Читать книгу Kot Winston. Na tropie truciciela - Frauke Scheunemann - Страница 7
O kołdrach i termoforach. I o dzieciach, które siedzą przed szkołą
ОглавлениеDaria nie lubi spać w zupełnych ciemnościach, dlatego zawsze zostawia drzwi do swojego pokoju lekko uchylone. Przekradam się przez nie i podchodzę z trudem do jej łóżka. Jestem za słaby na to, żeby wskoczyć. W moim brzuchu gotuje się tymczasem jak w garnku z rosołem, który ktoś zapomniał ściągnąć z kuchenki.
Miauczę żałośnie, w nadziei że obudzę Darię. Jeśli ktoś miałby się zorientować, że zostałem otruty przez jakiegoś podłego złoczyńcę, to tylko Daria. Bo przecież moja przyjaciółka wie, że w okolicy grasuje jakiś zbir, który czyha na życie niewinnych kotków. Na razie jednak Daria mocno śpi i nie słyszy, jak bardzo cierpi jej ukochany Winston. Miauczę głośniej, ale ciągle nie ma żadnej reakcji. O rany, ależ boli! Co ja mam zrobić? Koniecznie potrzebuję kogoś, kto wymasuje mój bolący brzuszek i tym kimś ma być Daria!
Może jakoś uda mi się wskoczyć na łóżko? Przysiadam i spoglądam w górę. Hmmm. W normalnej sytuacji to żaden problem, ale w moim aktualnym stanie… wykluczone! W tym momencie przychodzi mi do głowy pomysł, związany z pewną charakterystyczną cechą istot dwunożnych. One nie mają futra. A jedną z wielu przykrych konsekwencji nieposiadania futra jest to, że bez przykrycia istoty dwunożne marzną w czasie snu. I najczęściej wtedy się budzą. Bardzo dobrze o tym wiem, ponieważ Stanisław nie znosi, kiedy – bardzo, ale to bardzo rzadko – dołączam do niego, gdy drzemie na kanapie. Jeśli wtedy zupełnie przypadkowo podciągnę do góry koc, żeby się usadowić w bardzo przytulnym miejscu w jego nogach, najczęściej po krótkim czasie się budzi i jest na mnie zły. Bo mu stopy marzną. No cóż, ludzie to tacy wrażliwcy! I w ogóle, człowiek z wielu względów nie przeżyłby w przyrodzie nawet dwóch dni. Ale to już zupełnie inny temat.
Najważniejszy jest teraz mój pomysł: wysuwam pazury i sięgam łapą do zwisającego z łóżka rogu kołdry, a potem ostrożnie pociągam ją w swoją stronę. Najpierw powoli, potem coraz szybciej, kołdra opada i po chwili cała już leży na podłodze. Udało się! Teraz tylko muszę poczekać.
Nie trwa to zbyt długo, bo nie zdążam nawet policzyć do dziesięciu (a potrafię to zrobić, możecie mi wierzyć!). Słyszę, jak Daria wzdycha. Niespokojnie kręci się w łóżku, a potem siada i zapala lampkę nocną. Rozgląda się przez chwilę i wreszcie mnie dostrzega.
– Winstonie, czy to ty zwędziłeś mi kołdrę? Co to ma znaczyć? Jest grudzień, zimno mi!
Najchętniej odpowiedziałbym jej coś w rodzaju: „Sama jesteś sobie winna! Dlaczego nie masz futra?”. Ale ponieważ nie umiem mówić, a ból brzucha, który odczuwam, przeszkadza mi w tej chwili znacznie bardziej niż brak futra u Darii, ograniczam się do żałosnego pomiaukiwania.
Daria natychmiast wyskakuje z łóżka i przyklęka obok mnie.
– Biedaku, co się z tobą dzieje? Strasznie żałośnie miauczysz!
Miauczenie chyba przechodzi w kwilenie, gdy przewracam się na bok i zwijam z bólu. Daria ostrożnie przesuwa jedną dłonią po moim grzbiecie, a drugą po brzuszku. Auć! Wzdrygam się i nieruchomieję. Daria bardzo delikatnie bierze mnie na ręce i kładzie do łóżka.
