Читать книгу Królewsko obdarowany - Emma Chase - Страница 4
ROZDZIAŁ 2
ОглавлениеELLIE
Jestem starą duszą, jeśli chodzi o muzykę. Winię za to matkę. Jednym z moich najwcześniejszych wspomnień jest to, gdy śpiewała mi kołysankę Led Zeppelin All of My Love. Kiedy piekła ciasta w kuchni rodzinnej kawiarni, która przyjęła nazwę od jej imienia – Amelia – zawsze grało radio. Czasami włączała co innego, ale z głośników najczęściej płynęły poruszające utwory kobiet o wysokich, ochrypłych głosach, zapadając w pamięć jej córek. Pozostawiały po sobie ślad. No przecież kiedy raz usłyszysz Janis Joplin, która na całe gardło śpiewa Me and Bobby McGee, nie zdołasz tego zapomnieć. Tego ranka, tuż po czwartej rano, wybrałam Glorię Laury Branigan. Rozbrzmiewała w moich słuchawkach – optymistyczna i pełna werwy. A dziś przydałoby mi się trochę energii.
Olivia poleciała wczoraj do Wessco, z czego naprawdę szczerze się cieszę. Zasługuje na to, by była wielbioną, rozpieszczaną i adorowaną przez przystojnego, sprośnego księcia o złotym sercu. Liv należy się cały świat, nawet jeśli tylko przez trzy miesiące.
Będę jednak cholernie za nią tęsknić.
Jest jeszcze jeden szczegół… nie spałam przez całą dobę. Nie zmrużyłam oka. I jeśli przeszłość jest prologiem, w przyszłości czeka mnie jeszcze wiele nieprzespanych nocy. Chodzę do ostatniej klasy szkoły średniej, muszę uczyć się do egzaminów, mam kilka projektów do dokończenia oraz zajęcia pozalekcyjne. To czas, w którym powinnam szaleć, by mieć później co wspominać – a teraz w dodatku muszę prowadzić interes.
Kto by miał czas na pieprzony sen?
Podgłaśniam muzykę na telefonie i wrzucam do ust łyżkę rozpuszczalnej kawy, po czym popijam kwaśne, szorstkie granulki łykiem czarnego zimnego kawowego naparu. Rozpuszczalna świetnie działa, jednak nie podajemy jej u nas, bo jest obrzydliwa. Jest skuteczna i wydajna. Uwielbiam kofeinę. Kocham ją. Energię, pobudzenie. Poczucie, że jestem zaginioną kuzynką Wonder Woman i nie ma rzeczy, której nie zdołałabym zrobić.
Zaryzykowałabym wstrzyknięcie jej sobie w żyły, gdyby tylko się dało.
Pewnie sięgnęłabym też po metamfetaminę, gdyby nie skończyło się to zgniłymi zębami, zrujnowanym życiem i prawdopodobnie śmiercią przez przedawkowanie. Jestem licealistką, nie kretynką.
Przełykam ohydny życiodajny roztwór i skupiam uwagę na melodii, kręcę biodrami, poruszam ramionami, podrzucając wielobarwne włosy. Obracam się na palcach i potrząsam pośladkami, mogę nawet wywijać jak baletnica – choć zapytana, zaprzeczę – a wszystko to przy blacie podczas wykładania pysznych, świeżo pokrojonych owoców na ciasta w blachach i rozwałkowywania posypanych mąką kul. Przed otwarciem kawiarni muszę przygotować dwadzieścia cztery ciasta.
Ciasta według przepisów naszej mamy są tym, z czego znana jest Amelia i dzięki czemu nie poszliśmy na dno już wiele lat temu. Przygotowywaliśmy ich około tuzina, ale gdy rozniosły się wieści o romansie siostry z następcą tronu Wessco, fanki rodziny królewskiej, psychostalkerki oraz umiarkowanie zainteresowani przechodnie zaczęli nagle pojawiać się na naszym progu.
Biznes kwitnie, co ma swoje plusy i minusy. Mamy nieco więcej pieniędzy, choć podwoiła się konieczna do wykonania praca, a ponieważ siostry tu nie ma, siła robocza została uszczuplona o połowę. Właściwie więcej niż połowę – bardziej o trzy czwarte, ponieważ tak naprawdę to Olivia za wszystko odpowiadała. Do niedawna całkowicie się obijałam. Właśnie dlatego pozostawałam nieugięta w kwestii jej wyjazdu do Wessco, dlatego zarzekałam się, że zdołam stanąć na wysokości zadania i poradzę sobie ze wszystkim, gdy jej nie będzie. Wiedziałam, że byłam jej dłużniczką.
