Читать книгу Obserwator - David Thorne - Страница 9

5

Оглавление

– Jak to zniknęło?

– Nie zniknęło. To znaczy, mamy nadzieję, że nie. Po prostu… się zapodziało.

– Zniknęło, zapodziało się, co za różnica? – Fortune podniósł głowę z poduszki i usiadł na łóżku. Postawił stopy na podłodze. Ściskał w dłoni telefon, czuł, jak jego krawędzie, choć zaokrąglone, wżynają mu się w palce. Rozmówca, Alex, kolega z pracy, zamilkł i spróbował odzyskać nad sobą panowanie. Po chwili zaczął jeszcze raz.

– No więc zapodziało się.

– Ile?

Znów milczenie, które nie wróżyło nic dobrego.

– Alex, na miłość boską. Ile?

– Niecałe dziewięćdziesiąt milionów.

– Dolarów?

– Aha.

Palcami wolnej dłoni Fortune przeczesał włosy. Zamknął oczy, zacisnął powieki tak mocno, jakby liczył, że kiedy znów je otworzy, wszystko będzie jak dawniej. Ta wiadomość to katastrofa.

– Jak… – Wstał i podszedł do okna. Wyjrzał na dziedziniec hotelu. – Jak to się stało?

– Nie wiem. Może kiedy zmienialiśmy serwery… Badamy sprawę.

– Dziewięćdziesiąt milionów?

– No. Mniej więcej.

– Po prostu zniknęło?

– Badamy to – powtórzył Alex, a Fortune wyczuł strach i desperację w głosie kolegi. Uspokój się, chłopie, powiedział bezgłośnie do siebie. Jesteś szefem. Daj dobry przykład.

– Okej – odezwał się głośno. – Okej, nie panikujmy. Kto nad tym pracuje?

– Wszyscy. Nikt nie poszedł do domu.

– To dobrze. Kto o tym wie?

– Zespół. Musieliśmy powiadomić Owena.

Owen, przełożony Fortune’a. Jedyny przełożony. Formalnie rzecz biorąc, Fortune odpowiadał za operacje jednego z największych prywatnych banków w Dubaju, Owen zaś był dyrektorem generalnym. Niedobrze.

– Udziałowcy?

– Nie wiedzą. Jeszcze za wcześnie.

– Musisz powiedzieć tym od relacji z klientami. Wymyśl jakąś historię.

– Jaką historię?

– Mamy usterki techniczne, nie ma powodu do obaw. Powiedz cokolwiek, byle ogólnikami. Nie chcę, żeby wokół tego zrobił się szum.

– Jasne.

– Wiadomo, ile zajmie naprawienie tego?

– Jeszcze nie.

– Dzwoniłeś do Sadlera?

– Ta. Powiedział, że może przyjechać… – urwał.

– Tak?

– Dodał, że policzy sobie tysiąc dolarów za dzień.

– Cały Sadler – westchnął Fortune. – Dobra, nieważne. Jest nam potrzebny. Sprowadź go. I pilnuj, niech się przyłoży. Informuj mnie.

– Owen szaleje. Chce, żebyś przyleciał.

– Nie wie, że zaginęła moja córka? – Jasne, że wie. Po prostu nie uważa, żeby zniknięcie człowieka było ważniejsze od zawieruszonych PIENIĘDZY, o które, jak Fortune zdążył zauważyć, Owen troszczy się bardziej niż o cokolwiek innego. Alex nie odpowiadał. Fortune’owi zrobiło mu się go żal. Ale niestety, musiał zostać w Londynie, był tu potrzebny.

– Alex, proszę cię, nie każ mi przylatywać. Bardzo cię proszę.

– Postaram się,

– Rób wszystko, co możesz.

– Robię, Fortune.

– To dobrze. Okej. Odzywaj się.

Rozłączył się, położył się na łóżku i wbił spojrzenie w sufit. Dziewięćdziesiąt milionów dolarów. Takie pieniądze nie znikają ot tak. Zapewne chodzi o jakiś błąd techniczny, niewłaściwą linijkę kodu, źle wprowadzoną komendę. Wszystko się wyjaśni. Zawiesił się na tej myśli na ułamek sekundy, po czym nagle dotarło do niego, o jak wielkiej sumie mowa. Może jednak powinien polecieć? To w końcu jego praca, jego odpowiedzialność. A on przecież traktuje pracę poważnie i równie poważnie podchodzi do odpowiedzialności. Przez to stracił wakacje z Sophie, weekendowe wypady, przedstawienia w szkole, czytanie na dobranoc. Tak to sobie przez lata tłumaczył. Nie tym, że po prostu nie nadawał się do życia rodzinnego, nie rozumiał go, nie interesowało go ono, nie potrafił się zaangażować. Nie, nigdy tego nie umiał.

