Читать книгу Królewsko obdarowany - Emma Chase - Страница 5

ROZDZIAŁ 3

Оглавление

LOGAN

Przez następne tygodnie wypracowujemy rutynę. Biorę wczesnoporanne zmiany, gdy Ellie jest w kawiarni, po czym pomagam Marty’emu w kuchni w przygotowywaniu zamówień, zmywaniu naczyń, a Tommy jedzie lub idzie z dziewczyną do szkoły. Nie jest to najszlachetniejsze zajęcie na świecie, ale nie nudzę się, czas szybko mi leci. Zostaję do obiadu, kiedy to któryś z pozostałej dwójki – Cory lub Liam – przejmuje ode mnie nocną zmianę.

Lubię rutynę, jest przyjemna, przewidywalna, łatwa do ogarnięcia. Wszystko jest takie samo, dzień w dzień.

Oprócz piosenek. Tych, które puszcza Ellie w kuchni na cały regulator o czwartej nad ranem, gdy piecze. Te się zmieniają, jakby miała niekończącą się playlistę. Niektóre chyba lubi bardziej niż inne, bo włącza powtarzanie. Dziś to What a Feeling z filmu z lat osiemdziesiątych o striptizerce. Wczoraj było to I Want You to Want Me, a przedwczoraj Son of a Preacher Man.

I zawsze tańczy. Skacze po kuchni jak odbity od lustra promyk słońca. Zapytałem raz:

– Ta muzyka jest konieczna?

Uśmiechnęła się słodko i odparła:

– Muzyka sprawia, że ciasta smakują o wiele lepiej, głuptasie.

Chociaż tego ranka Ellie wygląda na szczególnie zmęczoną, ma cienie pod jasnoniebieskimi oczami, wyglądające niemal jak sińce. Po jednej stronie blatu znajdują się podręczniki i notatki, na które zerka, mamrocząc pod nosem, gdy przygotowuje ciasto.

– Sporo się uczysz – mówię.

Śmieje się.

– Muszę, kończę szkołę. Walczę z Brendą Raven o zaszczyt wygłaszania mowy na rozdaniu świadectw. Przyjęto mnie już na Uniwersytet Nowojorski, ale ukończenie liceum z najlepszym wynikiem byłoby pyszną wisienką na torcie edukacji…

Na pierwszy rzut oka Ellie Hammond wydaje się… słodką idiotką. Jakby nie miała za wiele pomiędzy uszami. Ale to stwierdzenie nie mogłoby być bardziej mylące. Nie jest głupia, jest po prostu… niewinna. Ufna. Szczęśliwa. Jest zapewne najbardziej lekkomyślną młodą kobietą, jaką znam.

– Studiowałeś? – pyta.

– Nie.

Kiedy miałem dziewięć lat, szkolna pedagog powiedziała, że mam dysleksję. Ulżyło mi, bo oznaczało to, że nie byłem zwyczajnie tępy. Nauczyła mnie, jak sobie radzić, ale nawet teraz czytanie nie jest łatwe.

– Nie przejawiałem talentu do nauki.

Przysuwam się do lady, kładę dłoń na rączce wałka, którego używa.

Ellie zamiera niczym delikatna jasnowłosa łania.

– Zrobię to – proponuję. – Możesz się uczyć. Widziałem wystarczająco wiele razy, jak to robiłaś, więc poradzę sobie.

Patrzy na mnie, jakbym podał jej właśnie cały świat na srebrnej tacy.

– Tak?

– Pewnie. – Wzruszam ramionami, ignorując uwielbienie w jej oczach. – Przecież nic nie robię. – Nie lubię być bezużyteczny.

– O… okej. Dziękuję. – Otwiera szufladę i podaje mi biały fartuch. – Powinieneś go włożyć.

Równie dobrze mogłaby trzymać karalucha.

– Wyglądam ci na faceta, który nosi fartuchy?

Ellie wzrusza ramionami.

– Jak chcesz, panie zbyt seksowny, by włożyć fartuszek, ale twoja czarna koszula ubabrana w mące nie będzie wyglądała już tak świeżo.

Prycham i zostawiam pieprzony fartuch na blacie. Nie ma mowy, bym go włożył.

