Читать книгу Praca bez sensu - David Graeber - Страница 5

1 Czym jest praca bez sensu?

Оглавление

Zacznijmy od tego, co można uznać za modelowy przykład pracy bez sensu.

Kurt pracuje dla podwykonawcy świadczącego usługi wobec niemieckiej armii. A raczej… tak naprawdę zatrudnia go podwykonawca podwykonawcy podwykonawcy niemieckiej armii. Oto, jak opisuje swoją pracę:

Bundeswera ma umowę z podwykonawcą, który obsługuje ich IT.

Ta firma od IT zatrudnia podwykonawcę, który zajmuje się jej logistyką.

Firma logistyczna zatrudnia podwykonawcę od ich spraw personalnych, który zatrudnia mnie.

Powiedzmy, że żołnierz A przenosi się o dwa pokoje dalej w tym samym korytarzu. Zamiast po prostu przenieść komputer, musi wypełnić formularz.

Podwykonawca odpowiedzialny za IT otrzymuje formularz, jej pracownicy go czytają i zatwierdzają, po czym przekazują go do firmy logistycznej.

Firma logistyczna musi następnie zatwierdzić przeprowadzkę w obrębie korytarza, a do realizacji wezwie nasz personel.

Pracownicy biurowi mojej firmy robią następnie, co do nich należy, po czym kolej na mnie.

Dostaję e-maila: „Bądź w koszarach B o godzinie C”. Zwykle te koszary są oddalone o sto do pięciuset kilometrów od mojego domu, więc wynajmuję samochód. Biorę samochód z wypożyczalni, jadę do koszar, zgłaszam dyspozytorom, że dotarłem na miejsce, wypełniam formularz, odłączam komputer, pakuję go do pudła, zapieczętowuję pudło, potem facet z firmy logistycznej przenosi pudło do pokoju obok, gdzie ja odpieczętowuję pudło, wypełniam kolejny formularz, podłączam maszynę, dzwonię na dyspozytornię, żeby zgłosić im, ile czasu zajęło mi zadanie, zbieram kilka podpisów, jadę moim wynajętym wozem z powrotem, wysyłam dyspozytorowi list z całą papierkową robotą, po czym inkasuję zapłatę.

Tak więc po to, żeby jeden żołnierz nie musiał pokonywać pięciu metrów z komputerem, dwóch ludzi przez w sumie sześć do dziesięciu godzin musi wypełnić około piętnastu stron makulatury i zmarnować dobrych pięćset euro z kieszeni podatników[6].

Brzmi to może trochę jak klasyczny przykład niedorzecznej wojskowej biurokracji w stylu tej, której niezapomniany obraz nakreślił w Paragrafie 22 Joseph Heller, ale brak tu jednego kluczowego elementu – prawie nikt z tej anegdoty nie pracuje dla wojska. Praktycznie rzecz biorąc, podmioty te stanowią część sektora prywatnego. Oczywiście był taki czas, kiedy wszystkie siły zbrojne dysponowały własnymi działami komunikacji, logistyki i kadr, ale dzisiaj wszystkie te usługi muszą być nabywane za pośrednictwem wielu pięter prywatnego outsourcingu.

Pracę Kurta można uznać za modelowy przykład pracy bez sensu z jednego prostego powodu – gdyby zlikwidować jego stanowisko, świat w żaden sposób by tego nie odczuł. Pewnie zmieniłby się na lepsze, bo w takim wypadku niemieckie bazy wojskowe przypuszczalnie musiałyby wprowadzić sensowniejszy sposób przemieszczania sprzętu. Najistotniejsze w tej sytuacji jest nawet nie to, że praca Kurta jest absurdalna, ale że sam Kurt doskonale zdaje sobie z tego sprawę (na blogu, gdzie zamieścił tę historię, ostatecznie musiał bronić stwierdzenia, że jego posada niczemu nie służy, przed armią entuzjastów wolnego rynku, którzy natychmiast się uaktywnili – jak to mają w zwyczaju robić na forach internetowych – upierając się, że skoro jego stanowisko powstało w obrębie sektora prywatnego, to z definicji musi służyć uzasadnionemu celowi).