– Nie podobasz mi się, Winstonie! Masz strasznie twardy brzuszek! Co ci jest?
Gdybym to ja wiedział! Mogę tylko mieć nadzieję, że nie zostałem otruty przez tego podłego człowieka, który nienawidzi kotów i że nie wybiła właśnie moja ostatnia kocia godzina. Nie przypominam sobie wprawdzie, żebym ostatnio zjadł coś, co leżało na ulicy, ale całkowicie nie mogę tego wykluczyć. Jeśli chodzi o różne pyszności, to ich pochłanianie naprawdę nie zależy ode mnie. Mogło się zdarzyć, że idąc gdzieś, zupełnie przypadkiem chapnąłem coś smakowitego. Teraz podnoszę głowę i próbuję spojrzeć Darii prosto w oczy, licząc na to, że zrozumie, jak paskudnie się czuję w tej chwili. Od czasu, gdy przypadkiem zamieniliśmy się ciałami, całkiem nieźle potrafimy czytać w swoich myślach. Nie tak dobrze, jak wtedy, gdy ja miałem ciało Darii, a Daria moje, ale jednak. Jesteśmy z Darią sobie tak bliscy, że jedno z nas zawsze szybko się orientuje, jaki problem trapi to drugie.
– Zostałeś może otruty? Przez tego podłego człowieka, który nienawidzi kotów?
I co ja przed chwilą powiedziałem? Porozumienie między mną a Darią w dalszym ciągu super działa! Daria delikatnie głaszcze mnie po głowie. Na pewno zaraz wpadnie na pomysł, jak można mi pomóc.
– No cóż, jeśli aż tak źle się czujesz, musimy natychmiast jechać do weterynarza. To znaczy, o tej godzinie, na ostry dyżur weterynaryjny. Może będą ci mogli zrobić płukanie żołądka albo coś w tym stylu. Mama pojechała do cioci i jeszcze nie wróciła, więc obudzę profesora. Tylko muszę się szybko ubrać.
Halo! Stop, stop! Weterynarz? Płukanie żołądka? Myślałem raczej o masażu brzuszka, zakopaniu się pod kołdrą w łóżku Darii i czekaniu, aż zrobi mi się lepiej. Z przerażenia przestaję piszczeć i mocno przytulam się do Darii.
– Aha! A więc wcale nie jest tak źle? Nie trzeba pędzić na sygnale do szpitala? – Daria mimo woli się uśmiecha, co dostrzegam, mimo że światła jest niewiele. Chociaż nie przychodzi mi to z łatwością, zmuszam się do mruczenia, żeby Daria wiedziała, że jest na właściwym tropie. Głaszcze mnie po głowie, a potem wstaje z łóżka.
– No więc, skoro to nie musi być operacja w trybie pilnym, to przynajmniej napełnię termofor i możesz spać razem ze mną w łóżku. Jeśli rano nie będziesz się czuł lepiej, na pewno jeszcze zdążymy pojechać do weterynarza. Jak sądzisz?
Mrau, mrau, mrrrrau! Dokładnie tak, moja kochana! A teraz leć już po ten termofor!
– Och, Beato, proszę, uspokój się. Nikt cię nie chciał otruć, co to za bzdury!
Wszechmocna sardynko w oleju! Cóż ma znaczyć ten harmider tak wcześnie rano pod drzwiami Darii? Mnie teraz raczej potrzebna jest cisza, bo mimo termoforu i głaskania po brzuszku prawie nie spałem. Daria cichusieńko wymknęła się z pokoju, żebym mógł jeszcze trochę sobie pospać, kiedy ona będzie się szykowała do szkoły. Skąd więc te hałasy? Zerkam na budzik. Jestem jedynym kotem na całym świecie, który świetnie zna się na zegarku i umie czytać podobnie jak ludzie. Tak jest od czasu, kiedy z Darią zamieniliśmy się ciałami. Wpół do dwunastej. No dobra. Czyli nie aż tak wcześnie, jak mi się wydawało. Ale jednak! Gramolę się spod kołdry i z ulgą stwierdzam, że brzuch przestał mnie boleć. A za drzwiami dalej trwa awantura.