***

Podczas pieczenia odczuwam dziwną satysfakcję, choć nigdy nie przyznam tego głośno. Zastanawia mnie to, gdy wykładam dwudzieste czwarte ciasto na kratkę chłodzącą umieszczoną pośrodku kontuaru. Wypieki prezentują się dobrze – mają złotobrązowy wierzch i wybornie pachną. Ellie zamyka gruby podręcznik i z najjaśniejszym uśmiechem, jaki u niej widziałem, sprząta notatki.

– Boże, potrzebowałam tego. Teraz mogę iść i zdać ten egzamin.

Odczuwa ulgę, dzięki czemu i mi udziela się satysfakcja.

Przechodzimy do kawiarni, zdejmujemy krzesła, które odwrócone spoczywały na stolikach. Ellie śledzi spojrzeniem moje ruchy. Wystarczająca liczba kobiet obcinała mnie wzrokiem, bym wiedział, co się święci. Zainteresowanie Ellie połączone jest z fascynacją, jakby przyciskała miękkie dłonie do mojej skóry. Rozkłada markizę i wpuszcza do środka klientów, którzy zebrali się już na chodniku. Tłum jest mniejszy niż jeszcze kilka tygodni temu, ponieważ ludzie wiedzą, że następca tronu Wessco opuścił nie tylko budynek, lecz także kraj.

Ellie wraca do kuchni i… krzyczy, jakby ktoś ją zarzynał.

– Nieee!

W moim ciele wydziela się adrenalina, gdy pędzę do kuchni, gotowy na walkę. Aż zauważam powód jej krzyku.

– Bosco, nieee!

To ten pies o wyglądzie gryzonia. Dostał się do kuchni i w jakiś sposób udało mu się wleźć na blat, więc jest w trakcie pożerania czwartego ciasta.

Jezu Chryste, imponujące, jak szybko jest w stanie je pochłonąć. Nie sądziłem, by tej wielkości kundel mógł zjeść tak dużo. Nieuczciwie zdobyta przekąska sprawia, że ma wydęty brzuch – jak wąż, który połknął małpę. I to dużą.

– Ty chciwy draniu! – krzyczę.

Ellie ściąga psa z kontuaru, a ja podkładam mu wyciągnięty palec pod pysk.

– Zły pies.

Mały gnojek na mnie warczy.

Ellie zanosi kundla na schody wiodące do mieszkania i zatrzaskuje drzwi. Dopiero wtedy oboje odwracamy się, by ocenić szkody. Dwie szarlotki i dwa ciasta wiśniowe są całkowicie zrujnowane, a brzoskwiniowe i jabłecznik zostały tylko nadgryzione. Na dwóch cytrynowych tartach widnieją ślady łap.

– Będziemy musieli upiec od nowa wszystkie siedem – mówi Ellie.

Krzyżuję ręce na piersi.

– Na to wygląda.

– Zajmie to kilka godzin – dodaje.

– Noo.

– Ale musimy to zrobić. Nie mamy wyjścia.

Zapada cisza. Ciężka, brzemienna cisza.

Po czym jednocześnie wpadamy na tę samą myśl.

Patrzę na Ellie, która już na mnie zerka.

– Albo… – zaczyna nieśmiało.

Patrzę na resztki wypieków, rozważając możliwości.

– Jeśli odetniemy to, co nadgryzł…

– I wygładzimy tarty…

– I włożymy te polizane do piekarnika, by je wysuszyć…

– Postradaliście pieprzone zmysły?

Obracamy się do stojącego za nami w drzwiach Marty’ego, który podsłuchiwał i jest przerażony. Ellie próbuje nas wybronić, ale ponosi porażkę.

– Marty! Kiedy przyszedłeś? Nie planowaliśmy przecież niczego złego.

Nie zrobi kariery przy tajnych operacjach.

– Niczego złego? – naśladuje, wchodząc do pomieszczenia. – Na przykład zamknięcia interesu po kontroli tych od zdrowia publicznego? Karmienia ludzi psią śliną? Macie coś w tej kwestii do powiedzenia?

– To była tylko taka myśl – zarzeka się dziewczyna, zaczynając się śmiać.

– Chwilowy brak rozsądku – mówię, wspierając ją.

– Byliśmy naprawdę zmęczeni i…

– I zbyt długo przebywaliście w kuchni. – Wskazuje na drzwi. – Nie ma was. – Kiedy nie ruszamy się z miejsca, idzie po miotłę. – Wynosić mi się stąd!

Ellie bierze plecak i wychodzi tylnymi drzwiami, gdy Marty macha miotłą, jakbyśmy byli robactwem.

