Читать книгу Millennium - David Lagercrantz - Страница 11

Część 1
Czujne oko
1–21 listopada
Rozdział 8
wieczór 20 listopada

Оглавление

FRANS PATRZYŁ NA AUGUSTA. Jego syn klęczał w sypialni na podłodze w szachownicę i przyglądał się martwej naturze – świecy na niebieskim talerzyku, dwóm zielonym jabłkom i pomarańczy – którą dla niego ustawił. Nic się jednak nie działo. August patrzył tylko pustym wzrokiem w okno. Frans zaczął się zastanawiać, czy podsuwanie mu tematu nie było głupie.

Przecież wystarczyło, żeby August na coś spojrzał, i obraz najwyraźniej utrwalał mu się w pamięci. Dlaczego więc akurat on miałby wybierać, co ma rysować? Prawdopodobnie August miał w głowie tysiąc własnych obrazów. Talerzyk z kilkoma owocami mógł być najmniej odpowiednim i najmniej mądrym z możliwych. Może interesowały go zupełnie inne rzeczy. Po raz kolejny zadał sobie pytanie: czy August, rysując te światła, chciał mu powiedzieć coś szczególnego? Jego rysunek nie był tylko grzecznym odzwierciedleniem. Przeciwnie – czerwone światło świeciło jak czujne złe oko. Może czuł, że mężczyzna z przejścia dla pieszych mu zagraża.

Frans spojrzał na syna po raz setny tego dnia. Cokolwiek by mówić, to wszystko było dla niego powodem do wstydu. Wcześniej uważał po prostu, że August jest dziwny i że nie da się go rozgryźć. Teraz ponownie zaczął się zastanawiać, czy on i chłopak nie byli tak naprawdę podobni. Za jego czasów lekarze nie byli specjalistami od diagnoz. Bez zastanowienia uznawali ludzi za dziwnych albo opóźnionych. On z całą pewnością był inny, zbyt poważny, jakby nie miał mimiki, i nikt w szkole nie uważał go za szczególnie fajnego. Z drugiej strony, jego też nie bawiło towarzystwo innych dzieci. Uciekał do swoich cyfr i równań i nie strzępił sobie języka bez potrzeby.

Dziś raczej nie uznano by go za autystyka, jak Augusta. Dostałby raczej etykietkę z napisem Asperger. Mogłoby mu to wyjść na dobre albo na złe. Teraz nie miało szczególnego znaczenia. Ważne było to, że razem z Hanną uważali, że wczesne zdiagnozowanie Augusta im pomoże. A jednak tak niewiele to dało. Dopiero teraz, kiedy August miał osiem lat, Frans zorientował się, że ma szczególne zdolności, prawdopodobnie zarówno matematyczne, jak i przestrzenne. Dlaczego Hanna i Lasse tego nie zauważyli?

Lasse mógł sobie być gnojem, ale Hanna była przecież wrażliwym, dobrym człowiekiem. Wiedział, że nigdy nie zapomni ich pierwszego spotkania. To był wieczór w IVA – Królewskiej Szwedzkiej Akademii Nauk Technicznych, w ratuszu. Dostał nagrodę, która go nie obchodziła. Był znudzony i nie mógł się doczekać, aż wróci do domu i do komputera. Nagle podeszła do niego piękna kobieta, którą skądś znał, chociaż jego wiedza na temat celebrytów była mocno ograniczona. Zaczęli rozmawiać.

Wciąż myślał o sobie jako o nerdzie ze szkoły Tappström, na którego dziewczyny spoglądały wyłącznie z pogardą. Nie mógł pojąć, co w nim widzi taka kobieta jak Hanna. Wtedy – jak się miało wkrótce okazać – była u szczytu kariery. A ona zaczęła go uwodzić i jeszcze tej samej nocy kochał się z nią tak jak jeszcze nigdy z żadną kobietą. Potem nastąpił może najszczęśliwszy okres w jego życiu, a mimo to… kody binarne wygrały z miłością.

Praca kosztowała go małżeństwo. A później było coraz gorzej. Jego miejsce zajął Lasse Westman. Hanna zaczęła przygasać, a wraz z nią August. Powinien być wściekły. Ale wiedział, że on też nie jest bez winy. Kupił sobie wolność i przestał się przejmować synem. Może rzeczywiście było tak, jak mówiono podczas procesu – wybrał marzenie o sztucznym życiu – nie własne dziecko. Był koncertowym idiotą.

