Читать книгу Siódemka - Erica Spindler - Страница 8
Rozdział 4
ОглавлениеPoniedziałek, 8 lipca
Godzina 8:35
„Wpada w oko” to mało powiedziane, stwierdziła w myślach Micki, kiedy jej nowy partner wszedł do sali konferencyjnej. „Piękniś” też nie pasowało.
Zach Harris był bowiem powalająco przystojny. Brązowe włosy z przebarwieniami od słońca, lekko pofalowane. Intensywnie niebieskie oczy, jakich jeszcze nigdy nie widziała. Lśniący uśmiech, jak z reklamy gabinetu dentystycznego.
Zupełnie jakby miała przed oczami tego aktora, Bradleya Coopera. Chociaż nie – nawet on nie umywał się do Zacha Harrisa. Jak to możliwe?, pomyślała.
Czy naprawdę nie mógł wyglądać gorzej, na przykład jak troll?
Towarzyszył mu ciemnowłosy mężczyzna w garniturze. Elegancki, przylizany. Chodził, jakby połknął kij od szczotki. Albo jakby ktoś mu wsadził w tyłek kolbę kukurydzy.
Pewnie agent FBI albo wojskowy. Raczej to pierwsze.
Harris podszedł do kapitan O’Shay.
– Ciociu Patti – odezwał się serdecznym tonem i uściskał ją. – Jakże się cieszę, że wreszcie mogę cię poznać.
Ależ z niego aktor!, pomyślała Micki. Nie uszło jej uwadze, że O’Shay też wyglądała na zaskoczoną jego umiejętnościami. No po prostu geniusz.
Jeśli uda mu się nie wypaść z roli, być może niańczenie go nie będzie aż tak straszne, jak przypuszczała.
Harris odwrócił się i spojrzał prosto na nią. Zobaczyła rozbawienie w jego oczach i wyprostowała się. A niech sobie odgrywa tę swoją maskaradę – Szóstki, czary-mary i tak dalej – ona nie zamierza brać w tym udziału.
Przykleiła do ust uśmiech, mający świadczyć o pewności siebie, i podeszła do niego, wyciągając rękę.
Poczuła, że jego palce nieco zbyt mocno oplotły jej dłoń. Tak samo spojrzenie – wniknęło nieco zbyt głęboko, było zbyt intymne, choć bez podtekstu seksualnego. Tak jakby naprawdę dobrze się znali – znali swoje tajemnice, a także przeszłe i obecne lęki oraz nadzieje na przyszłość.
Tak jakby zaglądał prosto do jej duszy.
Micki, na miłość boską! Weź się w garść!, pomyślała.
– Michaelo – odezwał się. – Miło mi cię wreszcie poznać.
Zirytowana uwolniła dłoń.
– Nie nazywaj mnie tak. Jeśli zrobisz to przy moich kolegach, zdemaskujesz się. A jeśli zrobisz to przy mnie, gorzko pożałujesz.
Roześmiał się cicho.
– Podoba mi się pani, pani detektyw. Będzie zabawnie.
– Wiesz w ogóle, Szóstko, czym się tu zajmujemy? Wydaje ci się, że to jakaś gra?
– No jasne, że nie. Zajmujecie się poważnymi, bardzo poważnymi sprawami. – W kącikach jego oczu pojawiły się zmarszczki. – Jestem do usług… Mick. Gotowy do pomocy w łapaniu przestępców.
– Zostałeś źle poinformowany. Nie potrzebuję niczyjej pomocy w tym zakresie.
Znów się uśmiechnął z niewymuszoną swobodą. Nosi kolorowe soczewki, uznała, nie ma innego wytłumaczenia. Próżność i tandeta.
– Niektórzy mają co do tego inne zdanie.
Widział, że jest wkurzona, i czerpał z tego przyjemność. Sukinsyn pogrywał z nią. Celowo się z nią drażnił. Obserwował jej reakcje.
Przyszła jej do głowy wściekła riposta, ale komendant Howard uciął tę jakże miłą wymianę uprzejmości.
– Usiądźmy – zarządził.
Podeszli do stołu. Harris podsunął jej krzesło.
– Skończ już z tym – wycedziła. – Jasne?
– Jak sobie życzysz, kochanie – odparł i sam zajął miejsce, które jej zaproponował.
– Pani detektyw?
Cholera. Uświadomiła sobie, że wszyscy poza nią już siedzą. Rozejrzała się i usiadła po drugiej stronie stołu na jedynym wolnym krześle.
