Читать книгу Trumniarz - Frode Granhus - Страница 11

Rozdział 5

Оглавление

Poszli najłatwiejszą trasą – najpierw wzdłuż starej rury niegdyś doprowadzającej wodę, potem przez bardziej otwarte partie gór, które rzeczywiście wysysały siły. Rino pospiesznie zebrał czterech ochotników z Czerwonego Krzyża i jednego przewodnika od miejscowego organizatora wycieczek. Na dodatek dwójka turystów, którzy okazali się austriackimi alpinistami, miała im wskazywać drogę do tego, co określiła wcześniej jako przedziwne znalezisko. Poprzedniego dnia weszli na szczyt od drugiej strony, trasą, którą od wielu lat już się nie wspinano. Niecałe sto metrów od wierzchołka zauważyli w głębi rozpadliny zabarwiony na czerwono lód.

Dwóch ratowników zostawało z tyłu i grupa musiała często robić przerwy. Z równym powodzeniem marsz mógł opóźniać Rino, bo tylko ambicja sprawiała, że nadążał za resztą. Nigdy nie zaliczał się do zdobywców szczytów, o czym boleśnie przypominał mu kwas mlekowy tworzący się w mięśniach na ostatnich ośmiuset metrach podejścia.

Austriacki alpinista, który przedstawił się jako Andreas Heine, przyznał, że chodzi o kogoś, kto od dawna jest martwy, ale zwlekał z odpowiedzią na pytanie Rina, czy mowa o kobiecie, czy o mężczyźnie. Zwłoki znaleźli kilka metrów pod szczytem, tam gdzie licząca nieco ponad tysiąc metrów górska ściana jest najbardziej stroma. Rino zasugerował łamaną niemczyzną upadek, ale jego teoria nie zyskała akceptacji.

– Zamordowany – odezwała się kobieta i póty wbijała w niego wzrok, aż skinieniem głowy przyznał jej rację.

Austriaczka przez większość czasu nie podnosiła oczu, choć im wyżej, tym widok stawał się coraz bardziej spektakularny. Wiatr ustał w połowie drogi. Ich ścieżka łączyła się tam ze szlakiem wspinaczkowym prowadzącym od drugiej strony. Najpierw trzeba było zejść jakieś pięćdziesiąt do stu metrów, a potem już tylko piąć się w górę. W najbardziej stromych partiach podejścia zamontowano klamry z ubezpieczającymi linami.

Wkrótce strzałka zapowiedziała, że zostały im do pokonania ostatnie metry, a gdy wreszcie stanęli na szczycie, nogi Rina przypominały chybotliwe szczudła. Z kocią elastycznością, nie zdradzając oznak zmęczenia, Andreas Heine minął Rina i prowizoryczny kopczyk kamieni zaznaczający wierzchołek, po czym wskazał palcem w dół prawie pionowej ściany.

– Musi pan to zobaczyć. – Alpinistka wyjęła z plecaka uprząż i zaczęła rozplątywać liny.

Jeżeli zwłoki leżały w górach od dawna, jak sugerowali Austriacy, raczej nie znajdzie tam nic interesującego. Jednak do jego obowiązków należało obejrzenie szczątków, a więc może i miejsca zbrodni.

Nogi drżały mu, jeśli to możliwe, jeszcze bardziej, gdy tylko umocował uprząż, a austriacki alpinista zaczął mu wyjaśniać, w jaki sposób ma zjeżdżać. Kiedy z wahaniem stanął plecami do urwiska, lina wydała mu się cienka jak nić dentystyczna i oczami duszy zobaczył Sylwestra Stalone’a w starym kinowym klasyku, wspinającego się po stromiznach ze zdumiewającym spokojem, jakby to była igraszka. A oprócz tego – kobietę, której bohater nie zdołał uratować i która odpadła od ściany, gdy nie wytrzymał jeden z karabinków.

Andreas Heine zręcznie opuścił się w dół. Rino spróbował pójść jego śladem, lecz zamiast złapać równowagę, wczepił się w skałę. Kiedy z pomocą udało mu się wyrównać linę, zjechał powoli ze wzrokiem utkwionym w ścianę.

– Jeszcze dwa metry.

Austriak znajdował się pod nim nieco z boku i po chwili Rino poczuł, że ręka alpinisty kieruje mu nogę na lepszy stopień. Dopiero gdy w polu widzenia pojawiła się biel, odważył się oderwać oczy od skał i zauważył niewielką ukośną rozpadlinę. Skalny okap zapewniał w dole stały cień, wystarczający, by pas lodu nie poddał się corocznemu topnieniu. Jeden z ochotników mówił, że zwykle przy chłodnym lecie płaty śniegu i lodu utrzymywały się tu aż do następnej zimy.

Mimo że przygotowany, Rino wzdrygnął się na widok cienia po prawej. Mężczyzna. Był tego pewny – może przez włosy, które wiły się w lodzie jak małe węże, może z powodu ubrania – choć rozumiał, dlaczego Austriak nie potrafił określić płci. Spod lodu wystawały głowa i część ramienia. Z pewnością ucztowały na nich drapieżne ptaki i robactwo, bo teraz bieliły się same kości. Rino spojrzał w górę. Stromo, ale nie było to urwisko. Niemniej doszedł do wniosku, że upadek nie mógł się zakończyć w tym miejscu. Nawet gdyby ktoś wczepił się tutaj, żeby wyhamować, stoczyłby się dalej. Jednak wszelkie wątpliwości rozwiewała barwa lodu. Rozcięcia skóry i złamania mogły spowodować duże krwawienie. Ale to było coś innego. Denat musiał zostać zatopiony w kałuży krwi.

Myśl nie była specjalnie rozsądna, ale miał wrażenie, że już kiedy prowadził śledztwo na Reine, wtopiony w lód trup od dawna beznamiętnie wpatrywał się w horyzont.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Trumniarz

Подняться наверх