Usiadł przy komputerze i zaczął szukać informacji na temat zdolności sawantów. Zamówił już kilka książek, między innymi obszerne opracowanie Islands of Genius profesora Darolda A. Trefferta. Jak zwykle chciał się dowiedzieć wszystkiego, czego tylko mógł. Żaden cholerny psycholog ani pedagog nie będzie go strofować i mówić, czego potrzebuje August. Będzie to wiedział o wiele lepiej niż którykolwiek z nich. Szukał dalej. Tym razem znalazł historię autystycznej Nadii.

Jej losy opisali Lorna Selfe w książce Nadia: a case of extraordinary drawing ability in an autistic child i Oliver Sacks w książce Mężczyzna, który pomylił swoją żonę z kapeluszem. Czytał jak zauroczony. To była poruszająca historia i pod wieloma względami podobny przypadek. Tak samo jak August, Nadia po urodzeniu wydawała się zupełnie zdrowa. Potem jej rodzice stopniowo orientowali się, że coś jest nie tak.

Nie mówiła. Nie patrzyła w oczy. Nie lubiła, kiedy jej dotykano, i nie reagowała na uśmiechy mamy i próby nawiązania kontaktu. Najczęściej milczała, była wycofana i kompulsywnie rwała kartki papieru – na bardzo cienkie paski. W wieku sześciu lat nadal nie mówiła.

Potrafiła za to rysować jak da Vinci. Już w wieku trzech lat niespodziewanie zaczęła rysować konie, ale w odróżnieniu od innych dzieci nie zaczynała od kształtu, od konturu, tylko od szczegółu: od kopyta, buta jeźdźca czy ogona. I co najdziwniejsze, rysowała szybko. Zestawiała wszystko w zawrotnym tempie – dodając coś to tu, to tam, i powstawała idealna całość – koń w galopie albo w stępie. Frans od czasu własnych nastoletnich prób wiedział, że nie ma nic trudniejszego do narysowania niż zwierzę w ruchu. Jakkolwiek by się starać, efekt będzie nienaturalny i sztywny. Trzeba mistrza, żeby uchwycić lekkość biegu. Nadia była mistrzynią już w wieku trzech lat.

Jej konie były jak idealne fotosy, narysowane lekką ręką – i z całą pewnością nie był to wynik długich ćwiczeń. Jej talent objawił się z siłą gejzeru i wprawił w osłupienie wszystkich wokół. Jak ona to robiła? Jak to możliwe, że kilkoma szybkimi ruchami ręki przeskakiwała stulecia rozwoju sztuki? Australijscy badacze Allan Snyder i John Mitchell przestudiowali jej rysunki i w 1999 roku przedstawili teorię, która stopniowo zdobywała powszechną akceptację. Stwierdzili, że wszyscy mamy wrodzone predyspozycje do bycia wirtuozami, ale u większości z nas są one zablokowane.

Jeśli na przykład widzimy piłkę, nie od razu rozumiemy, że jest trójwymiarowa. Mózg błyskawicznie interpretuje szereg szczegółów – cień, różnice w głębokości, rozmaite niuanse – i na ich podstawie wyciąga wnioski na temat formy. Nie jesteśmy tego świadomi, ale dopiero kiedy to wszystko przeanalizowaliśmy, jesteśmy w stanie zrozumieć, że w oddali widzimy piłkę, nie koło.

Mózg sam tworzy ostateczną formę, a kiedy już ją nada, nie widzimy szczegółów, które dostrzegaliśmy na początku. Las przesłania pojedyncze drzewa. Mitchell i Snyder odkryli ze zdziwieniem, że gdyby tylko udało nam się wydobyć z mózgu pierwotny obraz, widzielibyśmy świat zupełnie inaczej i być może moglibyśmy go lepiej odwzorowywać, tak jak Nadia, nawet bez ćwiczeń.

Innymi słowy Nadia miała dostęp do pierwotnego obrazu, do surowego materiału powstającego w mózgu. Widziała mrowie szczegółów i cieni, zanim zostały przetworzone, i dlatego zaczynała od pojedynczych elementów, od kopyta albo pyska, nie od całości, bo całość, taka, jak się ją powszechnie rozumie, jeszcze nie powstała. Frans widział luki w tej teorii i jak zwykle miał wiele krytycznych pytań, ale ta myśl do niego przemawiała.

W dużej mierze właśnie takiego pierwotnego oglądu rzeczywistości zawsze szukał podczas swoich badań. Szukał perspektywy, dzięki której nie brałby wszystkiego za pewnik i pod tym, co pozornie oczywiste, mógłby dostrzec drobne szczegóły.

