Читать книгу Olimp - Dan Simmons - Страница 11

4

Оглавление

Na oczach Menelaosa zerwał się zachodni wiatr i rozniecił ogień pod stosem Parysa. Najpierw pojawiło się tylko kilka chwiejnych płomyków, lecz szybko przerodziły się w huczące ognisko. Hektor ledwie uniknął pożogi. Cudem zdążył zbiec po kilku stopniach i zeskoczyć na ziemię.

Teraz, zdecydował Menelaos.

Karne dotąd szeregi Achajów rozproszyły się, gdy tłum cofnął się przed żarem. Menelaos skorzystał z zamieszania i niezauważenie przekradł się najpierw między swymi argiwskimi towarzyszami, a potem przez rzędy trojańskich włóczników wpatrzonych w buchające płomienie stosu. Skierował się w lewo, ku świątyni Zeusa i jej schodom. Zauważył, że strzelające z ognia iskry – wiatr również bił w stronę uświęconego gmachu – zgoniły z tarasu Priama, Helenę i dostojników, a – co bardziej istotne – przepędziły strzegących stopni żołnierzy. Miał wolną drogę.

Zupełnie jakby bogowie stanęli po mojej stronie! – przemknęło mu przez myśl.

Może naprawdę tak właśnie się stało? – pomyślał moment później. Codziennie krążyły wśród ludzi pogłoski o kontaktach między Argiwami i Trojanami a ich dawnymi olimpijskimi opiekunami. Sam fakt, że pomiędzy śmiertelnikami i bóstwami wybuchła wojna, nie oznaczał, że zerwaniu uległy starożytne więzy krwi i obyczajów. Dziesiątki towarzyszy Menelaosa potajemnie, nocami, składało bogom wymagane odwieczną tradycją ofiary, mimo że za dnia stawali z nimi w szranki. Czy sam Hektor nie wezwał na pomoc bogów północnego i zachodniego wiatru – Zefira i Boreasza? Czy bez ich wsparcia zdołałby rozniecić stos swego brata? A czy oni mu odmówili? Czy nie zignorowali widoku kości i krwawych członków Dionizosa? Rodzonego syna Zeusa? Tych boskich szczątków, ciśniętych w ogień niczym rzucane psom ochłapy?

Trudno się żyje w tak niepewnych czasach.

Cóż, chłopie... – w głowie Menelaosa odezwał się drugi głos, ten cyniczny, który odwodził go od zabicia Heleny. – Masz to szczęście, że nie pożyjesz już zbyt długo.

Menelaos przystanął u podnóża schodów i wysunął miecz z pochwy. Nikt nie zwrócił na ten gest uwagi. Wszyscy obecni pochłaniali wzrokiem gorejący, trzaskający trzydzieści stóp dalej stos pogrzebowy. Setki żołnierzy zamiast trzymać w dłoniach broń osłaniały twarze przed rozszalałym żarem.

Menelaos wszedł na pierwszy stopień.

Niecałe dziesięć stóp od niego, spod portyku przybytku Zeusa wyszła kobieta – jedna z zamaskowanych woalkami dziewic, które przedtem znosiły na stos oliwę i miód – i ruszyła prosto w stronę ognia. Skupiła na sobie spojrzenia całego tłumu i Menelaos musiał opuścić klingę. Stał tuż za nią, a nie chciał zwracać na siebie uwagi.

Zrzuciła z twarzy woalkę. Stojący po przeciwnej stronie stosu Trojanie wstrzymali oddech.

– Ojnone! – zawołała jedna ze stojących na tarasie kobiet.

Menelaos zadarł głowę. Zwabieni okrzykami gapiów Priam, Helena, Andromacha i kilkanaście innych osób wrócili na zewnątrz. Niemniej to nie Helena się odezwała, lecz jedna ze służących jej niewolnic.

Ojnone? Menelaos słyszał już kiedyś to imię, w czasach poprzedzających wcześniejszą dziesięcioletnią wojnę. Nie był jednak pewien, jaka kryje się za nim osoba. Tak czy inaczej, musiał teraz ułożyć plan na najbliższe pół minuty. Od stojącej na tarasie Heleny dzieliło go ledwie piętnaście niestrzeżonych przez nikogo stopni.

– Nazywam się Ojnone i jestem prawdziwą żoną Parysa! – wykrzyknęła kobieta imieniem Ojnone. Mimo że Menelaos stał bardzo blisko, jej słowa niemal zupełnie niknęły w podmuchach porywistego wiatru i huku płonącego stosu.

Prawdziwa żona Parysa? – Menelaos osłupiał.