I jeśli mam dotrzymać umowy, muszę ruszyć tyłek i zapieprzać.
Rozsypuję mąkę na cieście i wałkuję je ciężkim drewnianym wałkiem. Kiedy ma idealny kształt i odpowiednią grubość, obracam wałek i śpiewam do jego rączki – jak w programie Idol.
– Wołają Gloriaaa… – Obracam się. – Ach, ach, ach!
Bez namysłu biorę zamach i rzucam wałkiem jak tomahawkiem… prosto w głowę faceta stojącego na progu kuchni.
Faceta, którego wejścia nie słyszałam.
Faceta, który z niezwykłym opanowaniem chwyta wałek w locie jedną ręką, nawet się nie wzdrygając, gdy ten znajduje się zaledwie centymetr od jego idealnej twarzy.
Gość przechyla głowę w lewo i wygląda zza wałka, by spojrzeć na mnie smętnymi, brązowymi oczami.
– Niezły rzut.
Logan St. James.
Ochroniarz. Twardziel. Najseksowniejszy gość, jakiego widziałam, wliczając w to mężczyzn, których znam z książek, filmów i seriali – zarówno krajowych, jak i zagranicznych. Stanowi perfekcyjną mieszankę chłopaka, który mógłby chodzić do mojej szkoły, z niebezpiecznie seksownym i kusząco tajemniczym mężczyzną. Gdyby połączyć w jedną osobę komiksowego Supermana, Jamesa Deana, Jasona Bourne’a i jakiegoś gościa o gładkiej, wymuskanej brytyjsko-szkockiej aparycji i z wesscońskim akcentem, wyszedłby nam pieprzony Logan St. James. A ja właśnie próbowałam znokautować go przyborem kuchennym – mając na sobie spodenki od piżamy z postaciami z bajki Rick i Morty, koszulkę z Kubusiem Puchatkiem, którą posiadam od piątego roku życia, i kapcie ze SpongeBobem Kanciastoportym.
No i nie mam stanika.
Nie żebym miała co nim zakrywać, mimo to…
– Jezus, Maria i wszyscy święci! – Chwytam się za serce, jak starsza pani z rozrusznikiem.
Logan marszczy brwi.
– Tego jeszcze nie słyszałem.
Cholera, widział mój taniec? Widział podskoki?
Boże, daj mi umrzeć.
Ciągnę za przewód od słuchawek, wyrywając je z uszu.
– Co jest, koleś?! Rób jakiś hałas, gdy wchodzisz, żeby dziewczyna wiedziała, że nie jest sama. Mogłeś mnie przyprawić o atak serca. I mogłam cię zabić swoimi zajebistymi umiejętnościami ninja.
Unosi się jeden kącik jego ust.
– Nie, nie mogłaś.
Odkłada wałek na blat.
– Pukałem do drzwi, by cię nie przestraszyć, ale byłaś zbyt zajęta swoim… występem.
Czerwienię się. Chciałabym rozpuścić się w kałużę na podłodze i wniknąć do wnętrza ziemi.
Logan wskazuje na drzwi kawiarni.
– Nie są zamknięte na zasuwkę. Wydawało mi się, że Marty miał wymienić zepsuty zamek.
Odwracam się z ulgą, że nie muszę na niego patrzeć, i wyciągam nową blokadę z szuflady – będącą wciąż w opakowaniu.
– Kupił, ale mieliśmy tyle roboty, że nie miał czasu zamontować.
Logan bierze ją ode mnie i obraca w palcach.
– Zajmę się tym.
– Potrzebujesz śrubokręta?
– Nie, mam narzędzia w samochodzie.
Opieram łokieć o blat, unosząc głowę, by spojrzeć na Logana. Jest naprawdę wysoki. I nie dlatego, że sama mam metr pięćdziesiąt pięć. On jest naprawdę wysoki i smukły niczym drzewo. I dobrze zbudowany – czarna koszula skrywa szeroką pierś. Chłop jak dąb.
– Jesteś jak skaut, co?
Próbuję flirtować, choć to pewnie tylko trochę mniej skuteczne niż „Przyniosłam arbuza” z filmu Dirty Dancing.
Jego usta znów wykrzywiają się z jednej strony.
– Chyba jednak nie.
