Читать книгу Obserwator - David Thorne - Страница 7

3

Оглавление

Fortune złapał taksówkę na stacji. Kiedy dotarł na miejsce, zapłacił kierowcy i wysiadł. Zdążył zapomnieć, ile drzew rosło tu, gdzie mieszkał przez tyle lat, zanim zamienił liście i trawę na piasek pustyni i wieżowce. Zastanowił się, czy jest takie miejsce, które dziś mógł nazwać domem, i odpowiedział sobie krótko: na pewno nie Dubaj. I na pewno nie tu – już nie. Minęło zbyt wiele czasu.

Pchnął drewnianą furtkę w wiejskim stylu, zamknął ją za sobą i ruszył w stronę budynku. Żwir, którym wysypany był podjazd, chrzęścił pod jego stopami. Dawniej powitałoby go szczekanie stukniętego springer-spaniela wabiącego się Peter, nazwanego tak przez Sophie. Peter. Nietypowe imię dla psa, ale też psiak nie należał do zwyczajnych. W końcu jednak trzeba było go uśpić, a że nikt się nie kwapił, zajął się tym Fortune. Zapamiętał to.

Zadzwonił do drzwi i wsłuchał się w świergot ptaków i szum odległej autostrady. Essex, miasto-sypialnia, przedmieście, idylla. Sielanka jak w Żonach ze Stepford, samozadowolenie zwycięzców zza korporacyjnych biurek, bezpiecznie, zielono, przy głównych ulicach butiki i drogie winiarnie. Nigdy nie przepadał za tym miejscem: powierzchownym i sztucznym. Równie nierzeczywistym jak Dubaj. Usłyszał ruch w domu i przez szybkę ze zmąconego szkła zobaczył, że ktoś się zbliża. Po chwili drzwi się uchyliły i pojawiła się w nich Jean.

Wyglądała pięknie, kiedy tak mrugała pod światło, i Fortune’a aż ścisnęło w żołądku, poczuł gwałtowną eksplozję smutku i żalu. Jean spojrzała na niego obojętnie.

– Cześć – odezwała się.

Fortune miał ochotę powiedzieć jej, że wygląda cudownie, zupełnie jak w dniu, kiedy się poznali – tak powiedziałby mężczyzna wciąż zakochany w swojej żonie, niezależnie od tego, jak wiele lat razem przeżyli – ale nabrał tylko powietrza, wiedząc doskonale, że nie ma odwagi tego zrobić.

– Cześć – odparł. – Przepraszam. Zapomniałem kluczy.

Jean pokiwała głową, ale nie patrzyła na niego, tylko gdzieś obok.

– Wejdź – powiedziała, jakby zwracała się do kogoś stojącego za jego plecami, choć oczywiście był sam.

– Świetnie wyglądasz – bąknął Fortune, ale żona zdążyła się już odwrócić i przejść kilka kroków ciemnym korytarzem. Zatrzymała się.

– Słucham?

– Nic takiego – odparł.

– Wydawało mi się, że coś mówiłeś.

– Nie.

Poszedł za nią do kuchni, po drodze stawiając walizkę przy schodach, tak jakby przyjechał do pensjonatu, a nie do własnego domu, w którym w innym życiu próbował stworzyć rodzinę.

Usiedli naprzeciwko siebie przy kuchennym stole, przy dwóch kubkach herbaty i tykającym zegarze ściennym. Fortune przyglądał się żonie. Wydawała się zmęczona i zobojętniała, jak gdyby połowa jej „ja” zamieszkiwała jakieś inne, nieznane miejsce.

– Byłem na policji – powtórzył informację, którą wcześniej przekazał jej przez telefon.

– U tego policjanta, jak mu tam? Marsha?

– Powiedział, że ograniczają poszukiwania.

Jean ujęła swój kubek obiema dłońmi i odruchowo pokiwała głową.

– Uważają, że się zabiła.

– A ty? Jak myślisz?

Jean zamilkła i zamknęła oczy, a kiedy po dłuższej chwili je otworzyła, zobaczył w nich łzy.

– Chciałabym móc powiedzieć, że w to nie wierzę.

Fortune pomyślał o tym, jak wytrwale żona wspierała Sophie. Znosiła jej gniew, wybaczała zniewagi, pokazywała siłę, gdy Sophie się załamywała. Wierzyła w córkę. Wierzyła w nią znacznie mocniej niż Fortune.

– Nie wiemy tego na pewno – odparł. – W każdej chwili może zapukać do drzwi.

Jean westchnęła i powoli pokręciła głową. Nadal nie patrzyła na męża, a gdy się znów odezwała, zabrzmiało to tak, jakby mówiła do siebie.