– No wiesz, Beato! Anna nie jest moją sprzątaczką. Jest moją gospodynią! Tak, oczywiście, to jest różnica.
Zeskakuję z łóżka i zaciekawiony wyglądam na korytarz. Stanisław, z telefonem w ręku, chodzi po przedpokoju tam i z powrotem. Najwyraźniej rozmawia z tą straszną Beatą. To znaczy, właśnie mówi Beata. Stanisław patrzy tylko umęczonym wzrokiem, trzymając słuchawkę w pewnym oddaleniu od ucha, bo głos po tamtej stronie jest bardzo donośny. Tak donośny, że jestem w stanie rozróżnić poszczególne słowa.
– Nazywaj sobie tę kobietę, jak chcesz, Stanisławie, a ja ci mówię, że o mały włos miałaby na sumieniu całą naszą rodzinę. Dziś w nocy wszyscy dostaliśmy takich bólów brzucha, że już mieliśmy jechać do szpitala. Jeśli chcesz wiedzieć, to moim zdaniem, zostaliśmy otruci!
Co? W jednej chwili senność mija mi bez śladu. Rodzina Beaty też się tak źle czuła dzisiaj w nocy? Najchętniej wytrąciłbym Stanisławowi słuchawkę z ręki i opowiedział Beacie, że miałem ten sam problem. Ale to oczywiście niemożliwe, bo nie potrafię mówić, a co dopiero rozmawiać przez telefon.
Stanisław bierze głęboki wdech. Próbuje zachować spokój.
– Nie chcę wiedzieć, Beato. I tak jak już powiedziałem: to kompletna bzdura! Dlaczego Anna miałaby chcieć cię otruć?
– Bo mnie nie lubi. A nie lubi mnie dlatego, że przejrzałam jej zamiary.
Stanisław wybucha śmiechem.
– Co zrobiłaś? Przejrzałaś jej zamiary? To naprawdę bezczelność, Beato.
– To miło, że jest ci do śmiechu, Stanisławie. Powiem tylko jedno: ta kobieta razem z tym swoim bachorem i ze swoją matką wiją sobie u ciebie gniazdko, a ty w ogóle tego nie widzisz!
Gniazdko? Jakie gniazdko? Przecież tylko ptaki żyją w gniazdach. W tych sprawach jako kocur jestem ekspertem. Nie żebym kiedykolwiek capnął jakiegoś skrzydlatego gostka z jego domku, żeby go… och… fuj! Ale wiem, że inne koty tak robią. Ten grubas Spajk też uwiesił się kiedyś na rynnie i splądrował ptasie gniazdo. Obiad z piórami, ohyda! Nawet nie chcę o tym myśleć! Od czego mam miseczkę, do której człowiek może włożyć różne pyszności, poczynając od pasztetu z wątróbką aż po sardynki w oleju? Ale nawet pomijając to wszystko, Anna, Daria i babuszka mieszkają u nas w swoich pokojach, a nie w żadnych gniazdach. Taki przeciętny człowiek w ogóle się do gniazda nie zmieści. Co za bzdury wygaduje ta Beata!
Najwyraźniej Stanisław jest tego samego zdania, bo zaczyna strasznie sapać i jak na niego mówi bardzo głośno.
– Beato, zabraniam ci mówić w ten sposób o Annie. Zostawiając już na boku wszystkie te bezczelności, na jakie sobie pozwalasz: Anna wyjechała w ubiegłą środę. Więc jeśli rzeczywiście coś było z jedzeniem nie w porządku, Anna z całą pewnością nie ma z tym nic wspólnego.
Odpowiedź Beaty jest już dużo cichsza, dla mnie w każdym razie niesłyszalna.