Czuł, że go to wciąga coraz bardziej, i czytał z rosnącą fascynacją. I nagle się wzdrygnął. Zaklął głośno. Poczuł ukłucie niepokoju i spojrzał na syna. Ale to nie wyniki badań sprawiły, że przeszył go dreszcz. Stało się to wtedy, kiedy czytał o pierwszym roku Nadii w szkole.

Umieszczono ją w klasie dla dzieci autystycznych, a edukacja polegała przede wszystkim na nauce mówienia. Robiła postępy. Słowa przychodziły jedno po drugim. Ale cena była wysoka. Kiedy zaczęła mówić, jej talent zniknął. Lorna Selfe stwierdziła, że jeden język został najprawdopodobniej zastąpiony innym. Nadia nie była już geniuszem, lecz zwykłą poważnie upośledzoną autystyczną dziewczynką, która wprawdzie trochę mówiła, ale straciła to, co zachwycało cały świat. Czy było warto? Po to, żeby móc powiedzieć kilka słów?

Nie – prawie krzyknął Frans, również dlatego, że sam zawsze był gotów zapłacić każdą cenę, byle tylko być geniuszem w swojej dziedzinie. Uważał, że lepiej być człowiekiem, który nie potrafi sensownie porozmawiać przy obiedzie, niż kimś przeciętnym. Wszystko, byle nie zwyczajność! Przez całe życie właśnie to było dla niego punktem odniesienia, a jednak… był na tyle rozsądny, żeby rozumieć, że jego elitystyczne zasady w odniesieniu do jego syna niekoniecznie są dobrym drogowskazem. Może kilka fantastycznych rysunków to nic w porównaniu z umiejętnością poproszenia o szklankę mleka albo zamienienia kilku słów z przyjacielem czy ojcem?

A mimo to nie zgadzał się na taki wybór. Nie dałby rady, gdyby musiał wybierać i pozbawić Augusta najbardziej fantastycznej rzeczy, jaka mu się w życiu przydarzyła. Nie, nie… taki wybór nie może wchodzić w grę. Żaden rodzic nie powinien podejmować decyzji, czy jego dziecko ma być geniuszem, czy nie. Nikt nie może przecież z góry wiedzieć, co jest dla dziecka najlepsze.

Im dłużej o tym myślał, tym bardziej niedorzeczne mu się to wydawało. Uderzyła go myśl, że w to nie wierzy, a raczej nie chce wierzyć. Mimo wszystko Nadia była tylko jednym z wielu przypadków, nie można było na tej historii opierać teorii naukowej.

Poczuł, że musi wiedzieć więcej, i zaczął szperać w sieci. Nagle zadzwonił telefon. W ciągu ostatnich kilku godzin dzwonił często. Na wyświetlaczu pokazywał się zastrzeżony numer, ale także nazwisko Linusa, jego dawnego asystenta, który coraz bardziej działał mu na nerwy. Nie ufał mu, a przede wszystkim nie miał ochoty z nim rozmawiać. Chciał dalej czytać o Nadii.

Mimo wszystko odebrał – może po prostu dlatego, że był zdenerwowany. Dzwoniła Gabriella Grane, zachwycająca analityczka z Säpo. Mimo wszystko lekko się uśmiechnął. Najchętniej związałby się z Farah Sharif, ale Gabriella zajmowała mocne drugie miejsce. Miała piękne, iskrzące oczy i była bystra. Miał słabość do kobiet, które pojmują wszystko w lot.

– Gabriello, z radością bym z tobą porozmawiał, ale nie mam czasu. Robię coś ważnego.

– Na to na pewno znajdziesz czas – odparła nietypowym dla siebie ostrym tonem. – Jesteś w niebezpieczeństwie.

– Bzdury, Gabriello. Przecież ci mówiłem. Możliwe, że w sądzie będą próbowali mnie puścić z torbami, ale to wszystko.

– Frans, obawiam się, że mamy nowe informacje, i to z jak najbardziej wiarygodnego źródła. Wygląda na to, że zagrożenie jest realne.

– Co masz na myśli? – zapytał nieprzytomnie. Przyciskał telefon ramieniem do ucha, i w dalszym ciągu szukał informacji o utraconym talencie Nadii.

– Trudno mi to co prawda ocenić, ale jestem nimi zaniepokojona. Myślę, że należy je traktować poważnie.

– Więc tak je potraktuję. Obiecuję, że zachowam wyjątkową ostrożność. Jak zwykle zostanę w domu. Mówiłem już, że jestem trochę zajęty, a poza tym sądzę, że się mylisz. W Solifonie…

– Pewnie, mogę się mylić – przerwała. – To całkiem możliwe. Ale co, jeśli mam rację? Jeśli istnieje choć maleńkie ryzyko, że jest tak, jak mówię?

