Читать книгу Dziewczyna taka jak ja - Ginger Scott - Страница 4

ROZDZIAŁ DRUGI

Оглавление

– Skąd moi rodzice znali Shawna Stokesa?

Pytanie to zadaję, nim jeszcze Grace zdąży dobrze wejść do domu. Obładowana jest plastikowymi reklamówkami z zakupami i nie widzę jej twarzy, ale wiele mówi mi fakt, że dosłownie zamarła.

– Czemu Shawn Stokes jest na zdjęciu ze mną i moimi rodzicami? – Moje pytanie po raz drugi zawisa w powietrzu i czekam, aż Grace znowu się zacznie poruszać. Biorę od niej kilka toreb, a ona wchodzi powoli do kuchni.

Czekam niecierpliwie, gdy tymczasem moja babcia wypakowuje paczki chipsów, chleb, przekąski i inne rzeczy, które kupiła dla mnie i Kyle’a na drogę, i staram się czuć wdzięczność za jej życzliwość, przestępuję jednak niecierpliwie z nogi na nogę, chcąc się jak najszybciej dowiedzieć, co oznacza to zdjęcie. Kiedy bierze się za rozpakowywanie trzeciej torby, wyszarpuję ją z jej rąk.

– Grace, proszę. – Serce wali mi tak mocno, że aż mi się trzęsą ręce. Wiem, że nie jestem adoptowana. Po odejściu mamy tata wykonał test na ojcostwo, no i widziałam jej zdjęcia w ciąży ze mną. Słyszałam opowieści o wielogodzinnym porodzie. Jestem ich córką… w sensie genetycznym. Ale co w takim razie na naszej rodzinnej fotografii robi Shawn?

Babcia wysuwa krzesło, siada i gestem pokazuje, abym zrobiła to samo. Po raz pierwszy, odkąd tu przyjechałam, dostrzegam, że jej spojrzenie zatrzymuje się na mojej nodze.

– To po wypadku na moście? – Jej spojrzenie przeskakuje na moją twarz, czekając na potwierdzenie.

Kiwam głową.

– Widziałam w wiadomościach i zadzwoniłam do twojego taty. Parę razy się potem odezwał i dał znać, jak przebiega twoja rekonwalescencja – wyjaśnia.

– Nauczyłam się z tym żyć. – Wzruszam ramionami. – Pracuję z trenerką… żeby znowu grać. W softball.

Kąciki jej ust opadają i nagle odczuwam palącą potrzebę bronienia siebie, wyjaśnienia, że dla mnie to nie jest jedynie fajne hobby. Gra to moje życie.

Opieram się na łokciach i patrzę Grace prosto w oczy.

– Dobra jestem.

Kąciki ust babci unoszą się tym razem do góry, a wokół jej oczu pojawiają się kurze łapki.

– Słyszałam, że bardzo dobra – oświadcza i dłoń leżącą na stole przesuwa w moją stronę.

Nie jestem przyzwyczajona do takiego okazywania uczuć, ale kiedy jej dłoń zamyka się na mojej, moje palce automatycznie wiedzą, w jaki sposób zareagować. Jej dłoń jest chłodna, skóra miękka, a na wierzchu widać brązowe plamy i niebieską siateczkę żył. Ciekawe, czy tak właśnie pewnego dnia będą wyglądać moje dłonie.

– Obiecałam opowiedzieć ci o wszystkim, co tylko jestem w stanie, ale są rzeczy, których lepiej może nie ruszać – mówi i nieco mocniej ściska mi dłoń, być może wyczuwając moją chęć ucieczki. Patrzę jej nieugięcie w oczy. Ta część układanki jest zbyt ważna, aby z niej zrezygnować z powodu bólu, jaki może sprawić.

– Jestem przygotowana – zapewniam.