– Nie, oczywiście, że nie przyrządzałem tego sam. Jak wiesz, jestem profesorem fizyki, a nie kucharzem. Potrawy przygotował Sandro. Prowadzi tuż za rogiem doskonałą restaurację i dostarcza jedzenie na wynos. Znam go od lat, jedzenie od Sandra jest zawsze pierwsza klasa. Nie wiem, co wam stanęło na żołądku, ale na pewno nic, co jedliście u mnie. A teraz wybacz, jestem zajęty.
Klik. Rozłącza się. A potem zauważa, że siedzę w drzwiach. Podchodzi i zaczyna drapać mnie za uchem.
– Dzień dobry, Winstonie. To była ta okropna Beata. Ale jej powiedziałem do słuchu! Zatrucie pokarmowe, śmiechu warte! Spójrzmy prawdzie w oczy: pewnie te jej dzieciaki przywlokły wirusa grypy żołądkowej z przedszkola. Ale żeby obwiniać za to teraz biedną Annę, to po prostu śmieszne!
Miauczę głośno, bo Stanisław ma oczywiście rację. To czysta bezczelność. Wprawdzie nie do końca się orientuję, co to jest wirus grypy żołądkowej i dlaczego można go sobie tak po prostu przywlec z przedszkola, ale do tych wszystkich świństw, jakie wyrządziły mi te dzieciaki, sprawa z wirusem całkiem dobrze pasuje. Winą za moje nieszczęście nie należy więc obarczać wroga kotów zatruwającego sardynki w oleju, lecz bandę smarkaczy grających na fletach. I przedszkole.
W związku z tym zadaję sobie pytanie, co to jest przedszkole? Coś stojącego przed szkołą? Ale co miałyby tam robić dzieci? Dzieci, na przykład Daria, chodzą raczej do szkoły. Może do przedszkola chodzą takie dzieci, które są za małe, żeby wejść po schodach i otworzyć duże ciężkie drzwi? Kiedy byłem w szkole Darii, drzwi naprawdę trudno było otworzyć. Pamiętam dobrze. Więc może rzeczywiście do przedszkola chodzą małe dzieci? A skoro już jesteśmy przy małych dzieciach, ciekawe, czy Stanisław mógłby mieć takie małe dziecko?
Próbuję sobie wyobrazić, co by było, gdyby Stanisław przyszedł do domu z dzidziusiem. O ile wiem, takie bobasy strasznie dużo płaczą, a czasem okropnie brzydko pachną. Nie jestem pewien, czy Stanisław wiedziałby, co z takim dzieckiem począć. Ale, dzięki Bogu, mieszkają z nami dwie doświadczone matki, czyli babuszka i Anna, które na pewno by mu pomogły. A może da się z takiego przedszkola wziąć od razu trochę większe dziecko? Takie, które potrafi już coś więcej niż tylko ryczeć i brzydko pachnieć? Idealnie by było, gdyby umiało już grać na flecie. Albo nawet wyrosłoby z wieku, w którym gra się na flecie. Jak moja ukochana Daria! Swoją drogą, na pewno nie ma na świecie drugiej takiej fajnej dziewczynki jak Daria, więc nie ma potrzeby, żeby pojawił się tu ktoś jeszcze.
Stanisław nic więcej nie mówi. Pogwizdując wesoło, odkłada słuchawkę na bazę w przedpokoju. Potem idzie do garderoby i zakłada kurtkę. Pewnie musi iść na uczelnię, bo ma wykłady.
– No cóż, Winstonie, obowiązki wzywają. Życzę ci miłego dnia. Anna powinna niedługo wrócić i jak ją znam, przywiezie ci coś pysznego. Na razie!
Hmm, „coś pysznego” – to brzmi doskonale. Na dźwięk słowa „obowiązki” przypomina mi się jednak, że sam też mam coś bardzo pilnego do załatwienia. Przecież muszę ostrzec Spajka przed trucicielem. Trzymaj się, przyjacielu, spieszę ci na ratunek!