zwanego feudariusza, określają wartość gruntów, a potem negocjują z ubiegającymi się o kuratelę.

— Ale w niektórych przypadkach opiekunami zostają krewni dzieci, prawda?

— Tak, ale często opieka zostaje przyznana temu, kto da więcej, zwłaszcza wobec braku bliskich krewnych, tak jak to było w przypadku Hobbeya i małych Curteysów.

— Teraz rozumiem jego kombinacje — ożywił się Barak. — Gdyby wydał dziewczynkę za swojego syna, dorwałby się do jej części lasów po ojcu. Tymczasem dziewczynka zmarła.

— Ale nadal opłaca mu się chować Hugh. Część należąca do Emmy przeszła na jej brata. Hobbey ma prawo decydowania o włościach Hugh, dopóki ten nie ukończy dwudziestu jeden lat. Na południu kraju nie maleje zapotrzebowanie na drewno do budowy okrętów i węgiel drzewny dla hut, zwłaszcza teraz, w obliczu wojny.

— Ile jest tych lasów?

— O ile wiem, będzie tego prawie dwadzieścia mil kwadratowych. Hobbey był właścicielem około jednej trzeciej, reszta należy teraz do Hugh Curteysa. W myśl prawa wartość tych ziem nie powinna ulec zmianie. Podejrzewam jednak, że ci, którzy nabywają prawa do opieki, często czerpią nielegalne korzyści, wycinając drzewa, zwykle w zmowie z feudariuszami, którzy biorą za to swoją dolę. Cały system jest przeżarty zgnilizną korupcji od góry do dołu.

Barak się zasępił.

— Nic więc nie chroni dzieci, które są pod kuratelą? — Sam, będąc dzieckiem ulicy, zawsze bardzo przeżywał krzywdę młodych istot poszkodowanych przez los.

— Niewiele. W interesie opiekuna leży, by dziecko przeżyło, bo jeśli umrze, kuratela wygaśnie. Powinien też zapewnić mu wykształcenie. Jednak wyswatać podopiecznego może praktycznie z kim zechce.

— Zatem dzieci są w pułapce?

— Sąd jest uprawniony do nadzoru. Istnieje możliwość wniesienia pozwu o ochronę nad źle traktowanym podopiecznym, co zrobił właśnie Michael Calfhill. Ale sąd nie lubi, by wściubiać nos w jego sprawy, bo kuratele są intratne. Pójdę jutro do Sądu Opiekuńczego. Pewnie będę musiał tu i ówdzie posmarować, żeby uzyskać dostęp do wszystkich dokumentów. A skoro już o tym mowa… — poczułem nagle, że się duszę — spróbuję zdobyć kopię dokumentu sprzed dziewiętnastu lat stwierdzającego niepoczytalność Ellen.

Barak przyjrzał mi się z uwagą.

— Ta cała Ellen nieźle tobą manipuluje. Słabość, jak dobrze wiesz, bywa dla niektórych źródłem siły. A ona jest szczwana, jak to często bywa z obłąkanymi.

— Zdobycie informacji na temat jej rodziny może być krokiem naprzód. Może znajdę kogoś, kto przejmie nad nią opiekę i zdejmie to brzemię z moich ramion.

— Mówiłeś, że Ellen została zgwałcona. Może przez jakiegoś krewniaka?

— Albo i nie. Jeśli sąd przyjmie pozew w sprawie Curteysów, będę musiał udać się do Portsmouth i przesłuchać świadków. Być może uda mi się zahaczyć w drodze powrotnej o Sussex.

— Portsmouth? — Barak uniósł brwi. — Słyszałem, że tam teraz głównie kierują wojska. Wszystko na to wskazuje, że właśnie Francuzi zejdą na ląd.

— Wiem. Królowa ostrzegała mnie, że królewscy szpiedzy donoszą o takich planach. Ale włości Hobbeyów leżą bardziej w głębi lądu.

— Pojechałbym z tobą, ale w tej chwili nie mogę zostawić Tamasin samej.