***

Na zewnątrz zaczyna padać lekka, wkurzająca mżawka. Kątem oka dostrzegam, że Ellie nakłada kaptur, ale mój wyszkolony wzrok pozostaje wbity w ulicę przed nami. Jeśli przyglądasz się ochranianej osobie, postępujesz źle.

Rozglądam się, by zobaczyć, kto jeszcze przebywa na chodniku. Odczytuję mowę ciała tych osób – pieszych w drodze do pracy, bezdomnego na rogu, biznesmena palącego papierosa i wydzierającego się do telefonu. Trzymam się blisko dziewczyny, mając ją w zasięgu ręki, rzucając wzrokiem od lewej do prawej, poszukując ewentualnego zagrożenia lub każdego, kto mógłby podjąć kiepską decyzję i próbować zanadto się zbliżyć. To moja druga natura.

– Musisz iść do szkoły?

– Jeszcze nie. To tydzień egzaminów, więc pierwsza i druga lekcja zostały przeznaczone na naukę indywidualną.

Nawet nie patrząc, piszę do Tommy’ego, że sam odprowadzę Ellie i że powinien spotkać się z nami pod szkołą.

Deszcz przybiera na sile, szare niebo przecina błyskawica.

– Chcesz gdzieś iść?

Nie chcę, by się przeziębiła.

– Znam pewne miejsce. – Chwyta mnie małą dłonią za nadgarstek. – Chodź.

Leje jak z cebra, gdy przechodzimy pod kamiennym łukiem Muzeum Sztuki, a woda strumieniami płynie po stopniach prowadzących do budynku. Wchodzimy do wyłożonego marmurem holu, w którym jest ciepło i sucho. Ellie otrzepuje mokry kaptur i wykręca długie, kolorowe włosy. Trafia do mnie jej woń. Jest słodka, dziewczyna pachnie brzoskwiniami, kwiatami pomarańczy i deszczem.

– Mama ciągle przychodziła tu ze mną i z Olivią.

Sięgam po portfel, ale Ellie pokazuje legitymację studencką i wsuwa pod okienko dwa vouchery na wejście.

– Mam wejściówki – mówi – no i dla uczniów są darmowe wejścia w godzinach porannych.

Nigdy nie byłem w muzeum – przynajmniej nie jako zwiedzający. Rodzina królewska uczestniczyła w organizowanych w muzeach wydarzeniach i galach więcej razy, niż zdołałbym zliczyć, ale nie skupiałem wtedy uwagi na prezentowanych eksponatach. Przechodzę obok Ellie z jednej wielkiej sali do drugiej, dziewczyna gada przez cały czas, jakby jej usta nie były zdolne do pozostania zamkniętymi.

– Zawsze chciałeś być ochroniarzem?

– Nie – mamroczę.

– A co chciałeś robić?

– Coś, w czym byłem dobry.

Przechyla głowę na bok, patrząc na mnie.

– W jaki sposób zostałeś ochroniarzem Nicholasa?

– Byłem w wojsku. Dobrze sobie radziłem, więc zostałem wybrany do specjalnego szkolenia.

– Jak James Bond czy Navy Seals?

– Tak, coś w tym stylu.

Ellie, rozważając moje słowa, kiwa głową. Jej złote włosy zaczynają wysychać, przy czym kręcą się w niewielkie fale. Dziewczyna zatrzymuje się przed egipską ekspozycją, a odbite od sarkofagu światło rzuca na jej twarz ciepłą poświatę.

– Zabiłeś kogoś, gdy byłeś w wojsku?

Ostrożnie dobieram słowa.

– Która poprawka do konstytucji chroni obywateli przed samooskarżeniem?

– Piąta.

Kiwam głową.

– Powołam się na nią. To moja ostateczna odpowiedź.

Mruga powiekami z długimi jasnymi rzęsami.

– Zatem to oznacza „tak”. Cholera, Logan, jesteś bezwzględnym zabójcą.

Prycham.

– Nie powiedziałem tego.

– Ani nie zaprzeczyłeś. – Po kilku krokach dodaje: – Nie sądzę, bym mogła kogoś zabić.

– Zdziwiłabyś się, do czego jesteśmy zdolni w szczególnych sytuacjach.

– Gdybyś kogoś zabił… czułbyś się z tym źle?

Poruszam językiem po wnętrzu policzka i stawiam na szczerość, bez względu na to, jakie mogą wydać się moje słowa.