W jego tonie jest coś zadziornego i mocno zakazanego, pod wpływem czego przyspiesza moje serce, a usta chciałyby się otworzyć.
Aby ukryć reakcję mojego ciała, kiwam energicznie głową.
– No tak, ja też nie. Nigdy nie byłam….
Zbyt energicznie.
Tak energicznie, że mój łokieć zsuwa się z pokrytego mąką blatu i niemal nokautuję samą siebie, upadając. Logan jednak jest nie tylko wielki i krzepki, lecz także szybki. Na tyle, by złapać mnie za rękę i podtrzymać w pasie, nim uderzę skronią o grubą deskę do krojenia.
– Nic ci się nie stało, Ellie?
Pochyla się, przyglądając mi się uważnie, i posyła mi spojrzenie, które będę widzieć dziś w snach… Zakładając, że w ogóle zasnę. I, wow, Logan ma świetne rzęsy. Gęste, kruczoczarne, długie. Założę się, że to nie jedyny element jego ciała, który jest długi…
By potwierdzić moje domysły, opuszczam wzrok ku ziemi obiecanej, gdzie jego spodnie są wystarczająco ciasne – ten ochroniarz, jeśli ma służbową broń w kieszeni, z pewnością nosi w spodniach magnum.
Mniam.
– Tak, nic. – Wzdycham. – Jestem… no wiesz… zmęczona. Ale wszystko okej. Całkowicie spoko.
Otrząsam się. Dosłownie.
Kiwa głową i się odsuwa.
– Naprawię teraz zasuwkę. Później dam ci klucz do zamka. Noś go i nie zgub. Od teraz będziesz zamykać za sobą drzwi, gdy stąd wyjdziesz, a także gdy będziesz tu sama. Zrozumiano?
Ponownie przytakuję. Livvy musiała z nim rozmawiać. To nie moja wina, że klucze ode mnie uciekają. Kładę je w takim miejscu, bym później wiedziała, gdzie się znajdują… Ale, przysięgam na Boga, że dostają nóżek i dają dyla.
Cwane, małe, magiczne gnojki.
***
Po wyjęciu ostatniego ciasta z piekarnika i odłożeniu go na kratkę do schłodzenia, biegnę na górę, by przebrać się do szkoły. Nie mam czasu na dłuższe przygotowania ani tylu ciuchów, co niektóre koleżanki, ale z tego, co znajduje się w mojej szafie, komponuję zestaw: ciemne jeansy i prześwitujący jasnoróżowy top z krótkim rękawem, a pod niego wkładam białą koszulkę na ramiączkach. Dodaję do tego czarne baleriny i czarną skórzaną kurtkę, którą znalazłam w tamtym roku w sklepie z używaną odzieżą.
Lubię biżuterię, lubię dzwonić, gdy idę – jakbym była żywą szafą grającą. Zakładam więc na każdy palec po tanim pierścionku, na nadgarstki jeszcze tańsze bransoletki i długi srebrny naszyjnik.
Nie maluję się, nie przyciemniam blond brwi brązową kredką jak Kylie Jenner – skończyłabym, wyglądając jak jakaś przerażająca zabójczyni. Używam jednak korektora pod oczy – całej tubki – i nakładam tusz na rzęsy, a także różowy błyszczyk na usta.
Kiedy kilka minut przed szóstą rano wychodzę bocznymi schodami, Logan po skończonej naprawie zamka rozmawia w kuchni z naszym kelnerem Martym.
Marty McFly Ginsberg nie jest tylko pracownikiem – jest naszym starszym bratem mającym innych rodziców. Jest ciemnoskórym żydem gejem, który jest dosłownie zajebisty. Bombowy.
– Cześć, laska. – Tuli mnie. Gość nie krępuje się w tej kwestii. – Jak się miewasz? Liv się odzywała?
Kiwam głową.
– Wysłała ci zdjęcie swojego pokoju?
Marty wzdycha.
– Jakby umarła i poszła do nieba pełnego Nate’a Berkusa. – Odgarnia mi zielone pasemko włosów. – Jak było wieczorem?
– Dobrze. – Ziewam przeciągle. – Nie spałam, ale to nic nowego.
Marty mieli ziarna kawy, napełnia dwa filtry i zaczyna parzyć pierwsze filiżanki.
– Jak się trzyma tata?
– Chyba dobrze. Nie wrócił do domu.
Nie jest to nagminne, ale zdarza się zbyt często. Jednak nie jest to kłopot. Przynajmniej nie dla mnie.
Logan powoli odwraca się w moją stronę.