Jego córka wynajmowała mieszkanie w Hackney, kawalerkę nad barem kawowym prowadzonym przez młodych mężczyzn z długimi brodami i tatuażami. Wyglądali jak piraci, którzy niedawno zeszli na ląd i zasmakowali w paleniu i mieleniu kawy. Sam nie wiedział, po co tu przyszedł. Nie miał klucza. Wiedział, że nikogo nie zastanie. A mimo to wyobrażał sobie, że zapuka do drzwi i otworzy mu uśmiechnięta Sophie, po czym wyjaśni, gdzie i dlaczego tak długo była.

Oczywiście nikt mu nie otworzył. Zapukał ponownie, odczekał kilka chwil, a następnie pchnął drzwi prowadzące do baru, poczuł zapach palonych ziaren kawy i usłyszał muzykę. Przy długim stole siedzieli młodzi ludzie i pracowali na laptopach. Fortune podszedł do długiego, wysokiego, wykończonego blachą ocynkowaną kontuaru, pod którym znajdowała się gablota, a w niej duże, trochę niechlujnie – „rzemieślniczo” – upieczone ciasta. Wyglądały na smaczne.

– Co podać? – spytał młody mężczyzna z tunelami w wydłużonych płatkach uszu.

– Wie pan, kto mieszka na górze?

– Nie – odparł. – A co?

– Mieszkała tam moja córka – powiedział Fortune i zaraz się poprawił. – Mieszka.

Barman zmarszczył brwi.

– To po co pan pyta?

– Widział ją pan? Wysoka, czarne włosy. Ładna.

Mężczyzna przetarł szmatką blat.

– Możliwe.

– Kiedy?

– Jakiś czas temu.

– A dokładnie?

Mężczyzna pokręcił głową.

– Nie wiem, człowieku. Kilka tygodni? To ta, która zaginęła, nie? Miałem tu policję.

– Rozmawiali z panem?

– Tak – odparł i dodał niecierpliwie, jakby mówił do dziecka: – Przecież powiedziałem. Chce pan kawę?

– Nie.

– Smaczna. Nowa mieszanka, z Boliwii.

Fortune pokręcił głową.

– Dziękuję, że chciał pan porozmawiać.

Mężczyzna wzruszył ramionami i powrócił do polerowania lśniącego blatu. Fortune przez chwilę stał bez ruchu. Czuł się zagubiony, nie miał planu, nie wiedział, dokąd pójść, co robić ani z kim rozmawiać. Zaczęło padać, lunęło i zacinało tak, że ludzie naciągali płaszcze i kurtki na głowy i pospiesznie szukali suchego azylu. Pod oknem baru przebiegł jakiś mężczyzna i zatrzymał się przy drzwiach do mieszkania Sophie. Fortune zawiesił na nim spojrzenie. Mężczyzna wyjął klucz i wszedł do środka. Do mieszkania córki Fortune’a.

Fortune ponownie zapukał do drzwi. Spod wyblakłej czarnej farby, tam gdzie słońce i deszcz zrobiły swoje, przebijało gołe drewno. Odczekał chwilę, aż usłyszał kroki na schodach. Otworzył mu młody mężczyzna z krótkimi, ufarbowanymi na czarno włosami. Czy w tej części miasta nie mieszka nikt w średnim wieku?

– Tak?

– Kim pan jest? – spytał Fortune.

– Mam na imię Tom – padła odpowiedź. – A o co chodzi?

– Tu mieszka moja córka.

Mężczyzna wyglądał na zbitego z tropu.

– Nie wydaje mi się.

– Ależ tak – powiedział Fortune. – To jej mieszkanie.

Mężczyzna spojrzał na niego pytająco.

– Ta dziewczyna, która zaginęła?

– Tak. Moja córka.

– O mój Boże. – Podrapał się po głowie. Włosy miał mokre od deszczu. Westchnął. – Chce pan wejść?

Fortune udał się za nim na górę ciemną klatką schodową, trzymając się ściany.

– Proszę uważać – ostrzegł mężczyzna. – Właściciel jeszcze nie naprawił światła.

Otworzył drzwi na piętrze i znaleźli się w jasno oświetlonym salonie ze ścianami z gołych cegieł i niedokładnie polakierowaną podłogą. Fortune rozejrzał się, popatrzył na sofę i wyobraził sobie, że jego córka siedzi na niej z podwiniętymi nogami i spokojnie pisze na laptopie.

