Читать книгу Millennium - David Lagercrantz - Страница 7

CZĘŚĆ I
SMOK
12–20 czerwca
Rozdział 4
17–18 czerwca

Оглавление

PIĄTKI BYŁY DNIAMI LISBETH.

W piątkowe popołudnie Mikael Blomkvist jechał odwiedzić Lisbeth Salander w więzieniu. Czekał na to, zwłaszcza ostatnio, kiedy w końcu zaakceptował sytuację i przestał się wściekać. To wymagało czasu.

Początkowo był wściekły na oskarżenie i wyrok, awanturował się i miotał w telewizji i w prasie. Kiedy jednak spostrzegł, że sama Lisbeth się tym nie przejmuje, spojrzał na sprawę jej oczami. Dla niej nie było to nic wielkiego. Jeśli tylko mogła się zajmować fizyką kwantową i trenować, mogła siedzieć równie dobrze w więzieniu, jak gdziekolwiek indziej, a może nawet traktowała odsiadkę jak pewnego rodzaju doświadczenie, czas na naukę. Pod tym względem była wyjątkowa. Brała życie takie, jakim jest, akceptowała sytuację i często tylko się uśmiechała, kiedy się o nią martwił, nawet przed przeprowadzką do Flodbergi.

Mikael nie lubił Flodbergi. Nikt jej nie lubił. To był jedyny w kraju zakład karny dla kobiet o klasie bezpieczeństwa 1, a Lisbeth trafiła do niego tylko z powodu dyrektor generalnej szwedzkiej Służby Więziennej, Ingemar Eneroth. Zapewniała, że to dla niej najbezpieczniejsze miejsce, jeśli wziąć pod uwagę groźby pod jej adresem, przechwycone zarówno przez policję bezpieczeństwa, Säpo, jak i przez francuski wywiad, DGSE. Mówiono, że ich źródłem jest siostra Lisbeth, Camilla, i jej przestępcza siatka z Rosji.

To mogła być prawda. Albo kompletne wariactwo. Ponieważ jednak Lisbeth nie miała nic przeciwko przeprowadzce, tak właśnie się stało. Tak czy inaczej, do końca jej kary nie pozostało już dużo czasu. Może mimo wszystko wyszło jej to na dobre. W ubiegły piątek Lisbeth wyglądała wyjątkowo rześko. Więzienne jedzenie z pewnością było czystą kuracją leczniczą w porównaniu ze śmieciowym żarciem, jakim się opychała na co dzień.

Mikael siedział z laptopem w pociągu do Örebro i przeglądał letni numer „Millennium”, który w poniedziałek miał iść do druku. Za oknem lał deszcz. Z prognoz wynikało, że to będzie najgorętsze lato od dawna. Jednak jak dotąd niebo wciąż się otwierało. Dzień po dniu padał deszcz. Mikael tęsknił za domem w Sandhamn i za wypoczynkiem. Miał za sobą ciężki czas w pracy. Po tym, jak odkrył, że siły kierujące amerykańskim wywiadem NSA współpracowały z rosyjskimi organizacjami przestępczymi przy wykradaniu tajemnic firm z całego świata, finanse „Millennium” miały się dobrze. Gazeta odzyskała dawny status gwiazdy. Jednak wraz z dochodami przybyło też zmartwień. Mikael i szefowie redakcji czuli się zmuszeni do dalszego rozwijania cyfrowej wersji gazety, co oczywiście było dobre. Konieczne w nowym klimacie medialnym.

Tyle że kradło mu czas. Aktualizacje w sieci i rozmowy o strategii w mediach społecznościowych nie pozwalały mu się skupić. Wprawdzie zaczął rozpracowywać kilka dobrych tematów, ale żadnego z nich nie zgłębił do końca. Sytuacji nie poprawiało to, że osoba, która sprzedała mu gorący temat o NSA, siedziała w więzieniu. Czuł się winny.

Wyjrzał przez okno z nadzieją, że będzie miał spokój. Oczywiście było to tylko pobożne życzenie. Siedząca obok stara kobieta, która bezustannie przeszkadzała mu pytaniami, chciała wiedzieć, dokąd jedzie. Odpowiedział wymijająco. Jak wielu innych, którzy ostatnio wciąż zawracali mu głowę, miała dobre intencje. Mimo to był zadowolony, kiedy musiał przerwać rozmowę i wysiąść w Örebro. Pobiegł w deszczu do autobusu. Choć zakład karny Flodberga jak na ironię leżał blisko torów kolejowych, w pobliżu nie było żadnej stacji, musiał więc jechać czterdzieści minut starą scanią bez klimatyzacji. Była za dwadzieścia szósta, kiedy kawałek przed sobą zobaczył szary betonowy mur.

Mur miał siedem metrów wysokości, matowy odcień i zakręcał jak gigantyczna betonowa fala, zastygła w trakcie straszliwego ataku na rozciągającą się równinę. Dopiero na samym końcu, niedaleko horyzontu, można było dostrzec las iglasty. W zasięgu wzroku nie znajdował się żaden budynek mieszkalny, a brama więzienia była tak blisko szlabanów kolejowych, że mógł się przed nią zmieścić tylko jeden samochód.

Mikael wysiadł i został przepuszczony przez metalowe bramki. Poszedł do centrali strażników i zamknął telefon i klucze w szarej szafce. Przeszedł przez kontrolę bezpieczeństwa i po raz kolejny miał wrażenie, że strażnicy specjalnie się z nim drażnią. Krótko ostrzyżony, wytatuowany chłopak koło trzydziestki złapał go nawet za krocze. Poza tym pojawił się czarny labrador – fajny, radosny psiak. Mikael oczywiście wiedział, że to pies do wykrywania narkotyków. Czy naprawdę myśleli, że wnosiłby narkotyki do pudła?

Zrobił dobrą minę do złej gry i ruszył długim korytarzem w asyście innego, wyższego i trochę sympatyczniejszego chłopaka. Drzwi śluzy były otwierane automatycznie przez ludzi z obsługi monitoringu, którzy ich obserwowali dzięki kamerom umieszczonym pod sufitem. Trochę potrwało, zanim dotarli na oddział, gdzie odbywały się widzenia. Musiał długo czekać na zewnątrz. Sam nie wiedział, kiedy dokładnie poczuł, że coś jest nie tak.

Pewnie dopiero wtedy, kiedy nadszedł Alvar Olsen – szef strażników.

