Читать книгу Szóstka - Erica Spindler - Страница 8
Rozdział 3
ОглавлениеSobota, 17 października
Godzina 6:15
Micki opuściła szybę po stronie kierowcy, żeby wpuścić do kabiny nieco chłodnego, jesiennego powietrza. Promienie wschodzącego słońca barwiły widnokrąg na różowo i pomarańczowo; prognozy zapowiadały piękny dzień. Październik w Nowym Orleanie był jak prezent od natury, jakby chciała powiedzieć: „Gratulacje, ludzie, przetrwaliście kolejne lato!”.
Tego ranka Micki chciała poczuć na twarzy uderzenie zimnego powietrza, liczyła bowiem, że pomoże ono jej się dobudzić. Po tym jak Angel położyła się do łóżka, Micki wróciła myślami do nocnych zdarzeń, odtworzyła je sobie z pamięci, a później zaczęła zastanawiać się nad snem, który miała, i jego znaczeniem.
Nieustannie krążyła wokół tego, co powiedziała Angel, zanim poszła do siebie: „Zapytaj Zacha o tamtą noc. Na pewno wie więcej ode mnie”.
Te zdania drażniły ją jak upierdliwy strup. Drapała i drapała, a ten nie złaził. Myślała i myślała, a znaczenie słów Angel umykało. Zaczęła jej drgać powieka w prawym oku. Było coś… coś, co podświadomość próbowała jej powiedzieć.
Równanie się nie zgadzało, bo nie znała wszystkich niewiadomych.
Micki, Zach i Angel nie byli jedynymi osobami, które znalazły się tam, na miejscu, owej nocy. Obecni byli również sanitariusze. Stąd ta poranna wyprawa.
Zadzwoniła na pogotowie i dowiedziała się, że z dwojga sanitariuszy, którzy wtedy się nią zajęli, kobieta odeszła już z pracy, ale mężczyzna nadal jeździ w załodze karetki – i właśnie kończył zmianę. Poprosiła, aby na nią zaczekał, ponieważ chciała z nim porozmawiać. Wsiadła do auta i pojechała.
Dotarła do siedziby nowoorleańskiego pogotowia, zaparkowała, weszła do budynku i zgłosiła się na recepcji.
– Paul przed chwilą skończył dyżur – poinformowała dyspozytorka. – Stoi tam, przy dystrybutorze z wodą. – Wskazała mężczyznę w czapeczce New Orleans Saints. – Zdążyła pani w ostatniej chwili.
Micki prędko podeszła do mężczyzny.
– Paul Cleary? – spytała.
Odwrócił się. Jeśli sądzić po głębokich bruzdach wokół oczu i ust, to musiała być dla niego ciężka noc.
– Micki Dare z policji nowoorleańskiej. Był pan w załodze karetki…
– Pamiętam panią. – Mężczyzna się uśmiechnął. – Nieźle pani wygląda, na pewno o niebo lepiej, niż kiedy ostatni raz panią widziałem. Gratuluję szybkiego powrotu do zdrowia.
– Dziękuję. Niektórzy mówią, że to prawdziwy cud.
– Jak mogę dziś pani pomóc? – spytał czujnie.
– Pomyślałam, że mógłby mi pan odpowiedzieć na kilka pytań dotyczących tamtej nocy.
Zerknął na zegarek.
– Jestem skonany. Mieliśmy urwanie…
– Obiecuję, że będę się streszczała.
Pokiwał głową.
– Ale uprzedzam – zaznaczył – że czasem interwencje mi się mieszają. Chociaż fakt, że tamta była wyjątkowa i zapamiętałem ją lepiej niż inne.
– Mój partner twierdzi, że usłyszał, jak nadjeżdżacie, i zostawił mnie, żeby uwolnić porwane kobiety. Widział go pan?
– Nie.
Zmarszczyła brwi.
– Mówi, że wołał do pana.
– Przykro mi, ale nie słyszałem go.
– Czy był tam ktoś jeszcze?
– Oprócz tego, który nie przeżył? Nikogo więcej nie widziałem.
– A co pan widział?
– Dwie ofiary. Jednego mężczyznę i jedną kobietę – panią. Obie z ranami postrzałowymi. – Zamilkł, jakby się zamyślił. – Od razu wiedziałem, że mężczyzna nie żyje. Mimo to sprawdziłem tętno, ale to tylko potwierdziło moje przypuszczenia.
– Skąd pan wiedział, że ja nie byłam martwa?
Wyglądał na zaskoczonego.
– Słucham?
– Powiedział pan, że od razu wiedział, że mężczyzna nie żyje, co pozwala sądzić, że też natychmiast zorientował się pan, że ja nie jestem martwa. Skąd ten wniosek?
Zawahał się.
– Wyczułem tętno. Oddychała pani, chociaż z trudem.
– Czyli zorientował się pan dopiero po zbadaniu mnie.
Wzruszył ramionami, wyraźnie nieswój.
– No tak.
Zmarszczyła czoło. Sanitariusz coś ukrywał.
– Widziałam zdjęcia z miejsca zbrodni. Straciłam dużo krwi.
– To prawda.
– Lekarz powiedział, że kula przebiła płuco.