— Ani bym ci na to nawet nie pozwolił. Niemniej jednak musisz mi pomóc w przygotowaniach do poniedziałkowej rozprawy.

— Dziwne, że postanowił popełnić samobójstwo akurat po złożeniu pozwu, gdy miał szansę pomóc młodemu Curteysowi.

— Myślisz, że mógł zostać zabity? Przyszło mi to do głowy. Ale jego matka twierdzi, że nikt poza nim nie wiedział o pozwie, w dodatku rozpoznała jego charakter pisma na liście pożegnalnym. — Podałem karteczkę Barakowi, który obejrzał ją z uwagą.

— Mimo wszystko to dziwne. Nie zaszkodziłoby się udać tam, gdzie Michael mieszkał ostatnio, i wypytać ludzi.

— Mógłbyś się tym jutro zająć?

Barak kiwnął ochoczo głową. Na ulicy zawsze umiał coś wyszperać.

— I trzeba by zajrzeć do kościoła Curteysów i sprawdzić, czy ciągle jeszcze urzęduje dawny proboszcz?

— Od tego zacznę.

— Zaraz zapiszę ci adresy.

Kiedy podałem mu kartkę, dostrzegłem, że przygląda mi się z ironicznym uśmiechem.

— O co chodzi?

— Od razu krew ci żywiej krąży. Ostatnio byłeś jakiś apatyczny. — Poderwał się na dźwięk głosu swej małżonki. Podeszliśmy do drzwi. Tamasin stała uśmiechnięta w holu. Guyowi też humor jakby bardziej dopisywał.

— Wszystko w porządku z moją córeczką. Moją maleńką Johanną — obwieściła Tamasin.

— Moim małym Johnem — sprostował Barak.

— Ale ciąża jest już bardzo zaawansowana, Tamasin — przestrzegł Guy. — Musisz się oszczędzać.

— Tak, doktorze Malton — zgodziła się pokornie.

Barak wziął ją za rękę.

— Doktora Maltona to się słucha, ale swojego męża i pana to już nie?

— Może mój dobry pan odprowadzi mnie zatem do domu — odparła wesoło. — Oczywiście, jeśli go zwolnisz, panie.

— Tamasin mówi, że Jack za bardzo się przejmuje — zwrócił się do mnie Guy, kiedy tych dwoje wyszło, przekomarzając się ze sobą.

— Mam nową sprawę, więc będzie miał pełne ręce roboty. Ty też powinieneś wrócić do pracy, Guy. — Położyłem dłoń na ramieniu mego przyjaciela.

— Jeszcze za wcześnie, Matthew. Jestem wciąż zbyt osłabiony. Pójdę ponownie umyć ręce. W odróżnieniu od moich kolegów uważam, że należy wystrzegać się miazmatów chorób.

Ruszył z powrotem na górę. Na myśl o nim, o Ellen, o nieznanym mi, młodym Hugh Curteysie, o nieszczęsnym Michaelu Calfhillu opadł mnie nagły smutek. Postanowiłem przejść się po ogrodzie, by nieco uładzić myśli.

Gdy wyszedłem zza węgła, zobaczyłem rąbiącego siekierą stos drewna Coldirona. Jego czerwone oblicze zlewał pot, ściekając mu po twarzy za klapkę na oku i płynąc po nosie. Obok ojca stała Josephine, nerwowo wyłamując palce. Powstrzymywała się od płaczu.

— Garbusy — mamrotał stary. — Czarniawe indywidua i brzemienne ladacznice wylegujące się na schodach z wielkim bandziochem. — Na dźwięk moich kroków aż podskoczył. Josephine wytrzeszczyła oczy i otworzyła usta.

Spojrzałem na niego przeciągle.

— Masz szczęście, że nie ma tutaj Baraka — powiedziałem chłodno. — Gdyby usłyszał, jak się wyrażasz o jego żonie, znalazłbyś się po drugiej stronie siekiery. — Ominąłem go i poszedłem dalej. Zwolniłbym go z miejsca, ale powstrzymał mnie wyraz śmiertelnej trwogi w oczach Josephine.

Inwazja

Подняться наверх