Читать книгу Pocałunek śmierci – opowiadania - Ewa Siarkiewicz - Страница 5

2.

Оглавление

Myśl o Darnie nie dawała mi spokoju. Postanowiłem wybrać się do Mistrza.

Poznałem go, będąc jeszcze dzieckiem. Wychowywał mnie stary Zard, nie da się ukryć – złodziej. Miałem być jego następcą. W ramach nauki „rzemiosła”, a jednocześnie normalnej pracy, za którą dostawałem utrzymanie, próbowałem okraść Agora. Oto zarozumiałość dziecka, któremu się wydaje, że zawsze wszystko będzie mu się udawać. Mimo że ostrzegano mnie przed nim, mimo że wiedziałem, iż to czarodziej, byłem pewien, że MNIE się uda.

Nie udało się, ale dzień ten był zwrotnym w moim życiu. Agor powoli stawał się moim nauczycielem, mistrzem, wreszcie przyjacielem. To on ukazał mi, że ze złodziejskiego fachu nie żyje się najlepiej, i że na Lardanie, choć to stolica i najwspanialsze miasto, świat się nie kończy. To dzięki niemu jestem dziś tym, kim jestem.

Agor mieszkał po drugiej stronie miasta. Idąc tam, trzeba przejść obok muru oddzielającego miasto od zamku władcy Lardanu – Dreosa. Trzeba iść szybko, nie patrząc na mur, nie wolno wzbudzić podejrzeń strażników, bacznie obserwujących przechodniów. Dreos, na chwałę swej nieufności, zbudował głębokie lochy, zapełnione ofiarami jego strachu. Tu, w pobliżu zamku, jest cicho i spokojnie. Nawet żebracy wyglądają dostojniej i są mniej nachalni.

Wielka jest potęga strachu, jego i naszego. Oto źródło siły władców i posłuszeństwa poddanych. „Iluzja” – mówi Agor. „To wszystko iluzja. Pałac bez fundamentów. Wcześniej czy później runie, przeżarty od wewnątrz.”

Pewnie runie, ale na razie trwa i trzeba być ostrożnym.

Ulica, na której mieszka stary czarodziej, jest ulicą kupców. Domy są porządne, choć wcale nie bogate. Wielcy kupcy mieszkają gdzie indziej. Ta ulica jest wąska, gliniasta, wrzaskliwa, pełna brudnych dzieci bawiących się drewnianymi zabawkami, oślich odchodów i wykłócających się, jędzowatych kobiet. Już dawno nauczyłem się nie słyszeć jazgotu ludzi, którzy krzykiem i nienawiścią starają się zagłuszyć swoje niezaspokojone pragnienia. Oto dwie kobiety, z pewnością żony kupców. Widać po nich, że nie znają biedy, Ubrane są nie w szmaty, lecz całe suknie, noszą ozdoby. Jedna z nich zachowała jeszcze ślady dawnej urody – może gdyby miała więcej szczęścia, byłaby żoną któregoś z bogaczy? Ale nie jest, jazgocze więc z tą drugą nad stosikiem potłuczonych, glinianych skorup. W jej spojrzeniu kryje się rozpacz przesłonięta przez wściekłość i nienawiść. Nienawiść do siebie, do męża, do tej rozpalonej, cuchnącej ulicy, do tej kobiety, która rozbiła garnek, zmuszając ją do niezaplanowanego zakupu... i do tego zmarnowanego życia, za które nie wiadomo kogo oskarżać.

Oddalam się pospiesznym krokiem, kłótnia powoli cichnie. Pasmo drzew i krzewów oddziela mnie od tej ulicy nieszczęść. Przede mną stoi dom Mistrza. Jest kwadratowy, bez okien w zewnętrznym murze.

Podchodziłem już do niego, gdy drzwi uchyliły się i ktoś z nich wyszedł. Instynktownie skryłem się za drzewem.

To był Darn. Przeszedł szybko obok mnie, zamyślony i jakby czymś zatroskany. Poczekałem, aż zniknie za rogiem ulicy i dopiero wtedy zastukałem do drzwi. Na twarzy Kory, starej służącej czarodzieja, dostrzegłem radość i niepokój.

– Panie Kalan... jak to miło pana widzieć – powiedziała i zamknęła drzwi.

– Gdzie znajdę Mistrza

– Może najpierw trochę wina? – spytała, prowadząc mnie na patio.

Usiadłem w cieniu wewnętrznego krużganka, popijając chłodne wino i sycąc oczy barwami kwiatów w ogrodzie. Jeśli Mistrz nie chce mnie teraz widzieć – poczekam. Już dawno nauczyłem się, że w kontaktach z Panami Daru trzeba zachować ostrożność, a nade wszystko przestrzegać ich zakazów i nakazów. Dla własnego dobra.

Po dłuższej chwili usłyszałem głos Kory:

– Mistrz Agor prosi.

Był w swojej pracowni bez okien. Siedział w głębokim fotelu, zapatrzony w ogień kominka, i sączył wino z ulubionego pucharu.

– Siadaj, Kalanie. Dobrze, że przyszedłeś. Chcę ci opowiedzieć pewną historię. Myślę, że masz czas?

Przyszedłem, co prawda, ze swoim pytaniem, lecz uznałem, że zawsze zdążę je zadać. Mistrz tak rzadko mówił mi cokolwiek, co nie wiązało się z nauką, że nie należało marnować podobnych okazji.

– Mów, Mistrzu. Jestem panem swego czasu – odrzekłem krótko.

Czarodziej roześmiał się cicho.

– Mimo wszystko jesteś jeszcze bardzo młody, choć tyle widziałeś i tyle przeżyłeś. Może to i dobrze...Słuchaj uważnie.

Pocałunek śmierci – opowiadania

Подняться наверх