Читать книгу Szóstka - Erica Spindler - Страница 6
Rozdział 1
ОглавлениеPiątek, 16 października
Godzina 23:25
– Na pewno mogę się urwać?
Angel Gomez uśmiechnęła się do Ginger i machnęła w stronę drzwi.
– Leć, dziewczyno. Baw się dobrze.
Ginger zawahała się.
– Micki rozerwie mnie na strzępy, jeśli się dowie, że wyszłam bez ciebie.
– Nie dowie się, bo jej nie powiem. Poza tym sama przyznasz, że Micki ciut przesadza z tymi swoimi zasadami. Trochę to głupie, zważywszy że zanim się do niej przeprowadziłam, przez kilka lat mieszkałam sama.
– Mimo wszystko… – Ginger łypnęła na zegar. – To tylko pół godzinki…
– A dla mnie raptem pięć przecznic piechotą. Mam telefon, gaz i parę w płucach. Idź. I powiedz Bryanowi, że kazałam mu być grzecznym.
Ginger roześmiała się i sięgnęła po plecak.
– Zawsze taki jest.
– Nie o taką grzeczność chodzi…
Po chwili Ginger już nie było, a Angel została sama. Zajęła się zmywaniem brudnych naczyń i szykowaniem czystych na następny dzień. Co ciekawe, piątkowe wieczory należały do najspokojniejszych w Sacred Grounds. W tygodniu kawiarnię, znajdującą się niedaleko uniwersytetów Tulane’a i Loyoli – w sam raz na krótką przejażdżkę rowerem – oblegali studenci, którzy poili się kofeiną po to, by móc wkuwać do egzaminów, albo po to, żeby nie zejść po rzeczonym wkuwaniu. W piątki ze wszystkich uchodziła para. Imprezy, randki, kino, gry. Sale do nauki pustoszały. Zaczynała się zabawa.
Angel uśmiechnęła się pod nosem. Tak wiele się zmieniło od tej okropnej nocy trzy miesiące wcześniej. Zmieniło się na dobre. Była szczęśliwa jak nigdy dotąd.
Prawie udało jej się zapomnieć, co czuła, będąc opętaną przez Zwiastuna Ciemności, będąc na jego łasce.
Koszmar się skończył, pomyślała. Eli, profesor i pozostali Strażnicy Światła pogonili potwora.
Angel nie powiedziała nikomu o tym specyficznym gościu w swojej głowie – ani Micki, ani Zachowi, ani nawet Eliemu. Bała się, że zaczną traktować ją inaczej, jakby nie była jedną z nich. Jakby nie mogli jej zaufać. Obiecała sobie jednak, że zrobi to – powie im – jeżeli Zwiastun kiedykolwiek powróci.
– Otwarte?
Spojrzała przez ramię. Nie słyszała skrzypienia zawiasów ani dzwoneczka obwieszczającego przybycie nowego klienta.
Boski. Facet, który stał w drzwiach, był po prostu boski. Ciemna skóra, pofalowane włosy, lśniący uśmiech, cudowne orzechowe oczy – widziała je wyraźnie nawet z odległości kilku metrów. Aż zaparło jej dech w piersi.
– Zaskoczyłem panią – odezwał się. – Przepraszam.
– Nie, nie… – odchrząknęła. – Właśnie zamykałam. Co podać?
Czyżby usłyszała zachętę w swoim głosie? Rany, jakie to żałosne.
– Coś na szybko.
– Jeśli chce pan coś na gorąco, mogę zaparzyć ręcznie. Bo ekspresy zdążyłam opróżnić i umyć…
– A na zimno?
– Mrożoną herbatę? Mrożoną kawę? Butelkę wody albo soku?
– Niech będzie woda.
Wyjęła butelkę z lodówki.
– Nie jest pan stałym klientem. Nie kojarzę pana.
– Jestem u was pierwszy raz.
Wręczyła mu butelkę.
– Student?
Pokręcił głową i wziął haust wody. Angel przyłapała się na wpatrywaniu się w jego szyję, w grę mięśni podczas przełykania…
– Studia mam już za sobą – odparł. – Teraz pracuję.
– Co pan robi?
– Zajmuję się handlem.
– A co pan sprzedaje?
Roześmiał się.
– Ciekawska z pani osoba.