Miał spocone czoło i wyglądał na zdenerwowanego. Po kilku wymuszonych uprzejmościach wprowadził Mikaela do sali odwiedzin na samym końcu korytarza. Wtedy nie było już żadnych wątpliwości. Coś z całą pewnością się zmieniło.

Lisbeth miała na sobie zniszczone, sprane więzienne ubranie, które zawsze tak śmiesznie na niej wisiało. Zwykle wstawała na jego widok. Tym razem siedziała w napięciu, wyczekująco. Przekrzywiała głowę lekko w lewo, jakby patrzyła na coś za jego plecami. Była dziwnie nieruchoma, odpowiadała monosylabami na jego pytania i unikała kontaktu wzrokowego. W końcu poczuł, że musi zapytać, czy coś się stało.

– Zależy, jak do tego podejść – odparła i posłała mu trochę niepewny uśmiech. Był to przynajmniej jakiś początek.

– Chcesz opowiedzieć więcej?

Nie chciała. „Nie tu i nie teraz”. A więc milczeli. Za zakratowanym oknem widać było deszcz smagający mur i spacerniak. Mikael patrzył pustym wzrokiem na oparty o ścianę zużyty materac.

– Mam się martwić? – zapytał.

– Myślę, że tak – odparła Lisbeth i wyszczerzyła zęby.

Nie był to żart, na jaki liczył. A jednak poczuł się trochę rozluźniony, zareagował lekkim śmiechem i zapytał, czy może w czymś pomóc. Znów umilkła, a potem odpowiedziała: „Może”. Zdziwiło go to. Lisbeth Salander nie miała w zwyczaju prosić o pomoc bez potrzeby.

– Dobrze. Zrobię wszystko. Prawie – odparł.

– Prawie?

Znów wyszczerzyła zęby.

– Wolałbym uniknąć łamania prawa – powiedział. – Byłoby trochę szkoda, gdybyśmy oboje tu wylądowali.

– Ty musiałbyś pewnie się zadowolić więzieniem dla mężczyzn, Mikael.

– Tylko jeśli nie dostanę zezwolenia na Flodbergę w nagrodę za cały mój wdzięk. Czego dotyczy sprawa?

– Mam tu parę starych list z nazwiskami – odparła – i coś mi się nie zgadza. Jest tam na przykład niejaki Leo Mannheimer.

– Leo Mannheimer – powtórzył Mikael.

– Tak. Ma trzydzieści sześć lat. Szybko go znajdziesz w sieci.

– Dobrze, przynajmniej na początek. Czego mam szukać?

Lisbeth popatrzyła po sali widzeń, jakby to, czego Mikael powinien szukać, kryło się właśnie tutaj. Potem znów się odwróciła i spojrzała na niego nieobecnym wzrokiem.

– Szczerze mówiąc, nie wiem.

– Mam w to uwierzyć?

– Zasadniczo.

– Zasadniczo? – Poczuł ukłucie irytacji. Podjął temat: – Okej, nie wiesz. Ale chcesz, żeby go sprawdzić. Zrobił coś szczególnego czy po prostu jest ogólnie podejrzany?

– Z pewnością znasz firmę brokerską, w której pracuje. Uważam, że małe niezobowiązujące śledztwo nie zaszkodzi.

– Daj spokój – odparł. – Musisz mi dać coś więcej. Co to za listy, o których mówiłaś?

– Listy z nazwiskami.

Zabrzmiało to tak tajemniczo i głupio, że przez chwilę myślał, że tylko się z niego nabija i lada chwila zaczną rozmawiać jak w ubiegły piątek, o wszystkim. Ale Lisbeth wstała, przywołała strażnika i oznajmiła, że natychmiast chce wrócić na swój oddział.

– Chyba żartujesz – powiedział.

– Nie żartuję – odparła, a on poczuł, że ma ochotę kląć, protestować i tłumaczyć, ile godzin zajmuje mu jazda w obie strony i że naprawdę mógłby znaleźć ciekawsze rzecz do roboty w piątkowy wieczór.

Wiedział jednak, że to nic nie da. Dlatego również wstał, objął ją i z nieco ojcowskim autorytetem powiedział, żeby na siebie uważała. Odpowiedziała: „Może czasem”. Miał nadzieję, że to ironia, nawet jeśli już wydawała się nieobecna myślami.

Patrzył, jak szef strażników ją odprowadza. Nie podobała mu się cicha determinacja w jej krokach. Niechętnie dał się odeskortować w drugą stronę, z powrotem do bramek. Otworzył swoją szafkę i wyjął telefon i klucze. Wykosztował się na taksówkę na dworzec główny w Örebro. W pociągu czytał kryminał niejakiego Petera Maya. W ramach swoistego protestu czekał z telefonem do Leo Mannheimera.


ALVAR OLSEN CZUŁ ULGĘ, że wizyta Mikaela Blomkvista była taka krótka. Bał się, że Lisbeth opowie dziennikarzowi o Benito i o pawilonie bezpieczeństwa, ale na szczęście nie zdążyła. Poza tym nie było już zbyt wielu powodów do radości. Ciężko pracował nad tym, żeby przenieść Benito. Nic się jednak nie działo, a na domiar złego koleżanki Benito broniły jej przed kierownictwem zakładu i zapewniały, że żadne kolejne kroki nie są konieczne.

Szaleństwo trwało więc dalej, choć Lisbeth Salander jak dotąd była bierna. Wciąż nie robiła nic poza obserwowaniem. Choć miał wrażenie, że odlicza. Dała mu pięć dni. Pięć dni na to, żeby sam załatwił tę sprawę i ochronił Farię Kazi. Zagroziła, że jeśli to się nie uda, wkroczy osobiście. Pięć dni już prawie minęło, a on nie zdziałał kompletnie nic. Wręcz przeciwnie, atmosfera na oddziale była coraz bardziej napięta i nieprzyjemna. Kroiło się coś paskudnego.

Jakby Benito przygotowywała się do walki. Zawierała nowe alianse i miała więcej odwiedzin niż zwykle. A więcej odwiedzin to więcej zdobytych informacji. Przede wszystkim zaś widocznie wzmogła prześladowania i brutalność wobec Farii Kazi. Lisbeth Salander rzeczywiście nigdy nie była daleko. I dobrze, mogła służyć pomocą. Ale to drażniło Benito. Prześladowała Lisbeth i jej groziła. Pewnego razu Alvar usłyszał, co do niej mówiła w sali gimnastycznej.

