Читать книгу Millennium - David Lagercrantz - Страница 10

Część 1
Czujne oko
1–21 listopada
Rozdział 7
20 listopada

Оглавление

W REDAKCJI STAŁO SIĘ COŚ JESZCZE. Coś niedobrego. Ale Erika nie chciała podać przez telefon żadnych szczegółów. Upierała się, że przyjdzie do niego do domu. Próbował jej to odradzić:

– Odmrozisz sobie swój piękny tyłeczek!

Erika nie posłuchała i gdyby nie ton jej głosu, cieszyłby się, że postawiła na swoim. Odkąd wyszedł z zebrania, bardzo chciał z nią porozmawiać, a może nawet zaciągnąć ją do sypialni i zedrzeć z niej ubranie. Coś jednak mówiło mu, że nie jest to odpowiedni moment – Erika wydawała się poruszona i wymamrotała „przepraszam”, co tylko jeszcze bardziej go zaniepokoiło.

– Już wsiadam w taksówkę – powiedziała.

Długo nie przyjeżdżała. Z braku lepszego zajęcia poszedł do łazienki i spojrzał w lustro. Miewał lepsze dni. Jego włosy były potargane. Potrzebowały fryzjera. Oczy miał opuchnięte i podkrążone. To wszystko wina Elizabeth George. Zaklął pod nosem, wyszedł z łazienki i trochę posprzątał.

Przynajmniej na to Erika nie będzie mogła narzekać. Nieważne, jak długo się znali i jak blisko ze sobą byli, wciąż jeszcze się wstydził, że nie umie utrzymać porządku. Pochodził z klasy robotniczej i był kawalerem, a ona była żoną z wyższych sfer. Mieszkała w idealnym domu w Saltsjöbaden. Na pewno nie zaszkodzi, jeśli jego mieszkanie będzie wyglądało schludnie. Załadował zmywarkę, umył zlewozmywak i wybiegł ze śmieciami.

Zdążył nawet odkurzyć w dużym pokoju, podlać kwiaty stojące na parapecie i zrobić porządek na regale z książkami i w stojaku na gazety. W końcu ktoś zadzwonił i jednocześnie zapukał do drzwi. Ten, kto czekał za drzwiami, bardzo się niecierpliwił. Otworzył i osłupiał. Erika była sztywna z zimna.

Trzęsła się jak osika, nie tylko przez pogodę, ale i przez to, jak była ubrana. Nie miała nawet czapki. Rano tak starannie ułożyła włosy. Teraz nie było już po tym śladu, a na prawym policzku miała coś, co wyglądało na zadrapanie.

– Jak się czujesz, Ricky? – zapytał.

– Odmroziłam sobie swój piękny tyłeczek. Nie mogłam złapać taksówki.

– Co ci się stało w policzek?

– Poślizgnęłam się. Chyba trzy razy.

Spojrzał na jej czerwono-brązowe włoskie buty na wysokim obcasie.

– Widzę, że masz doskonałe śniegowce.

– Absolutnie doskonałe. Nie mówiąc już o tym, że rano postanowiłam nie wkładać getrów. Genialne!

– Wejdź, to cię rozgrzeję.

Padła mu w ramiona i zaczęła się trząść jeszcze bardziej. Mocno ją przytulił.

– Przepraszam – powtórzyła.

– Za co?

– Za wszystko. Za Sernera. Byłam idiotką.

– Nie przesadzaj, Ricky.

Odgarnął płatki śniegu z jej włosów i czoła i przyjrzał się ranie na jej policzku.

– Nie, nie, wszystko ci opowiem – odparła.

– Ale najpierw cię rozbiorę i wsadzę do wanny z gorącą wodą. Chcesz do tego kieliszek czerwonego wina?

Chciała. Długo siedziała w wannie. Z kieliszkiem, do którego dolewał dwa albo trzy razy. Siedział obok niej na desce sedesowej i słuchał. Chociaż mówiła przykre rzeczy, było to trochę jak pojednanie, jakby przebili się przez mur, który ostatnimi czasy między sobą zbudowali.

