Читать книгу Trumniarz - Frode Granhus - Страница 9
Rozdział 3
ОглавлениеWystarczyło niespełna dziesięć sekund, by zrozumiał, że to znowu jeden z tych dni. Matka nie odezwała się ani słowem, nawet nie westchnęła, a mimo to poczuł, że natknął się na ścianę. Takie okresy zdarzały się coraz częściej i wydawało się, że zrezygnowała z prób naprawy. Przeciwnie, pogrążała się głębiej w tym, co ją zmieniało, czyniło z niej osobę, której nie można zadowolić. Dlatego rzucił tornister i odwrócił się bez słowa. Po prostu cicho wyszedł.
Szedł szybko i zaciskał pięści. Od czasu do czasu wyprowadzał w powietrze bokserskie ciosy. Dopiero kiedy pociąg drogowy przemknął obok tak blisko, że omal go nie wciągnęło na jezdnię, skręcił nad morze. Rano padało, ale przybrzeżne gładkie skały dawno już wyschły. Nie czuł wiatru, dopóki nie usiadł na kamieniu, wtedy pod ubranie wdarł się lodowaty podmuch.
Nienawidził matki, życzył jej śmierci i od razu tego żałował. Oczywiście, że nie chciał jej stracić. Ale chciałby, żeby była inna, żeby była normalną matką i żeby miał wybór, i nie musiał czekać, aż jej melancholia osłabnie.
Podkurczył nogi i zapatrzył się w plątaninę wodorostów, które unosiły się na łagodnych falach przyboju. Po chwili zauważył jakiś przedmiot w miejscu, gdzie nachylały się ku sobie dwa głazy. Dawniej bywało gorzej, powiedział kiedyś ojciec. Zanim sobie poszedł. Wtedy wrzucano do morza wszystko – od rowerów po kuchenki. Dopiero kiedy rozwinęła się turystyka, uprzątnięto cały teren wokół portu.
Błysnął metal, więc wstał i łapiąc równowagę, przeszedł po grzbiecie skały. Kiedy był młodszy, udawał, że nadbrzeżne głazy to wieloryby, wielkie bestie, które z brutalną siłą zwalczał oszczepem. To było jeszcze, zanim matka się zmieniła. Ze zdumieniem stwierdził, że błysk pochodzi ze starej kamery wideo, podobnej do tej, która nieużywana zalegała w domu. Podniósł ją. Też japońskiej marki. Ważyła chyba tonę, musiała być przedpotopowa. Może rzucono ją z góry, z szosy, bo całą obudowę miała popękaną. Powyjmował luźne fragmenty bocznej pokrywy. W kamerze została kaseta, a wyciągnięta z niej taśma była wyraźnie zgnieciona. Wcisnął kasetę w dół i wyjął, ale taśma wkręciła się w mechanizm. Wyjął więc scyzoryk, który zwykle miał przy sobie, i ją przeciął. Chwycił koniec taśmy i trochę się z nim poszarpał, aż wyciągnął go ze środka. Wsadził palec w zębate kółko kasety, zakołysał nią i już miał ją cisnąć w morze, ale nagle się rozmyślił i postanowił zabrać do domu. Dla zabicia czasu spróbuje ją skleić.
Bezszelestnie poszedł do swojego pokoju. Nie chciał, żeby matka go usłyszała. Wziął taśmę klejącą i połączył końcówki najlepiej, jak zdołał. Nie używał już starego odtwarzacza wideo, nic się więc nie stanie, jeżeli taśma się wkręci. Włączył telewizor i spiął go z magnetowidem. Potem nacisnął klawisz przewijania, ale żałosny pisk zmusił go do wyjęcia kasety i przewinięcia taśmy ręcznie. Rozpoczął odtwarzanie z takim samym uczuciem, jak wtedy gdy się skradał, by kogoś podglądać. Najpierw ekran się zaczernił, potem pojawiły się chaotyczne obrazy, które jednak dały się rozpoznać – ziemny wał, zarośla, fragment morza. Nagranie było ciemne i ziarniste, a po kilku klatkach sieczki nastąpiło zbliżenie. Powoli nabierało kształtu czegoś w rodzaju skrzyni. Sam właściwie nie wiedział, co widzi, jednak instynkt podpowiadał mu, że coś jest nie tak. Już chciał zatrzymać taśmę, wyrwać z magnetowidu i porzucić w miejscu, w którym ją znalazł, ale tego nie zrobił. Dostrzegł, że na filmie coś się rusza. Początkowo myślał, że to robaki podobne do tłustych dżdżownic, dopiero potem pojął, że to dłoń wystająca z dziury w drewnie. Raptem w pokoju zrobiło się przeraźliwie zimno. Kolejny obraz dał jeszcze większe zbliżenie – ujrzał palce chwytające powietrze i kurczące się ramię. To nie była zwykła skrzynia. To była trumna.