– To znaczy?
Wzruszam ramionami.
– Wciąż nie dotarł do domu. Pewnie zdołował się wyjazdem Liv, upił i zasnął w barze Mulligana lub na którejś ławce pomiędzy pubem a domem. Czasami tak bywa.
W oczach ochroniarza pojawiają się iskry, jakby za nimi płonął ogień.
– Mówisz mi, że spędziłaś noc sama na piętrze, gdy na parterze przez cały ten czas miałaś niezamknięte drzwi?
– Tak. Ale był ze mną Bosco.
Mój pies to mieszanka shih tzu i ratlerka. Raczej nie jest materiałem na psa stróżującego, no chyba że chciałby śmiertelnie wystraszyć intruza swoim odrażająco uroczym pyskiem. Ale gdyby rabuś próbował zwędzić parówki z naszej lodówki, nie dałby mu ujść z życiem. Bosco za kiełbaskę jest w stanie rozszarpać gardło.
– To nic takiego.
Ochroniarz patrzy na Marty’ego, wymieniając z nim sekretne męskie spojrzenie. Kiedy spogląda na mnie, wyraz jego twarzy tężeje tak samo jak jego głos. Jest naprawdę wkurzony.
– Będziemy się zmieniać. Ja i chłopaki. Możemy przebywać w kawiarni, jeśli nie chcesz nas na górze, ale od teraz ktoś będzie tu z tobą przez całą dobę. Nie zostaniesz tu ponownie sama, tak?
Kiwam powoli głową, czując ciepło rozprzestrzeniające się w żyłach, jakby moja krew została nasycona węglem.
– Okej.
Zatem ktoś będzie mnie pilnował.
Nie zrozumcie mnie źle, moja siostra zasłoniłaby mnie własnym ciałem przed kulą, po czym pobiłaby osobę, która by strzelała, ale to zupełnie co innego.
To o wiele seksowniejsze. Bardziej w stylu Tarzana. I kojące. Jestem priorytetem tego przystojnego twardziela, który będzie się o mnie troszczył, chronił mnie… jakby to była jego pieprzona praca.
Tak właśnie jest.
Od Liv wiem, że Nicholas dusi się przy swojej nieustannej ochronie. Dla mnie to jednak… naprawdę fajne.
W bocznej uliczce słychać silnik ciężarówki.
– Przywieźli drożdżówki – mówi Marty. – Jeśli dostawca znów spróbuje wcisnąć nam zmiażdżone, będę musiał zgnieść kilka czaszek. – Strzela palcami. – Zaraz wracam.
Idzie do tylnych drzwi, gdy do kuchni wchodzi moja przyjaciółka Marlow.
– Cześć, stara. Gotowa do wyjścia?
– Tak, za pięć minut.
Marlow pochodzi z zamożnej rodziny. Jej tata zarządza funduszem hedgingowym i jest fiutem. Jej mama jest piękną i smutną kobietą, która nie rozstaje się z kieliszkiem pinot grigio. Nie posłali córki do prywatnej szkoły, mimo że ich na to stać, ponieważ chcieli, by dziewczyna miała „charakter”. Odznaczała się bystrością ulicy.
Nie wiem, czy to wynik publicznego systemu nauczania, czy też naturalnie jej to przyszło, ale jeśli miałabym postawić kasę na laskę, która będzie rządzić światem, zdecydowałabym się na Marlow.
– Frontowe drzwi są zamknięte, co się stało?
– Logan naprawił zamek – mówię.
Jasnoczerwone usta w kształcie serca rozciągają się w szerokim uśmiechu.
– Dobra robota, Kevinie Costnerze. Powinieneś jej przykleić klucz do czoła, chociaż i tak by go zgubiła.
Ma ksywki również dla innych, jej ulubiony ochroniarz Tommy Sullivan wchodzi chwilę później, na co dziewczyna rzuca:
– Cześć, Smakołyku. – Nawija miodowe kręcone włosy na palec, wysuwając biodro i przechylając głowę, jak pin-up girl.
Flirciarz Tommy puszcza do niej oko.
– Cześć, śliczna nieletnia dziewuszko. – Kiwa głową do Logana i uśmiecha się do mnie. – Lo… Dzień dobry, panno Ellie.
– Cześć, Tommy.
Marlow wysuwa się naprzód.
– Trzy miesiące, Tommy. Trzy miesiące, aż będę dorosła, a wtedy cię uwiodę, wykorzystam i porzucę.
