Читать книгу Testament Judasza - Francesc Miralles - Страница 8
3
ОглавлениеKiedy Andreas zjawił się na dwie godziny przed odlotem przy stanowisku odprawy dla klasy biznesowej, jego klientka już tam na niego czekała. Po podaniu pracownikowi Arkia Israeli Airlines obu rezerwacji kobieta w ciemnych okularach wyciągnęła do przewodnika rękę, mówiąc:
– Jestem panu dozgonnie wdzięczna za to, że zgodził się pan tak z dnia na dzień towarzyszyć mi, panie Fortuny.
Miała niski, lecz kobiecy głos. Uścisnąwszy jej wyjątkowo zimną dłoń, zatrudniony na wariackich papierach przewodnik zmierzył wzrokiem kobietę, za którą miał być odpowiedzialny przez „na początek tydzień”, jak to stwierdził jego szef. Domyślił się, że pod czerwonym, zbyt grubym jak na tak ciepłą jesień płaszczem, kryło się zgrabne ciało. Chociaż duże okulary przeciwsłoneczne zakrywały większą część jej rysów, zauważył, że otoczona jedwabistymi kasztanowymi włosami twarz miała ładny kształt. Na tle jasnej i gładkiej skóry rysowały się wyraźnie wydatne usta. Dawał jej trochę ponad trzydzieści lat.
– Mam na imię Andreas – przedstawił się. – W końcu przez cały tydzień będę pani cieniem.
– Przejdźmy więc na ty – odpowiedziała z małym entuzjazmem. – Jestem Solstice2.
„To dziwne imię dla niewidomej”, pomyślał, nie mając czasu, żeby spojrzeć na nazwisko widniejące na bilecie elektronicznym. „Przesilenie dnia z nocą” ma miejsce, kiedy słońce osiąga zenit nieba, co było dość ciekawym zbiegiem okoliczności w przypadku kogoś, kto żył w ciemnościach.
Ciekaw był, czy piękna kobieta była niewidoma od urodzenia, czy oślepła na skutek jakiegoś wypadku, ale grzeczność pozwoliła mu jedynie zapytać o pochodzenie jej imienia.
– Urodziłam się w Londynie – odpowiedziała. – Jednak moje imię tam również nie jest zbyt popularne. Rodzice dali mi je, ponieważ przyszłam na świat dokładnie podczas przesilenia zimowego, w najkrótszy dzień roku.
„I najciemniejszy”, pomyślał Andreas, podczas gdy zbliżali się do punktu kontroli bezpieczeństwa. W każdym razie pocieszał się, że jego klientka od początku okazała się komunikatywna. Czuł się już wystarczająco zestresowany perspektywą pracy w kraju, którego nie znał, w dodatku bez znajomości używanego w nim języka, żeby dodatkowo musieć na siłę podtrzymywać rozmowę.
Denerwował się również tym, że nie znał świata niewidomych, dlatego zawahał się po odprawieniu walizek. Ponieważ Solstice nie miała ze sobą laski, nie wiedział, czy powinien wziąć ją pod rękę. Ale ona po prostu chwyciła go lekko za ramię, żeby ją poprowadził.
Mając na koncie ponad sto „profesjonalnych” podróży, Andreas wyjął szybko wszystkie metalowe przedmioty i położył je na swojej kurtce, którą umieścił wcześniej na tacy.
Następnie chciał pomóc klientce, lecz jej ruchy były tak pewne, jakby świetnie orientowała się w przestrzeni. Precyzyjnie położyła czerwoną torbę na tacy. Potem rozpięła płaszcz, ostrożnie złożyła go i umieściła na torbie. Na koniec wyjęła telefon komórkowy i portmonetkę z metalowym zamkiem.
Andreas ujął ją delikatnie za ramię, kierując w stronę bramki wykrywacza metali. Kiedy przez nią przechodziła, krótkie brzęczenie nagle obudziło stojącego po drugiej stronie strażnika. Spojrzał z podziwem na Solstice, która po zdjęciu płaszcza ukazała swoje wspaniałe kształty zakryte zwiewną czarną sukienką.
Kazał jej się cofnąć za bramkę i odezwał się monotonnie, jak gdyby recytował mantrę:
– Proszę sprawdzić, czy nie ma pani przy sobie żadnych metalowych przedmiotów, takich jak klucze, pierścionki, telefon komórkowy, spinki do włosów, monety...