– Zgadza się, ale…

– Żadnych ale, Frans. Nie chcę słyszeć żadnych ale. To ty mnie posłuchaj. Myślę, że wyciągnąłeś słuszne wnioski – nikt w Solifonie nie chce ci zrobić krzywdy w sensie fizycznym. Mimo wszystko to cywilizowana firma. Ale wygląda na to, że jeden lub kilku członków koncernu ma kontakt z organizacją przestępczą, bardzo niebezpieczną, z odgałęzieniami w Rosji i Szwecji. To oni ci zagrażają.

Frans w końcu oderwał wzrok od ekranu. Przecież Zigmund Eckerwald z Solifonu współpracował z organizacją przestępczą. Wyłapał nawet kilka kryptonimów, najwyraźniej odnoszących się do przywódcy, ale nie rozumiał, dlaczego członkowie tej grupy mieliby na niego czyhać. A może rozumiał?

– Organizacja przestępcza? – wymamrotał.

– Tak jest – odparła Gabriella. – Czy to by nie było w pewnym sensie logiczne? Twoje myśli też biegły tym torem. Kiedy ktoś zacznie kraść cudze pomysły i zarabiać na nich pieniądze, to znaczy, że przekroczył pewną granicę i że może tylko upaść jeszcze niżej.

– Chyba raczej powiedziałem, że wystarczy mieć kilku adwokatów. Jeśli się ma ekipę szczwanych prawników, spokojnie można kraść, co się chce. Adwokaci zastąpili windykatorów mafii.

– Niech ci będzie, może i tak. Nie dostałam jeszcze odpowiedzi w sprawie przydzielenia ci ochrony, ale chciałabym cię przenieść gdzieś, gdzie nikt cię nie znajdzie. Zaraz po ciebie przyjadę.

– Co?

– Myślę, że musimy działać szybko.

– Nigdy w życiu – odparł. – Ja i…

Zawahał się.

– Jest tam ktoś z tobą? – zapytała Gabriella.

– Nie, nie, ale nie mogę teraz nigdzie jechać.

– Nie słyszysz, co do ciebie mówię?

– Słyszę bardzo dobrze. Ale, z całym szacunkiem, myślę, że to brzmi jak spekulacje.

– Spekulacje są nieodłącznym towarzyszem zagrożenia. Poza tym ten ktoś, kto to zgłosił… w zasadzie nie powinnam tego mówić… to agentka NSA, która się przygląda tej organizacji.

– NSA – prychnął Frans.

– Wiem, że nie bardzo ich lubisz.

– Delikatnie mówiąc.

– Okej, okej. Ale tym razem są po twojej stronie, przynajmniej ta agentka, która dzwoniła. To dobry człowiek. Prowadziła nasłuch i wyłapała coś, co może być planem morderstwa.

– I to ja miałbym być ofiarą?

– Wiele na to wskazuje.

– Może być, wskazuje… to wszystko brzmi bardzo niekonkretnie.

August sięgnął po kredki, absorbując całą jego uwagę.

– Zostaję – oznajmił.

– Chyba żartujesz.

– Nie. Chętnie się przeniosę, jeśli będziecie wiedzieli coś więcej. A teraz nie. Poza tym alarm zainstalowany przez Milton Security działa bez zarzutu. Wszędzie mam kamery i czujniki.

– Mówisz poważnie?

– Tak. Wiesz, że uparta ze mnie bestia.

– Masz jakąś broń?

– Co z tobą, Gabriello? Ja i broń? Najgroźniejszą jest chyba mój nowy nóż do sera.

– Słuchaj… – zaczęła i zawiesiła głos.

– Tak?

– Załatwię ci ochronę, czy tego chcesz, czy nie. Nie musisz się nią przejmować. Podejrzewam, że nawet jej nie zauważysz. Ale skoro jesteś tak cholernie uparty, mam dla ciebie inną radę.

– Jaką?

– Opublikuj to, co wiesz. To by było coś w rodzaju ubezpieczenia na życie. Opowiedz wszystko mediom. W najlepszym razie nie będzie im się opłacało cię usuwać.

– Pomyślę o tym.

Wyczuł, że Gabriella przestała go słuchać.

– Halo?

– Poczekaj chwilę – powiedziała. – Mam tu kogoś na linii. Muszę…

W słuchawce zapadła cisza. Frans, który w zasadzie powinien myśleć o czymś innym, zaczął się zastanawiać nad jednym: czy August straci talent, kiedy nauczy się mówić.