Ciemnowłosy diabeł szczerzy zęby w uśmiechu.
– To pomysł na idealną randkę. – Wskazuje na tylne drzwi. – A teraz, jesteśmy gotowi na zabawny, pełen nauki dzionek?
Jeden z ochroniarzy zaczął odprowadzać mnie do szkoły, gdy prasa, a także wszyscy wokół, zwariowali na punkcie wciąż niepotwierdzonego statusu związku Olivii i Nicholasa. Ochrona pilnuje, by nikt mnie nie zaczepiał, a gdy pada, wożą mnie w kuloodpornym samochodzie, więc to naprawdę cudne.
Zabieram z lady cholernie ciężką torbę.
– Nie wierzę, że wcześniej o tym nie pomyślałam. Ellie, powinnaś wyprawić dziś wielką imprezę! – mówi Marlow.
Tommy i Logan, nawet gdyby ćwiczyli, nie mogliby się lepiej zsynchronizować, mówiąc:
– Nie ma mowy.
Marlow unosi ręce wewnętrzną częścią dłoni do góry.
– Powiedziałam „imprezę”?
– Wielką imprezę – poprawia Tommy.
– Nie, nie ma mowy. To znaczy, chodziło mi o to, że powinnyśmy zaprosić przyjaciół, z którymi mogłybyśmy spędzić czas. Kilku przyjaciół. To rozsądne. Niemal jak… grupa, z którą mogłybyśmy się uczyć.
Bawiąc się naszyjnikiem, odpowiadam:
– Dobry pomysł.
Urządzanie imprezy podczas nieobecności rodziców to licealny rytuał. A po tych wakacjach Liv prawdopodobnie nigdzie już nie pojedzie. Teraz albo nigdy.
– To okropny pomysł. – Krzywi się Logan.
Wygląda trochę strasznie, gdy ma ten grymas, mimo to nadal jest seksowny. Zapewne jeszcze seksowniejszy.
Marlow podchodzi o krok, nie obawiając się niczego.
– Nie możesz jej zabronić, nie na tym polega twoja praca. To podobna sytuacja do tej, kiedy bliźniaczki Busha zostały złapane w barze z fałszywymi dokumentami albo gdy Malia, córka Obamy, została przyłapana na paleniu zioła na festiwalu Coachella. Chłopaki z Secret Service nie mogły ich powstrzymać. Ochroniarze mieli tylko pilnować, by nie zginęły.
Tommy wkłada ręce do kieszeni, jest wyluzowany, będąc jednocześnie twardzielem.
– Możemy zadzwonić do jej siostry. Założę się, że powstrzyma ją nawet przez ocean.
– Nie! – Wzdrygam się. – Nie, nie kłopoczcie Liv. Nie chcę jej martwić.
– Moglibyśmy pozabijać deskami pieprzone drzwi i okna – sugeruje Logan.
Przesuwam się przed dwóch ochroniarzy i próbuję się bronić.
– Rozumiem, dlaczego się przejmujecie, okej? Ale mam pewne motto. Pragnę wyssać cytrynę.
Tommy wytrzeszcza oczy.
– Co wyssać?
Śmieję się, kręcąc głową. Chłopcy to głupole.
– Znasz powiedzenie: „Kiedy życie daje ci cytryny, zrób lemoniadę”? Cóż, chcę osuszyć te cytryny.
Żadnemu to chyba nie imponuje.
– Chcę przeżyć jak najwięcej, doświadczyć wszystkiego, co ma do zaoferowania świat, bez względu na to, czy to dobre, czy też złe. – Unoszę nogawkę jeansów, by pokazać kostkę, na której mam wzór cytryny. – Widzicie? Kiedy skończę osiemnaście lat, zrobię sobie prawdziwy tatuaż, który będzie mi przypominał, by żyć tak mocno, szybko, intensywnie, jak tylko zdołam, i by nie brać niczego za pewnik, a zaproszenie tu dziś przyjaciół stanowi element tego postanowienia.
Przeskakuję wzrokiem pomiędzy nimi. Tommy mięknie – czuję to. Logan to jednak nadal nieprzenikniona ściana.
– Impreza będzie mała. Cicha, przyrzekam. Wszystko będzie pod kontrolą. A poza tym, cały czas tu będziecie. Co może pójść nie tak?
***
Wszystko.
Cholera, wszystko idzie nie tak.
