Читать книгу Przewaga Bourne’a - Eric van Lustbader - Страница 10

4

Оглавление

Eli Yadin, szef Mossadu, korzystał z pogody. Jego łódź, dziesięciometrowy slup, którym zwykle pływał samotnie, znajdował się mniej więcej milę morską od wybrzeża, na wysokości Tel Awiwu. Zza puszystych cumulusów od czasu do czasu wyglądało słońce, po czym znów się chowało. Yadin podniósł głowę i spojrzał na swoją córkę Sarę; zabrał ją na wycieczkę żaglówką, chcąc uczcić to, że w końcu udało jej się wylizać po pchnięciu nożem, które o mały włos nie pozbawiło ją życia. Posilili się chlebem, wypili butelkę różowego wina i nawet krótko popływali w morzu.

Nagle zabrzęczał telefon – satelitarny, nie komórkowy. Przez chwilę ojciec i córka patrzyli sobie w oczy, przeczuwając potencjalne nieszczęście. Yadin oddał Sarze liny, a sam zszedł pod pokład, żeby odebrać telefon.

Dzwonił jego człowiek z Ad-Dauhy.

– Niech pan posłucha, szefie: przed chwilą pod drzwiami francuskiej ambasady pozostawiono pracownika francuskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych.

W żołądku Yadina uformowała się lodowata kula. Jeśli tu chodzi o n i e g o…

– Żywego czy martwego?

– Ktoś odstrzelił mu pół głowy.

– Zatem robota amatora.

– Na to wygląda.

Yadin wyjrzał przez okno. Wydawało mu się, że odpłynął wystarczająco daleko od Tel Awiwu, a jednak okazało się, że praca go znalazła. Bał się zadać to najważniejsze pytanie.

– Nazwisko?

– Aaron Lipkin-Renais. Wiem, że współpracował jedynie okazjonalnie, ale uznałem, że jego śmierć jest na tyle ważna, żeby…

– Słusznie – uciął Yadin i na chwilę zacisnął powieki. Do cholery. Do ciężkiej, jasnej cholery… – Chcę poznać szczegóły.

***

– Saro! – zawołał Eli Yadin. – Saro!

Wiatr rozwiewał jej włosy, a słońce świeciło prosto w oczy. Wyglądała piękniej niż kiedykolwiek. Nie było dla niego nic cenniejszego na świecie.

– O co chodzi?

Odwiązała linę i przysunęła się do niego, kiedy przejął ster.

Zreferował jej rozmowę, a ona wysłuchała go ze łzami w oczach.

– Jak? – spytała. – Jak to się stało?

– Przed dwoma dniami Aaron zniknął wraz z rodziną. Niedawno jego córeczka chorowała, więc założyliśmy, że po prostu zabrał ją i żonę na wypoczynek. Dwanaście godzin później nadal nie reagował na pilne sygnały z biura. Przepytano jego kolegów – okazało się, że z nikim nie podzielił się planami. On, jego żona i córka rozpłynęli się w powietrzu.

– Po czym Aaron odnalazł się martwy na progu francuskiej ambasady w Ad-Dausze? – Sara pokręciła głową. – To bez sensu. – Oparła się o tekowy reling na rufie. – A żona i córka?

– Nie wiadomo – odparł Eli. – Nie natrafiono na żaden ślad.

Sara odwróciła wzrok. Nie odgarnęła włosów z twarzy.

– Wiem, że byliście sobie bliscy z Aaronem – zaczął Eli, a kiedy nic nie powiedziała, dodał: – Czy to się zmieniło po tym, jak się ożenił?

Posłała mu surowe spojrzenie.

– Dlaczego miałoby się zmienić?

Eli wzruszył ramionami.

– Mężczyzna się żeni, rodzi mu się dziecko. Zmieniają się priorytety.

– U ciebie się nie zmieniły, tato.

Teraz to on spiorunował ją wzrokiem.

– Masz mi to za złe?

– Jakże bym mogła? Przecież jesteś najdzielniejszym człowiekiem, jakiego znam.