– Kazi jest moją dziwką – wysyczała. – Tylko ja, nikt inny, mogę zmuszać tę szmatę do wygięcia się w mostek!

Lisbeth Salander zacisnęła zęby i patrzyła w podłogę. Alvar nie wiedział, czy z powodu czasu, który mu dała, czy może z bezsilności. Skłaniał się ku temu drugiemu. Choć była twardą dziewczyną, nie mogła jej niczym zagrozić. Benito była kompletnie bezwzględna, a jako skazana na dożywocie nie miała nic do stracenia. Poza tym zawsze stały za nią jej gorylice: Tine, Greta i Josefin. Ostatnimi czasy Alvar odczuwał śmiertelny lęk, że zobaczy w jej rękach błysk stali.

Wciąż sprawdzał personel wykrywaczami metalu i raz za razem kazał przeszukiwać jej celę. Jednak nadal się niepokoił, że to nie wystarczy. Cały czas miał wrażenie, że Benito i jej obstawa coś przed nim ukrywają. Mogły to być narkotyki, błyszczące przedmioty albo tylko jego przywidzenia. Chodził jak po rozżarzonych węglach, a to, że Lisbeth już od początku była zagrożona, wcale nie poprawiało sytuacji. Za każdym razem, kiedy rozbrzmiewał alarm albo ktoś się z nim łączył przez radio, czuł strach, że Lisbeth coś się stało. Próbował ją przekonać, by siedziała w izolatce. Odmawiała, a on nie był wystarczająco silny, żeby jej się przeciwstawić. Na nic nie był wystarczająco silny.

Prześladowały go niepokój i poczucie winy, cały czas oglądał się za siebie. Poza tym jak maniak pracował po godzinach, robiąc przykrość Vildze i przerzucając ich relację na ciotkę i sąsiadów. Był przesiąknięty potem. Na oddziale panował nieznośny upał i zaduch. System wentylacyjny był do niczego, a on czuł się psychicznie wykończony, wciąż zerkał na zegarek i czekał, aż zadzwoni dyrektor Rikard Fager i powie, że Benito ma zostać przeniesiona. Ale żadnego telefonu nie było, choć po raz pierwszy przedstawił sytuację bez jakiejkolwiek cenzury. Albo Rikard Fager był większym kretynem, niż mu się wydawało, albo był skorumpowany. Nie sposób było stwierdzić. Telefon wciąż milczał.

Kiedy w piątkowy wieczór drzwi cel się zamknęły, wszedł do swojego gabinetu i próbował zebrać myśli. Jego spokój nie trwał długo. Lisbeth Salander użyła wewnętrznego alarmu i znów chciała skorzystać z jego komputera. Poszedł po nią i po raz kolejny próbował zrozumieć, co kombinuje. Ale nie wydusił z niej zbyt wielu słów. Jej spojrzenie było mroczne. Tej nocy wrócił do domu dopiero późną nocą i mocniej niż kiedykolwiek czuł nadchodzącą katastrofę.


W SOBOTNI WIECZÓR przy Bellmansgatan Mikael jak zwykle czytał „Dagens Nyheter” w wydaniu papierowym, a „New York Timesa”, „Washington Post” i „New Yorkera” na iPadzie. Pił cappuccino i espresso, jadł jogurt z musli i kanapki z serem oraz pasztetem z wątróbek i po prostu zabijał czas, jak zawsze, kiedy on i Erika wysłali korektę „Millennium”.

Dopiero po godzinie czy dwóch usiadł przy komputerze i zaczął szukać Leo Mannheimera. To nazwisko czasami, choć nie za często pojawiało się na stronach biznesowych. Leo był doktorem ekonomii Wyższej Szkoły Handlowej w Sztokholmie, obecnie udziałowcem i szefem zespołu analityków w firmie brokerskiej, którą – zgodnie z przewidywaniami Lisbeth – Mikael znał bardzo dobrze.

To była firma dla zamożnych, nawet jeśli mocny, hałaśliwy styl bycia dyrektora generalnego Ivara Ögrena nie do końca współgrał z ambicjami przedsiębiorstwa, które chciało uchodzić za dyskretne. Z kolei Leo Mannheimer był drobny i szczupły, miał czujne, wielkie niebieskie oczy, kręcone włosy i grube, nieco kobiece wargi. Był oczywiście bogaty, choć nie dało się go uznać za szczególnego krezusa. Zgodnie z najnowszą deklaracją jego majątek wynosił osiemdziesiąt trzy miliony koron – nieźle, ale i tak skromnie w porównaniu z największymi rekinami. Najciekawsze, przynajmniej na pierwszy rzut oka, było to, że w reportażu z „Dagens Nyheter” sprzed czterech lat pisano o jego wysokim ilorazie inteligencji. Jak można było przeczytać, zmierzono go, jeszcze kiedy był małym chłopcem, i uzyskany wynik w swoim czasie wzbudził niemałe poruszenie. Mannheimer w sympatyczny sposób starał się wszystko tonować.

„IQ nic nie znaczy – mówił w wywiadzie. – Göring też miał wysokie. To nie wyklucza, że można być idiotą”. Potem przechodził do kwestii uczuć, empatii i tego wszystkiego, czego test na inteligencję nie zmierzy. Podkreślał, że to niegodne, wręcz niehonorowe opatrywać czyjeś uzdolnienia cyfrą.

Nie wyglądał na drania. Z drugiej strony dranie często są specjalistami w zgrywaniu świętoszków. Mikael nie dał sobie zaimponować nawet tym, że Leo Mannheimer przeznaczał pokaźne sumy na cele dobroczynne i w ogóle robił wrażenie zrównoważonego i skromnego.

Domyślał się, że Lisbeth wspomniała o nim nie po to, żeby zaprezentować wzór do naśladowania. Niczego jednak nie wiedział na pewno. Przy poszukiwaniu bez żadnych wstępnych założeń nie należy się poddawać żadnym stereotypom – czy to z jednej, czy z drugiej strony. Dlaczego Lisbeth była taka beznadziejna? Utkwił wzrok w wodach Riddarfjärden za oknem i pogrążył się w myślach. Wyjątkowo nie padało. Niebo się rozpogodziło, zapowiadał się wspaniały poranek. Mikael rozważał, czy mimo wszystko nie wyjść na cappuccino do Kaffebaru, gdzie mógłby doczytać swój kryminał i dać sobie spokój z Leo Mannheimerem, przynajmniej do końca tygodnia. Soboty po oddaniu gazety były najlepszymi dniami w miesiącu, właściwie jedynymi, kiedy pozwalał sobie na absolutną wolność. Z drugiej strony… obiecał, więc nie mógł ulec lenistwu.