Ze świątyni i sąsiadujących z placem uliczek wylewały się kolejne grupki złaknionych niecodziennego widowiska Trojan. Grupka mężczyzn zajęła miejsca na schodach, obok i powyżej Menelaosa. Rudowłosy Argiw przypomniał sobie, że po uprowadzeniu Heleny część Spartan przebąkiwała, iż Parys miał żonę – kobietę przeciętnej urody i w dniu ślubu dziesięć lat od niego starszą. Wedle owych plotek odsunął ją od siebie, gdy tylko bogowie pomogli mu porwać Helenę. Ojnone.

– Nie Febus Apollo zgładził Parysa, Priamowego syna! – podjęła donośnie Ojnone. – Ja to uczyniłam!

Wśród tłumu rozległy się krzyki, padło nawet kilka obelg. Kilku stojących w pobliżu trojańskich włóczników ruszyło ku niej – zapewne chcieli pojmać tę w oczywisty sposób oszalałą kobietę – lecz powstrzymali ich towarzysze. Większość uczestników ceremonii miała ochotę wysłuchać opowieści do końca.

Menelaos spojrzał przez kurtynę ognia na Hektora. Nawet ten największy heros Ilionu nie był w stanie zainterweniować. Ojnone stała po drugiej stronie gorejącego stosu.

Ona sama tymczasem zatrzymała się tak blisko ognia, że z jej sukni podniosły się kosmyki pary. Dopiero teraz Menelaos zauważył, że kobieta jest oblana wodą, jakby z góry swój wyczyn przygotowała. Jej pełne, ciężko zwisające piersi wyraźnie rysowały się pod przemoczoną suknią.

– Parys nie zginął w płomieniach miotanych z dłoni Febusa Apollo! – Ojnone wrzasnęła niczym harpia. – Gdy dziesięć dni temu mój mąż wkroczył wraz z bogiem w nurt wolnoczasu i zniknął śmiertelnikom z oczu, doszło do uczciwej łuczniczej walki, takiej, jakiej życzył sobie Parys. Każdy miał po jednej strzale. Obaj jednak chybili. Pocisk zabójczy, który położył kres żywotowi mego małżonka, wypuścił jednak kto inny. Oto on, ten tchórz Filoktet! – wymierzyła palcem w grupkę Achajów, między którymi u boku Ajaksa Wielkiego stał wywołany z imienia starzec.

– Kłamiesz! – wrzasnął sędziwy łucznik, którego Odyseusz dopiero niedawno, już po wybuchu konfliktu z Olimpijczykami, sprowadził z wygnania na daleką wyspę.

Ojnone nie poświęciła mu nawet jednego spojrzenia. Podeszła o krok bliżej do trzaskających wściekle płomieni. Skóra jej twarzy i odsłoniętych ramion poczerwieniała z gorąca. Bijąca z wilgotnej sukni para opatuliła ją niczym mgła.

– Gdy rozdrażniony niepowodzeniem Apollo tekował się już z powrotem na Olimp, ten argiwski tchórz, Filoktet, wiedziony z dawna żywioną urazą, wypuścił ze swego łuku strzałę prosto w podbrzusze mego męża!

– Skąd możesz o tym wiedzieć, kobieto? Przecież żaden z nas nie udał się w ślad za nimi w wolnoczas. Nikt tego starcia nie widział! – zagrzmiał Achilles głosem o stokroć silniejszym niż słowa wdowy.

– Kiedy Apollo zorientował się, że doszło do zdrady, przeniósł mego męża na zbocza Idy, gdzie od dziesięciu lat żyłam jak na wygnaniu... – mówiła dalej Ojnone.

Tym razem – mimo kilku odosobnionych okrzyków – cały wielki plac, wypełniony tysiącami trojańskich wojowników, podobnie jak ciasne mury i dachy, na których tłoczyli się gapie, pozostał niemy. Wszyscy czekali na rozwój wydarzeń.

– Parys błagał, bym przyjęła go z powrotem... – wołała zalewająca się łzami kobieta. Zbliżyła się do stosu o kolejny krok i pasma pary podniosły się również z jej mokrych włosów. – Umierał zatruty greckim jadem... Wskutek działania tej substancji poczerniały mu jądra i ten ukochany penis. Tak żarliwie prosił, bym go uleczyła...

– W jaki sposób prosta megiera mogła go uchronić przed zabójczą trucizną? – rzucił gromko Hektor. Odezwał się po raz pierwszy, jego boski głos bez trudu przedarł się przez szum płomieni.