– Nie. Nie czułbym się źle. Niektórych trzeba zabić, Ellie.

Otwieram przed nią drzwi. Dziewczyna nuci, przechodząc do sali, w której na tle słabo oświetlonych uwodzicielskich czerwonych ścian prezentowana jest wystawa poświęcona modzie.

– O co chodzi z tymi ciemnymi kolorami? – pyta, gdy przemierzamy pomieszczenie. – To obowiązkowy strój i nauczyli cię nosić go w szkole dla ochroniarzy?

Patrzę na nią.

– Zadajesz wiele pytań.

– Lubię dużo wiedzieć. – Wzrusza ramionami. – I jestem towarzyska. No to co z tym ubraniem?

Poprawiam granatowy krawat – ten, który kiedyś jej się podobał.

– Rycerze mają zbroje, my ciemne ubrania. Powinniśmy zlewać się z tłem.

– Niemożliwe! Jesteś zbyt seksowny, by zlać się z tłem.

Powstrzymuję uśmiech. Mała lubi flirtować – odważnie. Nie potrafi ukrywać uczuć, nie skryłaby ich nawet, gdyby się starała. Gdyby była starsza, gdybyśmy znajdowali się w innej sytuacji, poważnie zastanowiłbym się nad poderwaniem jej.

Z czystej ciekawości pytam:

– A ty, kim chcesz być, kiedy zakończysz edukację?

Wzdycha przeciągle.

– Pytanie za milion, co? – Porusza głową na boki. – Gdybym chciała bezpieczeństwa finansowego, poszłabym w księgowość. Zrobiłabym dyplom z finansów publicznych. Jestem dobra w liczbach, a na rynku nieustannie potrzeba nowych audytorów.

Otwieram kolejne drzwi i przechodzimy do następnej wystawy.

– Brzmi, jakby zbliżało się jakieś „ale”.

Uśmiecha się.

– Aleee, księgowość mnie nie kręci.

– A co cię kręci, Ellie Hammond?

– Chciałabym zostać psychologiem. Rozmawiać z ludźmi, pomagać im w rozwiązywaniu problemów. To by mnie chyba uszczęśliwiało.

Czuję kłucie w piersi, gdy na nią patrzę. Dziewczyna o dobrym sercu. Chciałbym, by spełniło się jej marzenie, bo zasługuje na szczęście.

Ellie zatrzymuje się i obraca do eksponatu. To łóżko – wielkie z baldachimem i zdobione misternie złotą, niebieską i fioletową tkaniną. Czyta opis na plakietce na ścianie.

– Łoże Jego Królewskiej Mości Króla Reginalda Drugiego i Królowej Margaret Anastazji z Wessco. To rodzice królowej Lenory, prawda?

– Tak.

Spogląda z powrotem na mebel i wzdycha przeciągle.

– Wow. Nie potrafię wyobrazić sobie takiego życia na co dzień. Służący, zamki, korony… Czyż to nie cudowne? – Wskazuje na bogato zdobione łoże. – Królowa Lenora mogła zostać na nim poczęta!

Wzdrygam się na tę myśl.

– Nie mówmy o tym.

Ellie dźwięcznie się śmieje. Kiedy przechodzimy do następnego pomieszczenia, pyta:

– Jaka pogoda jest w Wessco?

Spoglądam na szklany sufit, o który siecze deszcz.

– Taka. Przeważnie szara i chłodna aura. I często pada.

– Uwielbiam deszcz – wyznaje. – Jest taki… przytulny. Daj mi ulewę, ogień w kominku, ciepły koc i kubek herbaty w domu z cegły, a nigdy z niego nie wyjdę.

Maluje bardzo ładny obraz.

Zatrzymuje się przed obrazem następcy tronu Wessco, księcia Nicholasa Arthura Fredericka Edwarda Pembrooka. To jego oficjalny portret, zamówiony, gdy skończył osiemnaście lat. Miał na sobie mundur, wyglądał dostojnie, ale ponieważ go znam, widzę rezygnację w wyrazie jego twarzy i brak życia w oczach.

Jak u zakładnika, który stracił nadzieję na uwolnienie.

Ellie patrzy na portret i mówi cicho:

– Złamie serce mojej siostry na tysiąc kawałków, prawda?

Nie odpowiadam od razu.

– Niecelowo. I nie tylko jej.

Królewsko obdarowany

Подняться наверх