Читать книгу Szóstka - Erica Spindler - Страница 5
Prolog
ОглавлениеNowy Orlean, Luizjana
Poniedziałek, 22 lipca
Godzina 15:00
Posłannictwo Zagubionych Aniołów. Zach Harris stał przed bramą z kutego żelaza i patrzył na poruszany wiatrem szyld. Posesję, na której znajdował się stary wiktoriański budynek, zamieniony w ośrodek pomocy trudnej i dość… wyjątkowej młodzieży, otaczał metalowy płot.
Drzwi wejściowe otworzyły się i ze środka wybiegła nastolatka, drobna dziewczyna z nastroszonymi, obciętymi na chłopaka i pofarbowanymi na zgniłozielono włosami. Rzuciła przez ramię: „Na razie!” i przeniosła spojrzenie – pięknych jasnozielonych, pasujących kolorem do włosów oczu – na Zacha.
Czy była Pół Blaskiem, tak jak on? Owocem związku człowieka ze Strażnikiem Światła? A może to jeden z nielicznych Pełnych Blasków? Ich liczba gwałtownie malała.
– Cześć – powiedziała, przemykając obok niego.
– Cześć – odparł, wszedł przez furtę i ruszył w stronę drzwi. Dziwnie się czuł, kiedy myślał o sobie jak o istocie niebędącej do końca człowiekiem. Czy był światłem w ludzkiej skorupie, zesłanym, by służyć mieszkańcom Ziemi za przewodnika? Po części śmiertelnym aniołem, zaangażowanym w walkę na śmierć i życie z pradawnym złem?
Wszystko to brzmiało jak skończone bzdury. I denerwowało go. Ale cóż, nawet jeśli wolał nie mieć z tym nic wspólnego, na tym etapie nie miał już możliwości wyboru. Otworzono mu oczy – czy tego chciał, czy nie.
Za jego plecami z hukiem przetoczył się tramwaj. Zach zerknął przez ramię. Zobaczył lśniący czerwony wagon ze szczelnie zamkniętymi oknami, blokującymi dostęp gorącego powietrza. Zatrzymał się przed drzwiami do budynku, spojrzał w oko kamery i położył dłoń na klamce. Zamek zabrzęczał i drzwi się otworzyły.
Eli wyszedł mu na spotkanie. Wyglądał, jakby niczym się nie przejmował, jakby ratowanie ludziom życia i walka z siłami ciemności działały na niego równie odmładzająco jak wizyta w spa.
– Zach, druhu! – Chłopak klepnął go po plecach. – Miło cię widzieć. Chodź, czekają na ciebie w konferencyjnej.
Ruszyli w tamtym kierunku. Eli obrzucił Zacha swoim niezwykłym spojrzeniem.
– Byłeś u Michaeli w szpitalu?
– Dosłownie przed chwilą.
– Co u niej?
– Wraca do zdrowia. I to bardzo szybko.
– Mam talent.
Tupet Eliego rozsierdził Zacha.
– Mówi, że pamięta, że otoczyło ją piękne, uzdrawiające światło. Jakby anioł objął ją skrzydłami.
Eli zatrzymał się i przekrzywił głowę.
– Tak? A to ciekawe. I co ty na to?
– Powiedziałem, że straciła mnóstwo krwi albo była w szoku, albo miała halucynacje.
– Bardzo słusznie. Jesteśmy na miejscu.
– Zaczekaj. – Zach położył dłoń na ramieniu Eliego. – Mówiłeś, że niczego nie będzie pamiętała.
– Dlatego to takie ciekawe. – Eli się uśmiechnął. – Sądzę jednak, że nie musisz zaprzątać sobie tym głowy.
Akurat!, pomyślał Zach, wchodząc do sali konferencyjnej. Przy stole siedziały tylko dwie osoby: Parker, koordynator programu Szóstek, i profesor Lester Truebell.
– Zachary! – Truebell wstał z uśmiechem i wyciągnął rękę.
– Witam, profesorze. – Zach uścisnął mu dłoń.
– Nie widać po tobie zmęczenia.