– Zgodnie z proroctwem wyroczni, jedynie ja mogłam uleczyć męża ze śmiertelnej rany – wychrypiała Ojnone. Albo traciła już głos, albo to rozgrzane płomienie trzaskały coraz głośniej. Menelaos wciąż słyszał jej słowa wyraźnie, lecz wątpił by dolatywały do wszystkich obecnych na placu.

– Błagał mnie uniżenie – ciągnęła kobieta. – Prosił, bym pociągnęła zatrutą ranę balsamem. „Nie gardź mną”, mówił Parys. „Opuściłem cię jedynie dlatego, że Mojry rozkazały mi zwrócić się ku Helenie. Żałuję, że nie zdechłem, nim przywiodłem tę dziwkę do pałacu ojca. Błagam cię, Ojnone, zaklinam w imię naszej wzajemnej miłości i wszystkich przysiąg, jakie sobie złożyliśmy, przebacz i wróć mi zdrowie”.

Menelaos widział wszystko jak na dłoni. Kobieta postąpiła dwa kolejne kroki w stronę stosu. Języki płomieni oblizały jej kostki, nadpalone podeszwy sandałów zaczęły się zwijać od żaru.

– Odmówiłam! – krzyknęła. Coraz bardziej chrypiała, lecz wołała znacznie głośniej niż przed chwilą. – I Parys umarł! Umarł mój jedyny kochanek, ma jedyna miłość i jedyny mąż. Odszedł targany straszliwym bólem, kalając swe usta niewyobrażalnymi bluźnierstwami. Postanowiłam przy pomocy służek spalić jego zwłoki. Tak bardzo pragnęłam, by mój przeklęty przez Mojry małżonek otrzymał pogrzeb, na jaki zasługiwał, odprawę godną bohatera, lecz drzewa okazały się twarde i niełatwo było nam je rąbać. Jesteśmy tylko słabymi niewiastami. Nie poradziłam sobie nawet z tak prostym zadaniem. Gdy Febus Apollo ujrzał, w jak podły sposób uczciłyśmy szczątki Parysa, po raz drugi ulitował się nad truchłem pokonanego wroga. Tekował jego zbezczeszczone, zwęglone zwłoki z powrotem na pole bitwy i pozwolił im wypaść z wolnoczasu, by wszyscy pomyśleli, że spłonęły w ogniu walki. Przykro mi, że go nie wyleczyłam – wołała Ojnone. – Dlatego przepraszam, przepraszam za wszystko. – Zwróciła twarz ku tarasowi, lecz zapewne nie ujrzała nikogo z zebranej tam starszyzny. Rozgrzane powietrze falowało, a czarny dym i żar boleśnie kąsały jej oczy. – Na szczęście jednak ta pizda Helena już nigdy nie zobaczy go przy życiu.

W szeregach Trojan podniósł się pomruk, który wkrótce przeszedł w głośny ryk.

Tuzin trojańskich gwardzistów rzuciło się ku Ojnone, chcieli ją odprowadzić w ustronne miejsce i przesłuchać. Spóźnili się.

Kobieta wstąpiła prosto w ogień.

Jako pierwsze w płomieniach stanęły jej włosy. Potem zajęła się suknia. Na cud zakrawało, że kobieta, której płonące ciało zmieniało się w węgiel i odpadało płatami poskręcanymi niczym rzucony na żar pergamin, wciąż wspinała się po drewnianych stopniach stosu. Dopiero w ostatnich sekundach, tuż zanim się potknęła i upadła, drobna sylwetka drgnęła gwałtownie w agonii. Za to wrzaski zdradzonej żony rozbrzmiewały nad placem przez ponad minutę, zmuszając do milczenia oszołomionych widzów i żałobników.

Gdy tłumy Trojan odzyskały wreszcie głos, ku tarasowi popłynął zgodny okrzyk. Mieszkańcy miasta domagali się wydania Filokteta w ich ręce.

Rozwścieczony i skonsternowany Menelaos podniósł spojrzenie. Stojących na balkonie świątyni dostojników otoczył kordon żołnierzy straży przybocznej Priama. Drogę do Heleny odciął mur okrągłych tarcz i las zjeżonych włóczni.

Menelaos zawrócił i pomknął wzdłuż stosu, czując na twarzy podmuchy gorącego wiatru, bijące z siłą ludzkiej pięści. Spłonęły mu brwi, ale nie zwrócił na to większej uwagi. Po chwili dołączył do swych argiwskich towarzyszy i uniósł miecz. Ajaks, Diomedes, Odyseusz, Teukros i pozostali zdążyli już otoczyć Filokteta zbrojnym kręgiem. Wszyscy trzymali broń w pogotowiu.

