Читать книгу Siódemka - Erica Spindler - Страница 7
Rozdział 3
ОглавлениеPoniedziałek, 8 lipca
Godzina 8:05
Zach Harris stał przy oknie w pokoju hotelowym na dwudziestym czwartym piętrze. Patrzył na biegnącą dołem ulicę Canal, pełną samochodów i palm rosnących na pasie zieleni między jezdniami. Dalej, u jej wylotu, znajdowała się piękna w swym upadku Dzielnica Francuska. Rzeka Missisipi obejmowała miasto od południa, tworząc półksiężycowate zakole, od którego Nowy Orlean wziął swój przydomek: Crescent City. Zach widział parowiec przycumowany do kei przy ulicy Toulouse.
Nowy Jork się uwija, Los Angeles dokazuje, a Nowy Orlean – jak przekonał się Zach – kołysze się.
Tak można by zacząć romans.
Uśmiechnął się do siebie. Irytowanie ludzi wychodzi mu koncertowo – udowodnił, że jest w tym mistrzem, zmieniając rezerwację tak, że przyleciał do miasta dwa dni przed terminem wyznaczonym przez FBI. Parker, opiekun Zacha w Szóstkach, wściekł się, kiedy się o tym dowiedział.
Och, to straszne… Ale cóż, Zach nie przybył do Nowego Orleanu dla Parkera, tylko dla siebie.
Parker wyłowił go w klubie i złożył intrygującą propozycję: będziesz członkiem elitarnego oddziału do zwalczania przestępczości, jednego z takich zespołów, jakie ogląda się na filmach. Zostaniesz swego rodzaju… superbohaterem. Zdobędziesz sławę i wszystko, co się z tym wiąże.
Który facet nie marzy o czymś takim?
Tłumaczył sobie, że jeśli mu się nie spodoba, powie sayonara i odejdzie w swoją stronę.
Tak jak miał w zwyczaju.
Tym razem jednak niełatwo będzie się wykpić. Uświadomił to sobie w chwili, gdy wyszedł z terminala nowoorleańskiego lotniska prosto na wilgotne nocne powietrze. Usłyszał szum w głowie. I buczenie, jak w radiu pomiędzy stacjami. Im bliżej śródmieścia, tym stawało się głośniejsze i bardziej uporczywe.
To miasto – miasto z nim rozmawia.
Nic nowego. Znał to uczucie. Ale nigdy nie doświadczył go na taką skalę. Był zdezorientowany, wytrącony z równowagi. Poczuł się upojony, jak po alkoholu. Nie na wesoło – przynajmniej z początku – lecz upodlająco: jakby chodził, trzymając się ścian, i klęczał z głową w sedesie.
Nie próbował jednak stłumić tego wrażenia – ani nie wsiadł do najbliższego samolotu, który zabrałby go z powrotem na Zachodnie Wybrzeże – tylko stawił mu czoła.
Na kaca klin. Niech zapiecze w gardle.
Przy okazji zadurzył się w mieście. Magiczne miejsce, pełne cieni, szeptów, obrzędów, rozpaczy…
…i wielu ludzi takich jak on. Bardzo wielu. Z taką liczbą jeszcze nie miał do czynienia. Odwrócił się od okna. Czy wiedzą, czym są?, zadał sobie pytanie. Czy nauczyli się korzystać ze swoich umiejętności? A może postanowili je ukryć?
Parker przyjechał.
Ułamek sekundy po tym, gdy to pomyślał, telefon poinformował go o nadejściu wiadomości.
Czekam w holu. Jesteśmy spóźnieni.
Typowe dla Parkera. Mało słów, wszystkie na temat. Było w nim coś, co sprawiało, że Zach miał ochotę namieszać mu w głowie. Powstrzymał się jednak, biorąc poprawkę na nieznaczną grubość lodu, po którym właśnie stąpał. Powstrzymał się… na razie.
Wziął kurtkę i zjechał na dół. Spotkał się z Parkerem przy wejściu do hotelu, razem wyszli przed budynek i podeszli do stojącego tam czarnego lśniącego SUV-a. Agent, który siedział za kierownicą, miał na nosie prawie identyczne ciemne okulary jak te, które nosił Parker. Zach zachichotał i wsiadł do auta.
– Coś cię śmieszy? – spytał Parker.