– Jesteś tam jeszcze? – spytała Gabriella po krótkiej chwili.

– Oczywiście.

– Niestety muszę kończyć. Ale przyrzekam, że dopilnuję, żebyś jak najszybciej dostał ochronę. Odezwę się. Uważaj na siebie!

Rozłączył się, westchnął i po raz kolejny pomyślał o Hannie, Auguście, podłodze w szachownicę, która odbijała się w drzwiach szaf, i o wszystkim innym, co w tej chwili nie było szczególnie ważne. W roztargnieniu wymamrotał tylko:

– Chcą mnie dorwać.

W głębi duszy zdawał sobie sprawę, że wcale nie jest to wykluczone, nawet jeśli nie potrafił uwierzyć, że mogą się posunąć aż do przemocy. Co tak naprawdę wiedział? Nic. Poza tym nie był w stanie się tym zajmować. Wrócił do szukania informacji o Nadii. Zastanawiał się, co to może oznaczać dla jego syna. Nie było to mądre. Zachowywał się jak gdyby nigdy nic. Mimo wiszącej nad nim groźby po prostu surfował po sieci. Po chwili trafił na nazwisko Charles Edelman – był profesorem neurologii i światowej klasy specjalistą od sawantyzmu. Zamiast swoim zwyczajem czytać dalej – bo zawsze wolał książki od ludzi – zadzwonił do centrali Instytutu Karolinska.

Po chwili doszedł do wniosku, że jest już późno. Edelmana pewnie nie było już w pracy, a jego prywatnego numeru w sieci nie podano. Zaraz potem zobaczył jednak, że profesor jest kierownikiem Ekliden – ośrodka dla szczególnie uzdolnionych dzieci z autyzmem. Zadzwonił tam. Po kilku sygnałach odebrała kobieta, która przedstawiła się jako siostra Lindros.

– Przepraszam, że przeszkadzam o tak późnej porze – powiedział. – Szukam profesora Edelmana. Jest może jeszcze u państwa?

– Tak, jest. Przez tę pogodę jeszcze nikt nie poszedł do domu. Powiedzieć, że kto dzwoni?

– Frans Balder – odparł i na wszelki wypadek dodał: – Profesor Frans Balder.

– Proszę zaczekać – odpowiedziała siostra Lindros. – Sprawdzę, czy ma wolną chwilę.

Frans spojrzał na Augusta, który po raz kolejny wziął do ręki kredkę. Zawahał się. Coś w tym widoku go niepokoiło, jakby to był zły znak. – Organizacja przestępcza – wymamrotał znowu.

– Charles Edelman – odezwał się głos w słuchawce. – Naprawdę rozmawiam z profesorem Balderem?

– We własnej osobie. Mam mały…

– Nawet pan nie wie, jaki to zaszczyt – ciągnął Edelman. – Właśnie wróciłem z konferencji ze Stanford. Rozmawialiśmy o pańskich badaniach dotyczących sieci neuronowych. Zadawaliśmy sobie nawet pytanie, czy my, neurolodzy, nie moglibyśmy się dowiedzieć czegoś o mózgu, podchodząc do tego od drugiej strony – badając sztuczną inteligencję. Zastanawialiśmy się…

– Pochlebia mi pan – przerwał mu Frans. – Ale teraz mam do pana małe pytanie.

– No tak! Potrzebuje pan czegoś do badań?

– Bynajmniej. Mój syn cierpi na autyzm. Ma osiem lat i nie zaczął jeszcze mówić, ale kilka dni temu mijaliśmy światła na Hornsgatan i jakiś czas później…

– Tak?

– Usiadł i narysował to wszystko w zawrotnym tempie. Rysunek jest idealny. Naprawdę zadziwiający!

– I chciałby pan, żebym przyjechał i popatrzył na to, co zrobił?

– Bardzo bym się ucieszył. Ale nie dlatego dzwonię. Rzecz w tym, że się martwię. Przeczytałem, że te rysunki mogą być sposobem porozumiewania się ze światem i że może stracić talent, jeśli nauczy się mówić. Że jeden sposób wypowiadania się zastąpi inny.

– Oczywiście czytał pan o Nadii.

– Skąd pan wie?

– Bo zawsze się pojawia w tym kontekście. Ale spokojnie, spokojnie. Mogę panu mówić po imieniu?

– Oczywiście.

