Читать книгу Siódemka - Erica Spindler - Страница 4

Prolog

Оглавление

Nowy Orlean, Luizjana

Sobota, 6 lipca 2013 roku

Godzina 2:43

Angel Gomez przebiegła przez kampus Uniwersytetu Tulane’a. Nie powinna była dać się namówić. „Będzie ekstraimpreza – mówiła Fran. – Nie możesz nie pójść”.

No i co – Fran zmyła się z jakimś podejrzanym typem i zostawiła Angel samą z naprutymi chłopakami z korporacji studenckiej. Ich błazeństwa drażniły ją i nudziła się jak mops.

Potem zaczęło ją kłuć w boku. Poczuła nie tyle ból, ile raczej pieczenie, z lewej strony, tam gdzie miała tatuaż, który niedawno sobie zrobiła. Pobiegła do łazienki obejrzeć się w lustrze.

Nic nie wskazywało na to, żeby działo się coś złego.

Po co w ogóle próbuje się dopasować? Nigdy jej się nie udało i nigdy się nie uda. Nawet zakonnice tak twierdziły. Zanadto odstawała od normy.

Nadal piekło ją w boku. Przyłożyła dłoń do bolącego miejsca. Dezercja Fran oznaczała, że Angel została bez transportu. Zatrzymała się na chwilę, żeby pozbierać myśli.

Mogłaby złapać tramwaj linii St. Charles na przystanku przy ulicy Broadway i podjechać nim aż do śródmieścia. Stamtąd miałaby już dwa kroki do Dzielnicy Francuskiej – i do domu.

Angel przeszła z kampusu Uniwersytetu Tulane’a na teren Col­lege’u Newcomb. Pusto. Ciemno. Jeśli nie liczyć słabego blasku latarni.

Nie była jednak sama.

Poczuła, jak włosy jej się jeżą. Zerknęła przez ramię. Omiotła wzrokiem otoczenie, przyjrzała się rosnącym na obrzeżu czworokątnego dziedzińca drzewom i zaroślom. Nic. Poza ciemną sylwetką statui pośrodku placyku. Skierowany na postument reflektor punktowy sprawiał, że posąg rzucał cień o osobliwym kształcie.

Wygląda jak potwór z horroru klasy B, pomyślała, wpatrując się w postać na cokole, jakby ta mogła w każdej chwili ożyć.

Weź się w garść, Angel. Pewnie paru chłopaków z korporacji poszło za tobą i chce cię przestraszyć.

Niedojrzałe gnojki.

Mimo to przyspieszyła, zmierzając ku skrajowi dziedzińca i jednemu z budynków. Nagły poryw wiatru sprawił, że zadrżała i dostała gęsiej skórki. W lipcu taki chłodny wiatr? Niemożliwe. A jednak – zimno zmroziło ją niemal do kości.

Pewnie bierze mnie choroba, uznała, kładąc dłoń na czole. Wcześniej ni to ból, ni pieczenie w boku, teraz dreszcze. Może grypa? Oby nie, pomyślała. Nie miała ani czasu, ani pieniędzy, żeby…

Kątem oka wychwyciła ruch. Zatrzymała się i odwróciła.

– Kto tam?! – zawołała. – To nie jest zabawne, tylko głupie!

W odpowiedzi zaszeleściły zarośla. I zajęczały konary. Ból w boku stał się intensywniejszy.

Angel jęknęła i raz jeszcze spojrzała na posąg, na jego cień.

Coraz dłuższy. Coraz bardziej nieprzenikniony. Sięgał po nią…

Ponownie położyła dłoń na czole. Naprawdę kiepsko się czuję, pomyślała. Kręciło jej się w głowie. Czuła mrowienie, jakby coś wciągało ją do środka naelektryzowanej bańki. Mrowiło ją na całym ciele, z wyjątkiem tatuażu. Rysunek, otoczone siedmioma gwiazdozbiorami, trawione od środka ogniem serce, przyśnił jej się etapami. Kazała wytatuować sobie to serce na lewym boku. Dołączyło do pozostałych obrazów.

Szybko zamrugała. Spróbowała oczyścić myśli. To nie grypa. Ktoś jej coś podał. Na imprezie. Pewnie razem z colą. Goście z korporacji nie przepuścili okazji do ponaśmiewania się z tego, że nie chciała alkoholu. Ale przecież szklaneczkę z napojem cały czas trzymała w ręce. Miała na nią oko. Chyba.