– Tak. Ustaliłem to po brzmieniu pani oddechu.
– Odma opłucnowa.
– Tak. Zabezpieczyliśmy ranę opatrunkiem wentylowym. To zawsze jest wybór pomiędzy jak najszybszym przetransportowaniem rannego do najbliższego szpitala a próbą uratowania go na miejscu. W pani przypadku bałem się, że ze względu na trudności z oddychaniem przewóz tylko pogorszy pani stan. Wykonałem dekompresję igłą, a potem wprowadziłem cewnik do drenażu klatki piersiowej.
– Ile czasu panu i pańskiej partnerce zajęło dotarcie na miejsce?
– Dłużej niż zwykle. Z powodu lokalizacji. Powiedziałbym, że jakieś dwadzieścia, dwadzieścia pięć minut.
– Sporo. W sytuacji takiej jak ta… – Nie skomentował, więc mówiła dalej. – Jak długo przebywaliście na miejscu zdarzenia?
– Dziesięć minut. Potem osiem minut jazdy na oddział traumatologii. – Pociągnął za daszek czapki. – Wszystkie te liczby znajdzie pani w raporcie.
– Szukam nie tylko liczb. Zależy mi na tym, czego pan nie mówi.
Zamrugał zdziwiony.
– Niby dlaczego miałbym cokolwiek zatajać?
– Nie wiem. Może pan mi powie. – Milczał. Spojrzała mu w oczy. – Próbuję się dowiedzieć, dlaczego żyję.
– Może dlatego, że miała pani szczęście. Powinna się pani cieszyć.
Mówił zupełnie jak Zach. Wiedziała, że obaj mają rację, ale i tak nie potrafiła sobie odpuścić. Jeszcze nie.
– Skąd pan wiedział, że ja żyję, a ten mężczyzna nie?
Przez chwilę wyglądał tak, jakby zamierzał zignorować pytanie. W końcu wzruszył ramionami.
– Czasem widzę to i tamto. To nic nie znaczy.
– Jak to: widzi pan?
– Otaczało panią światło. A tego mężczyznę – nie.
Zupełnie jak we śnie Micki. Poczuła, że jej serce zaczyna mocniej bić.
– Otaczało mnie światło?
– No tak. – Zabrzmiało to jak wyzwanie.
– Czy pańska partnerka…
– Nie, ona niczego nie widziała. Przestaliśmy o tym rozmawiać.
– Czy to wyglądało jak pewnego rodzaju pole siłowe albo…
– Wystarczy już – oznajmił i wstał.
– Chwileczkę! – Zerwała się na nogi. – Nie naśmiewam się z pana. Chcę wiedzieć. M u s z ę wiedzieć.
– Czasem widzę takie rzeczy, coś jak… poświatę. Nie wiem, czy to energia człowieka, aura, pole siłowe czy cokolwiek. Ale wiem, że tylko ja to zauważam. Nie spotkałem nikogo innego, kto by zwrócił na to uwagę.
– Mówi pan, że czasami. Czyli jak często?
– Może raz w miesiącu. Czy to ważne?
Naraz wydał jej się bardzo zmęczony. Ledwo trzymał się na nogach. Poczuła wyrzuty sumienia, że go zatrzymuje. Ściszyła głos.
– Śniła mi się tamta noc. Otaczał mnie swego rodzaju kokon światła, jasny, ale nie jaskrawy. Czy to przypomina tę aurę, którą pan widzi?
Pokiwał głową.
– Mam przeczucie, że dzięki niej żyję. I że muszę dowiedzieć się o niej czegoś więcej.
– Może po prostu nie nadeszła jeszcze pani pora? Pomyślała pani o tym?
– Mało naukowe podejście.
– Owszem. Ale powiem pani, pani detektyw, że widuję cuda na kopy. Rzeczy, które z naukowego punktu widzenia nie mają najmniejszego sensu, ale zdarzają się. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Już nawet nie próbuję.
– Cudów?
– Ano tak. Przez nie uwierzyłem.
– W boską siłę?
– W coś, co wykracza poza naszą wiedzę i poznanie. Mówię: niewytłumaczalne.
– I kiedy widzi pan tę poświatę, to zawsze oznacza, że człowiek żyje?
– Tak. Niech pani posłucha, naprawdę padam z nóg. Czy to wszystko?
Pokiwała głową i wyciągnęła rękę.
– Dziękuję za rozmowę. I za uratowanie życia.
Zaczął odchodzić, ale w pewnej chwili zatrzymał się i obejrzał przez ramię.
– Pani detektyw?
Uchwyciła jego poważne spojrzenie.
– Może zadaje pani niewłaściwe pytania? Zamiast zastanawiać się, jakim sposobem pani przeżyła, może powinna pani zapytać, dlaczego to nie była pani kolej na umieranie?
– W tym sensie, że mam jakieś niedokończone sprawy?
– Albo jakiś cel. Niech się pani nad tym zastanowi.
– Panie Cleary?
– Tak?
– Czy widział pan coś jeszcze? Poza światłem?
– Na przykład co?
Jak to ująć? Ponurego Żniwiarza? Kostuchę? Zło wcielone?
Stąpała po kruchym lodzie.
– Dobre pytanie. Co to mogło być?