– Ale czuć, proszę mi wierzyć. W mięśniach i stawach. – Potoczył wzrokiem po zebranych w sali mężczyznach. – Tylko nas czterech?
– Dziś owszem.
– Bez Angel?
– Nie jest gotowa.
Ubódł go ten komentarz. Znów tajemnice, znów brednie o tym, że powinien znać tylko te informacje, które są mu potrzebne do działania.
– Widzę, że nic się nie zmieniło od ostatniego razu, kiedy siedziałem z wami przy tym stole.
Chochlikowaty Truebell pokręcił głową.
– Ależ wszystko się zmieniło, Zachary. Usiądź, proszę.
Kiedy Zach zajął miejsce przy stole, odezwał się Parker:
– Ze mną się nie przywitasz?
Zach spojrzał na niego, nawet nie próbując ukryć złości.
– Muszę z tobą pracować, Parker, ale nie muszę cię lubić. A już na pewno nie mam obowiązku darzyć cię szacunkiem.
Parker odchylił się na krześle i założył ręce na piersi.
– Nie za ostro? I nazbyt oficjalnie, biorąc pod uwagę, że jesteśmy rodziną?
– Wszystko, co od ciebie usłyszałem od naszego pierwszego spotkania przed laty, było kłamstwem albo manipulacją. Albo jednym i drugim. Zatem nie, nie za ostro.
– Szóstki to nie kłamstwo, tylko prawda – jeśli spojrzeć pod odpowiednim kątem.
– Jak zawsze. Na tym polega problem – odparł Zach i przeniósł uwagę na profesora. – Po co mnie wezwaliście?
– Przecież wiesz.
– Czyżby?
– Jesteś z nami – spytał Truebell – czy nie?
Zach wolałby odpowiedzieć: „Nie”, odciąć się od tego wszystkiego, cofnąć do dawnego życia. Ale to już minęło – i nigdy nie wróci.
– Sobotnie wydarzenia obudziły we mnie wiarę.
Truebell pokiwał głową.
– Poznałeś niszczycielską moc zła. I zrozumiałeś, skąd nasz pośpiech.
Myśli Zacha wypełniło wspomnienie siły, która go napadła, i bezradności wobec niej.
– Tak.
– Wiesz również, jaką mocą dysponujemy.
Interwencja Strażników Światła. Eksplozja światła. Gniewny skowyt Zwiastuna Ciemności, gdy został odepchnięty.
„Ciemność, Zachary, nie może istnieć tam, gdzie jest światło”.
Ale potrafi się opierać, potrafi walczyć jak osaczona bestia.
– Ilu nas tam wtedy było? – spytał Zach. – Tuzin?
– Więcej. Czternastu.
– Czternastu na jednego? Pewnie zauważyliście, że takie proporcje nie wróżą sukcesu.
– Nie wróżą, to prawda. Ale czy teraz, skoro obudziła się w tobie wiara i wiesz, jakie mamy szanse, jesteś z nami?
Spojrzał profesorowi głęboko w oczy.
– Jestem. Na razie.
Profesor wykrzywił usta w uśmiechu.
– Oczekiwałem wprawdzie bojowego okrzyku, ale wystarczy i to. Jeszcze jedno… – Oparł dłonie na blacie i pochylił się nad stołem. – Muszę uzyskać od ciebie zapewnienie. Chodzi o Michaelę. Czy zrobisz wszystko, co należy?
Do diabła. Przecież jestem jej partnerem. Nie mówiąc jej wszystkiego, narażam ją na niebezpieczeństwo.
– Przeciwnie, Zach. Zapewniasz jej bezpieczeństwo.
Spojrzał na Eliego.
– Wynocha z mojej głowy.
– Musisz nam zaufać.
– Ufam jej.
– Zachary? Jak brzmi twoja odpowiedź? – odezwał się Truebell.
– Tak. Przemilczę istnienie Strażników Światła i nie zdradzę prawdziwej natury tego, co wydarzyło się tamtej nocy.
– Nie pożałujesz.
Już żałował.
– Co teraz?
– Czekamy.
– Na co?
– Aż Zwiastun Ciemności zaatakuje.