Otaczający ich Trojanie poderwali ku górze tarcze i włócznie. Niczym powodziowa fala ruszyli prosto na dwa tuziny skazanych na nieuchronną porażkę Greków.

Nagle doleciał wszystkich okrzyk Hektora.

– Stójcie! Zabraniam wam! Ojnone bredziła. Zresztą nikt nawet nie wie, czy to naprawdę ona rzuciła się dziś w ogień. Ja staruchy nie poznałem. Jej słowa znaczą tyle co nic. Obłąkana wiedźma! Mojego brata powalił w pojedynku Febus Apollo!

Wybuch herosa nie zdołał ugasić gniewnego zapału Trojan. Groty włóczni i ostrza mieczy wciąż mierzyły w członków achajskiej delegacji. Menelaos powiódł wzrokiem po okrążonych i zauważył, że choć Odyseusz stoi ze zmarszczonym czołem, a Filoktet kuli się ze strachu, to Wielki Ajaks rozciąga wargi w szerokim uśmiechu, jakby w radosnym oczekiwaniu na ostatnią rzeź swego żywota.

Hektor przeszedł wokół stosu i zatrzymał się między grotami trojańskich pik i kręgiem Greków. Nadal nie przywdział zbroi, nie sięgnął nawet po broń, lecz wydawał się wszystkim postacią zdecydowanie najgroźniejszą.

– Ci ludzie są naszymi sojusznikami! Są także żałobnikami, sproszonymi na pogrzeb mego brata! – zawołał. – Nikt nie podniesie na nich ręki. Osobiście zabiję każdego, kto sprzeciwi się memu rozkazowi. Klnę się na kości Parysa.

Achilles zszedł z podwyższenia i podniósł tarczę. On ani na chwilę nie zdjął z siebie przepięknej zbroi i miał przy sobie broń. Stanął w bezruchu i nie odezwał się słowem, lecz do Trojan dobitnie przemówiła sama jego obecność.

Spojrzenia setek żołnierzy Ilionu zwróciły się ku własnemu wodzowi, popatrzyli też na chyżonogiego mężobójcę Achillesa i wreszcie na stos, na którym dogorywało truchło Ojnone. Rozstąpili się. Menelaos poczuł, że otaczającą go ciżbę opuszcza bojowy duch, widział malującą się na opalonych obliczach niepewność.

Odyseusz poprowadził Achajów w kierunku Bramy Skajskiej. Menelaos wraz ze swymi towarzyszami opuścili klingi, lecz nie wsunęli ich do pochew. Trojanie pozwalali im przejść, ale przez cały czas otaczali ich niczym żądne ofiary morze.

– Na bogów... – szepnął idący w centrum szyku Filoktet, gdy przeszli już pod bramą i zostawili za sobą większą część iliońskich oddziałów. – Przysięgam, że...

– Stul pysk, starcze – skarcił go potężny Diomedes. – Jeżeli przed powrotem na czarne okręty odezwiesz się choć raz jeszcze, poderżnę ci gardło własnymi rękoma.

* * *

Poza achajskimi umocnieniami, poza fosą i morawieckim polem siłowym zastali chaos. Mimo że obozujący na wybrzeżu Grecy nie mogli słyszeć o wydarzeniach w Troi, roili się jak mrówki. Menelaos wyprzedził towarzyszy i puścił się biegiem na plażę.

– Król powrócił! – zawołał mijający Atrydę włócznik i zadął w trzymaną przy ustach muszlę. – Wódz jest z nami!

Wódz, ale przecież nie Agamemnon, pomyślał Menelaos. Mój brat wróci najwcześniej za miesiąc. Być może za dwa.

Jakże wielkie było jego zdumienie, gdy zobaczył właśnie Agamemnona. Król stał na dziobie największego z trzydziestu tworzących niewielką flotyllę okrętów. W złoconej zbroi odbijały się jaskrawe promienie słońca. Smukły statek z wdziękiem rozcinał fale i sunął ku plaży.

Menelaos rzucił się przed siebie, i brodząc niezdarnie, wszedł do wody. Zatrzymał się, gdy morska piana obmyła mu nagolenniki.

– Bracie! – zawołał, jak dziecko wymachując rękoma nad głową. – Co słychać w domu? Gdzie wojownicy, których obiecałeś ze sobą przywieść?

Czarny okręt wciąż dzieliło od brzegu sześćdziesiąt lub siedemdziesiąt stóp. Fale przyboju obmywały dziób. Agamemnon zasłonił oczy przed popołudniowym słońcem i odpowiedział.

– Nie ma ich, mój bracie Atrydo! Nie ma już nikogo!

Olimp

Подняться наверх