W odpowiedzi Solstice uniosła ręce, pokazując, że sukienka nie ma kieszeni. Następnie podwinęła rękawy; nie miała również bransoletek ani żadnej innej biżuterii. Strażnik przebiegł wzrokiem po jej długich nogach aż do butów na małym obcasie, ale bez żadnych klamerek czy metalowych nitów.
– Proszę umieścić je na pasie – powiedział.
Zanim przewodnik zdążył zareagować, zdjęła buty z czarnej skóry dwoma szybkimi ruchami i pewnie położyła je na taśmie.
– Proszę przejść jeszcze raz przez bramkę – polecił strażnik.
Kiedy to robiła, wykrywacz metali zabrzęczał ponownie, na co pracownik bezpieczeństwa zrobił kwaśną minę.
– To pewnie okulary. Proszę je zdjąć i położyć na taśmie.
Andreas chciał się wtrącić, przypuszczając, że mężczyzna nie domyślił się, iż jest niewidoma, ale ona go uprzedziła:
– Nie chcę tego robić.
Odpowiedź zaskoczyła strażnika, który natychmiast o sytuacji poinformował przez telefon. Chwilę później pojawiła się krzepka ochroniarka, zaprowadziła Solstice w kąt i zaczęła dokładnie obmacywać każdy centymetr jej ciała.
Andreas, stwierdzając w duchu, że taki początek nie wróży ich wyprawie niczego dobrego, zazdrościł tym dociekliwym dłoniom, które pod koniec zadania lekko uniosły okulary pasażerki. Za ciemnymi szkłami musiało znajdować się coś okropnego, ponieważ strażniczka wydała z siebie zduszone „och!” i ponownie założyła okulary na zadarty nos Solstice.
Wstrząśnięta tym, co ujrzała, z wyjątkową uprzejmością pożegnała Solstice, wskazując jej drogę do terminalu.
Andreas ujął ponownie ramię swojej klientki, sprawdzając jednocześnie na karcie pokładowej, czy szli do właściwej bramki. Kiedy odeszli od punktu kontrolnego, nie mógł się powstrzymać, żeby jej nie zapytać:
– Czy masz przy sobie coś metalowego, czego nie chciałaś pokazać ochronie?
Słysząc to, Solstice zatrzymała się nagle.
– Sądziłam, że już przeszliśmy przez kontrolę. A może jesteś agentem Mosadu? – zapytała.
Przewodnik natychmiast pożałował, że zadał tak bezpośrednie pytanie. Próbując naprawić dobre relacje z klientką, postanowił powiedzieć jej komplement:
– Doskonale orientujesz się na lotnisku. Odniosłem wręcz wrażenie, że wiesz lepiej ode mnie, gdzie powinniśmy iść.
– Czy to znaczy... – odpowiedziała, nie zwalniając kroku – że nie masz odwagi zapytać mnie, dlaczego nie mam przy sobie laski?
Andreas poczuł, że jego próby ponownego nawiązania przyjacielskich stosunków właśnie spełzły na niczym. Jeśli chciał uratować sytuację, pozostała mu tylko szczerość.
– To prawda. Ale musisz zrozumieć, że jako przewodnik jestem odpowiedzialny za twoje bezpieczeństwo i muszę to wiedzieć.
– Rozumiem – przerwała mu Solstice łagodniejszym tonem. – Wybacz, że byłam odrobinę cyniczna. Nie mam laski, ponieważ jej nie potrzebuję. Dzięki Bogu, nie jestem całkiem niewidoma.
– Nie? – zdziwił się.
– Funkcjonalnie jestem, ponieważ nie mogę przeczytać napisów ani nawet rozpoznać z bliska twarzy, jeśli nie słyszę głosu. Dlatego cię zatrudniłam.
– Czyli... – zapytał pewniejszym tonem – co dokładnie widzisz?
Solstice zwolniła kroku i w końcu się zatrzymała. Napięcie znikło z jej twarzy, chociaż z powodu czarnych okularów nie można było tego stwierdzić na pewno. Delikatnie zagryzła usta, po czym odpowiedziała:
– Widzę cienie.
2 Solstice (ang.) – przesilenie zimowe lub letnie (przyp. tłum.).