O wpół do jedenastej wieczorem kawiarnia wypełniona jest osobami stojącymi ramię w ramię. I nie znam żadnej z nich. Na stolikach stoją puste butelki po piwie i mocniejszych trunkach, w kuchni śmierdzi marychą. Jakim cudem się w to wpakowałam? Dlaczego mnie to spotkało? I gdzie, u licha, jest Marlow?
Przepycha się obok mnie marynarz.
Tak, prawdziwy pieprzony marynarz – jak Popeye – cały ubrany na biało. A nie ma nawet święta floty!
– Też go widzisz? – mamroczę do Logana, który tak mocno się złości, że ten grymas na twarzy może mu zostać na zawsze. A i tak byłby cholernie seksowny.
– Mówiłem, że to zły pomysł – warczy.
Tupię. Ponieważ jestem dorosła. Prawie.
– Nie powinieneś tego mówić! Nie powinieneś rzucać: „A nie mówiłem?”, to niegrzeczne!
– Mam w dupie grzeczność, musisz mnie słuchać. Od tej chwili będziesz robić, co ci powiem, rozumiesz?
Na końcu języka mam pytanie, co się stanie, jeśli tego nie zrobię. Da mi klapsa? Zwiąże mnie? Przykuje do siebie kajdankami? Jeśli takie mają być konsekwencje nieposłuszeństwa Agentowi Specjalnemu Seksowna Buźka, stanę się bardzo, bardzo niegrzeczną dziewczynką.
Zanim jednak mam okazję zapytać go o to, z mojej wspaniałej, seksownej fantazji wyrywa mnie hałas dobiegający z kuchni i wrzuca bezpośrednio do beznadziejnej rzeczywistości.
Muzyka jest głośna, drewniane krzesła aż podskakują, kwestią czasu pozostaje, zanim sąsiedzi wezwą gliny. Jestem zmęczona i, ja pierdzielę, zjadają mi ciasta! Widzę troje, nie, czworo ludzi, którzy rozmawiają, jednocześnie wkładając do ust kawałki moich wypieków. Głupole!
– Masz rację. Dosyć tego. Wyjmijmy wtyczkę.
Logan przewraca brązowymi oczami.
– W końcu.
Wykręcam sobie dłonie, przerabiając to w myślach.
– Może mógłbyś gwizdnąć na palcach, by zwrócić uwagę wszystkich? A ja stanę na krześle i podziękuję im za przybycie. Byłoby świetnie. Mam nadzieję…
W tej właśnie chwili uświadamiam sobie, że Logan nie słucha, bo nie stoi już przy mnie. Znajduje się przy sprzęcie grającym i wyłącza muzykę. Układa dłonie przy ustach.
– Wypierdalać!
Subtelność nie jest mocną stroną Logana St. Jamesa.
***
– Wiesz, mógłbyś pomóc.
Po wyjściu wszystkich osób Logan posłał Tommy’ego do domu, mówiąc, że weźmie nocną wartę, a któryś z chłopaków zmieni go rano. Chciał mieć pewność, że wszystko „wróci na swoje miejsce”.
Mam wrażenie, że Logan nie jest zbyt dobry w pozostawianiu spraw w rękach innych.
– Dlaczego miałbym to zrobić? – pyta, opierając się o ścianę, przesuwając palcem po ekranie telefonu. – Mówiłem, byś nie urządzała tej przeklętej imprezy.
Dzięki Zeusowi, że odrobiłam zadanie domowe zaraz po szkole, w przerwach od przygotowywania zamówień w kuchni. Mam jutro na czwartej lekcji egzamin, ale mogę pouczyć się podczas lunchu. Znajduję się w tej chwili na czworakach, zdrapując i myjąc lepiące się, wdeptane w podłogę ciasta. Śmietniki pękają w szwach, ale kuchnia jest czysta, stoliki wytarte. Została mi tylko podłoga.
– Dżentelmen by pomógł.
– Nie jestem dżentelmenem i nie szoruję pieprzonych podłóg.
– Miło.
Przechyla głowę na bok, jakby chciał powiedzieć coś innego, ale nim ma szansę, wchodzi mój tata.
Pojawia się po dwóch dniach nieobecności.
Zatacza się – nie jest zalany w trupa, ale nie potrafi ustać na nogach i patrzeć przed siebie. Tata, podobnie jak Logan, jest wysoki, dobrze zbudowany i mimo pewnej surowości w wyglądzie i widocznego przepracowania również jest przystojny. Jest człowiekiem, który bierze prysznic po pracy, a nie przed nią. A przynajmniej kiedyś tak było.