Lisbeth nie tylko dała mu temat dziesięciolecia i sprawiła, że „Millennium” odzyskało dawną pozycję i popularność. Uratowała życie dziecku i odkryła międzynarodową aferę przestępczą. Nic nie można było stwierdzić z większą pewnością niż to, że prokurator generalny Richard Ekström i cały sąd rejonowy to banda kretynów. On zebrał pochwały, a prawdziwa bohaterka siedziała za kratkami. Dlatego szukał dalej informacji na temat Leo Mannheimera, tak jak go prosiła.

Nie było to szczególnie emocjonujące zajęcie, nawet jeśli wkrótce odkrył, że mają ze sobą coś wspólnego. Obaj próbowali ustalić prawdę na temat ataku hakerskiego na Finance Security w Brukseli. W zasadzie połowa szwedzkich dziennikarzy i cały rynek finansowy w taki czy inny sposób się w to zaangażowali, ale mimo wszystko… Może coś w tym było. Kto wie, może Leo Mannheimer miał jakieś informacje albo tajemnice związane z tym skokiem.

Rozmawiał już o tym z Lisbeth. Pojechała wtedy na Gibraltar, żeby się zająć swoimi środkami finansowymi. To był dziewiąty kwietnia tego roku, tuż przed terminem, w którym miała się stawić w więzieniu. Wydawała się dziwnie niezaangażowana, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę tematykę. Miał wrażenie, że po prostu chciała się nacieszyć ostatnimi chwilami na wolności i nie przejmować się wiadomościami, nawet jeśli chodziło o hakerstwo. Mimo to miała powody tym się zainteresować i może – nie mógł tego wykluczyć – coś na ten temat wiedziała. On sam akurat siedział w redakcji przy Götgatan, kiedy zajrzała do niego koleżanka, Sofie Melker, i oznajmiła, że banki mają problemy z witrynami internetowymi. Nie mogłoby go to mniej obejść.

Giełda też najwyraźniej nie reagowała. Po chwili jednak zanotowała spadek zainteresowania krajowymi akcjami. Zaraz potem wszystko zupełnie stanęło, a tysiące ludzi nie widziało swoich środków online. Po prostu nie dało się zobaczyć żadnych pieniędzy ani inwestycji w papiery wartościowe. Wysłano całe mnóstwo komunikatów prasowych w stylu: „To tylko błąd techniczny. Wszystko zostanie naprawione w krótkim czasie. Sytuacja jest pod kontrolą”.

Lecz niepokój narastał. Kurs korony spadał i nagle, niczym tsunami, pojawiła się fala plotek, że szkody są na tyle poważne, iż nie da się w całości odtworzyć portfeli papierów wartościowych. Powtarzano informację o ryzyku, o tym, że znaczne zasoby finansowe przepadły bezpowrotnie, choć najróżniejsze autorytety odrzucały to jako bzdury. Rynki finansowe szalały. Cały handel został wstrzymany, w słuchawkach rozlegały się krzyki, padały serwery poczty elektronicznej. Szwedzkiemu Bankowi Narodowemu grożono zbombardowaniem. Tłuczono szyby. Finansista Carl af Trolle tak gwałtownie kopnął rzeźbę z brązu, że złamał prawą stopę.

Zdarzyło się wiele incydentów, ludzi ogarniało przeczucie czegoś, co mogło się kompletnie wymknąć spod kontroli. Wkrótce jednak wszystko dobiegło końca. Środki na kontach znów się pokazały, a sama szefowa Banku Narodowego, Lena Duncker, twierdziła, że nie było żadnego niebezpieczeństwa. Obiektywnie rzecz ujmując, oczywiście mówiła prawdę. Jednak tym razem to nie obiektywny aspekt – samo bezpieczeństwo IT – był najbardziej interesujący. Najciekawsze były nieporozumienia i panika. Kto doprowadził do ich wybuchu?

Nie ulegało wątpliwości, że instytucja zwana dawniej Centralą Papierów Wartościowych, w której rejestrowano lokaty kapitałów wszystkich obywateli i która zgodnie z aktualnym trendem została sprzedana belgijskiej firmie Finance Security, padła ofiarą ataku przez przeciążenie. Już samo to pokazało, jak wrażliwy jest system finansowy. Ale to nie wszystko.

Były jeszcze plotki, cała karuzela twierdzeń, poleceń i kłamstw, które wypłynęły do mediów społecznościowych i sprawiły, że jeszcze tego samego dnia Mikael wykrzyknął:

– Czy jakiś gnój chce wywołać krach na giełdzie?

Przez następne dni i tygodnie otrzymywał argumenty na poparcie swojej teorii. Jednak jak wszyscy inni nie dotarł do rozwiązania. Nie znaleziono żadnych podejrzanych, a po jakimś czasie odpuścił sobie tę sprawę. Tak samo jak cały kraj. Giełda znów zanotowała wzrost. Koniunktura kwitła. Znowu była hossa, a Mikael znalazł pilniejsze tematy – katastrofę z uchodźcami w Europie, zamachy terrorystyczne, rozwój prawicowego populizmu i faszyzmu w Europie i Stanach Zjednoczonych. Ale teraz…

Wyobraził sobie posępną twarz Lisbeth, zaczął myśleć o jej siostrze Camilli, o pracującym dla niej gangu hakerów i bandytów, o groźbach wobec Lisbeth, o wszystkim tym po kolei. I to właśnie dlatego postanowił kontynuować badania i przeczytał esej napisany przez Leo Mannheimera do czasopisma „Fokus”. Jako dziennikarz nie był pod zbyt wielkim wrażeniem. Mannheimer ewidentnie nie miał żadnych nowych informacji. Tym niemniej niektóre fragmenty artykułu dobrze obrazowały aspekt psychologiczny całego rozwoju wypadków. Mikael trafił na informację, że Mannheimer wygłasza na ten temat serię wykładów pod hasłem „Tajny niepokój rynku”. Już następnego dnia, w niedzielę, miał o tym rozmawiać podczas eventu zorganizowanego w Stadgårdskajen przez Stowarzyszenie Szwedzkich Akcjonariuszy, Aktiespararna.