Wyciąga drugą rękę, a ja naśladuję jej ruch i odwracam się na krześle tak, że po chwili Grace trzyma obie moje dłonie. To wyjątkowo niewygodna pozycja, ale tak sobie myślę, że bardziej chodzi o nią niż o mnie, oddycham więc głęboko i nie próbuję się odsuwać.

– Niepotrzebnie włożyłam do puszki to zdjęcie. Nie miałam pojęcia, ale teraz… teraz już za późno. Zresztą może rzeczywiście powinnaś poznać całą historię. Z twojego pytania wnioskuję, że pamiętasz Shawna? – Przechyla głowę, a jej spojrzenie łagodnieje.

– On jest… – Nie mam pewności, kim on jest. Jest ważny; jest wskazówką. Jest wujkiem Wesa… tak jakby. – Nasza znajomość wydaje się dość dziwna, ale był on opiekunem społecznym chłopaka, o którym wiem, że został adoptowany. Jest także wujkiem tego chłopaka… adoptował go jego brat.

Kiwa głową, niemal tak, jakby już to wszystko wiedziała.

– Czy ja zostałam… adoptowana?

To pytanie brzmi dla mnie samej niedorzecznie, ale czuję ulgę, kiedy w odpowiedzi słyszę śmiech babci. Wypuszczam powstrzymywane powietrze i także śmieję się smutno.

– Skarbie, nie. Choć może po tym, czego się ode mnie dzisiaj dowiedziałaś, żałujesz, że tak nie jest. – Puszcza moje dłonie i się odsuwa, nie przerywając jednak kontaktu wzrokowego. – Nie… nie jesteś adoptowana. Ale… tych kilka pierwszych lat… one były… trudne.

Ściągam brwi.

– Wydaje mi się, że twoja matka sądziła, iż urodzenie ciebie okaże się tym brakującym fragmentem… Że rozwiąże wszystkie jej problemy, położy kres kłótniom z twoim tatą – wyjaśnia.

Tyle że z wyjątkiem tej ostatniej kłótni nie pamiętam, aby dochodziło między nimi do awantur. Zdarzało się, że słyszałam krzyki. Najczęściej się czymś wtedy zajmowałam albo wychodziłam na podwórko. Unikałam problemu, nie zdając sobie z tego sprawy. Bywały okresy, kiedy spędzali osobno dużo czasu – tata pracował do późna, mama kładła się wcześnie spać. No a czasem w ogóle się do siebie nie odzywali, nawet przez kilka dni z rzędu. W sumie to dobrze im wychodziło udawanie przede mną.

– Shawn to wasz sąsiad, a przynajmniej był nim do czasu, kiedy miałaś dwa, może trzy latka i niemal każdego dnia bywałaś u niego w domu.

Sięgam w głąb swojej pamięci, rozpaczliwie szukając w niej czegoś, co stanowiłoby potwierdzenie słów Grace, ale nie znajduję ani jednej nici – z tamtych czasów nie pamiętam zupełnie nic. Jego twarz na zdjęciu nie wydaje mi się znajoma z przeszłości, ale w związku z tym, co się wydarzyło niedawno.

– To było dawno temu. – Śmieje się cicho. Z pewnością wyczuwa moją frustrację wywołaną brakiem związanych z Shawnem wspomnień.

– Nie miał pracy? Jeździłam do niej razem z nim? Spałam tam? – bombarduję ją pytaniami.

– Czasami. – Ta odpowiedź dotyczy wszystkich trzech pytań. – Miał dodatkowy pokój. Podobało ci się, kiedy gościł u siebie inne dzieci, klientów, którym musiał znaleźć dom. Był pewien chłopiec… – Odchyla się i zamyka oczy, a z jej gardła wydostaje się cichy śmiech. – Oboje mieliście wtedy mniej więcej dwa latka i kłóciliście się o każdą zabawkę w domu Shawna. Wybuchałaś płaczem, a ten słodki chłopczyk… – znowu chichocze – …zawsze ci ustępował.

Czuję potworny ciężar w klatce piersiowej, ramiona mi opadają. