Читать книгу Szóstka - Erica Spindler - Страница 7
Rozdział 2
ОглавлениеSobota, 17 października
Godzina 1:16
Miała przed sobą upadłego anioła, rozbitego na dwie części, ale z nienaruszonymi skrzydłami. Micki wpatrywała się przez chwilę w tę niebieską ofiarę, po czym przeniosła spojrzenie na apokaliptyczny krajobraz. Ruina i zniszczenie. Miejsce, z którego dobro się ewakuowało, pozostawiając woń śmierci i rozkładu.
Jej śmierci. Jej rozkładu.
Dziś wieczorem umrze.
W chwili gdy ta myśl przepływała przez jej świadomość, rozległ się huk wystrzału. Pocisk wniknął w pierś i wybuchnął, a jego energia rozeszła się po całym ciele, przenikając aż do szpiku kości. Micki stanęła nad brzegiem urwiska, tak wysokiego, że w dole widziała jedynie czarną otchłań.
Drugi huk. Rozszczepił ją, rozbił na milion połyskliwych kawałeczków. Runęła za skraj, prosto w bezdeń. Krew, uświadomiła sobie. Jej własna krew. Leje się strumieniami. Bulgocze, hałaśliwie wycieka na zewnątrz. Ucichła, dopiero kiedy serce spowolniło bicie.
Upadała, leciała, pędziła w mroczny bezmiar.
Zimno. Było jej strasznie zimno.
Naraz czerń przebiło oślepiające światło, spłynęło na nią, wzięło ją w ciepłą kolebkę. Ktoś był z nią… Próbowała dostrzec twarz, rysy… Piękne oblicze – to wiedziała, nawet go nie widząc. I głos, rytmiczny jak fale oceanu, kojący.
„Jeszcze nie, Michaelo – szepnął ten, który był z nią. – Jeszcze nie…”.
Detektyw Micki Dare otworzyła oczy, jednocześnie gwałtownie nabierając powietrza. Odruchowo sięgnęła po schowaną pod materacem broń. Zacisnęła palce na rękojeści i spojrzała na stojący przy łóżku zegarek.
1:16.
Przeniosła uwagę na szczegóły: blask księżyca, przeciskający się pomiędzy listkami żaluzji. Całkowitą ciszę. Spokój nocy.
Położyła drżącą dłoń na piersi. Nie ma otwartej rany. Nie tryska krew. Brak bólu i swądu rozkładu.
Nie widać jaskrawego światła. Nie słychać anielskiego głosu.
Rozluźniła uścisk, ale nie wypuściła pistoletu z dłoni – nie mogła tego zrobić, jeszcze nie teraz.
Usiadła na łóżku, położyła broń na kolanach i zakryła twarz dłońmi. Oddychaj, powiedziała do siebie. Wdech nosem, wydech ustami. Powoli, głęboko. Spełniła własne polecenie i kontrolowała oddech, dopóki drżenie nie ustąpiło, a serce nie uspokoiło się.
Panujesz nad sytuacją, Micki. Wszystko gra.
Wyprostowała plecy. Włączyła lampkę na szafce nocnej. Pokój wypełniła jasność, dotarła do ciemnych zakamarków. Dwie noce wcześniej Micki wybudziła się z identycznego koszmaru.
Zamyśliła się. W porządku, zrozumiałam, powiedziała do siebie, dotarło. Tamta noc, gdy została postrzelona, była najbardziej przerażającą w jej życiu. O mało nie umarła. To, co zobaczyła i usłyszała, przeorało całą jej wiarę w dobro i zło, prawdę i fikcję.
Zło istnieje. Objawia się nie tylko poprzez ludzkie uczynki, lecz także jako samorodna istota. I nawet nosi imię. Brzmi ono:
Zwiastun Ciemności.
Ten konkretny Zwiastun znał Micki. Znał jej przeszłość. Wiedział, kogo kochała i kto ją zranił.
Weź się w garść, pomyślała. Nic przecież dziwnego, że jesteś w szoku. W twoim stanie to normalne: koszmary, zwątpienie w siebie, podwyższona wrażliwość na piękno i kruchość życia.
Nie pojmowała jedynie dlaczego teraz. Minęły trzy miesiące. Życie biegło właściwym torem. Ciało wróciło do formy. Współpraca z Zachem opierała się na zdrowym koleżeństwie. Sprawy, którymi się zajmowali, były zwyczajne, przyziemne; nie trafiła na YouTube, nie oberwała kolejnej kulki, jej chevrolet nadal był w jednym kawałku. Zwiastun Ciemności nie przypominał o sobie.