– Wóz. Twoje okulary. Jego okulary. – Pokazał na kierowcę. – To takie oklepane.
Parker zdjął okulary i przeszył Zacha lodowatym spojrzeniem.
– Dla ciebie to zabawa?
Zach umościł się na tylnym siedzeniu.
– Zdefiniuj słowo „zabawa”.
– Po numerze z rezerwacją powinienem cię odwołać.
– Śmiało.
Przez chwilę miał wrażenie, że Parker rzeczywiście to zrobi. Ale ten tylko pochylił się i powiedział:
– Słuchaj no, Harris. To my dyktujemy warunki, nie ty. Mówimy: siódmego o czternastej wsiądź do samolotu, to wsiadasz, kurwa, siódmego o czternastej do samolotu. Nie dzień wcześniej. Nie dzień później.
Zach wiedział, że powinien ustąpić. Odpuścić, popłynąć z prądem. Ale głos, który podpowiadał mu rozsądek, nie mógł się mierzyć siłą z głosem, który przez całe życie zmuszał go do balansowania na krawędzi.
– To ty posłuchaj, Parker. Nie jestem twoją własnością. Ani programu. W tej chwili potrzebujecie mnie bardziej niż ja was. Owszem, to się może zmienić, ale na razie… możecie mi naskoczyć.
– Inni patrzą. Oceniają. Ciebie oraz mnie. – Parker zawiesił głos. – Jeśli się nie uda, dostanę po dupie.
To jasne. Zach pokiwał głową.
– W porządku. Skoro chodzi o twoje dupsko, postaram się być delikatniejszy.
Brak reakcji – zero uśmiechu, zero uznania ustępstwa. Tylko gest: wręczenie szarej koperty.
– Tu znajdziesz wszystko, czego potrzebujesz.
Zach wyjął zawartość koperty i zaczął przeglądać dokumenty. Zatrzymał się na fotografii blondynki w mundurze policjantki. Patrzyła prosto w obiektyw. Lekko uniesiony podbródek – arogancja albo przewrażliwienie; zaciśnięte usta – poważnie traktuje swoje obowiązki. Przekrzywił głowę. Gdyby lekko rozchyliła te piękne usta, wyglądałaby trochę jak blond wersja Angeliny Jolie.
Stuknął palcem w zdjęcie i zerknął na Parkera.
– Zakładam, że to moja nowa partnerka.
– Detektyw Michaela Dare. Nazywają ją „Micki” albo „Mick”. Czasem też „Podwójne De” albo „Wściekły Pies”.
– „Wściekły Pies”?
– Ma niezły charakterek i nie kryje się z nim.
Zach się roześmiał.
– Atrakcyjna kobieta – zauważył.
– Ma cię chronić, a nie być twoją zabawką.
– Chodząca z ciebie powaga. – Zach ponownie postukał palcem w fotografię. – Czemu ona?
– Zatwardziała glina. Ostra. Lojalna. Musiała walczyć o swoje – dodał Parker.
– Czyli o co?
– O wszystko.
Zach przyjął to do wiadomości, zastanowił się i porównał ze swoim życiem – życiem, w którym wszystko zostało mu podane na tacy.
Prawie wszystko.
– Opowiedz mi o niej – poprosił.
– Nieprzekupna.
– Każdego można przekupić.
– Nie ją.
Zach wbił spojrzenie w zdjęcie. Z prostych brązowych oczu detektyw Dare biła uczciwość. Lojalność, o której wspomniał Parker.
– Dlaczego?
– Żyje pracą. Życie uczuciowe – nie istnieje. Życie towarzyskie – też prawie nie. Rodzina – nie jest z nią blisko, zastępują ją nowoorleańscy policjanci. Jeśli Dare uzna cię za członka rodziny, odda za ciebie życie.
– Poświęci się dla mnie.
– Tak.
Szum w głowie ucichł. Zach schował dokumenty.
– Niezbyt to bohaterskie z mojej strony.
– Bohaterstwo to jej działka. Ona nie zastąpi cię w tym, co ty potrafisz.
– A co, jeśli uzna, że nie nadaję się na członka jej „rodziny”?
– Dla was obojga będzie lepiej, jeżeli jednak uzna.
– Czy to groźba?
Na ustach Parkera, jak rzadko kiedy, pojawił się cień uśmiechu.
– Ależ skąd, Zach. Po prostu mówię, jak jest.