Zarumieniła się.
– Przepraszam. To było niegrzeczne.
– Ile ma pani lat? – zapytał.
Serce zabiło jej mocniej. Chciała odpowiedzieć: „Wystarczająco dużo”, ale to by dopiero było niegrzeczne.
– Prawie dziewiętnaście – odparła zatem.
– A ja dwadzieścia dwa. – Sięgnął po portfel. – Ile płacę?
– Ja stawiam.
– Pewnie zdążyła już pani rozliczyć kasę?
– No właśnie.
Wyjął banknot pięciodolarowy i wsunął go do słoja na napiwki.
– Dzięki. Muszę lecieć. Może na do widzenia przejdziemy na ty?
– Czemu nie?
– Jak masz na imię?
– Angel.
– Angel – powtórzył. – A ja Seth.
Znów ten uśmiech. Na chwilę zaparło jej dech. Potem zrewanżowała się, układając usta w uśmiechu.
– Cześć, Seth.
– Do zobaczenia, Angel.
Odprowadziła go wzrokiem z osobliwym poczuciem straty i niemal nieodpartym pragnieniem, by pobiec za nim i zaproponować spotkanie.
Wyjęła telefon i wysłała wiadomość do Ginger.
był tu megaprzystojny facet . właśnie wyszedł.
masz num?
mam imię. Seth.
trzeba było zaprosić go na imprę
Angel spróbowała wyobrazić to sobie – i roześmiała się. Jasne. Nie ma mowy.
dobra zamykam pogadamy jutro
Schowała aparat do kieszeni i szybko dokończyła niezbędne czynności. Pięć minut później wyłączyła neon „otwarte” i zamknęła drzwi.
Utonęła jak w chmurze w chłodnym, wilgotnym nocnym powietrzu. Wzdrygnęła się i ruszyła w stronę domu, myśląc o Secie. Zaprosić go na imprezę? Poprosić o numer telefonu? Ona, dziwna, niechciana Angel Gomez z takim facetem? I co jeszcze!
Cóż on takiego ma w sobie?, pomyślała. Nigdy jakoś szczególnie nie interesowała się mężczyznami. Nie to, że była lesbijką, nic z tych rzeczy, po prostu mogła bez nich żyć. Dopóki nie zobaczyła jego. Dziś. Tego uśmiechu. Błysku w oczach. Kiedy w nie spojrzała, poczuła się, jakby jego i ją coś… połączyło.
Nagle uświadomiła sobie, że nie jest sama. Obejrzała się przez ramię. Dzieciak w bluzie z kapturem, z pochyloną głową, z rękami w kieszeniach. Usunęła się w prawo, żeby mógł ją wyprzedzić.
Zamiast wystrzelić do przodu, chłopak zwolnił i zrównał krok z Angel.
– Chcesz się zabawić?
Naprawdę dzieciak. Miał nie więcej niż szesnaście lat. Przypomniała sobie, co napisała Ginger, i o mało nie wybuchnęła śmiechem. Chłopak najwyraźniej nie miał oporów przed tym, co radziła jej przyjaciółka.
– Z tobą?
– Czemu nie?
– Za młody jesteś.
– To może trawkę?
– Nie, dzięki. Spadaj.
Szedł za nią.
– Prochy? Metę? Kokę?
Zatrzymała się i odwróciła do niego.
– Nie biorę narkotyków i nie przepadam na ludźmi, którzy nimi handlują. Odczep…
Wtedy chłopak chwycił jej torebkę i mocno szarpnął. Pasek puścił. Napastnik odwrócił się i zaczął biec.
– Nie! – wrzasnęła Angel i ruszyła za nim. W torebce miała telefon, dowód, napiwki z całego dnia.
I pojemnik z gazem.
Nie zauważyła drugiego chłopaka. Wyskoczył zza pikapa i pchnął ją z boku, posyłając w krzaki. Angel upadła na plecy i uderzyła głową o ziemię.
Zobaczyła gwiazdy, ale nie powstrzymało jej to przed stawieniem oporu. Zaczęła kopać i drapać.
– Złaź ze mnie, zboku!
Pierwszy, ten, który ukradł torebkę, zawrócił. Torebka Angel wylądowała na ziemi obok jej głowy.
– Pomóż mi – powiedział drugi.