– Saro…

– Co teraz? Aaron nie żyje, a jego żona i córeczka zapadły się pod ziemię.

Eli wykorzystał konieczność korekty kursu, by zastanowić się nad pytaniem Sary.

– Wygląda na to, że mamy do rozwiązania intrygującą zagadkę.

Sara wyglądała, jakby się zbierała, żeby coś powiedzieć.

– Tato, posłuchaj, ja muszę się dowiedzieć, co się stało. Chcę polecieć do Ad-Dauhy.

Eli bez słowa zmienił kurs. Wracali do Tel Awiwu. Nie podobała mu się perspektywa wysłania córki do Kataru, ale wiedział z bolesnego doświadczenia, że kiedy Sara używa takiego tonu, lepiej jej się nie sprzeciwiać.

***

– Sonyu!

Cisza.

– Sonyu!

Ciemność nagle i niespodziewanie zmieniła się w jasność i Sonya, łkając, wpadła w ramiona matki.

– Kochanie, jestem przy tobie. – Soraya mocno objęła córeczkę i zaczęła ją tulić. – Jestem przy tobie, Sonyu. Już dobrze. Już dobrze – nuciła półgłosem.

***

Pozwolono im wyjść z pokoju i skorzystać z łazienki. Jeden z dżihadystów pilnował, kiedy Soraya myła siebie i córeczkę mydłem i myjką dostarczonymi przez porywaczy, a potem odprowadził je z powrotem do celi.

Próbowała nie myśleć o Aaronie, o jego uwolnionych z więzów zwłokach leżących między nią a córeczką, dobitnie i koszmarnie przypominających o miażdżącej sile, jaką dysponują ci bandyci. Czy po tym, jak zabili jej męża, potrzebowała dodatkowych argumentów? Potem go zabrali. Bóg jedyny raczy wiedzieć, jak zbezcześcili jego biedne ciało. Nic z tego: nie potrafiła nie myśleć o Aaronie. Nie żył, Boże drogi, życie uleciało z niego w okamgnieniu. Świadomość tego była niemal nie do zniesienia i Soraya wiedziała, że choć jest silna, zarówno ciałem, jak i duchem, wytrenowana przez najznakomitszych specjalistów z Treadstone, to gdyby nie Sonya, z pewnością by się załamała. Nie mogła się poddać, musiała zachować siłę – dla córki. Teraz jej podstawowym obowiązkiem było uspokojenie jej i zapewnienie, że wszystko się dobrze skończy. Opłakiwać Aarona będzie wtedy, gdy obie znajdą się daleko stąd i będą bezpieczne. Dlatego tak jak najlepsi agenci, włożyła żałobę do specjalnej, głęboko schowanej przegródki w umyśle i ją tam zamknęła.

– Kochanie – odezwała się najspokojniej, jak potrafiła. – Jestem tutaj. Jesteś bezpieczna.

– Mamusiu!

Ten głosik, tak dobrze znany, teraz pełen bólu i strachu, niemal złamał jej serce.

– Mamusiu, nie widziałam cię.

– Byłam tutaj, kochanie, tuż obok. Cały czas obok ciebie.

– Nie widziałam cię! – powtórzyła dziewczynka.

„Boże, dodaj mi siły – pomyślała Soraya. – Pomóż mi ochronić moje dziecko, a już zawsze będę cię kochała, zawsze”.

– Skarbie, posłuchaj: jeśli światło znowu zgaśnie, słuchaj mojego głosu. Idź za moim głosem, a mnie znajdziesz.

– Nie dam rady!

– Dasz. Pamiętasz Szeherezadę? Pamiętasz historie, które opowiadała sułtanowi? Te, które ci śpiewam po persku, kiedy idziesz spać?

– Wszystkie pamiętam.

– No pewnie, że tak. Twoja pamięć jest jak długa, cudowna rzeka. A teraz przypomnij sobie pieśń o Dunjazadzie i jaskini dżina. Pamiętasz, jak ciemno tam było?

– Bardzo ciemno.

– Tak, Dunjazada nic a nic nie widziała.

– I nie miała lampy ani pochodni. I była noc, i nie było księżyca ani gwiazd.

Soraya uśmiechnęła się do siebie. Sonya była wyjątkowym dzieckiem.

– Zgadza się. Dunjazada musiała coś wymyślić. Co takiego zrobiła?

– Usłyszała w jaskini wiatr. I poszła za jego głosem.

– I co się potem stało?

– Odkryła dom dżina, w którym było mnóstwo pokojów.

Soraya zaczęła nucić po persku:

– Przyjdę po ciebie, kiedy księżyc będzie pełny jak melon / Kiedy drzewa zadrżą i nagną się do mej woli / Kiedy ciemność utuli cię do snu / Przyjdę / Wezmę cię w ramiona i popłynę z tobą ku nieznanym lądom… – Jej głos zaczął się łamać. – Powiedz, kochanie, czy mój głos brzmi jak wiatr?

– Tak, mamusiu.

– Więc kiedy zrobi się ciemno, idź za nim, a wtedy cię ochronię – powiedziała, a potem zaśpiewała, niemal przez łzy: – Bo jestem Słońcem i jestem Księżycem / Gwiazdy słuchają moich poleceń / Nikt nie śmie stać przede mną / Bo moimi budulcami są powietrze, morze i niebo / Kiedy jesteś ze mną / Kiedy cię trzymam / Jesteś w objęciach Boga.

***

– A zatem zgodziłaś się.

– Tak, panie prezydencie, zgodziłam się.

Magnus zmarszczył brwi.

– Na Boga, Camillo, nie bądź taka oficjalna, kiedy jesteśmy sami.

Pełne usta Camilli ułożyły się w koci uśmiech.

– Jak sobie życzysz, Bill.

Siedzieli na jednej ze stojących naprzeciw siebie dwóch kanap w Gabinecie Owalnym. Pośrodku lśniła wpleciona w imponujący niebieski dywan pieczęć prezydenta Stanów Zjednoczonych, przypominająca każdemu, kto tu wchodził, gdzie się znajduje.

– Znasz plan.

– Znam.

– Cały.

– Zapamiętałam go. Jest dość skomplikowany.

– Musi być. Szczyt już za tydzień, więc sama rozumiesz.

– Czy nie można przełożyć tego spotkania? Albo chociaż zmienić miejsce?

Magnus potrząsnął głową.

– Za późno. Poza tym nie zamierzam pozwolić, żeby pogróżki terrorystów zakłóciły zwieńczenie najważniejszego procesu pokojowego naszych czasów.

– Oczywiście. Tylko że…

– Wiem – westchnął prezydent. – Camillo, dlaczego się zgodziłaś? Howard był aż tak przekonujący?

– Bill, znasz mnie przecież – odparła. – Jestem urodzoną patriotką. Tak mnie wychowano. Jadę tam, gdzie kraj mnie potrzebuje. Ochronię cię. Jestem szefową Secret Service. To mój obowiązek.

– No właśnie. Co z Secret Service?

– Zrobiłam porządek, tak jak sobie życzyłeś. Warren dzielnie mi sekundował. Na pewno świetnie sobie poradzi do mojego powrotu.

Warren, zastępca Camilli, mało w tej chwili interesował prezydenta.

– A twoje potrzeby?

Wydęła wargi, co uczyniło ją jeszcze ponętniejszą, choć nie zdawała sobie z tego sprawy.

– Teraz jesteś nieszczery. Czy na pewno masz na myśli moje potrzeby?

– N a s z e.

Wpatrywała się w niego, oddychając powoli. Był ze wszech miar imponującym mężczyzną: wysokim, szerokim w barach, emanującym męskością. Kobiety go uwielbiały, a faceci mu zazdrościli. Jego talent mówcy przewyższały jedynie zdolności interpersonalne, zarówno w kontaktach z przywódcami obcych państw, jak i ustawodawcami oraz zwykłymi obywatelami. Wygrał ostatnie wybory przytłaczającą większością głosów i od tamtej pory – a był to jego drugi rok na stanowisku, zwykle najtrudniejszy – jego wskaźniki popularności utrzymywały się na niezmiennie wysokim poziomie. Zwykle po tym czasie efekt miesiąca miodowego wyraźnie słabł. Ale nie w przypadku Williama Magnusa. Ani trochę.

– Rozbawiło mnie rano – powiedziała Camilla – jak Howard zwabił mnie do siebie.

– Niech zgadnę – odparł prezydent. – Kawą z ekspresu.

Roześmiała się. Śmiali się oboje.

– Chodź do mnie – powiedział prezydent i przesunął dłonią po pokryciu kanapy.

– To chyba zły pomysł.

Jego szeroko osadzone szare oczy wyraźnie spochmurniały.

– Tak jak wszystko ostatnio – mruknął.

– No już, nie zachowuj się jak mały chłopiec.

– Mam swoje pragnienia. Jak wszyscy. To wrodzona cecha człowieka.

– Chciałeś powiedzieć: zwierzęcia.

Wzruszył ramionami i przeczesał palcami swoje gęste, ciemne, przyprószone siwizną włosy.

– Co za różnica?

– W tym przypadku żadna.

Pokręcił głową, rozejrzał się za czymś, czym mógłby zająć niespokojne dłonie.

– Wiesz, na czym polega haczyk? Howard i Marty wymyślili ten niecny plan po to, aby nas rozdzielić.

– Może ten plan wcale nie jest taki zły?

– Nie wiesz, o czym mówisz.

Zadzwonił telefon stojący na biurku, ale prezydent nie ruszył się z miejsca.

– Nie odbierzesz? – spytała Camilla, wiedząc, że i tak tego nie zrobi.

Magnus patrzył na owiniętą wokół drzewca amerykańską flagę, która stała za biurkiem.

– Tak się zastanawiam…

Telefon umilkł. W Gabinecie Owalnym zapadła cisza, którą zawdzięczali odgrodzie akustycznej i urządzeniom zagłuszającym działającym na zasadzie modulacji częstotliwości.

– Tak się zastanawiam – powtórzył prezydent – jak byś wyglądała ubrana jedynie we flagę…

– No i sam widzisz – odparła Camilla – że Howard i Marty naprawdę mają na względzie twoje dobro.

Odwrócił się do niej z lekko nieprzyjazną miną. Camilla dobrze wiedziała, jak bardzo zmienny potrafi być prezydent.

– A ty? – odezwał się.

Zastanowiła się.

– Mówiąc szczerze, wcale nie jestem pewna, czy wyjdzie mi to na dobre.

– T o. – Jego wrogość stała się jeszcze bardziej widoczna. – Nawet nie chcesz nazwać t e g o po imieniu.

– Istnieje wiele określeń na to, co zrobiliśmy.

Wrogość zniknęła równie szybko, jak się pojawiła. Prezydent uśmiechnął się do Camilli.

– Nie masz ochoty znów się ze mną pieprzyć?

– Właśnie o to chodzi, Bill, że nie chcę być tą drugą, której tożsamość Bóg wie kto wyda mediom i która do końca życia będzie czuła się zaszczuta. Monica Lewinsky w końcu musiała wyjechać za granicę.

– Nie jesteś Monicą Lewinsky.

– Ona i Clinton zrobili to tylko raz.

– Rzekomo.

– Ty i ja też zrobiliśmy to tylko raz i na szczęście dla nas nie daliśmy się przyłapać.

– Camillo, nikt cię nie wyda.

– A ciebie… Ciebie w tym purytańskim kraju czekałby impeachment. – Pokręciła głową. – Nie, raz wystarczy.

Wyglądał na autentycznie dotkniętego.

– Nie mówisz poważnie.

– Mówię wbrew sobie. Poważnie, bardzo poważnie. – Poruszyła się. – Daj spokój, oboje mamy na to zbyt wiele oleju w głowie.

– Serce pragnie, czego pragnie.

– Kutas, Bill, nie serce.

Uśmiechnął się. Znowu wyszedł z niego mały chłopiec.