– Wiem, że od samego początku uważałeś mnie za idiotkę – powiedziała. – Nie protestuj, znam cię aż za dobrze. Ale musisz zrozumieć, że Christer, Malin i ja nie widzieliśmy innego wyjścia. Zatrudniliśmy Emila i Sofie i byliśmy z tego tacy dumni. Chyba się zgodzisz, że wśród reporterów nie było wtedy gorętszych nazwisk. To nam zapewniało nieprawdopodobny prestiż. Pokazaliśmy, że nie wypadliśmy z gry, i znowu zrobiło się wokół nas sporo pozytywnego szumu. W „Resumé” i „Dagens Media” ukazały się pochlebne artykuły. Było jak za dawnych czasów i szczerze mówiąc, wiele dla mnie znaczyło, że mogłam powiedzieć Sofie i Emilowi, że mogą się u nas czuć bezpiecznie. Powiedziałam, że nasza sytuacja finansowa jest stabilna. Mamy za sobą Harriet Vanger. Dostaniemy pieniądze na znakomite, wnikliwe reportaże. Pewnie się domyślasz, że ja również w to wierzyłam. A potem…

– Potem trochę się posypało.

– Otóż to. I nie chodziło tylko o załamanie rynku prasy i reklamy, ale również o zamieszanie w koncernie Vangera. Nie wiem, czy zdałeś sobie w pełni sprawę, jaki tam był bajzel. Czasem myślę, że był to prawie zamach stanu. Wszyscy ci cholerni skrajni konserwatyści i konserwatystki z tej rodziny, zacofani rasiści – sam znasz ich najlepiej – skrzyknęli się i wbili Harriet nóż w plecy. Nigdy nie zapomnę naszej rozmowy. Powiedziała, że ją załatwili. Kompletnie ją to rozbiło. Drażniły ich, rzecz jasna, zwłaszcza wszystkie próby odnowy i modernizacji koncernu, a także decyzja, żeby wybrać do zarządu Davida Goldmana – syna rabina Viktora Goldmana. My też się do tego przyczyniliśmy. Andrei właśnie napisał reportaż o sztokholmskich żebrakach, który zgodnie uznaliśmy za jego największe dokonanie. Cytowali go wszędzie, nawet za granicą. Jednak Vangerowie…

– Uznali to za lewicowe brednie – dokończył Mikael.

– Gorzej, za propagandę „dla leniwych gnoi, którym nie chce się nawet podjąć pracy”.

– Tak powiedzieli?

– Mniej więcej coś w tym stylu. Myślę jednak, że ten reportaż nie miał znaczenia. Użyli go jako pretekstu, żeby jeszcze bardziej osłabić pozycję Harriet. Chcieli się odciąć od wszystkiego, co reprezentowali ona i Henrik.

– Idioci.

– Tak, ale niespecjalnie nam to pomogło. Pamiętam te czasy. Czułam się tak, jakby usunięto mi grunt spod nóg. Jasne, wiem, że powinnam bardziej cię w to włączyć. Ale pomyślałam, że wszyscy skorzystamy najwięcej, jeśli skoncentrujesz się na swoich artykułach.

– Ale nie dałem wam niczego wartościowego.

– Próbowałeś, Mikael, naprawdę próbowałeś. Zmierzam do tego, że właśnie wtedy, kiedy wydawało się, że to już koniec, zadzwonił Ove Levin.

– Ktoś go najwyraźniej poinformował, co się dzieje.

– Jasne. I chyba nie muszę mówić, że na początku byłam do tego nastawiona sceptycznie. Serner kojarzył mi się z tabloidową popeliną. Ale Ove namawiał mnie ze wszystkich sił i zaprosił do swojego wielkiego domu w Cannes.

– Co?