– „No cześć, chyba za mną nie tęskniliście, co? Wyjechałam na wakacje, tylko zapomniałam powiedzieć. No nie wierzę, żeście się tak bardzo martwili”. – Dopiero teraz na niego spojrzała. – Wiesz, ile razy to sobie powtarzałam? Setki. Ale jej tu nie ma, odeszła i nie przytrafiło się jej nic dobrego. Nic.

– Jean – zaczął Fortune. – Jest za wcześnie, żeby…

– Nie jest za wcześnie – odpowiedziała powoli i wyraźnie. – Jest za późno. O wiele za późno.

– Nie możesz się poddać.

Roześmiała się, a w jej śmiechu nie było nawet cienia ciepła i humoru.

– Nie mogę co?

Fortune wiedział, jak to się skończy. Wiedział też, że nie jest w stanie temu zapobiec.

– Nie możesz się poddać.

Żona ostrożnie postawiła kubek na stole.

– Jakie masz moralne prawo mówić mi coś takiego? Poddawanie się to przecież twoja działka.

– Jean…

– Nie podoba ci się, że policja rezygnuje z szukania Sophie? Przejrzyj się w cholernym lustrze.

Nie odpowiedział i przez dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu. Wyraźnie czuł bicie swojego serca i żałował, że nie ma pojęcia, co powinien teraz powiedzieć i jak zasypać przepaść, która otworzyła się między nimi. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że dzieli ich zbyt wiele lat i ocean rozczarowań.

– Kiedy ostatnio z nią rozmawiałeś? – spytała Jean.

– Z Sophie? Mniej więcej przed miesiącem.

Wcześniej, dużo wcześniej, ale nie mógł tego powiedzieć. Trzy albo cztery miesiące bez rozmowy z własną córką. Czy to normalne? Na pewno nie.

– Jak się ostatnio czuła? – spytał.

Jean upiła herbatę, zamykając oczy, żeby para z gorącego napoju nie dostała jej się do oczu.

– Źle. Zachowywała się niezbornie, paranoicznie. Powiedziałam… – przerwała i przystawiła brzeg kubka do zaciśniętych ust. – Powiedziałam jej, że nie mogę już tego znieść. Że sama musi sobie poradzić. – Nie odrywała kubka od ust, jakby czerpała pociechę z tego gestu. Teraz powinienem wyciągnąć rękę i dotknąć jej dłoni, pomyślał Fortune. Pocieszyć ją. Nie zrobił tego jednak, nawet się do tego nie zbliżył.

– Dopiero zaczynała na swoim. Było wiadomo, że w nowym mieście będzie jej ciężko.

– Nie było mnie przy niej.

– Nie jest dzieckiem.

– Potrzebowała pomocy.

Fortune nie odpowiedział. Ileż to razy mówił żonie, żeby się nie wtrącała, żeby odpuściła i pozwoliła, by Sophie uczyła się na własnych błędach. Czy chciał w ten sposób po raz kolejny powiedzieć, że powinni ją sobie odpuścić?

– Nie miej do siebie pretensji – odezwał się słowami tak wytartymi i wyświechtanymi, że nawet ich nie zarejestrowała; nie zdołały pokonać dzielącego ich dystansu.

Fortune usłyszał miauczenie kota. Spojrzał na zwierzę, które przemknęło mu między nogami, i spróbował sobie przypomnieć, jak się ono wabi, ale na próżno. Jean wstała i podeszła do lodówki. Wyjęła mleko. Stała tak z butelką w ręku, jakby zapomniała, co miała zrobić, unieruchomiona przez wezbraną falę smutku i poczucia winy. Fortune poczuł, że na widok żony i na myśl o córce – która najprawdopodobniej nie żyje; na pewno nie żyje, bo przecież oboje z Jean zachowują się tak, jakby była już martwa – coś ściska go w gardle.

Wstał od stołu i podszedł do żony, ale zanim zdążył się do niej zbliżyć, ona się odwróciła i powiedziała:

– Proszę cię, nie dotykaj mnie.

W domu było wiele zdjęć Jean i Sophie, ale na mało którym widniała podobizna Fortune’a. Zawsze uśmiechnięte, harmonię ich oczu wzmacniało podobieństwo wyrazów twarzy. Sophie była ich jedynym dzieckiem, to na nią Jean przelała miłość i poświęcenie w ilości, która wydawała się Fortune’owi nieskończona. Sięgnął po jedną z fotografii: Jean i Sophie na wakacjach, w tle ruiny, rzymskie albo może greckie. Nie pojechał z nimi, pewnie był w pracy. Przegapił wiele wyjazdów, kolacji, okazji do zbliżenia, zasypania przepaści, okazania wsparcia i uczuć. Zastanawiał się, dlaczego było to dla niego takie trudne, wręcz niemożliwe. Zawsze łatwiej mu było zostać w biurze, niż zaangażować się w trud wychowywania dziecka. Teraz już było za późno.