– Bardzo dobrze. Niezmiernie się cieszę, że dzwonisz, Frans, i mogę od razu powiedzieć, że nie masz powodu do niepokoju, wręcz przeciwnie. Nadia jest po prostu wyjątkiem potwierdzającym regułę. Wszystkie badania pokazują, że rozwój zdolności językowych tylko pogłębia talent sawanta. Spójrz choćby na Stephena Wiltshire’a. Czytałeś o nim, prawda?

– To ten, który narysował właściwie cały Londyn.

– Tak jest. Rozwinął się pod każdym możliwym względem, zarówno artystycznie, jak i intelektualnie i językowo. Dziś uważa się go za wielkiego artystę. Więc możesz być spokojny. Jasne, sawanci czasem tracą swoje talenty, ale najczęściej zależy to od innych czynników. Nudzi im się to albo coś im się przytrafia. Pewnie czytałeś, że Nadia w tym samym czasie straciła matkę.

– Tak.

– Może to była prawdziwa przyczyna. Ani ja, ani nikt inny nie wie tego na pewno. W każdym razie nie stało się tak dlatego, że nauczyła się mówić. Właściwie nie ma drugiego takiego udokumentowanego przypadku. Nie rzucam słów na wiatr ani nie przedstawiam własnej hipotezy. Dziś panuje powszechna zgoda co do tego, że sawanci mogą tylko zyskać, rozwijając swoje zdolności intelektualne na każdym polu.

– Mówisz poważnie?

– Jak najbardziej.

– Dobrze sobie też radzi z cyframi.

– Naprawdę?

– Dlaczego się zdziwiłeś?

– Bo u sawantów zdolności plastyczne rzadko idą w parze z talentem matematycznym. Te dwie umiejętności w żaden sposób się ze sobą nie łączą, czasem nawet się nawzajem blokują.

– Ale właśnie tak jest. W jego rysunkach jest jakaś geometryczna dokładność, jakby obliczył proporcje.

– To niezwykle interesujące. Kiedy mógłbym się z nim spotkać?

– Nie wiem. Najpierw chciałem cię poprosić o radę.

– W takim razie moja rada brzmi: inwestuj w niego. Stymuluj go. Pozwalaj mu rozwijać zdolności na wszelkie możliwe sposoby.

– Ja…

Frans poczuł dziwny ucisk w piersi i nagle trudno mu było wydobyć głos.

– Chciałbym ci podziękować – dokończył. – Naprawdę podziękować. Teraz muszę…

– To dla mnie zaszczyt, że zadzwoniłeś. Wspaniale byłoby się spotkać. Z tobą i z twoim synem. Pochwalę się, że opracowałem zaawansowany test dla sawantów. Razem moglibyśmy trochę lepiej poznać chłopca.

– Tak jest, na pewno byłoby dobrze. Ale teraz muszę… – mamrotał Frans. Nie bardzo wiedział, co właściwie chce powiedzieć. – Dzięki, do widzenia.

– Rozumiem, oczywiście. Mam nadzieję, że wkrótce znów się usłyszymy.

Frans się rozłączył i przez chwilę stał bez ruchu z rękami skrzyżowanymi na piersi i patrzył na Augusta, który nadal niepewnie trzymał żółtą kredkę i spoglądał na płomień świecy. Ramiona zaczęły mu się trząść. Wybuchnął płaczem. Wiele można było o profesorze Balderze powiedzieć, ale nie że płacze bez potrzeby.

Nie pamiętał, kiedy zdarzyło mu się to po raz ostatni. Nie płakał, kiedy umarła jego matka, i na pewno nie płakał, kiedy oglądał albo czytał coś wzruszającego – uważał, że jest twardy jak skała. A teraz, widząc syna i rozłożone przed nim rzędy kredek i ołówków, płakał jak dziecko. Nie powstrzymywał łez cisnących mu się do oczu.

August mógł się nauczyć mówić, a jednocześnie dalej rysować. To było niesamowite. Choć oczywiście płakał nie tylko dlatego. Również przez historię z Solifonem, przez czyhające na niego śmiertelne niebezpieczeństwo, przez tajemnice, które znał, i z tęsknoty za Hanną, Farah albo kimkolwiek innym, kto mógłby wypełnić pustkę w jego piersi.

– Mój mały chłopczyku! – powiedział. Ze wzruszenia nie zauważył, że jego laptop się włączył i zaczął pokazywać obrazy z kamer monitoringu.

Przez ogród, pośród szalejącej burzy, szedł wysoki, chudy mężczyzna w skórzanej kurtce na podpince i w szarej czapce z daszkiem, naciągniętej tak, że zasłaniała mu całą twarz. Kimkolwiek był, wiedział, że widzą go kamery. Chociaż był szczupły, jego kołyszący, trochę teatralny krok przywodził na myśl idącego na ring boksera wagi ciężkiej.


