Читать книгу Siódemka - Erica Spindler - Страница 9

Rozdział 5

Оглавление

Poniedziałek, 8 lipca

Godzina 9:30

W chwili gdy Zach ujął dłoń Dare, zdał sobie sprawę, dlaczego Parker i spółka wybrali właśnie ją. Uzmysłowił sobie przynajmniej część powodów. Najprostszy był taki, że nie chciała go wpuścić. Opierała się. W niektórych ludzi szybko wnikał i robił rekonesans – naprawdę ich poznawał, ich nadzieje i bolączki, marzenia i rozczarowania. W przypadku Michaeli Dare było inaczej. Mick wzniosła wokół siebie, a zwłaszcza wokół swoich czułych punktów, wysoki, forteczny mur.

Poza tym nie dawała się nabrać na jego teksty. A bez tego, bez potwierdzenia siły własnego uroku, usychał.

Był dla siebie największym wrogiem, od kiedy odkrył, że różni się od rówieśników, i nauczył się wykorzystywać swoje szczególne zdolności. Krok pierwszy: rozpracować czyjś sekret. Krok drugi: wykorzystać zdobytą wiedzę. Nie po to, żeby ranić bądź niszczyć, ale by manipulować i wywierać nacisk – forsować to, na czym mu zależało.

Nie potrafił się powstrzymać. Nie rozumiał, po co miałby stać w korku, skoro znał drogę na skróty.

Zatrzymał się przed komendą ósmego rejonu, zwaną potocznie Ósemką, zadarł głowę i przyjrzał się typowemu dla Dzielnicy Francuskiej budynkowi. Czarny płot z kutego żelaza, wysokie drzwi wejściowe, białe kolumny, tynk w kolorze łososiowym.

Jego nowy dom. Przynajmniej na razie.

Wszedł po schodach. Gdy stanął w drzwiach, policjantka pełniąca służbę w recepcji – kawowa skóra, ciemne oczy o stalowym spojrzeniu – podniosła głowę i popatrzyła na niego. Zach utrzymał kontakt wzrokowy, uśmiechnął się nieznacznie i podszedł do biurka.

– Dzień dobry.

Brak reakcji. Zero uśmiechu.

– Detektyw Zach Harris. Zgłaszam się do służby.

– Dowód, proszę.

Podał jej dokument. Obejrzała go dokładnie, po czym zwróciła. Jego palce zamknęły się wokół przedmiotu. Widziała już wszystko i nie da sobie wcisnąć kitu, pomyślał. Najpierw paralizator, potem pytania.

Poza tym miała dziś okropny poranek.

– Major Nichols czeka na pana w biurze dochodzeniówki. Drzwiami po prawej, dalej po schodach. Na pewno pan trafi.

– Dziękuję – powiedział, nie odrywając od niej wzroku, i znów się uśmiechnął. – Życzę pani cudownego dnia.

– Nawzajem – odparła i zmarszczyła czoło, najwyraźniej zdziwiona własnymi słowami.

Zach poszedł we wskazanym kierunku, znalazł drzwi, otworzył je… i poczuł się jak Alicja po wpadnięciu do króliczej nory. Ujrzał bowiem osobliwą scenę. Główne wejście i recepcja robiły wprawdzie wrażenie nieco spłowiałych, ale miały swój urok. Natomiast tutaj – po prostu ruina. Łuszcząca się farba, widać, że stara jak świat i pewnie wyprodukowana na bazie ołowiu. Pleśń na niszczejącej sztukaterii. Ogólny brud.

Sądził, że superbohaterowie zajmują ładniejsze kryjówki.

To by było tyle, jeśli chodzi o wymarzony splendor.

Dotarł na pierwsze piętro. Zero ochrony. Żadnych strażników. Nic. Szok dla kogoś świeżo po akademii w Quantico. Białe drzwi z emblematem policji miasta Nowy Orlean i napisem: „Ósmy Rejon, Wydział Dochodzeniowo-Śledczy”. I niżej: „Wstęp tylko dla personelu”.

No, widząc coś takiego, każdy zbir na pewno zastanowi się dwa razy.

Wszedł do środka. Ruch, hałas i energia – jasna i ciemna, chaotyczna, kłębiąca się masa.

Nowe środowisko.

Przejmij je.

Jego spojrzenie padło na recepcjonistkę. Brak odznaki i broni. Pracownica cywilna. Na oko trzydzieści kilka lat. Atrakcyjna, mimo że nieco przesadnie ufryzowana i umalowana.

Podszedł do niej wolnym krokiem.

– Detektyw Zach Harris – przedstawił się. – Szukam majora Nicholsa.

Zmierzyła go wzrokiem.

– To ty jesteś ten nowy.

– Zgadza się, to ja.