Przez minutę lub dwie Mikael oglądał zdjęcia Mannheimera w sieci i próbował wyjść poza pierwsze wrażenie. Widział wówczas nie tylko pięknego mężczyznę o czystych rysach. Dostrzegał także nutę melancholii w jego oczach. Nie dało się jej ukryć nawet na stylizowanym zdjęciu na stronie internetowej firmy. Mannheimer nigdy nie mówił niczego z absolutną pewnością. Nie było żadnego „sprzedaj, kup, działaj teraz!”. Zawsze można było uchwycić wątpliwość, pytanie. Pisano, że ma analityczny umysł, jest muzykalny i interesuje się jazzem, zwłaszcza starszym, tak zwanym hot jazzem.

Miał trzydzieści sześć lat i był jedynym dzieckiem zamożnej rodziny z Nockeby, na zachód od Sztokholmu. Kiedy się urodził, jego ojciec Herman miał pięćdziesiąt cztery lata. Był szefem koncernu przemysłowego Rosvik, a w późniejszym okresie członkiem zarządu i właścicielem czterdziestu procent kapitału zakładowego firmy brokerskiej Alfreda Ögrena.

Jego matka Viveka, z domu Hamilton, była gospodynią domową i aktywną działaczką Czerwonego Krzyża. Wydawało się, że w dużej mierze żyła dla syna i dla jego talentu. W nielicznych wywiadach, których udzieliła, dało się wyczuć nutę elitaryzmu. W artykule na temat inteligencji w „Dagens Nyheter” Leo dawał do zrozumienia, że mama pokątnie z nim trenowała.

„Chyba zostałem trochę niesprawiedliwie przygotowany do tych egzaminów” – stwierdził i opowiedział, że w pierwszych klasach szkoły podstawowej sprawiał kłopoty. Według autora artykułu było to typowe dla wybitnie uzdolnionych dzieci, którym brakowało bodźców.

Przez cały czas Leo Mannheimer tonował pochwały i pochlebstwa wypowiadane pod jego adresem i rzeczywiście można było to uznać za kokietowanie, fałszywą skromność. Jednak Mikael raczej odnosił wrażenie, że ciąży na nim jakieś poczucie winy albo cierpienie, jakby uważał, że nie udało mu się sprostać oczekiwaniom z dzieciństwa. A przecież nie miał się czego wstydzić. W 1999 roku obronił rozprawę na temat tak zwanej bańki internetowej i tak samo jak ojciec został udziałowcem firmy Alfreda Ögrena. Z drugiej strony nigdy się nie wyróżniał, ani wielkim, ani wątpliwym czynem – przynajmniej o ile Mikael mógł stwierdzić – a jego talent wydawał się w głównej mierze odziedziczony.

Najbardziej godny uwagi – jeżeli chodziło o odkrycie jakiejś tajemnicy – był półroczny urlop na „podróże”, który trwał od stycznia ubiegłego roku. Potem Mannheimer wrócił do pracy, zaczął wykładać, czasami nawet występował w telewizji – nie jako tradycyjny analityk finansowy, raczej jako filozof, sceptyk starego typu, który nie chciał się wypowiadać o czymś tak niepewnym jak przyszłość. W ostatnim wydaniu internetowego magazynu dziennika „Dagens Industri”, dotyczącym rosnących kursów na giełdzie w maju, powiedział: „Giełda jest trochę jak człowiek, który właśnie wyszedł z depresji. Wszystko, co jeszcze niedawno było bolesne, nagle się wydaje odległe. Mogę tylko życzyć rynkowi powodzenia”.

To bez wątpienia był delikatny sarkazm, jakby uważał, że giełdzie przyda się teraz dużo szczęścia. Mikael z jakiegoś powodu obejrzał fragment dwa razy. Czy mimo wszystko nie było w nim czegoś ciekawego? Miał wrażenie, że tak. Nie chodziło tylko o poetycki czy antropomorficzny język. Chodziło o oczy. Widać w nich było jednocześnie smutne i ironiczne błyski, jakby Leo tak naprawdę myślał nad czymś zupełnie innym. Może to była część jego inteligencji – umiejętność myślenia wieloma torami jednocześnie – choć trochę też przypominał aktora, który chce wyjść z roli i rozsadzić jej ramy.

To niekoniecznie czyniło z Leo Mannheimera dobry temat. Może po prostu żyjącego człowieka. Tym niemniej Mikael postanowił olać wszystkie plany spędzania wolnego czasu i cieszenia się latem, chociażby po to, aby pokazać Lisbeth, że tak łatwo się nie poddaje. Wstał od komputera, potem znowu usiadł, jak niespokojny duch, przez chwilę surfował po sieci, uporządkował półkę z książkami i pozbierał naczynia w kuchni. Ale temat Leo Mannheimera nie chciał go opuścić. Około pierwszej, kiedy poszedł do łazienki, żeby się ogolić i nie do końca z zadowoleniem stanąć na wadze, co było jednym z jego nowych zwyczajów, wykrzyknął:

– Cholera jasna, Malin!

Jak mógł to przeoczyć? Nagle zrozumiał, dlaczego firma brokerska Alfreda Ögrena wydawała mu się znajoma. To przecież dawne miejsce pracy Malin. Malin była kiedyś jego miłością, a obecnie pracowała jako rzeczniczka prasowa Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Była żarliwą feministką i w ogóle żarliwym człowiekiem. Kochali się i kłócili z taką samą intensywnością. Wtedy właśnie skończyła pracować jako dyrektor do spraw komunikacji w firmie Alfreda Ögrena.

Malin miała długie nogi, piękne czarne oczy i wyjątkową zdolność pozyskiwania sobie ludzi. Mikael wybrał jej numer. Dopiero po czasie zdał sobie sprawę, że pewnie też dlatego, że lato za oknem tak bardzo kusiło, a on tęsknił za Malin bardziej, niż byłby skłonny przyznać.


W SOBOTY MALIN FRODE nie lubiła swojego telefonu komórkowego. Miała ochotę, żeby to urządzenie się zamknęło i dało jej trochę oddechu. W pracy musiała jednak być bez przerwy dostępna, więc pozostawało zaakceptować sytuację i odbierać telefony z taką samą profesjonalną radością jak zawsze. Wiedziała jednak, że pewnego dnia w końcu eksploduje.