GABRIELLA GRANE siedziała w swoim gabinecie i przeszukiwała sieć i rejestr Säpo. Niewiele osiągnęła, bo nie bardzo wiedziała, czego właściwie szuka. Coś jednak nie dawało jej spokoju, coś niejasnego i niewyraźnego.

Musiała przerwać rozmowę z Balderem. Znów zadzwoniła do niej Helena Kraft, szefowa Säpo, w tej samej sprawie co poprzednio. Chciała z nią rozmawiać Alona Casales z NSA. Tym razem mówiła znacznie spokojniej, choć nadal trochę zalotnie.

– Udało wam się rozwiązać problem z komputerami? – spytała Gabriella.

– Ha… było z tym trochę cyrków, ale to chyba nic groźnego – odparła Alona. – Przepraszam, jeśli poprzednio byłam trochę tajemnicza. Pewnie do pewnego stopnia będę musiała taka pozostać. Ale chcę ci powiedzieć więcej i jeszcze raz podkreślić, że profesorowi Balderowi naprawdę grozi niebezpieczeństwo, i to poważne, nawet jeśli nie wiemy niczego na pewno. Zdążyliście się tym zająć?

– Rozmawiałam z nim. Nie chce opuścić domu. Mówi, że jest zajęty. Załatwię mu ochronę.

– Doskonale. Jak się zapewne domyślasz, sprawdziłam cię trochę dokładniej. Jestem pod dużym wrażeniem, panno Grane. Czy ktoś taki jak ty nie powinien pracować w Goldman Sachs i zarabiać milionów?

– To nie w moim stylu.

– W moim też nie. Przyjęcia pieniędzy bym nie odmówiła, ale bycie kiepsko opłacaną szperaczką pasuje do mnie bardziej. Przejdę do sedna, skarbie. U nas uważa się, że to drobiazg, co według mnie jest błędem. Nie tylko dlatego, że jestem przekonana, że ta grupa zagraża interesom ekonomicznym naszego kraju. Wydaje mi się też, że w grę wchodzą powiązania polityczne. Jeden z rosyjskich inżynierów programistów, o których wspominałam, niejaki Anatolij Chabarow, ma również powiązania z osławionym przewodniczącym rosyjskiej Dumy Iwanem Gribanowem, ważnym udziałowcem Gazpromu.

– Rozumiem.

– Ale na razie to w większości luźne wątki. Długo usiłowałam się dowiedzieć, kim jest przywódca.

– Znany jako Thanos.

– Albo znana.

– Znana?

– Tak, chociaż pewnie się mylę. Takie organizacje przestępcze zwykle wykorzystują kobiety. Raczej im nie dają kierowniczych stanowisk. Poza tym ci, którzy mówili o Thanosie, przeważnie używali rodzaju męskiego.

– Więc dlaczego przyszło ci do głowy, że to może być kobieta?

– Powiedziałabym, że to przez coś w rodzaju głębokiego szacunku, z którym się mówi o tym kimś. Od zarania dziejów mężczyźni wyrażali się tak o kobietach, które podziwiali i których pożądali.

– Więc to jakaś piękność.

– Na to wygląda, choć możliwe, że wywęszyłam tam tylko odrobinę homoerotyzmu. Nikt by się nie ucieszył bardziej ode mnie, gdyby wyszło na jaw, że rosyjscy gangsterzy i decydenci mają takie skłonności.

– Ha, zgadza się!

– Ale w zasadzie wspominam o tym tylko po to, żebyś miała otwarty umysł, kiedy ten galimatias w końcu wyląduje na twoim biurku. Jest w to zamieszanych kilku adwokatów. Jak zwykle, prawda? Dzięki hakerom można kraść, a dzięki adwokatom robić to zgodnie z prawem. Co takiego mówił Balder?

– Jesteśmy równi wobec prawa, wtedy kiedy płacimy po równo.

– Otóż to. W dzisiejszych czasach ci, których stać na dobrą obronę, mogą zagrabić, co tylko chcą. Na pewno znasz przeciwnika Baldera – waszyngtońską kancelarię Dackstone & Partner.

– O, tak.

– W takim razie wiesz, że zatrudniają również duże firmy technologiczne, które chcą dokopać w sądzie wynalazcom i innowatorom liczącym na wynagrodzenie za to, co stworzyli.

– Tak jest. Dowiedziałam się o tym, już kiedy zajmowaliśmy się procesami wynalazcy Håkana Lana.