Mężczyzna odwrócił się do Fortune’a. Był niski, miał przyjazną twarz, wyglądał na życzliwego.

– Pańska córka już tu nie mieszka.

Fortune zmarszczył czoło.

– Ale mieszkała.

– No tak. Niech pan posłucha, panie…

– Fortune.

– Nie znam szczegółów. Wiem tylko, że był jakiś problem czy problemy. – Znowu podrapał się po głowie. Wyraźnie czuł się nieswojo. – Zresztą nie wiem.

Fortune ponownie rozejrzał się zdezorientowany po pomieszczeniu, spojrzał na gazety na ławie, książki na półkach.

– Czyli to wszystko … nie należy do niej?

– Zgadza się. Właśnie to chcę powiedzieć. To moje rzeczy.

– Kiedy pan się wprowadził?

– Dwa tygodnie temu.

– W takim razie… gdzie są rzeczy mojej córki?

– Nie wiem.

– Jak to pan nie wie?

– No nie wiem. Mieszkanie było puste, kiedy się wprowadzałem. Nie było jej tu.

Przez chwilę Fortune milczał, nie bardzo wiedząc, co ma począć ani co myśleć.

– Wobec tego gdzie mieszkała?

Tom był skrępowany, nie potrafił poradzić sobie z konsternacją pogrążonego w smutku rodzica.

– Nie mam pojęcia.

– Ona… – zaczął Fortune, ale urwał na dźwięk otwieranych drzwi i kroków na schodach. W drzwiach do pokoju stanęła kobieta o rzadkich blond włosach. Na widok Fortune’a uśmiechnęła się niepewnie.

– Dzień dobry… – przerwała krępującą ciszę.

– Harriet – odezwał się Tom. – To… pan Fortune, ojciec tej kobiety, która zaginęła. Tej, która tu wcześniej mieszkała.

Jej uśmiech nieco przybladł, ale wyciągnęła dłoń na powitanie.

– Współczuję panu, to musi być okropne.

Fortune był zanadto zdezorientowany, by odpowiedzieć. Oto stał w mieszkaniu, w którym, jak sądził, żyła jego córka, i rozmawiał z młodymi ludźmi, którzy nic o niej nie wiedzieli. Nagle rozkasłał się i zgiął wpół. Wystawił przed siebie rękę, ale nie znalazł niczego, na czym mógłby się oprzeć.

– Dobrze się pan czuje? – spytał Tom.

– Muszę usiąść.

– Może tutaj – powiedziała Harriet, wskazując na sofę. – Chce pan się czegoś napić?

Fortune usiadł, oparł łokcie na kolanach, pochylił głowę i pokręcił nią.

– Nie.

Dwoje młodych ludzi stało nad nim i patrzyło, nie bardzo wiedząc, co począć z tym dziwnym, obcym człowiekiem, który przyszedł do ich domu.

– Z kim mogę porozmawiać? – spytał Fortune.

– O czym?

– O mojej córce. O tym, co się stało… Co się stało z jej rzeczami.

– Z agentem od wynajmu – powiedziała Harriet. – Ale uprzedzam, że to wredna menda.

– Mam jego wizytówkę – dodał Tom. – Poszukam.

Zaczął grzebać w szufladach. Siedzisko sofy zafalowało; to Harriet usiadła obok Fortune’a.

– Wiadomo coś o pańskiej córce?

Fortune pokręcił głową, nie odrywając wzroku od podłogi.

– Nie.

– Jakieś tropy, coś… – urwała, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. – Cokolwiek?

– Nic.

– Proszę – powiedział Tom. Fortune podniósł głowę. Chłopak wręczył mu wizytówkę. – Tak jak mówiła Harriet, gość jest trochę…

– Pospolity chuj – sprecyzowała Harriet. – Kazał nam zapłacić zadatek za trzy miesiące. Myśli, że napadliśmy na bank, czy co? A i tak do tej pory nie mamy tu internetu. I ogrzewanie siada.

– On powinien wiedzieć, co się stało z rzeczami pańskiej córki – pocieszył go Tom. – Bardzo mi przykro.

Fortune dźwignął się z kanapy.

– W porządku.

– Współczuję panu – powtórzyła Harriet. – Mam nadzieję, że wszystko się wyjaśni.

Przysunęła się do Toma. Miła para, pomyślał Fortune, życzliwa, wielkoduszna. Pokiwał głową, zebrał się do wyjścia, a po chwili odwrócił się, powiedział: „Dziękuję”, i zszedł ciemnymi schodami.

Obserwator

Подняться наверх