– Ładną masz buźkę, trzeba ci przyznać.

– Dzięki.

– Niektórych to drażni.

Uniósł brew.

– „To”?

– To, że masz tu pracować.

– A. No cóż. – Wzruszył ramionami. – Będą musieli się przyzwyczaić.

Roześmiała się głosem będącym skrzyżowaniem ujadania z gdakaniem.

– Twoim partnerem będzie Wściekły Pies.

– Słyszałem. Co byś mi poradziła?

Patrzyła na niego, jakby go oceniała.

– Nie podpadnij jej. Wściekły Pies lubi kąsać bez litości.

– Dobrze wiedzieć.

– Mam na imię Sue. – Podała mu rękę. – I jestem wolna jak ptak.

Zach dotknął jej dłoni. Dużo bólu. Głód uczuć.

– Zapamiętam to sobie, Sue.

– Trzymam za słowo. – Wybrała numer majora. – Detektyw Harris do pana. Tak jest. – Zakończyła rozmowę i wstała. – Za chwilę cię przyjmie. Chodź, Apollo, znajdziemy twoją nową najlepszą przyjaciółkę.

Zach poszedł za nią. Minęli rząd niewygodnych krzeseł i wkroczyli do labiryntu biurek.

– Mick! – zawołała Sue. – Przyszedł twój nowy partner. Ciacho, że hej!

W pomieszczeniu zapadła cisza. Wszyscy oderwali wzrok od monitorów, wychylili się z boksów i spojrzeli na Zacha.

Nie była to prezentacja, na jaką liczył, ale trudno.

– Cześć – powiedział. – Miło mi.

Mick wstała ze skwaszoną miną.

– A, tak – mruknęła. – Słuchajcie, ten facet to detektyw Zach Harris. Zastąpi Carmine’a.

Ci, którzy akurat z nikim nie rozmawiali – przy biurku albo przez telefon – wstali i podeszli, przedstawiając się jeden przez drugiego. Mac. Killian. Rooster. Red. J.B. Buster.

Każdemu ściskał dłoń. Za dużo i za szybko naraz, by cokolwiek wyczytać. Zmasowany atak na zmysły.

– Skąd jesteś? – spytał J.B.

– Z Kalifornii. Służyłem w rejonie Hollywood.

– Hollywood? – zdziwił się J.B., unosząc brwi. – Zajmowałeś się sprawami pięknych i bogatych? Wycierałeś im te ich eleganckie dupska, że tak powiem?

– Rzeczywiście, można tak powiedzieć – zgodził się Zach. – Ciężka robota, całe mnóstwo ściśniętych dup.

– Witaj w Orleanie, Hollywood. Troszkę się ubrudzisz, bo my tu, rozumiesz, mamy do czynienia z prawdziwym gównem.

– Jestem na to przygotowany.

Na pokrytej bliznami twarzy J.B. wykwitł szeroki uśmiech.

– Na pewno?

– Jasne. Już nie mogę się doczekać.

– Dare! Harris! – zawołał major, stając w drzwiach swojego gabinetu. – Do mnie. Na jednej nodze.

Posłusznie ruszyli do jego biura.

– Uprzedzam – mruknęła Micki – że J.B. potrafi być upierdliwy.

– Zapamiętam.

– To dobrze. Bo nie będziesz miał lekko.

Weszli do pokoju szefa.

– Zamknijcie drzwi – powiedział. – I siadajcie. – Kiedy zrobili, co im kazał, spojrzał najpierw na Zacha, potem na Micki. – Na razie wszystko w porządku? – spytał.

– J.B., jak to J.B., gada głupoty.

– Zdążyłem zyskać przezwisko – zauważył Zach. – To chyba dobry znak.

Micki przewróciła oczami.

– Hollywood.

Nichols zmrużył oczy.

– J.B. trzeba utemperować.

Zach się uśmiechnął.

– Proszę powiedzieć, jakim narzędziem, a pójdę i to zrobię.

Szef zarechotał.

– Najlepszym sposobem na święty spokój ze strony J.B. i jego kumpli jest zasłużenie na ich szacunek. Mamy zabójstwo. Róg Royal i St. Peter. Sklep Rouses. Ofiara na zapleczu, przy pojemnikach na śmieci.

– Chyba pan, szefie, żartuje. – Micki zerwała się na nogi. – Zabójstwo? Tak na dzień dobry?

– A czemu nie?

– Z oczywistych powodów!

– Pani detektyw, co się robi, kiedy dostaje się nową broń? Sprawdza się, jak strzela.

– Ale…

– Koniec dyskusji. Informujcie mnie.

– Spokojnie, partnerko – odezwał się Zach, kiedy wyszli z gabinetu. – Obiecuję, że nie puszczę pawia.

Siódemka

Подняться наверх