– To też mrozi krew w żyłach, nie sądzisz? Ale najbardziej interesujące jest w tym wszystkim to, że nazwa Dackstone & Partner pada podczas jednej z niewielu rozmów członków tej grupy przestępczej, które nam się udało podsłuchać i odczytać. Mówią tam o nich D.P. albo po prostu D.

– Więc Solifon i te dranie mają wspólnych prawników.

– Na to wygląda, ale to jeszcze nie wszystko. Dackstone & Partner zamierza otworzyć filię w Sztokholmie. Wiesz, jak się tego dowiedzieliśmy?

– Nie – odparła Gabriella. Denerwowała się coraz bardziej. Chciała się jak najszybciej pożegnać i zająć się załatwianiem policyjnej ochrony dla Baldera.

– Dzięki temu, że podsłuchiwaliśmy tę grupę. Chabarow wspomniał o tym mimochodem, co oznacza, że są w ścisłym kontakcie z kancelarią. Wiedzieli o filii, jeszcze zanim ta informacja została podana do wiadomości publicznej.

– Naprawdę?

– Tak. A w Sztokholmie Dackstone & Partner mają połączyć siły ze szwedzkim adwokatem Kennym Brodinem, który wcześniej zajmował się sprawami karnymi i jest znany z utrzymywania zbyt bliskich związków z klientami.

– Wystarczy wspomnieć o klasycznym zdjęciu, które zawędrowało do kolorowej prasy. O tym, na którym Brodin baluje z gangsterami i migdali się z jakąś call girl – powiedziała Gabriella.

– Widziałam i myślę, że warto zacząć od pana Brodina, jeśli wy też chcecie się temu przyjrzeć. Kto wie, może okaże się ogniwem łączącym świat wielkich finansów i tę grupę.

– Zerknę na to – odparła Gabriella. – Ale teraz mam na głowie jeszcze kilka innych spraw. Z pewnością jeszcze się usłyszymy.

A potem zadzwoniła do Wydziału Ochrony. Dyżur miał sam Stig Yttergren, co nie ułatwiało sprawy. Miał sześćdziesiąt lat, był korpulentny, często zaglądał do kieliszka i najbardziej lubił grać w karty i układać pasjanse w internecie. Czasami nazywano go panem Wszystko Jest Niemożliwe. Wyjaśniła mu więc wszystko najbardziej służbowym tonem, na jaki było ją stać, i zażądała, żeby profesor Frans Balder z Saltsjöbaden jak najszybciej dostał ochronę. Stig Yttergren jak zwykle odpowiedział, że to będzie bardzo trudne i prawdopodobnie się nie uda, a kiedy powiedziała, że to rozkaz samej szefowej Säpo, wymamrotał coś, co w najgorszym wypadku mogło znaczyć: A to wywłoka.

– Nie słyszałam tego – odparła Gabriella. – Tylko dopilnuj, żeby poszło szybko.

Oczywiście nie poszło. Czekała i bębniła nerwowo palcami w blat biurka. Szukała informacji o Dackstone & Partner i o wszystkim, o czym mówiła Alona. I wtedy właśnie poczuła, że ma do czynienia z czymś niepokojąco znajomym.

Nic jednak nie chciało się wyklarować i zanim zdążyła cokolwiek ustalić, oddzwonił Stig Yttergren. Oczywiście okazało się, że nikt z Wydziału Ochrony nie jest akurat dostępny. Trwał jakiś spektakl, w którym uczestniczyło wyjątkowo wielu członków rodziny królewskiej i następca tronu Norwegii z małżonką. Zanim którykolwiek z ochroniarzy zdążył zareagować, ktoś postawił na głowie przewodniczącego Szwedzkich Demokratów rożek z lodami. Podczas jego późniejszej przemowy w Södertälje trzeba było wzmocnić ochronę.

Yttergren zlecił więc to zadanie dwóm wspaniałym chłopakom z policji porządkowej – Peterowi Blomowi i Danowi Flinckowi. Gabriella musiała się tym zadowolić, choć nazwiska Blom i Flinck kojarzyły jej się z Klingiem i Klangiem z książek o Pippi Langstrumpf. Nabrała złych przeczuć. Później miała o to do siebie pretensje.

To było takie typowe dla snobistycznego środowiska, z którego się wywodziła – oceniać ludzi po nazwisku. Bardziej powinna się martwić, gdyby wyglądały na szlacheckie – mogliby się okazać zblazowani i zepsuci. Wszystko będzie dobrze, pomyślała i postanowiła pozbyć się uprzedzeń. A potem wróciła do pracy. Wiedziała, że to będzie długa noc.

Millennium

Подняться наверх