Читать книгу Pocałunek śmierci – opowiadania - Ewa Siarkiewicz - Страница 8

5.

Оглавление

Bostera Vanja poznałem trzy lata temu podczas podróży do południowych marchii Lardanu. Jest bogatym kupcem w Agrendzie, tym niezależnym od Lardanu królestwie, leżącym w granicach imperium Dreosa niby wyrzut sumienia. Agrenda jest niezależna od tyrana z powodu miłości, jaką czuje on do jej władczyni, Ireny. Bezwzględny despota, który bezlitośnie deptał podbite ludy, wobec tej kruchej, niemal bezbronnej istoty okazywał się bezsilny. Jakiś niepojęty kaprys Losu obdarzył Dreosa, obok silnej, charyzmatycznej i okrutnej osobowości, romantyczną miłością, która nie pozwalała siłą zdobyć ukochanej. Tę jedyną słabość władcy Lardanu wykorzystywała Irena na chwałę swego państwa. Agrenda rosła w bogactwo, a zarazem w siłę. Była schronieniem prześladowanych, źródłem buntowniczych ideologii. Dreos o tym wiedział, tak jak i o tym, że Irena zwodzi go jedynie, a jednak, wiedziony bezrozumną nadzieją na wzajemność, pozwalał jej na wszystko, mimo nalegań doradców, domagających się zniszczenia Agrendy.

Droga do królestwa prowadziła przez niegościnne tereny Lardanu – kamienistą i jałową pustynię i groźne Sępie Góry, będące siedliskiem zbójeckich band, wzbudzających strach nawet w oddziałach Gwardii Dreosa. Podróżni i karawany kupieckie zdążające do lub z Agrendy przeważnie omijały szerokim łukiem Góry, lecz nas poganiał uciekający czas. Mistrz Agor musiał jak najszybciej znaleźć się w Agrendzie. Co więcej, musiał zobaczyć się z samą królową, i w tym miał pomóc Boster Vanja, kupiec, a zarazem szwagier królowej.

Od pamiętnej opowieści Agora, przerwanej przybyciem posłańca z natychmiastowym wezwaniem, minęły już cztery dni, a od trzech jesteśmy w drodze. Ja, Mistrz, Sak i siedmiu moich ludzi dla ochrony.

W południe trzeciego dnia Sępie Góry były oddalone od nas o godzinę wolnej jazdy. Były majestatyczne i całkowicie obojętne wobec ludzi i ich powikłanych spraw. A przecież uczestniczyły w konfliktach ludzkich namiętności, nieświadomie, ale w istotny sposób. Dawały schronienie uciekinierom, ściganym przez bezlitosne prawo złodziejom i mordercom. Takich Agrenda nie chciała przyjmować, Góry musiały. Spływały ludzką krwią, obojętne i wyniosłe. Czasem lawiną śniegu lub kamieni karały nieostrożnych burzycieli ich spokoju i ciszy. Były schronieniem, ale bywały i pułapką. Jakie okażą się dla nas?

Staliśmy u ich stóp, sprawdzałem mapę z wyrysowanym szlakiem przejścia, gdy Mistrz zbliżył się do mnie i powiedział:

– Tym razem nie licz na mój Dar, Kalanie. Użycie go choćby raz ostrzeże człowieka, którego szukam. Nie mogę sobie na to pozwolić.

– Czemu nie powiedziałeś tego w mieście? – westchnąłem. – Wynająłbym więcej ludzi.

– Właśnie dlatego –odparł i odszedł.

Niezbadane są drogi, po których kroczy myśl maga.

Górski szlak nie był zbyt wygodny. Często trzeba było zmuszać konie, by weszły na wąskie występy otaczające skalne ścieżyny tuż nad przepaścią. I ta cisza, przerywana niekiedy krzykiem sępa, cisza podszyta naszym niepokojem, naszym oczekiwaniem na atak... A przecież kiedy następnego dnia wreszcie nastąpił, byliśmy zaskoczeni nie mniej, niż gdybyśmy się go wcale nie spodziewali.

Było ich dwukrotnie więcej niż nas. Półnagie istoty, poubierane w zwierzęce skóry, bardziej do zwierząt podobne niż do ludzi. Ale zwierzęta nie potrafiłyby z taką zręcznością posługiwać się pałkami, nożami i toporkami.

Padło trzech moich ludzi, ja sam broczyłem krwią z rozciętego ramienia, gdy donośny okrzyk przerwał zaciętą walkę prowadzoną niemal w ciszy. Lęk przed gniewem Gór wpychał nam co głośniejsze krzyki z powrotem w gardło.

Okrzyk odbił się echem, wszyscyśmy zamarli i ze zgrozą spojrzeliśmy dookoła. Góry spały.

Zza wysokiej skały wyszły dwie postacie. Jedna, ubrana w bogaty, kapiący złotem strój, rozkazującym gestem odegnała od nas zbójów, którzy, gnąc się lękliwie, zniknęli wśród skał, zabierając czterech rannych towarzyszy. Sześć martwych ciał w zwierzęcych skórach pozostawili sępom. Ofiara dla pierwszych mieszkańców Gór.

Drugi człowiek spowity był w ciemnoszary płaszcz z kapturem, który skrywał jego twarz. Skrywał przede mną, lecz nie przed magiem.

– Witaj, Darnie – odezwał się mój Mistrz. – Czasem zastanawiam mnie twoja umiejętność przybywania na odsiecz w chwilach najbardziej ku temu stosownych. Miewam nawet wątpliwości, czy aby na pewno jesteś pozbawiony Daru.

Pocałunek śmierci – opowiadania

Подняться наверх