Była samotną matką, przynajmniej o tyle o ile. Niclas, jej były mąż, uważał się za jakiegoś bohatera tylko dlatego, że raz na jakiś czas zajmował się przez weekend swoim synem. Właśnie go odebrał i rzucił:

– No to teraz możesz się zabawić, jak to masz w zwyczaju!

Podejrzewała, że nawiązywał do jej romansów pod koniec małżeństwa. Odpowiedziała sztywnym uśmiechem, przytuliła syna – sześcioletniego Lovego – i powiedziała: „Pa, pa”. Potem jednak ogarnęła ją złość. Kopnęła metalową puszkę na ulicy i zaklęła pod nosem. Do tego dzwonił telefon. Pewnie na świecie był jakiś kryzys. Ostatnio ciągle były jakieś kryzysy. A jednak nie… Okazało się, że to coś znacznie lepszego.

Dzwonił Mikael Blomkvist. Poczuła nie tylko wielką ulgę, ale też coś w rodzaju ssącej tęsknoty. Spojrzała w kierunku Djurgården i samotnej żaglówki sunącej po zatoce. Akurat wyszła na Strandvägen.

– Proszę, proszę, co za zaszczyt – powiedziała.

– Niekoniecznie – odparł Mikael.

– A ja myślę, że tak. Co robisz?

– Pracuję.

– Czyli to co zawsze. Harujesz w pocie czoła.

– Niestety tak.

– Bardziej cię lubię, kiedy leżysz na plecach.

– Sam też chyba to wolę.

– No to się połóż.

– Okej.

Odczekała chwilę.

– Leżysz?

– Oczywiście.

– Prawie bez ubrania?

– Prawie.

– Kłamczuch. Czemu zawdzięczam ten zaszczyt?

– Interesom. Przede wszystkim.

– Bloody bore. Co za nudy.

– Wiem – odparł. – Ale nie potrafię się uwolnić od sprawy ataku hakerów na Finance Security.

– Pewnie, że nie. Od niczego nie potrafisz się uwolnić. Chyba że od kobiet, które stają na twojej drodze.

– Od kobiet też tak łatwo się nie uwalniam.

– To prawda. Jeśli są ci potrzebne jako źródło. Co mogę dla ciebie zrobić?

– Zauważyłem, że jeden z twoich dawnych kolegów także analizował ten atak.

– Kto taki?

– Leo Mannheimer.

– Leo? – odparła Malin.

– Jaki on jest?

– Ma styl. Pod innymi względami też się od ciebie różni.

– Dobrze dla niego.

– Bardzo dobrze.

– Pod jakim względem się różnimy?

– Leo jest…

Pogrążyła się w myślach.

– Jaki?

– Zacznijmy od tego, że nie jest taką pijawką jak ty, szukającą faktów i złoczyńców. To myśliciel, filozof.

– My, pijawki, zawsze byłyśmy dość proste.

– Jesteś okej, Mikael. I masz tego świadomość – odparła. – Ale bardziej przypominasz kowboja. Nie masz czasu stać i się zastanawiać jak stary dobry Hamlet.

– Czyli Leo Mannheimer jest Hamletem.

– W każdym razie nie powinien był trafić do branży finansowej.

– A do jakiej?

– Do muzycznej. Gra na pianinie jak bóg. Ma słuch absolutny i jest niewiarygodnie utalentowany. Pieniądze niespecjalnie go cieszą.

– Niezbyt dobrze dla gościa od finansów.

– No nie najlepiej. Pewnie chodzi o to, że już od dzieciństwa był aż nazbyt dobrze ustawiony. Nie ma w sobie tego głodu. Dlaczego się nim interesujesz?

– Ma ciekawe przemyślenia na temat ataków hakerskich.

– Może i tak. Ale nie znajdziesz na niego żadnych haków, jeśli tak ci się wydaje.

– Dlaczego tak mówisz?

– Bo pilnowanie tych kolesi należy do moich obowiązków, a poza tym, szczerze mówiąc…

– Tak?

– …wątpię, czy Leo potrafi być naprawdę nieuczciwy. Zamiast robić różne machlojki, siedzi zdołowany w domu i gra na akordeonie.

– Dlaczego w takim razie jest w tej branży?

– Ze względu na starego.

– Jego stary to szycha.

– Z całą pewnością. Ale to także najlepszy przyjaciel Alfreda Ögrena i zapatrzony w siebie kretyn. Upierał się, żeby Leo został geniuszem finansów, przejął jego udziały w firmie Alfreda i zbudował sobie wielką pozycję w szwedzkiej gospodarce. A Leo… Cóż mogę powiedzieć…

– Nie wiem.

– Jest trochę słaby. Dał się przekonać, no i naprawdę nie szło mu źle. Nigdy nie zrobił nic niewłaściwego. Ale może też nie wykazał się taką błyskotliwością, jakiej można by od niego oczekiwać. Brak mu motywacji i pragnienia. Kiedyś mi powiedział, że czuje się, jakby zabrano mu coś ważnego. Nosi w sobie jakąś zadrę.

– Zadrę?

– Jakieś gówno z dzieciństwa. Nigdy nie byłam z nim wystarczająco blisko, żeby to do końca zrozumieć, nawet jeśli przez krótki okres…

– Co takiego?

– Nic, drobnostka, to była chyba tylko taka zabawa.

Mikael postanowił nie pytać dalej.

– Czytałem, że podróżował.

– Tak, po śmierci matki.

– Na co zmarła?

– Na raka trzustki.

– Ciężka sprawa.

– A jednak myślałam, że to będzie dla niego dobre.

– Dlaczego?

– Bo rodzice nie dawali mu spokoju i wciąż zatruwali mu życie. Miałam nadzieję, że wykorzysta okazję, wyrwie się ze świata finansów i zacznie grać na pianinie czy cokolwiek. Wiesz, tuż zanim skończyłam pracować u Alfreda Ögrena, Leo czerpał z życia garściami. Nigdy tego do końca nie zrozumiałam. W pewnym okresie wcale nie był smutasem. Ale potem…

– Co potem?

– Miał większy dół niż kiedykolwiek. Aż przykro było patrzeć.

– Jego mama wtedy żyła?

– Tak, ale już niedługo.

– Dokąd potem wyjechał?

– Nie wiem. Nie było mnie już w firmie. Ale trochę się łudziłam, że ta podróż będzie początkiem jego wyzwolenia.

– A tymczasem wrócił do Alfreda Ögrena.

– Nie miał odwagi się wyrwać.

– Zaczął prowadzić wykłady.

