Читать книгу Kot Winston. Na tropie truciciela - Frauke Scheunemann - Страница 5
Koncert na dwa flety proste i fałszujący głos
ОглавлениеCiiiiiicha noooooc, święęęęęęta noooooc! Wszyyyystko śpiiii, aaaaatoli…
Istoty dwunożne są naprawdę mistrzami świata w zamykaniu oczu na prawdę. Jako kot domowy jestem doskonałym znawcą ludzi i mógłbym o nich książki pisać. W rzeczywistości ta noc absolutnie nie jest cicha i nie ma mowy, żeby ktoś tu w ogóle mógł spać! Niestety! Można o tym tylko pomarzyć. Zamiast ciszy panuje ogłuszający hałas: dwa flety proste grają raczej wbrew sobie niż współbrzmią, a całość wieńczy straszliwie fałszujący głos. Aż mi się wąsy skręcają w sprężynki. Mam taki wrażliwy słuch! Jestem rasowym kotem i to dla mnie stanowczo zbyt wiele! Zeskakuję z kanapy, wciskam się w kąt z nadzieją, że ludzie wreszcie się zorientują i przestaną tak okropnie hałasować.
Najwyraźniej jednak tylko ja zdaję sobie sprawę, jak potwornie to wszystko brzmi, bo mój ludzki współlokator, profesor Stanisław Grad, siedzi razem ze swoimi gośćmi na naszej pięknej kanapie i przysłuchuje się tym dźwiękom z lubością. Najwyraźniej mu się podobają. Być może wypił trochę za dużo tego napoju, który nazywają grzanym winem. U ludzi powoduje on bowiem zaczerwienienie policzków i lekko zaburzone postrzeganie rzeczywistości.
Mama profesora, pani Gradowa, także wygląda na szczęśliwą. Gdy flety przestają wreszcie rzępolić i milknie śpiewaczka, pani Gradowa wstaje z kanapy i klaszcze w dłonie.
– Małgorzatko, Konstanty – woła. – Zagraliście przepięknie!
Dziewczynka i chłopiec, którzy jeszcze przed chwilą na wyścigi dmuchali co sił w te swoje flety, obracają się w jej stronę i grzecznie się kłaniają.
– A ty, Beato, śpiewasz doprawdy cudownie. – Pani Gradowa pieje z zachwytu. – Jak anioł, naprawdę jak anioł!
No dobra, tutaj sprawa jest jasna: pani Gradowa pilnie potrzebuje aparatu słuchowego. Inaczej nie da się wytłumaczyć jej zachwytów, zwłaszcza nad śpiewem Beaty. Co do Małgorzatki i Konstantego, sprawa wygląda odrobinę inaczej. Są w końcu jej wnukami, a jak podpowiada mi moje wieloletnie doświadczenie kota domowego, babcie są zawsze zachwycone wszystkim, co robią wnuki. Konstanty jest synem Rolanda i Beaty, czyli młodszego brata Stanisława i jego wrednej żony. Małgorzatka z kolei jest córką starszej siostry Stanisława, która dzięki Bogu nie śpiewa, za to dużo się modli, bo jest pastorką. Może mogłaby się raz pomodlić o to, żeby Beata nie śpiewała, kiedy przychodzi do nas z wizytą, do stu tysięcy kocich kuwet!
Nie bez powodu więc jedyne muzykalne osoby, mieszkające tu wraz ze Stanisławem i ze mną, wzięły nogi za pas: gospodyni Stanisława, Anna, wraz ze swoją matką, wyjechała na parę dni. A jej trzynastoletnia córka Daria, moja najlepsza przyjaciółka, schroniła się u Pauli, koleżanki z klasy. Bardzo sprytnie!
– Dziękuję za miłe słowa, droga mamo. – Beata się rozpromienia. – Przygotowałam dla was jeszcze jeden utwór. Więc jeśli chcecie…
Rozglądam się ukradkiem. Stanisławowi drgają kąciki ust. Najwyraźniej nie jest aż tak zachwycony sztuką wokalną Beaty jak jego matka. Ona jednak raz jeszcze klaszcze w dłonie.