Micki sięgnęła po leżącą na szafce gumkę i związała włosy koloru ciemny blond w niechlujny koński ogon. Była wojowniczką. Walczyła najostrzej i najmądrzej, jak potrafiła. Jeśli to zbyt mało – trudno, przegra bez żalu.
Cóż to jednak za uczucie? Nie żal. Nie strach ani nie wahanie. Wrażenie, że nie dokończyło się pewnych spraw; czekanie, aż coś się wydarzy.
Może nawet więcej: poczucie, że zabrakło elementu w układance.
Pozbyła się tej myśli i przeniosła rozważania na Zacha, na współpracę z nim i program Szóstek. Trudno uwierzyć, że zaledwie w lipcu komendant Howard poinformował ją, że została wybrana do nowego projektu FBI, mającego na celu ograniczenie pospolitej przestępczości dzięki pracy agentów dysponujących szczególnymi, parapsychologicznymi zdolnościami. Kiedy w końcu przekonali ją, że to nie żart, spuścili drugą bombę: przydzielili jej jako partnera jednego z nowych rekrutów.
Od powrotu Micki do służby po zwolnieniu lekarskim współpraca z Zachem była pasmem sukcesów. Sprawców kradzieży ujmowali po kilku godzinach. Błyskawicznie gasili ogniska przemocy domowej. Rozdzielali walczących bez rozlewu krwi. Bułka z masłem.
Powodzenie większości tych działań należało zapisać na konto Zacha. Przy jego nadnaturalnych zdolnościach zwyczajne umiejętności Micki stawały się zbędne. Chyba że w grę wchodziła wymiana ciosów lub strzałów albo jakakolwiek inna metoda ratowania Hollywoodowi tyłka.
Robiła, co do niej należało. Pilnowała, żeby Zachowi nie stała się krzywda. Najważniejsze z zadań. Priorytet. Nie zawsze było łatwo – bo Zach potrafił doprowadzić do szału; kilka razy przyszło jej do głowy, że powinna wreszcie własnoręcznie go ukatrupić.
Pomimo sukcesów – albo właśnie z ich powodu – Zach w każdej chwili mógł zostać przeniesiony do innych zadań. Czuła, że jest gotów. Nie to, że się nudził, ale myślami wyraźnie błądził gdzie indziej. Wykraczał poza pracę i partnerstwo z Micki. Zdecydowanie nie był stworzony do codziennego młyna.
Akcja. Przygoda. Zainteresowanie mediów – oto, co go napędzało.
Usłyszała dźwięk w głębi domu. Skrzypienie drzwi wejściowych. Kroki. Przytłumione głosy. Męskie. Ile? Nastawiła uszu. Więcej niż jeden.
Czując w dłoni dodający otuchy ciężar służbowej broni, Micki zsunęła się z łóżka. Miała na sobie spraną koszulkę z wyścigu Crescent City Classic i szorty. Podeszła do drzwi sypialni, uchyliła je i wyjrzała.
Postać na końcu ciemnego korytarza. Ktoś wysoki, o szerokich barkach. Trzyma coś w dłoni. Broń?
Do dzieła, Wściekły Psie!
Szybkim ruchem otworzyła drzwi i wycelowała w pierś intruza.
– Nie ruszaj się, sukinsynu! Ręce do góry!
– Chwileczkę! Nastąpiła…
– Do góry, mówię!
Posłuchał.
– …pomyłka.
– Święte słowa. Ty – w moim domu – w chuj wielka pomyłka.
– Micki… – Z salonu wypadła na korytarz Angel. – Nie! On jest ze mną!
Micki nawet nie drgnęła.
– Jak to: z tobą?
– Rozmawialiśmy. Na werandzie.
– Czy to miejsce wygląda jak weranda?
– Musiał skorzystać z łazienki.
Micki włączyła światło łokciem i przyjrzała się mężczyźnie. Za stary dla Angel, uznała. Zbyt przystojny. Za bardzo… w ogóle za bardzo. Może jednak powinnam go zastrzelić, pomyślała, poprawiając uchwyt.
– Proszę pani, nie zdążyłem dotrzeć do toalety, a to, że pani do mnie celuje, nie pomaga. Wręcz przeciwnie, jeśli pani rozumie…
Opuściła glocka, ale grymas niezadowolenia nie zszedł z jej twarzy.