Nagle sobie przypomniała – to musiało się stać wtedy, kiedy poszła do łazienki spojrzeć na tatuaż.

Znowu ruch, gdzieś na skraju pola widzenia. Poruszenie. I jakieś dźwięki.

Biegiem!

Posłuchała głosu, który zabrzmiał w jej głowie. Puściła się pędem i biegła zygzakami z dudniącym w piersi sercem. Śmignęła nad nią czarna chmura. Pewnie ptak, pomyślała. Prehistoryczny. Ogromne skrzydła, skrzekliwy głos, jak dźwięk tarcia styropianem o szybę.

Podążał za nią, w którąkolwiek stronę pobiegła. Wisiał nad nią jak drapieżnik.

Tędy!

Skręciła raptownie i wpadła na klomb. Zobaczyła parking. Przyciągał ją blask stojącej tam latarni.

Załkała z ulgą i pognała ku światłu. Już prawie była w jego bezpiecznym kręgu, gdy nagle lampa zgasła.

– Nie! – krzyknęła. – Na pomoc! Niech mi ktoś pomoże!

Otworzyły się drzwi jednego ze stojących w drugim końcu parkingu samochodów i z kabiny w blasku światła wysiadł mężczyzna.

– Tutaj! – zawołał i zamachał do Angel.

Pobiegła do niego. Kiedy mijała zepsutą latarnię, ta zamigała i odżyła. Angel przyjrzała się mężczyźnie: był młody, miał dwadzieścia kilka lat i jasne włosy.

Poczuła taką ulgę, że nogi się pod nią ugięły.

– Ktoś za mną idzie! – krzyknęła.

– Gdzie on jest?

– Tam, obok drzew – odparła. – Nie widziałam go, ale słyszałam.

Sięgnął do wozu i wyjął latarkę. Włączył ją i omiótł drzewa snopem światła, po czym przesunął nim po dziedzińcu.

– Nic nie widzę. Zaczekaj tu, pójdę…

– Nie! – złapała go za rękę. Była przerażona za ich oboje. – Proszę. Nie chcę tu zostać. Chcę do domu!

– Okej. – Obszedł samochód i otworzył drzwi od strony pasażera. – Wsiadaj.

Po chwili sam zajął miejsce za kierownicą. Wtedy przyszło jej do głowy, czy aby nie popełnia błędu.

Objęła się rękami, jakby było jej zimno.

– Podrzuć mnie na przystanek przy Broadwayu. Tam już dam sobie radę.

Spojrzał na nią. Miał osobliwe, nietypowo jasne oczy, niezwykle frapujące. Nigdy takich nie widziała.

– Odwiozę cię do domu.

– Nie trzeba, naprawdę. Pojadę tramwajem.

– Jest prawie trzecia w nocy. Lepiej cię odwiozę.

Wrzucił wsteczny i wyjechał z miejsca parkingowego. Zwróciła uwagę, że latarnia znowu zgasła.

Splotła palce i położyła dłonie na kolanach.

– Wiesz co, pewnie coś mi się przywidziało. Umysł często płata mi figle. Koleżanka zostawiła mnie na lodzie, bo zmyła się z jednym gościem i…

Zatrzymał auto. Przeszyło ją spojrzenie jego jasnych oczu.

– Odwiozę cię do domu – powtórzył z naciskiem.

Wsiąść do samochodu obcego człowieka, a potem jeszcze podać mu swój adres to szczyt głupoty.

Ale było w jego wzroku coś takiego, co docierało głęboko do jej wnętrza.

Możesz mi zaufać – zdawało się mówić. – Zaufaj mi, Angel.

Jego głos w jej głowie. Wyraźny. Ten sam głos kazał jej uciekać i podpowiedział, którędy biec.

To jakieś wariactwo, uznała. Dosypali jej czegoś do coli i teraz ma zwidy. Albo majaczy w gorączce.

Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Ze mną jesteś bezpieczna.

Czy to się dzieje naprawdę?, pomyślała.

Owszem, Angel, dzieje się.

Zacisnęła usta. Kim jesteś?

Mam na imię Eli. Jestem jednym z twoich braci.

Siódemka

Подняться наверх