– Może to jest krok w dobrym kierunku – stwierdziła Malin. – Co cię interesuje?

– On dostrzega pewne schematy psychologiczne. Analizuje atak w Brukseli na tle innych znanych kampanii dezinformacyjnych.

– Rosyjskich, prawda?

– Według niego tak wygląda współczesny sposób prowadzenia wojny. Uważam, że to ciekawe.

– Kłamstwo jest bronią.

– Kłamstwo jako sposób na szerzenie chaosu i dezorientacji. Kłamstwo jako alternatywa dla przemocy.

– Czy nie zostało potwierdzone, że atakiem zawiadywano z Rosji? – spytała Malin.

– Owszem, ale nikt nie wie, kto dokładnie w Rosji za tym stoi, a panowie z Kremla oczywiście zapewniają, że są niewinni.

– Podejrzewasz swoją dawną ekipę, Spiderów?

– Przeszło mi to przez myśl.

– Trudno mi sobie wyobrazić, że Leo mógłby ci przy tym pomóc.

– Może i nie, ale chciałbym…

Nagle wydawał się rozkojarzony.

– Zaprosić mnie na drinka? – dokończyła. – Skąpać mnie w komplementach, wyrazach uwielbienia i drogich prezentach? Zabrać do Paryża?

– Co?

– Paryż. Takie miasto w Europie. Mówią, że jest tam słynna wieża.

– Jutro na scenie muzeum Fotografiska odbędzie się wywiad z Leo – powiedział Mikael, jakby jej nie słuchał. – Poszłabyś ze mną? Może się czegoś nauczymy.

– Nauczymy? Mikael, do cholery! Tylko tyle masz do zaoferowania kobiecie w potrzebie?

– W tej chwili tak – powiedział. Znów brzmiał, jakby błądził myślami, co tylko jeszcze bardziej ją ubodło.

– Blomkvist, jesteś kretynem! – wysyczała i przerwała rozmowę.

Stała na środku ulicy i kipiała od dobrze znanego gniewu, który jakimś trafem pasował też do niego.

Ale szybko się uspokoiła, i to nie z powodu Mikaela, lecz pewnej myśli, czegoś, co jej się przypomniało. Zobaczyła przed oczami Leo Mannheimera, późną nocą, w jego gabinecie w firmie Alfreda Ögrena, piszącego na papierze w kolorze piasku. W tej scenie była jakaś myśl, która dryfowała teraz nad Strandvägen niczym mgła. Malin przystanęła zamyślona. Po krótkiej chwili ruszyła w dół w kierunku Dramaten i hotelu Berns, przeklinając byłych mężów, dawnych kochanków i innych przedstawicieli męskiego rodu.


MIKAEL ZROZUMIAŁ, że popełnił gafę, i zaczął się zastanawiać, czy nie zadzwonić jeszcze raz, żeby przeprosić Malin i może zaprosić ją na kolację. W końcu jednak się na to nie zdobył. Tysiąc jeden myśli obudziło się do życia w jego głowie. Zamiast do Malin, zadzwonił do Anniki Giannini, która była nie tylko jego siostrą, ale także adwokatem Lisbeth. Może znała odpowiedź na pytanie, na co poluje jej klientka. Tyle że nikt nie traktował tajemnicy służbowej z taką powagą jak ona… Uznał jednak, że powinna udzielić informacji, jeśli to może być korzystne dla jej klientki.

Annika nie odbierała. Oddzwoniła pół godziny później i natychmiast potwierdziła, że w zachowaniu Lisbeth coś się zmieniło. Uważała, że to przez sytuację w pawilonie bezpieczeństwa. Lisbeth widziała, co się dzieje, i zdawała sobie sprawę, że to wcale nie jest bezpieczne miejsce. Z tego powodu Annika obstawała przy przeniesieniu jej gdzie indziej, tyle że Lisbeth oczywiście odmawiała. Mówiła, że ma sprawy do załatwienia. Utrzymywała, że to nie ona jest w niebezpieczeństwie, tylko inni, przede wszystkim pewna młoda kobieta, niejaka Faria Kazi. W domu była ofiarą przemocy związanej z kwestiami honoru, prześladowano ją także w więzieniu.

– To ciekawa sprawa – oznajmiła Annika. – Chciałabym się jej podjąć. Równie dobrze możemy mieć w tej sprawie wspólny interes, Mikael.

– Jak to?

– Wy zdobędziecie dobry temat, a ja pomoc przy researchu. Mam wrażenie, że coś tu się nie zgadza.

Mikael nie podjął wątku.

– Słyszałaś coś jeszcze na temat pogróżek pod adresem Lisbeth? – zapytał.

– Właściwie to nie. Tylko wtedy usłyszałam, że źródeł jest niepokojąco wiele i że przez cały czas wspomina się o siostrze Lisbeth i jej bandytach w Rosji, a także o gangu motocyklowym ze Svavelsjö.

– Co robisz w tej sprawie?

– Wszystko, co mogę, Mikael. A co myślałeś? Zauważyłam, że więzienie wzmocniło nadzór nad nią. W tej chwili nie widzę żadnego bezpośredniego zagrożenia. Było jednak pewne zdarzenie, które mogło mieć na nią wpływ.

– Jakie?

– Odwiedził ją staruszek Holger.

– Żartujesz?

– Nie, nie. Sam nalegał na tę wizytę. Sądzę, że to było dla niego ważne.

– Nie wiem nawet, jak mu się udało wejść do Flodbergi.

– Pomogłam mu z formalnościami, a Lisbeth zapłaciła za podróż tam i z powrotem. W samochodzie była pielęgniarka. Wjechał do więzienia na wózku.

– Zdenerwowała ją ta wizyta?

– Chyba nie tak łatwo ją zdenerwować. Holger jest jej bliski, oboje o tym wiemy.

– Nie powiedział nic, co mogłoby ją pchnąć do działania?

– Co by to miało być?

– Może coś na temat przeszłości Lisbeth? Nikt nie zna jej tak jak Holger.

– Nie wspominała o tym. Wydaje się, że jedyne, co ją teraz angażuje, to sprawa tej młodej Farii Kazi.

– Znasz niejakiego Leo Mannheimera?

– Nazwisko brzmi znajomo. Dlaczego pytasz?

– Tak się tylko zastanawiałem.

– Lisbeth o nim wspominała?

– Później opowiem.