Jean poszła na górę, żeby się położyć, Fortune zaś postanowił udać się do garażu i sprawdzić, czy znajdzie tam jakieś ślady, że kiedyś tu mieszkał i że kiedyś nazywał to miejsce domem. Nie wyprowadził się przecież oficjalnie, po prostu od roku przebywał w Dubaju. Rozglądając się za kluczami do garażu, poczuł niezadowolenie. Dom. Zapłacił za niego. Zapracował na niego. Gdzie te klucze?

W kącie garażu nadal stały jego kije do golfa w czarno-białej skórzanej torbie z logo Titleist, pełny zestaw, wszystkie te irony, woodsy, wedge i puttery. Kiedy je kupił, skłamał Jean w kwestii ceny, nie zamierzał jej informować, ile naprawdę kosztowały. Wysunął torbę i przyjrzał się kijom. Wyjął siódemkę iron i zważył go w dłoni. Wyobraził sobie, że uderza piłeczkę i posyła ją na fairway. Piłeczka opuszcza kołek i podkręcona ląduje tuż przed greenem. Przeciwnik wydaje jęk zawodu. Niezły strzał, przyznaje niechętnie. Potem drinki w klubie i gratulacje. Sześćdziesiąt osiem punktów na koncie.

– Nie pójdziesz. – Głos Jean za plecami.

Odwrócił się z kijem w dłoni.

– Co?

– Nie pójdziesz grać w golfa.

– Nie, nie. Chciałem tylko zobaczyć, czy… nadal tu są. – Jean, golfowa wdowa. Kiedyś się z tego śmiali. Krótko.

– Są. Ale będziesz musiał je zabrać.

Zmarszczył czoło.

– Dokąd?

Pokręciła głową.

– Nie wiem. – Zrobiła krok do tyłu, jakby się bała, że Fortune rzuci się na nią z kijem. – Chcę, żebyś się wyprowadził. Na dobre.

– Słucham?

– Odejdź – odparła. – Po prostu… odejdź.

Fortune pomyślał o wspólnych początkach, o czasach, w których wydawało się, że spotkanie było im pisane, że czuwa nad nimi szczęśliwa gwiazda. Tymczasem teraz Jean stała do niego bokiem, tak jakby patrzenie mu prosto w oczy napawało ją odrazą. Tak jakby jego obecność odczuwała jako zniewagę. Ścisnął mocniej kij, jak gdyby chciał się obronić nim przed bijącym od niej wstrętem. Jak do tego doszło?

Wtedy nagle i z nieoczekiwanym smutkiem uświadomił sobie, że zniknięcie córki nie mogło przecież zbliżyć ich do siebie, a jedynie ostatecznie oddalić jedno od drugiego. Nie zostało nic, żadne spoiwo, żaden powód, by dłużej zachowywać pozory małżeństwa. To koniec.

– Dokąd mam pójść? – zapytał.

– Nie wiem – odparła żona. – Nie wiem, co zrobisz. Nic o tobie nie wiem. Idź, dokąd chcesz. Bylebyś nie został tutaj.

– Kto się tobą zajmie?

Śmiech, znów ten sam, pozbawiony wesołości i ciepła.

– Dam sobie radę.

– Chcę pomóc.

– Nie możesz.

– Mogę spróbować.

– Nie rób tego.

Fortune spojrzał na dom, na który zapracował i za który zapłacił.

– Chcę zobaczyć jej pokój.

Jean westchnęła i odwróciła się do niego plecami. Fortune poszedł za nią do domu, żeby się pożegnać.

Spędził w tym pokoju zdecydowanie zbyt mało czasu, mimo że należał do jego córki przez niemal całe jej życie. Wracał do domu zbyt późno, żeby czytać jej bajki na dobranoc. Dostał zakaz wstępu, kiedy miała ile, dziesięć lat? Nie wchodzić! Zamknięte! Szanować prywatność! Narzuta, kilka ubrań w szafie, zdjęcia przyjaciół przyczepione do ściany nad biurkiem – wszystko mu nieznane.

Czy jednak może mieć do siebie pretensje? Zawsze była trudna i gniewna, zachowywała się niedorzecznie. Była niepoznawalna. Przysiadł na łóżku i poczuł na ramionach ciężar panującej tu ciszy. Pokój nie chciał zdradzić mu swoich sekretów, intymnych szczegółów, tajemnic życia Sophie.

Po kilku minutach zszedł na dół, zabrał walizkę i torbę z kijami do golfa i ruszył podjazdem w stronę bramy. Dopiero tam, na ulicy, zadzwoni po taksówkę, która zabierze go na stację.

Obserwator

Подняться наверх