– Tak. Przepraszam, tego ci nie powiedziałam. Chyba było mi wstyd. Ale i tak musiałam jechać na festiwal, żeby napisać o tym irańskim reżyserze. Wiesz, o tym prześladowanym za nakręcenie dokumentu o dziewiętnastoletniej Sarze, która została ukamienowana. Pomyślałam, że nie zaszkodzi, jeśli Serner dołoży się do kosztów podróży. Tak czy inaczej, przegadaliśmy z Ovem całą noc i nadal nie byłam przekonana. Przechwalał się jak głupek i gadał jak akwizytor. Ale w końcu zaczęłam słuchać. Wiesz dlaczego?

– Bo był świetny w łóżku.

– Ha, nie. Chodziło o jego stosunek do ciebie.

– Nie chciał się przespać z tobą, tylko ze mną?

– Bezgranicznie cię podziwia.

– Gówno prawda.

– Mylisz się, Mikael. Kocha władzę, pieniądze i swój dom w Cannes. Ale coraz bardziej gryzie go to, że nie jest tak ceniony jak ty. Jeżeli mówimy o popularności, on jest biedakiem, a ty bogaczem. Od razu poczułam, że w głębi duszy chce być taki jak ty. Powinnam była się domyślić, że taka zazdrość może się stać niebezpieczna. W całej tej nagonce na ciebie chodziło przecież właśnie o to. Przez to, że jesteś taki bezkompromisowy, inni czują się jak miernoty. Samym swoim istnieniem przypominasz im, jak się sprzedali, i im bardziej jesteś chwalony, tym oni wydają się sobie marniejsi. W takiej sytuacji jest tylko jeden sposób: ciebie też wciągnąć w to bagno. Jeżeli dasz się wciągnąć, poczują się trochę lepiej. Przez takie głupie gadanie odzyskują trochę godności, a przynajmniej wmawiają sobie, że tak jest.

– Dzięki, Eriko, ale ta nagonka naprawdę mnie nie obchodzi.

– Tak, wiem. A w każdym razie mam taką nadzieję. Po prostu zdałam sobie sprawę, że Ove naprawdę chce do nas dołączyć i czuć się jednym z nas. Chciał, żeby trochę naszej chwały spłynęło na niego. Uznałam, że to nas zmobilizuje. Że jeżeli chce być taki cool jak ty, wie, że przepadnie, jeśli zrobi z „Millennium” zwyczajny, komercyjny produkt Sernera. Gdyby dał się poznać jako człowiek, który zniszczył jedną z najbardziej legendarnych gazet w Szwecji, straciłby resztki wiarygodności. Wierzyłam mu, kiedy mówił, że zarówno on, jak i koncern, który reprezentuje, potrzebują prestiżowej gazety, czy jak kto woli alibi, i że będzie nam tylko pomagał uprawiać takie dziennikarstwo, w jakie wierzymy. Powiedział, że chciałby się zaangażować w tworzenie gazety, ale uznałam to za przejaw zarozumialstwa. Pomyślałam, że będzie prężył muskuły, żeby potem móc powiedzieć swoim wiecznie opalonym koleżkom w kaszmirowych sweterkach, że jest naszym spin doktorem czy kimś takim. Nie sądziłam, że odważy się podnieść rękę na duszę gazety.

– A jednak właśnie to robi.

– Niestety.

– I gdzie teraz jest twoja zgrabna teoria psychologiczna?

– Nie doceniłam potęgi oportunizmu. Jak zauważyłeś, Ove i cały koncern zachowywali się nagannie, zanim zaczęła się nagonka na ciebie, ale potem…

– Potem to wykorzystał.

– Nie, nie. Ktoś inny to zrobił. Ktoś, kto chciał mu zaszkodzić. Dopiero po czasie zrozumiałam, że nie miał łatwego zadania, kiedy próbował przekonać pozostałych, żeby się wkupili w „Millennium”. Sam wiesz, że nie wszyscy dziennikarze Sernera mają kompleks niższości. Większość z nich to prości biznesmeni, którzy pogardzają gadką o staniu na straży wartości i takich tam. Denerwował ich, jak mówili, fałszywy idealizm Ovego i w nagonce na ciebie widzieli szansę na zemstę.