Uważam to za cechę definiującą pracy bez sensu: jest do tego stopnia bezużyteczna, że nawet osoba, która musi ją codziennie wykonywać, nie jest w stanie wmówić sobie, że istnieje powód, dla którego powinna to robić. Może nie być w stanie przyznać tego przed swoimi współpracownikami; zwykle ma po temu zasadne powody. Niemniej –jest przekonana, że zajęcie to jest bezsensowne.

Przyjmijmy zatem następującą prowizoryczną definicję:

Definicja prowizoryczna: praca bez sensu to forma zatrudnienia, której kompletna bezcelowość, zbędność bądź szkodliwość są tak rażące, że nawet zatrudniony nie jest w stanie uzasadnić jej istnienia.

Niektóre prace są na tyle bezcelowe, że nikt nawet nie zauważa, kiedy osoby mające je wykonywać znikają. Zdarza się to zwykle w sektorze publicznym:

Hiszpański urzędnik przez sześć lat, zamiast stawiać się w pracy, studiował Spinozę.

„Jewish Times”, 26 lutego 2016

Jak donoszą hiszpańskie media, urzędnik, który przez co najmniej sześć lat pobierał pensję, nie przychodząc do pracy, zdołał zostać w tym czasie ekspertem od pism żydowskiego filozofa Barucha Spinozy.

Sąd w Kadyksie na południu Hiszpanii nakazał szećdziesięciodziewięcioletniemu Joaquinowi Garcii zapłacić około trzydziestu tysięcy dolarów kary za niestawianie się w pracy w administracji wodociągów, Agua de Cádiz, gdzie García pracował jako inżynier od 1996 roku – podał w zeszłym tygodniu serwis euronews.com.

Jego nieobecność po raz pierwszy zauważono w 2010 roku, kiedy García miał otrzymać medal za długoletnią służbę. Wiceburmistrz Jorge Blas Fernandez wszczął dochodzenie, w toku którego ustalił, że Garcíi nie widziano w biurze od sześciu lat.

Według anonimowych źródeł z bliskiego otoczenia Garcíi, do których udało się dotrzeć dziennikowi „El Mundo”, mężczyzna w poprzedzających latach poświęcił się studiom nad dziełami Spinozy, XVII-wiecznego heretyckiego Żyda z Amsterdamu. Jedna z osób, z którymi rozmawiał dziennikarz „El Mundo”, powiedziała, że García stał się ekspertem od Spinozy, jednak dementowała oskarżenia, jakoby urzędnik nigdy nie pojawiał się w pracy, stwierdzając, że przychodził do niej nieregularnie[7].

Tą historią żyły hiszpańskie media. W czasie, kiedy w kraju trwało zaciskanie pasa i panowało ogromne bezrobocie, wydawało się czymś oburzającym, że urzędnik może nie przychodzić do pracy i nikt nie zwraca na to uwagi. Jednak obrona Garcíi nie jest całkiem bezzasadna. Tłumaczył bowiem, że chociaż przez wiele lat pracował, skrzętnie wykonując swoje obowiązki przy nadzorowaniu pracy miejskiego zakładu uzdatniania wody, zarząd wodociągów miejskich w końcu objęli zwierzchnicy, którym nie podobały się jego socjalistyczne zapatrywania, w związku z czym nie przydzielili mu żadnych obowiązków. Mężczyzna uznał tę sytuację za demoralizującą na tyle, że ostatecznie zaczął leczyć się na depresję. Wreszcie, po uzgodnieniu z terapeutą, postanowił, że zamiast nadal siedzieć bezproduktywnie przez cały dzień i udawać, że jest zajęty, przekona zarząd wodociągów, że nadzoruje go miasto, a miasto, że nadzoruje go zarząd wodociągów, stawi się w pracy, jeśli wystąpią jakieś problemy, ale w innych wypadkach będzie zostawał w domu i robił coś użytecznego ze swoim życiem[8].