– Witamy pana na pokładzie, detektywie Harris – zaczął komendant, po czym zwrócił się do ciemnowłosego mężczyzny, który towarzyszył Harrisowi. – Witamy również agenta Parkera.
Usta Micki drgnęły. Kolba kukurydzy na swoim miejscu?
– Będę się streszczał. Każdy z nas wie, na czym polega jego rola. Pamiętajmy, że program jest ściśle tajny i jakikolwiek wyciek informacji poskutkuje natychmiastowym zwolnieniem tego, kto do niego dopuści. Pani detektyw Dare, jeśli zdemaskuje pani detektywa Harrisa, pożegna się pani z pracą.
Jej przepustka do wolności.
Spoczął na niej wzrok agenta. Zwróciła uwagę na jego oczy, równie lśniące jak Harrisa, tyle że zielone. Co jest z tą modą na kolorowe soczewki u facetów?
– Agencie Parker, oddaję panu głos.
– Dzień dobry – zaczął, nie odwracając wzroku od Micki. – Witam państwa w programie Szóstek. Rola każdego z was jest oczywiście bardzo istotna, ale najważniejsza przypadła w udziale pani detektyw Dare.
Przerwał na chwilę, aby Micki poczuła wagę słów. Niepotrzebnie. Doskonale wiedziała, że ma przechlapane.
– Ten program to znacząca inwestycja dla Biura. Pani zadaniem, pani detektyw, jest zagwarantowanie bezpieczeństwa naszemu człowiekowi. Za wszelką cenę. Powodzenie tego projektu może zaważyć na przyszłości służb ochrony porządku publicznego.
Wytrzymała jego spojrzenie.
– „Za wszelką cenę”. Co to dokładnie oznacza?
– Myślę, że pani wie.
– Proszę powiedzieć, agencie Parker. Jestem dziewczyną z Południa. Wierzę w Boga, mój kraj i mówienie prosto z mostu.
– Ma go pani ochraniać w każdej sytuacji.
– Czyli jeśli on da ciała, to ja mam oberwać po dupie?
– Tak.
– Albo przyjąć kulkę?
– Liczymy, że do tego nie dojdzie.
– Codziennie do tego dochodzi, agencie Parker. Czy mogę o coś zapytać?
– Naturalnie.
– Skąd ta atmosfera tajemnicy?
– Sądzę, że również na to pytanie zna pani odpowiedź. Opinia publiczna nie jest jeszcze gotowa na poznanie prawdy o Szóstkach. Zainteresowanie mediów uniemożliwiłoby działanie naszym agentom, my zaś nie bylibyśmy w stanie ocenić tego, jak sobie radzą.
– Poza tym – dodała łagodnym tonem – jeśli program okaże się fiaskiem, nikt się o niczym nie dowie.
– Kontrola szkód to kosztowy i kłopotliwy proces.
– Dlaczego policja miejska? Nie lepiej trzymać swoich ludzi blisko siebie?
Nie mrugał – dopiero teraz to sobie uzmysłowiła; nie mrugnął ani razu od chwili, w której nawiązali kontakt wzrokowy.
– Szóstki pracują w strukturach wewnętrznych Biura już od kilku lat. Pora wysłać je na ulice i sprawdzić ich skuteczność z walce z powszednią przestępczością.
– Czyli zmierzacie do tego, żebym… – zrobiła gest, którym omiotła osoby siedzące przy stole – …żebyśmy zostali bez pracy.
Roześmiał się aksamitnym, przesłodzonym śmiechem. „Mężczyźni sączący słodkie słówka to węże – mawiała babcia Roberta. – Takie jak ten, który skusił Ewę w raju”.
Micki powinna wiedzieć, uległa niejednemu takiemu facetowi.
– Skądże, pani detektyw. Harris ma wam pomóc.
– Aha, znaczy się Harris wykorzysta swoje „supermoce” i wskaże nam sprawcę, którego my następnie przyskrzynimy, wykorzystując do tego legalne instrumenty.
– Dokładnie tak, pani detektyw. Ściganie przestępców na miarę dwudziestego pierwszego wieku. – Potoczył wzrokiem po zebranych i znów spojrzał na Micki. – Każda Szóstka ma inne mocne strony i słabe punkty. To one zadecydowały o takim, a nie innym przydziale.
– Można jaśniej? Co to za cechy?
– Kierujemy się zasadą, według której każdy dysponuje tylko takimi informacjami, jakie są mu potrzebne do działania. Wkrótce przekona się pani, jak sprawdzają się umiejętności Zacha w praktyce.
Popatrzyła na nowego partnera.
– O czym myślę? – spytała.
– Detektyw Harris nie czyta w myślach – zauważył łagodnie Parker. – Postrzega wydarzenia z przeszłości i przyszłości. Odbiera echo uczynków i uczuć. Urywki myśli z przeszłości i teraźniejszości.
– Czasem obrazy – wtrącił Zach. – Migawki, przeważnie spłowiałe, od czasu do czasu bardziej jaskrawe i szczegółowe. Nigdy nie wiadomo, czego się można spodziewać.
– „Nie wiadomo, czego się spodziewać” – powtórzyła. – Dziękuję, teraz na pewno będę spała spokojniej.
Agent Parker uniósł brew.
– Pani zajęcie też jest niebezpieczne i nieprzewidywalne. Co takiego sprawia, że jednak sypia pani spokojnie?
Parker złożył dłonie, które trzymał na blacie. Odczytała ten gest jako oznakę rozbawienia, a nawet arogancji. I wkurzyło ją to.
Wyjęła służbową broń z kabury i położyła ją na stole.
– Półautomatyczny glock kaliber czterdzieści. Pełny magazynek, nabój w komorze. Do tego partner, któremu mogę zaufać. Z którym pracowałam, na którym mogę polegać i który przeszedł takie samo szkolenie jak ja. Partner, co do którego nie mam wątpliwości, że mnie osłoni.
Major Nichols odchrząknął i zabrzmiało to tak, jakby próbował zamaskować rechot, ale po komendancie było wyraźnie widać, że bynajmniej nie jest zadowolony.
– Wystarczy, pani detektyw.
– Nic nie szkodzi – odezwał się Harris. – Podoba mi się jej szczerość. Nie mam też pretensji, że nie jest szczególnie zadowolona z obrotu spraw. Nie zna mnie i nie wie, co potrafię. – Odwrócił się do niej. – Dlatego postanowiłem, że też będę szczery. – Wyciągnął rękę ponad stołem. – Proszę podać mi dłoń, pani detektyw.
Zawahała się, ale podała. Oplótł jej palce swoimi. Poczuła delikatne mrowienie, jakby przeszedł ją prąd.
Wyraz twarzy Harrisa nie zmienił się na jotę.
– Jesteś wściekła na zaistniałą sytuację. Uważasz Szóstki za stek bzdur i wnerwia cię, że padło akurat na ciebie…
– To chyba oczywiste – ucięła lekceważąco. – Nie trzeba być jasnowidzem, żeby…
– …mimo że niezłe ze mnie ciacho. – Lekko uniósł kąciki ust. – Wolałabyś, żebym wyglądał jak troll.
– To jakiś absurd!
Chciała cofnąć dłoń, ale nie pozwolił jej. Ścisnął mocniej.
– I na twoim miejscu nie korzystałbym z tej przepustki do wolności. – Zniżył głos. – To nie przejdzie. Oni grają według innych reguł.
Puścił dłoń Micki. Na chwilę zrobiło jej się słabo. Miała wrażenie, jakby kontakt z Zachem pozbawił ją energii.
W sali zapanowała cisza. Wszyscy wbili spojrzenie w Micki. Niedoczekanie, jeśli spodziewają się, że zacznie wychwalać Harrisa i jego dar. Wyprostowała się.
– Poważnie? To wszystko, co potrafisz?
Harris się roześmiał.
– Podobasz mi się, Mick. Dogadamy się.
Komendant wstał.
– Pani detektyw, uda się teraz pani do swojej komendy. Będzie pani mogła pożegnać się z detektywem Angelo, następnie pani i detektyw Harris zostaniecie sobie oficjalnie przedstawieni.
– Co mam odpowiedzieć, kiedy spytają, co o nim wiem?
– Że prawie nic. Został do nas przeniesiony. Ze służbą łączą go koneksje rodzinne. Proszę grać według jego scenariusza. Czy to jasne?
Według jego scenariusza? Jeszcze czego! Nie powiedziała tego głośno, tylko pokiwała głową i odparła:
– Tak jest, panie komendancie.
Kiedy wyszli, Harris dogonił ją na korytarzu.
– Na przyszłość, Mick: owszem, jestem.
Rozdrażniona zmarszczyła brwi.
– Co jesteś?
– Dobry w łóżku.
Już chciał odejść, ale go zatrzymała.
– Jeżeli to kolejna żałosna próba czytania w moich myślach, to przykro mi, ale grubo się mylisz. Nawet przez chwilę nie zastanawiałam się, jak sobie radzisz w sypialni.
– Wiem – odparł i uśmiechnął się, powoli i zalotnie. – Dopiero będziesz.