– Okej, niech ci będzie, rozumiem. – Nagle spoważniał. – Ale obiecaj mi, Camillo, że będziesz ostrożna.

– Oczywiście, że będę. Jak zawsze.

Pokiwał głową.

– Wiem, że zawsze jesteś ostrożna, ale… tym razem to co innego. Zmierzysz się z Jasonem Bourne’em.

– Od lat jest solą w oku CIA, nie wspominając o NSA i o tobie. Ale to tylko człowiek… jeden człowiek. Słusznie napisano w dokumentacji operacji Czarna Królowa: to jedyny sposób, żeby go dopaść. Nie zaatakuje cię w hotelu, bo ten jest zbyt dobrze strzeżony. Być może udałoby mu się wkraść do środka, ale wydostać się już nie.

– Więc to się stanie dzień przed rozpoczęciem szczytu, w klubie Czysta Krew, do którego zostałem zaproszony razem z pozostałymi głowami państw, aby zasiąść w loży prezydenckiej i obejrzeć wyścigi. Atmosfera wspólnej zabawy, poluzowanie krawatów i tak dalej.

Uśmiechnęła się.

– Nawet się nie zorientuje, że go podeszłam. Będzie wypatrywał kogoś innego, nie wiem, fachowca od brudnej roboty nasłanego przez Departament Obrony. W każdym razie na pewno mężczyzny.

– To prawda. – Prezydent nagle zmarszczył czoło. – Ale umiejętności jeździeckie…

– …są mi niezbędne jako przykrywka. Dzięki nim zyskam dostęp do zaplecza klubu. Znajdę się tam, dokąd Bourne z pewnością zechce przeniknąć. Z raportów wynika, że infiltracja to jego specjalność. Wmiesza się w obsługę wyścigów, stanie się szeregowym członkiem personelu. Tak właśnie go namierzę.

Magnus przelotnie skrzywił usta w uśmiechu.

– Wiem z pierwszej ręki, że jesteś biegła w sztuce uwodzenia.

– A kto mówi o uwodzeniu?

– Oczarujesz go, a potem zabijesz. Plan sugeruje tę starą i sprawdzoną metodę. To najskuteczniejszy sposób na omotanie zamachowca. Sprawdza się w praktyce. Pomyśl o Macie Hari albo…

– Bill, na litość boską!

– Przecież to komplement!

Kręcąc głową, posłała mu uśmiech z gatunku tych raczej smutnych.

– Pora z tym skończyć raz na zawsze.

Ileż było znaczeń w tych prostych słowach. Magnus zmarszczył brwi, nadal zatroskany.

– Operacja może się okazać bardziej skomplikowana niż to wynika z planu.

– To znaczy?

– Plany zawierają zwykle gotowe recepty: zrób to, a wydarzy się tamto. Każdy kolejny ruch wynika z poprzedniego. Sęk w tym, że w terenie nie zawsze wszystko przebiega gładko. Panuje chaos; ludzie, którzy polegają wyłącznie na logice, szybko giną, ponieważ misja sypie się wskutek szalonego i nieprzewidzianego zwrotu akcji. W terenie uwidaczniają się różne ukryte czynniki. Czynniki, o których autorzy planu nie mieli pojęcia.

– Bill, mówiłam ci już, że będę uważała.

– Chcę, abyś wróciła cała i zdrowa – rzekł z naciskiem – z głową Bourne’a albo bez niej. Tylko ani mi się waż chwalić się Howardowi, że ci to powiedziałem.

– Z zasady niczym mu się nie chwalę.

– Grzeczna dziewczynka. – Pokiwał głową. – Więc uważasz, że jesteś dość twarda, żeby…

– Bill – przerwała mu, wstając z kanapy – gdybym miała fiuta, ten non stop byłby twardy.

Podeszła do drzwi, odwróciła się i uśmiechnęła smutno.

– Widzisz, jak emocje potrafią wszystko spieprzyć? Zamiast skupić się na rozwiązaniu problemu, jedno boi się o życie drugiego.

Przewaga Bourne’a

Подняться наверх