Raz po raz w mediach pojawiają się podobne historie z sektora publicznego. Dużą popularnością cieszą się te o listonoszach, którzy zamiast dostarczać przesyłki, porzucają je w szafkach, szopach albo pojemnikach na śmieci, co skutkuje gromadzeniem się przez całe lata ton listów i paczek, o których nikt nie wie[9]. Powieść Davida Fostera Wallace’a Blady Król, opowiadająca o życiu pracowników oddziału Służby Rozliczeń Skarbowych w Peorii w stanie Illinois, idzie jeszcze dalej – w jednym z jej najbardziej brawurowych fragmentów kontroler podatkowy umiera na siedząco przy biurku i mija kilka dni, nim ktoś to zauważa. Brzmi to jak absurdystyczna karykatura, a jednak w 2002 roku coś niemal identycznego stało się w Helsinkach. Fiński kontroler podatkowy pracujący w zamkniętym biurze zmarł przy biurku i pozostał niezauważony przez czterdzieści osiem godzin, podczas gdy w jego sąsiedztwie pracowało trzydzieści osób. „Wszyscy myśleli, że chciał popracować w spokoju, więc nikt mu nie przeszkadzał”[10] – komentował jego przełożony – „Jeśli się nad tym zastanowić, był to z ich strony właściwie przejaw troski”.

Oczywiście to właśnie tego rodzaju anegdoty popychają polityków na całym świecie do apeli o większy udział sektora prywatnego, w którym – jak twierdzą – do podobnych nieprawidłowości by nie doszło. A chociaż rzeczywiście jak dotąd nie znamy podobnych historii o pracownikach FedExu czy UPS, którzy upychaliby paczki w altanach ogrodowych, to prywatyzacja generuje własne, często znacznie mniej nobliwe odmiany obłędu – przykładem tego chociażby historia Kurta. Obędę się chyba bez podkreślania ironii faktu, że Kurt pracował ostatecznie dla niemieckiej armii. Tę na przestrzeni lat oskarżano o wiele rzeczy, ale rzadko kiedy wśród zarzutów znajdowała się niska wydajność. Wzbierający przypływ bezsensu podmywa jednak wszystkie brzegi. W XXI wieku nawet dywizje pancerne znalazły się w okrążeniu rozległych połaci zagospodarowywanych przez podwykonawców, podpodwykonawców i podpodpodwykonawców; dowódcy czołgów zmuszeni są odprawiać złożone i egzotyczne biurokratyczne rytuały, żeby przenieść sprzęt z jednego pomieszczenia do drugiego, a ci, którzy stoją za tą papierkową robotą, w tajemnicy rozpisują się na blogach o tym, jak bardzo cała rzecz jest idiotyczna.

Jeśli uznamy te przypadki za w jakiś sposób miarodajne, zwróćmy uwagę, że główną różnicą między sektorem publicznym a prywatnym nie jest to, że któryś z nich ma tendencję do tworzenia większej liczby bezsensownych zadań. Niekoniecznie nawet polega ona na rodzaju bezsensownych zadań, jakie każdy z nich generuje. Zasadniczą różnicą jest to, że bezsensowna robota w sektorze prywatnym znajduje się na ogół pod dużo pilniejszym nadzorem. Nie jest to bezwzględną regułą. Jak się przekonamy, liczba pracowników banków, firm farmaceutycznych i inżynierskich, którzy przez większość czasu mogą się zajmować aktualizowaniem swoich profili na Facebooku, jest zaskakująco wysoka. Mimo to w sektorze prywatnym istnieją limity. Gdyby Kurt po prostu przestał przychodzić do pracy, żeby zająć się studiami nad swoim ulubionym XVII-wiecznym żydowskim filozofem, zostałby szybko pozbawiony stanowiska. Gdyby wodociągi miejskie w Kadyksie sprywatyzowano, Joaquin García nadal mógłby nie mieć przydzielonych żadnych obowiązków przez nielubiące go kierownictwo, ale oczekiwano by od niego siedzenia przy biurku i markowania pracy lub po prostu zmiany pracodawcy.

Kwestię, czy taki stan rzeczy można uznać za zmianę na lepsze, pozostawię do rozstrzygnięcia czytelnikom.

Praca bez sensu

Подняться наверх