– A co? Nie dasz rady dziewczynie?
– Silna jest, no. Dawaj bluzę.
– Po kiego…
– Żeby ją uciszyć.
Zasłonił jej twarz bluzą. Angel walczyła. Rzucała się. Kopała. Szarpała. Kiedy bluza się zsunęła, Angel zobaczyła napastników. Obaj bardzo młodzi. Dlaczego chcieli jej to zrobić?
Nabrała głęboko powietrza i wrzasnęła. Raz, potem drugi.
– Cholera! – jęknął ten, który na niej siedział. – Weź ją zamknij!
– Żeż w mordę, Pong, niby jak mam…
– Zasłoń jej twarz bluzą i przytrzymaj, kretynie!
Pierwszy ponownie zakrył Angel twarz, ale tym razem tak szczelnie, że nie mogła oddychać. Woń potu, tytoniu i czegoś słodkiego wypełniła jej głowę. Wydawało jej się, że słyszy swoje imię. Eli? – odpowiedziała. – Czy to ty? Potrzebuję cię!
– Złaź z niej!
Ktoś odciągnął chłopaka. Usłyszała głuchy odgłos uderzenia, potem jęk bólu i szybkie kroki na chodniku.
– Jazda, spierdalajcie!
Zerwała z twarzy bluzę i gwałtownie nabrała powietrza. Seth, uświadomiła sobie. To był jego głos.
Ukląkł przy niej.
– W porządku?
Zamrugała.
– Krew ci leci z nosa.
Roześmiał się cicho.
– A tobie gluty.
Wytarła wierzchem dłoni.
– Faktycznie – powiedziała i wybuchnęła płaczem.
Przytulił ją do piersi i pozwolił się wypłakać, co jakiś czas z zakłopotaniem klepiąc ją po plecach.
Minęła dobra minuta, zanim w końcu wzięła się w garść. Wytarła łzy wierzchem dłoni.
– Przepraszam, że się tak rozbeczałam.
– Chyba żartujesz. Nie masz za co przepraszać. Przecież te mendy cię zaatakowały. Zdziwiłbym się, gdybyś nie odreagowała płaczem…
Próbowała się roześmiać, ale wyszło coś pomiędzy jękiem a czkawką.
– Skąd się tu wziąłeś?
– Usłyszałem twój krzyk.
– Ale jak…
– Wróciłem do Sacred Grounds, licząc, że cię jeszcze zastanę. Chciałem wziąć od ciebie numer telefonu.
– Tak?
Roześmiał się.
– Skąd to zdziwienie?
– Mówisz serio?
Zdezorientowało go to pytanie.
– Dasz radę wstać?
Pokiwała głową. Pomógł jej się podnieść.
– Zadzwońmy na policję.
– Nie, nie trzeba.
– Ale ci dwaj…
– Moja współlokatorka jest policjantką. Wszystko jej opowiem. – Nie wyglądał na przekonanego. – Naprawdę. Chcę po prostu wrócić do domu.
– Gdzie mieszkasz?
– Kilka przecznic stąd. Przy Dantego.
– Dasz radę na piechotę?
Skinęła głową, mimo że nogi miała jak z waty.
– Poradzę sobie. Dziękuję za pomoc.
Uniósł brwi.
– Chyba nie sądzisz, że cię teraz zostawię? – Zobaczył jej minę i zmarszczył brwi. – Nie, Angel, nie ma mowy.
Otoczył ją ramieniem.
– Idziemy. Tylko powoli.
Pokiwała głową. Uszli kilka kroków, kiedy nagle przypomniała sobie i zatrzymała się.
– Poczekaj, moja torebka! Ten pierwszy mi ją wyrwał…
– …i pobiegłaś za nim.
– Tak.
– A ten drugi czekał i zaatakował, kiedy ścigałaś pierwszego. Klasyka.
Rzeczywiście. Głupio zrobiła, że dała się nabrać. Przecież nie jest taka naiwna.
– Tu jest – powiedział, pokazując przedmiot leżący pod krzakiem azalii. – Przyniosę.
Kiedy podał jej torebkę, Angel szybko przejrzała zawartość i odetchnęła z ulgą.
– Niczego nie ukradli.
– Widocznie nie mieli czasu. – Znów ją objął. – Chodź, odprowadzę cię do domu.