– O kurczę.

– Żeby tylko. Na początku wyglądało to nawet nieźle. Mieli tylko kilka uwag. Mieliśmy się bardziej dopasować do rynku. Jak wiesz, uznałam, że to całkiem sensowne. Sama się zastanawiałam, jak moglibyśmy dotrzeć do młodszych czytelników. Porozmawialiśmy sobie na ten temat. Byłam zadowolona i dlatego za bardzo mnie nie zaniepokoiło jego dzisiejsze wystąpienie.

– Zauważyłem.

– Ale to było, zanim wybuchła ta afera.

– Jaka afera?

– Ta po twoim sabotażu. Podczas przemówienia Ovego.

– To nie był żaden sabotaż, po prostu wyszedłem.

Erika wypiła łyk wina i uśmiechnęła się smutno.

– Kiedy się nauczysz, że jesteś Mikaelem Blomkvistem?

– Wydawało mi się, że zaczynam to ogarniać.

– Chyba jednak nie. Gdyby tak było, wiedziałbyś, że kiedy Mikael Blomkvist wychodzi w trakcie przemówienia dotyczącego jego własnej gazety, to sprawa jest poważna, bez względu na to, czy wspomniany Mikael Blomkvist tego chce, czy nie.

– W takim razie przepraszam za ten sabotaż.

– Nie, nie mam do ciebie pretensji. Już nie. Teraz, jak widzisz, to ja przepraszam. To przeze mnie znaleźliśmy się w takiej sytuacji. Pewnie i tak byłoby zamieszanie, nawet gdybyś nie uciekł. Tylko czekali na pretekst, żeby się na nas rzucić.

– Co się stało?

– Kiedy wyszedłeś, z nas wszystkich uszło powietrze. A Ove poczuł się jeszcze gorzej i dał sobie spokój z przemówieniem. To nie ma sensu, powiedział. Po wszystkim zadzwonił do centrali i nie zdziwiłabym się, gdyby przedstawił wszystko w przesadnie czarnych barwach. Zazdrość, na którą tak liczyłam, zastąpiły najwyraźniej małostkowość i złość. Po godzinie wrócił i powiedział, że koncern jest gotów przeznaczyć na „Millennium” pokaźne środki i wykorzystać wszystkie swoje kanały do promowania nas.

– I, jak się domyślam, nie oznaczało to nic dobrego.

– Tak jest. Wiedziałam to, zanim cokolwiek powiedział. Widać to było na jego twarzy. Malowała się na niej mieszanka strachu i triumfu. W pierwszej chwili nie potrafił znaleźć słów. Głównie bredził. Mówił o tym, że koncern chce mieć większy wgląd w naszą działalność, że trzeba odmłodzić treść i położyć większy nacisk na celebrytów. A potem…

Zamknęła oczy, przeczesała palcami mokre włosy i dopiła wino.

– Co potem? – spytał.

– Powiedział, że chce cię trzymać z dala od redakcji.

– Słucham?

– Oczywiście ani on, ani koncern nie mogą tego powiedzieć wprost, a tym bardziej nie mogą ryzykować nagłówków w rodzaju „Serner zwalnia Blomkvista”, więc sformułował to bardzo elegancko. Powiedział, że chce ci poluzować cugle, żebyś mógł się skupić na tym, co potrafisz najlepiej, czyli na pisaniu reportaży. Zaproponował, żebyśmy cię zainstalowali w Londynie i dali korzystną umowę freelancerską.

– W Londynie?

– Powiedział, że Szwecja jest za mała dla faceta twojego kalibru, ale myślę, że wiesz, o co tu tak naprawdę chodzi.