– To cudownie! – woła. – Ach, jakże się cieszę! Śpiewaj dalej, proszę!
Wszechmocna sardynko w oleju! Moje wrażliwe uszka nie zniosą jeszcze jednej pieśni. Jest tylko jedno wyjście: ucieczka! I to natychmiastowa!
Nie mijają nawet trzy sekundy i wyskakuję przez klapkę w drzwiach na korytarz. Kącikiem ucha słyszę jeszcze, jak Beata znowu zaczyna bardzo głośno i bardzo fałszywie wyć pieśń, która nijak nie kojarzy się ze świętami, nawet gdyby człowiek nie wiadomo jak się starał. Interesujące jest jedynie, że to pieśń o rybie – chyba była tam mowa o pstrągu z rączego strumienia. No cóż, to akurat coś naprawdę pysznego, ale i tak się cieszę, że udało mi się umknąć z tego rodzinnego piekiełka. Myślę, że poszukam na dworze mojej kociej przyjaciółki Odetty.
Odetta jest przepiękną białą kotką, która niemal całe dnie spędza na podwórzu naszej kamienicy. Dawniej, kiedy byłem jeszcze leniwym domowym kocurem, który nie miał odwagi wyjść na zewnątrz, powiedziałbym, że jest dachowcem. Ale potem do mojego i Stanisława mieszkania wprowadziła się Daria ze swoją mamą, Anną. Na początku wcale nie byłem zachwycony wizją dzielenia się moją kanapą z jakimś dzieckiem. Ale z czasem ja i Daria coraz bardziej się zaprzyjaźnialiśmy i w końcu odważyłem się wyruszyć w świat, który rozciąga się poza moimi własnymi czterema ścianami. Od tamtej pory wiem, że Odetta nie jest żadnym dachowcem, tylko łowczynią przygód! I do tego najpiękniejszą na świecie! Zawsze, kiedy widzę Odettę, serce zaczyna mi bić jak oszalałe. Do tego wszystkiego ta kocia piękność jest jeszcze szaleńczo mądra i chyba to właśnie najbardziej mi się w niej podoba. Uwielbiam inteligentne kobiety!
Latem Odetta wraz z dwoma pozostałymi podwórzowymi kotami, Spajkiem i Karmelkiem, siaduje często na daszku wiaty śmietnika. Ale teraz, zimą, ta trójka znalazła sobie inne miejsce: murek koło klapy wywietrznika pralni! Jest tam znośnie nawet w czasie większych mrozów, bo klapa znajduje się w osłoniętym od wiatru kącie, a z pralni, od suszarek, przez cały czas napływa przyjemnie ciepłe powietrze.
I rzeczywiście, Odetta, Spajk i Karmelek także i teraz siedzą w swojej zimowej kwaterze. Drzemią sobie, ciasno przytuleni. Mimo grudniowego chłodu wygląda to naprawdę bardzo miło!
Podkradam się do nich i głośno miauczę na powitanie. Wzdrygają się i gramolą na równe łapy.
– Heloł, ziom – mówi Spajk i przeciąga się leniwie. To gruby, pręgowany kocur, raczej bardzo łagodny, ale nie wolno go lekceważyć. – Z jakiej to okazji spotkał nas ten zaszczyt w takim mroźnym dniu? Myślałem, że macie w domu imprezkę?
– A ty skąd wiesz? – pytam zaskoczony.
– Trudno nie zauważyć. A dokładniej rzecz biorąc: nie usłyszeć, gdy ta straszna kobieta z rozdzierającym głosem przybywa do twojego biednego pana z całym swoim majdanem. – Spajk chichocze. – Naprawdę się cieszę, że moja ludzka współlokatorka nie przepada za towarzystwem. Przynajmniej jeśli chodzi o istoty dwunożne.
Kiwam głową.
– No cóż, co ja mogę powiedzieć? Też bym wolał, żeby Beata zaoszczędziła nam swego towarzystwa. Ale niestety w czasie Gwiazdki to jest niemożliwe – wzdycham.
Spajk patrzy na mnie z zainteresowaniem.