– Dobrze, ale jeśli się zastanawiasz, co takiego mógł powiedzieć Holger, najlepiej sam się z nim skontaktuj – oznajmiła Annika. – Lisbeth chybaby się cieszyła, gdybyś teraz poświęcał mu trochę więcej uwagi.

– Zgoda – odparł Mikael.

Po zakończeniu rozmowy natychmiast zadzwonił do Holgera Palmgrena. Było zajęte. Trwało to niedorzecznie długo, a potem nagle nikt nie odbierał. Mikael zaczął się zastanawiać, czy natychmiast nie pojechać na Liljeholmen i nie porozmawiać z nim w cztery oczy. Myślał o zdrowiu Holgera. Był stary i schorowany, miał ostre bóle i potrzebował odpoczynku. Mikael postanowił zaczekać i wrócił do chaotycznych poszukiwań informacji na temat Mannheimerów i Alfreda Ögrena. Znalazł całkiem sporo.

Zawsze tyle znajdował, kiedy szperał głęboko. Nic jednak się nie wyróżniało i nie wydawało się mieć związku ani z Lisbeth, ani z atakiem hakerskim. Postanowił więc zmienić strategię z myślą o starym Holgerze i jego informacjach na temat dzieciństwa Lisbeth. Nie wykluczał, że Leo Mannheimer ma jakiś związek z jej przeszłością, w końcu wspominała o jakichś starych listach z nazwiskami. Dlatego Mikael cofnął się w czasie na tyle, na ile pozwalały internet i bazy danych. Jego uwagę przyciągnął referat z gazety „Upsala Nya Tidning”. Przez krótki czas tekst miał spory zasięg, bo tego samego dnia Szwedzka Agencja Prasowa rozesłała depeszę na jego podstawie. Jak stwierdził, później nie wspominano już o tym wydarzeniu, prawdopodobnie dla dobra jego uczestników. W mediach panował wtedy łagodniejszy klimat, przede wszystkim w stosunku do ludzi z wyżyn społecznych.

Tragiczne wydarzenie miało miejsce przed dwudziestu pięciu laty, w czasie polowania na łosie w lasach Östhammar. Ekipa łowiecka, do której należał ojciec Leo Mannheimera, Herman, weszła do lasu po długim lunchu. Panowie prawdopodobnie wypili parę kieliszków, ale informacje w artykule były zbyt skąpe, żeby można to było stwierdzić z całą pewnością. Rzekomo świeciło ostre słońce i członkowie grupy z różnych powodów postanowili się rozdzielić. W końcu pomiędzy drzewami zauważono dwa łosie i sytuacja zrobiła się trochę nerwowa. Zaczęto strzelać. Jeden z myśliwych, niejaki Per Fält, starszy człowiek, wówczas dyrektor finansowy koncernu Rosvik, zeznał, że źle ocenił kierunek i zestresowały go gwałtowne ruchy zwierzęcia. Wystrzelił, usłyszał krzyk i wołanie o pomoc. Jeden z członków ekipy – młody psycholog Carl Seger – został trafiony w górną część brzucha. Zmarł chwilę później nieopodal małego strumyka.

Wszczęto śledztwo, ale nic nie wskazywało na to, że wydarzenie było czymś więcej niż tylko tragicznym wypadkiem, ani tym bardziej na to, że Alfred Ögren czy Herman Mannheimer mogli się przyczynić do śmierci Segera. A jednak Mikael nie mógł przestać o tym myśleć, zwłaszcza kiedy odkrył, że strzelec Per Fält zmarł rok później i nie pozostawił żony ani dzieci. W nic niemówiącym nekrologu opisano go jako „wiernego przyjaciela” oraz oddanego i lojalnego współpracownika w koncernie Rosvik.

Mikael wyjrzał przez okno i pogrążył się w myślach. Niebo nad wodami Riddarfjärden pociemniało. Nastąpiło załamanie pogody i znów spadł ten przeklęty deszcz. Mikael wyprostował plecy i zaczął rozmasowywać sobie ramiona. Czy zastrzelony psycholog mógł mieć coś wspólnego z Leo Mannheimerem?

Trudno powiedzieć. Mogła to być ślepa uliczka albo po prostu pozbawiony sensu tragiczny wypadek. Mimo to Mikael dowiedział się o psychologu wszystkiego, czego tylko mógł. Nie znalazł wielu informacji. Carl Seger w chwili śmierci miał trzydzieści dwa lata i był świeżo zaręczony. Rok wcześniej na uniwersytecie w Sztokholmie obronił pracę doktorską na temat wpływu zmysłu słuchu na samoocenę. Było to, jak głosił tytuł, „studium empiryczne”.

Nie opublikowano go w sieci i Mikael nie znał wniosków ani tezy, choć Carl Seger nawiązywał do tematu także w innych esejach, które udało mu się znaleźć przez Google Scholar. W jednym z nich opisywał klasyczny eksperyment, którego uczestnicy szybciej się identyfikowali z własnym wizerunkiem, jeśli fotografia była upiększona, i takie właśnie zdjęcia wybierali spośród setek innych. Ludzie szybciej się rozpoznają, jeżeli wyglądają na piękniejszych niż w rzeczywistości. Prawdopodobnie odziedziczyliśmy tę cechę w drodze ewolucji. Przecenianie samego siebie jest korzystne, jeśli szukamy pary albo chcemy zostać przywódcą stada, ale także niesie ze sobą niebezpieczeństwo.

„Nadmierna wiara we własne zdolności naraża nas na ryzyko i hamuje rozwój. Wątpliwości na temat samego siebie odgrywają kluczową rolę w osiąganiu dojrzałości intelektualnej” – pisał Seger i nie brzmiało to szczególnie przełomowo czy oryginalnie. Ale w rozprawie przynajmniej znalazły się interesujące odwołania do badań nad dziećmi i wpływu wiary w siebie na ich rozwój.

Mikael wstał, wyszedł do kuchni, zrobił porządek na blacie i na stole w jadalni. Postanowił, że wysłucha zaplanowanego na następny dzień wystąpienia Leo Mannheimera w siedzibie muzeum Fotografiska. Chciał zbadać tę sprawę na wylot i uznał, że da sobie spokój ze wszystkimi planami spędzania wolnego czasu. Nic więcej pomyśleć nie zdążył, bo rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Nie lubił tego. Uważał, że najpierw należy się zapowiedzieć telefonicznie. Ale poszedł otworzyć.

Późniejsze zdarzenia określał mianem napaści.

Millennium

Подняться наверх