Teraz, zwłaszcza kiedy przychodzi zawiany, garbi się, przez co wygląda na starszego. Flanelową koszulę ma pogniecioną i brudną, a szpakowate włosy opadają mu na oczy.
– Co to, Ellie? – bełkocze.
Najdziwniejsze jest to, że chciałabym, by na mnie nakrzyczał. Dał mi szlaban. Odebrał komórkę, jak zrobiłby każdy normalny rodzic, prawdziwy ojciec… który by się troszczył.
– Zaprosiłam tu, eee, kilka osób. Impreza wymknęła się trochę spod kontroli. Do jutra wszystko uprzątnę.
Nawet na mnie nie patrzy. Kiwa tylko głową, co zauważam jedynie dlatego, że mu się przyglądam.
– Idę spać. Wstanę, by pomóc Marty’emu, kiedy pójdziesz do szkoły.
Zatacza się pomiędzy stolikami i wchodzi przez wahadłowe drzwi do kuchni, po czym kieruje się na schody, żeby trafić do mieszkania na górze.
Zwieszam głowę i wracam do mycia podłogi.
Chwilę później, nie patrząc na Logana, mówię:
– Nie musisz tego robić, wiesz?
– Czego nie muszę?
– Martwić się. Jesteś spięty, jakbyś sądził, że tata mnie skrzywdzi, a on przecież ledwo ma energię, by cokolwiek do mnie powiedzieć. Nigdy mnie nie uderzył.
Mężczyzna przygląda mi się uważnie, jakby potrafił przejrzeć mnie na wskroś i czytać mi w myślach.
– Nie muszą być to jego pięści. Skrzywdzić można na wiele sposobów. Prawda?
Zazwyczaj mi to nie przeszkadza. Nie dopuszczam tego do siebie, ale kilka ostatnich dni zaburzyło rutynę. W moich oczach pojawiają się łzy.
– Nienawidzi mnie – mówię prosto z mostu, ale zaczynam szlochać, aż drżą mi ramiona. – Tata mnie nienawidzi.
Logan marszczy brwi, chwilę później nabiera głęboko powietrza, po czym z zadziwiającą jak na tak masywnego człowieka gracją podchodzi, siada przy mnie na podłodze, ugina nogi, opiera łokcie na kolanach, a plecy o ścianę.
Przysuwa się i szepcze łagodnie:
– Nie wydaje mi się, by była to prawda.
Kręcę głową i ocieram policzki.
– Nie rozumiesz. Byłam chora. W noc, gdy zginęła mama, bolało mnie gardło i kaszlałam. Narzekałam na to. Apteka na naszej ulicy była zamknięta z powodu remontu, więc mama pojechała metrem. – Kiedy mieszkasz w mieście, rodzice dość wcześnie rozmawiają z tobą o ważnych rzeczach. Jedną z nich jest to, że żadne pieniądze czy kosztowności nie są warte twojego życia. Jeśli ktoś ich od ciebie żąda, oddajesz je. Można je zastąpić, osoby niekoniecznie. – Kilka lat temu napisał do nas z więzienia. Ten, który to zrobił. Przeprosił, twierdził, że nie chciał jej zastrzelić, że broń… po prostu wypaliła. – Spoglądam na Logana, który patrzy i słucha uważnie. – Nie wiem, dlaczego niektórzy uważają, że rodzina ofiary poczuje się po czymś takim lepiej. Po przeprosinach. Po zapewnieniu, że nie chciał zrobić tego, co zrobił. Nam ta wiedza nie pomogła. Jeśli już, to udowodniła tylko, że mama znalazła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. I to… że gdybym nie istniała, miłość życia taty wciąż by tu była. Nie staram się dramatyzować, stwierdzam tylko fakty. I właśnie dlatego on nie może na mnie patrzeć.
Milczymy przez dłuższą chwilę. Ja siedzę na piętach, Logan patrzy przed siebie. Pociera kark i mówi:
– Wiesz, mówią, że New Jersey jest ciemną stroną Ameryki.
– Zawsze uważałam, że to niesprawiedliwe. Lubię Jersey.
– Dorastałem w East Amboy, które jest plamą na honorze Wessco.
Parskam krótkim śmiechem.