– A co to właściwie… ta Gwiazdka? – pyta.
– Nie wiesz, co to jest Gwiazdka? – Wlepiam w niego wzrok.
– Nie, a skąd miałbym wiedzieć?
– Bo każdy to wie! Wszyscy ludzie obchodzą Gwiazdkę i każdy kot, kotka czy kocur, który spędził ze swoim człowiekiem więcej niż rok, po prostu wie, co to jest Gwiazdka.
Spajk przekrzywia głowę.
– Mieszkam z moim człowiekiem już kilka lat i z własnego doświadczenia nie znam żadnej Gwiazdki. Wiem tylko, że moja pani, Ramona, powtarza, że nie będzie brać udziału w tym całym szaleństwie.
Co racja, to racja! Pewnie zna Beatę i się boi, że Beata do niej też mogłaby przyjść na Gwiazdkę.
Karmelek odchrząkuje.
– No dobra, Spajk. To ja ci powiem, co to jest Gwiazdka. Mnie także zajęło sporo czasu zrozumienie, o co w tym wszystkim chodzi. Ale teraz już wiem: ludzie świętują Gwiazdkę, żeby w tej ciemnej porze roku zapalić jak najwięcej świec w mieszkaniu i w różnych innych miejscach. Dlatego istoty dwunożne stawiają w domach choinki i wieszają na nich światełka – to coś w rodzaju ogromnego świecznika.
Hę? Co to za dyrdymały? Ten Karmelek faktycznie nie ma o niczym pojęcia! Ale wcale mnie to nie dziwi. Nie jestem pewien, czy ten bury, mocno rozczochrany kot kiedykolwiek mieszkał z człowiekiem. Wydaje mi się, że przez całe życie tylko się włóczy z innymi kotami. Skąd w takim razie miałby wiedzieć, czym jest Gwiazdka?
– Karmelku, wybacz, że cię poprawiam. – (Prawdę mówiąc, nawet mnie to cieszy, bo w gruncie rzeczy fajnie jest wytknąć mu niewiedzę). – Opowiadasz jednak o Gwiazdce jakieś bzdury. Zastanów się: kiedy Gwiazdka się kończy, w mieście dalej jest dość ciemno, ale nikt już nie trzyma w domu drzewka ze światełkami. Wszystkie choinki lądują na ulicy, aż w końcu przyjeżdża śmieciarka i je zabiera.
Spajk i Odetta chichoczą cichutko.
Karmelek piorunuje mnie wzrokiem.
– No oczywiście! Przecież ty jesteś PAN WSZYSTKOWIEDZĄCY! Skoro tak wszystko wiesz lepiej, to może nam wytłumaczysz, co to jest ta Gwiazdka.
Odchrząkuję i prostuję się. Stanisław zawsze tak robi, kiedy przygotowuje w domu nowy wykład na uczelnię. Wtedy mówca wygląda na bardzo ważną osobę.
– Podczas Gwiazdki ludziom przede wszystkim chodzi o jedzenie. Gdy jest zima, nic nie rośnie na polach ani na drzewach i ludzie boją się wielkiego głodu. Dlatego wymyślili Gwiazdkę. Wtedy jedzą, ile wlezie, można by powiedzieć, że się najadają na zapas, na ciężkie czasy. A zatem Gwiazdka to taki trening przeżycia dla ludzi. Dzięki niemu pamiętają o tym, by zawsze, jak tylko jest okazja, jeść do syta.
Spajk, Karmelek i Odetta gapią się na mnie. Potem Odetta zaczyna rzęzić i sapać, a w końcu przewraca się na bok. Cóż to, zasłabła? Może pod wpływem niewiarygodnej błyskotliwości mojego wykładu? Podobno kobiety tak mają: często mdleją z zachwytu. Na przykład gdy spotkają gwiazdę rocka. Albo słynnego aktora filmowego. Albo właśnie wtedy, kiedy ktoś tak wspaniale im wytłumaczy, na czym polega świętowanie Gwiazdki.
A więc niewątpliwie Odetta zemdlała z wrażenia: ja, Winston Churchill, jestem po prostu półtora gościa!