– Tam jest łazienka. Proszę się pospieszyć. Potem do widzenia.
– Micki! – zareagowała Angel z oburzeniem.
– Nic nie szkodzi, Angel – powiedział, spoglądając na nią. – Przepraszam za najście. Uwinę się w dwie minuty.
Wszedł do łazienki. W chwili gdy zamknęły się za nim drzwi, Angel syknęła do Micki:
– Dlaczego go tak potraktowałaś? Nie miałaś prawa.
– Ależ miałam. To mój dom, w którym on – pokazała brodą – jest nieproszonym gościem.
– Zachowujesz się absurdalnie!
– Angel, jest prawie druga w nocy.
– I co z tego?
– To, że złamałaś zasady. Po pracy miałaś wracać bezpośrednio do domu, chyba że uprzedziłabyś, że będziesz później. To dla twojego bezpieczeństwa.
– Gówno tam.
– Muszę wiedzieć, że nic ci nie grozi. Wprowadziłam te zasady po to, żeby cię chronić…
– Mam osiemnaście lat.
– A on?
– Dwadzieścia dwa – odezwał się mężczyzna, wychodząc z łazienki. Spojrzał na Angel. – Powiedziałaś jej, prawda?
– O czym?
Angel założyła ręce na piersi.
– O niczym.
Micki zwróciła się do mężczyzny…
– O czym?
…który nie odrywał wzroku od Angel.
– Sama musisz jej powiedzieć.
Angel zawahała się, po czym prychnęła.
– Kiedy wracałam do domu, napadło na mnie dwóch gości. Seth przyszedł mi na ratunek.
Serce Micki stanęło.
– Co ty mówisz? Napadli cię?
– Tak.
– Jesteś cała?
– Tak. To nic takiego.
– Nic takiego? Gdyby – spojrzała wymownie – Seth się nie zjawił, z „niczego takiego” zrobiłoby się „coś takiego”.
– Naprawdę nic mi nie jest.
– Gdzie była Ginger? Miała cię odwieźć do domu.
– To nie jej wina. Umówiła się na randkę i powiedziałam, że może pójść, bo sama dam sobie radę.
– Cudownie.
– Proszę posłuchać – wtrącił Seth. – Angel nic się nie stało. Jestem przekonany, że następnym razem będzie ostrożniejsza.
– Dziękuję za pomoc, panie… Seth. Ale pan już chyba powinien sobie pójść.
Angel prychnęła oburzona.
– Przecież to bez sensu! Dlaczego?
– Bo jest druga w nocy? Bo muszę spisać twoje zeznanie i przygotować raport?
– Angel, ona ma rację. – Podszedł i pocałował ją w policzek. – Cieszę się, że jesteś cała i zdrowa.
Angel wyglądała, jakby miała zemdleć.
– Dobrze się bawiłam.
– Ja też. Do zobaczenia.
Kiedy za Sethem zamknęły się drzwi, Micki zwróciła się do Angel:
– Czy mi się wydawało, czy powiedziałaś mu, że „dobrze się bawiłaś”?
Półtorej godziny później Micki miała już zeznanie Angel i nawet zdążyła nadać sprawie bieg. Angel wprawdzie dość szczegółowo opisała dwóch napastników, a nawet podała imię jednego z nich, ale mimo to Micki wątpiła, aby udało się ich ująć. Czekała na telefon z informacją o porzuconej bluzie z kapturem.
Usiadły przy stole w kuchni; Angel objęła dłońmi kubek z ciepłym mlekiem.
– Mogłaś zostać zgwałcona – powiedziała cicho Micki.
– Wiem. – Dziewczyna zwiesiła głowę, po czym podniosła ją i spojrzała na Micki. – Przepraszam za tę rozmowę przy Secie i potem. Nie wiem, co mnie naszło.
Za to Micki wiedziała: starszy, przystojny facet, któremu Angel próbowała zaimponować. Micki przemilczała, że buntując się, Angel bardziej przypominała nastolatkę, którą była, niż dorosłą, za którą chciała uchodzić. Tej nocy Angel przeżyła już wystarczająco dużo i nie było potrzeby dodatkowo jej gnębić.
– Nie przejmuj się. Czemu nie użyłaś gazu?
– Bo został w torebce. Głupio, co nie?
– Czasem musi się nam przytrafić coś złego, żebyśmy uświadomili sobie, jak bardzo jesteśmy bezbronni.
– Był miły. Mam na myśli Setha.