– Myślą, że nie będą mogli wprowadzić zmian, dopóki ja będę w redakcji?

– Coś w tym stylu. Ale nie sądzę, żeby się zdziwili, kiedy Christer, Malin i ja po prostu powiedzieliśmy nie. To nie wchodzi w grę. O tym, co zrobił Andrei, nawet nie wspomnę.

– Co zrobił?

– Aż mi wstyd o tym mówić. Wstał i powiedział, że to najbardziej haniebna rzecz, jaką słyszał w życiu. Powiedział, że jesteś jednym z naszych największych dóbr narodowych, dumą demokracji i dziennikarstwa, i że cały koncern Sernera powinien się spalić ze wstydu. Powiedział, że jesteś wielkim człowiekiem.

– W takim razie grubo przesadził.

– Ale to dobry chłopak.

– Zgadza się. Co na to ludzie Sernera?

– Ove oczywiście był na to przygotowany. Wy też możecie nas wykupić – powiedział. Problem polega tylko na tym…

– Że cena poszła w górę – dokończył Mikael.

– Tak jest. Stwierdził, że każda analiza fundamentalna ujawniłaby, że udziały Sernera powinny przynajmniej podwoić pierwotną wartość, jeśli wziąć pod uwagę wartość dodatkową i goodwill, które wnieśli.

– Goodwill? Czy oni powariowali?

– Najwyraźniej ani trochę, ale są sprytni i chcą się z nami podrażnić. Zastanawiam się, czy nie zamierzają upiec dwóch pieczeni przy jednym ogniu: zrobią interes, a przy okazji nas zrujnują i pozbędą się konkurenta.

– I co my, do cholery, zrobimy?

– To, w czym jesteśmy najlepsi: będziemy walczyć. Przeznaczę na to własne pieniądze. Wykupimy ich i będziemy walczyć o to, żeby móc robić najlepszą gazetę w północnej Europie.

– Jasne, Eriko, to świetnie, ale co potem? Jeśli chodzi o finanse, będziemy w tragicznej sytuacji. Nawet ty nie będziesz mogła nic na to poradzić.

– Wiem, ale nam się uda. Już sobie radziliśmy w ciężkich chwilach. Oboje możemy na jakiś czas zrezygnować z wynagrodzenia. I tak damy sobie radę, prawda?

– Wszystko ma swój kres.

– Nie mów tak! Nigdy tak nie mów!

– Nawet jeśli to prawda?

– Zwłaszcza wtedy.

– Okej.

– Nie masz nic na warsztacie? – spytała. – Nic, co mogłoby powalić na kolana medialną Szwecję?

Mikael ukrył twarz w dłoniach. Z jakiegoś powodu pomyślał o swojej córce, Pernilli, która oznajmiła, że będzie pisała naprawdę, dając do zrozumienia, że o nim nie można tego powiedzieć.

– Raczej nie – odparł.

Erika uderzyła dłonią o powierzchnię wody. Ochlapała mu skarpetki.

– Cholera, musisz coś mieć. Nie znam nikogo w tym kraju, komu by donoszono o tylu sprawach co tobie!

– Większość z tych rzeczy to szajs. Ale może… właśnie sprawdzałem jedną rzecz.

Erika usiadła.

– Co?

– Nie, nic – poprawił się. – To pobożne życzenia.

– W naszej sytuacji zostają nam tylko pobożne życzenia.

– Tak, ale to nic konkretnego, nie da się tego w żaden sposób udowodnić.

– A jednak jakaś cząstka ciebie w to wierzy, prawda?

– Możliwe, ale tylko dlatego, że jest w tym coś, co nie ma z tą historią nic wspólnego.

– Co?

– Że występuje w niej również moja dawna współpracownica.

– Ona przez duże O?

– Właśnie ona.

– To brzmi obiecująco, nie sądzisz? – odparła Erika i wstała, naga i piękna.

Millennium

Подняться наверх