– Był taki facet, wszyscy nazywali go Wino Willie. Całe dnie żebrał, włóczył się po mieście, szukając po kanałach jakichś drobnych, po czym kupował największą i najtańszą butelkę alkoholu, jaką mógł dostać. – Monotonny głęboki głos Logana z nieznacznym akcentem jest kojący niczym mroczna kołysanka. – Ale nie zawsze był Wino Williem. Kiedyś był Williamem, który miał ładną żonę i troje małych dzieci. Byli biedni, wszyscy byliśmy niezamożni, a mężczyzna mieszkał z rodziną w niewielkiej kawalerce na trzecim piętrze budynku, który się rozpadał. Mimo to byli szczęśliwi. – Smutnieje. – William pracował na nocną zmianę w supermarkecie, rozładowując towar z ciężarówek i układając go na regałach. Pewnego razu pocałował żonę na do widzenia, wcześniej położył dzieci do łóżek, a kiedy wrócił do domu z pracy… wszystko, co kochał, wszystko, dla kogo żył, obróciło się w popiół. – Sapię, ale się nie odzywam. – Wybuchł pożar wywołany spięciem w instalacji elektrycznej, a jego rodzina zginęła, uwięziona w mieszkaniu. Przeżył tylko najstarszy syn, Brady, który był mniej więcej w moim wieku. Zdołał wyskoczyć przez okno, nim się zaczadził. Złamał nogę, ale przeżył. Można by pomyśleć, że tracąc wszystkich innych, William powinien mocniej zatroszczyć się o chłopaka. Nigdzie go nie puszczać, mieć go na oku. – Wzrusza ramionami. – Ale zamiast tego, kiedy tylko Brady wyszedł ze szpitala, William zadzwonił do opieki społecznej, zrzekł się władzy rodzicielskiej i pozbył się jedynego potomka. – Kręci głową, jego głos mięknie, gdy to wspomina. – Kiedy przyjechały po niego służby, był to najsmutniejszy widok, jaki w życiu widziałem. Brady skakał o kulach po chodniku, płacząc i błagając ojca, by ten pozwolił mu zostać. Willie nawet się nie odwrócił. Nie pożegnał się. Po prostu odszedł i… zaczął szukać drobnych.
– Dlaczego? – pytam wkurzona, żałując chłopaka, którego nawet nie znam. – Dlaczego to zrobił?
Ochroniarz patrzy mi w oczy.
– Aby ukarać samego siebie, ponieważ nie było go przy bliskich, gdy go potrzebowali. Zawiódł ich, nie ochronił, a to najgorsza zbrodnia, jakiej może się dopuścić mężczyzna. Jeśli nie potrafił ochronić tego, co dla niego najcenniejsze… nie zasługiwał na to.
– Ale to nie była jego wina.
– On postrzegał to inaczej. – Jego głos jest miękki, łagodny. – Widziałem twarz twojego ojca, gdy byłaś blisko, Ellie. On cię nie nienawidzi. Bez względu na to, czy to dobre, nienawidzi samego siebie. Przypominasz mu o wszystkim, co cenne, czego nie umiał ochronić. Zatonął tak głęboko w swoim własnym bólu, że nie dostrzega cierpienia córek oraz tego, że im go dokłada. Jest słaby, smutny i skupiony tylko na sobie, ale to wszystko jego wina, wiesz? To nie ma z tobą nic wspólnego.
Niczego to nie zmienia. Niczego nie polepsza. Jednak dźwięk tych słów z ust kogoś z zewnątrz – kto nie ma z tym nic wspólnego, kto nie ma powodu, aby kłamać – sprawia… że to trochę mniej trudne.
W tej samej chwili dopada mnie zmęczenie. Uderza we mnie niczym woda podczas powodzi, zalewając mocno i powalając na ziemię. Czuję się, jakbym miała siedemdziesiąt, a nie siedemnaście lat. Cóż, przynajmniej tak właśnie wyobrażam sobie podeszły wiek.
Ziewając, zakrywam usta grzbietem dłoni.
– Idź spać, dziewczyno. – Logan wstaje, otrzepuje spodnie i bierze leżącą na podłodze miotłę. – Dokończę sprzątanie.
Gramolę się z klęczek.
– Wydawało mi się, że nie zamiatasz pieprzonych podłóg.
Puszcza do mnie oko, czym w małej ciemnej kawiarni kradnie mi na zawsze kawałek serca.
– Dla ciebie zrobię wyjątek.
Zaczyna zamiatać, więc odchodzę, ale zatrzymuję się w drzwiach do kuchni.
– Dzięki. Za wszystko.
Patrzy na mnie przez chwilę, po czym kiwa głową.
– Nie musisz mi dziękować. Wykonuję swoją pracę.