– Rzeczywiście tak wyglądał.
– Nie spotkalibyśmy się, gdyby ci dwaj na mnie nie napadli.
– Mówiłaś chyba, że przyszedł do kawiarni?
– No tak. Ale nie spotkalibyśmy się tak naprawdę.
Mick już chciała powiedzieć, że Seth jest za stary dla Angel, ale postanowiła odpuścić. Przypomniała sobie, jak zachowywała się w jej wieku i że tego rodzaju komentarze z ust dorosłych zawsze ją wnerwiały.
Zabuczała jej komórka. Odebrała.
– Mówi Collins. Nie znaleźliśmy bluzy. Albo napastnik wrócił i ją zabrał, albo komuś się spodobała.
– Dzięki – rzuciła do słuchawki. – Dajcie znać, jeśli coś wypłynie.
Zakończyła rozmowę i zwróciła się do Angel:
– Bluza zniknęła.
– Można się było domyślić. – Objęła się rękami. – Dlaczego nie spałaś?
– Co?
– Kiedy pokazywałam Sethowi, gdzie jest łazienka, zobaczyłam, że świeci się u ciebie lampka.
– Myślałam o tamtej nocy.
Angel nie musiała pytać, o którą noc chodzi. Wszystkie pozostałe wskazywały na tę jedną.
– Znowu masz koszmary – zabrzmiało bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.
– Skąd ten wniosek?
Angel uniosła brew.
– Którejś nocy słyszałam, jak krzyczałaś.
– Tak? – Micki zmarszczyła czoło. – Coś konkretnego?
– „Nie!” i: „Nie odchodź!”. – Angel napiła się mleka. – Już to słyszałam. Chodziło o Hanka.
Mentora i najlepszego przyjaciela Micki. Nadal za nim tęskniła, tęskniła każdego dnia. Micki przełknęła ślinę i naraz poczuła się obnażona.
– Dlaczego dotąd nic nie powiedziałaś?
– Bo to by było niegrzeczne, prawda? – rzuciła bez ogródek, jak to ona. Micki, o czym Angel zdążyła się przekonać, nie bawiła się w subtelności. No, ale rzeczywiście byłoby to niegrzeczne, biorąc pod uwagę, że Micki i Angel nie łączyły więzy krwi ani wspólna przeszłość. Ledwo się znały, ich związek zaś miał zupełnie inny charakter, dużo silniejszy – połączyła je mroczna siła, która próbowała obie zabić.
– Wyglądasz na zmęczoną. Połóż się.
Angel pokiwała głową i wstała.
– A ty?
– Jeszcze trochę posiedzę.
– Okej. – Zaniosła pusty kubek do zlewu, wypłukała go i postawiła na suszarce.
– Angel?
Odwróciła się. Jej postać wzięły w nawias światło lampy i ciemność nocy. Jasność i mrok. Dobro i zło. Dwie strony tego samego medalu.
Angel wyprostowała plecy i nagle skończyła się gra świateł i cieni.
– Mogę cię o coś zapytać?
– Pewnie.
– Czy powiedziałaś mi wszystko o tamtej nocy? Opisałaś wszystko, co się wydarzyło?
– Wszystko, co zapamiętałam.
– Powtórz to jeszcze raz.
Angel zmarszczyła brwi.
– Micki, straciłam przytomność i nie…
– Muszę to usłyszeć. Co pamiętasz?
– Putnam i Miller krzyczały. Wyważyłam drzwi, chciałam je uratować. Zostałam zaatakowana od tyłu i powalona na ziemię. Czułam ból, strach. Zach nas ocalił. – Założyła ręce na piersi. – Pamiętam Zwiastuna Ciemności w głowie. Drwił ze mnie.
– Co mówił?
– Że umrę.
Zawahała się przed odpowiedzią. I dwa razy zamrugała. Było coś, z czego nie chciała się wyspowiadać. Usłyszała od niego coś gorszego niż to, że straci życie, uznała Micki.
– W porządku, Angel. Dziękuję ci. Dobranoc.
– Dobranoc. – Podeszła do drzwi, po czym zatrzymała się i obejrzała. – Zapytaj Zacha o tamtą noc. Na pewno wie więcej ode mnie.
Micki zmarszczyła brwi, słysząc niedbały ton Angel.
– Uważasz, że coś przede mną ukrywa?
– Tego nie powiedziałam. Ale w przeciwieństwie do nas obu Zach przez cały czas był przytomny.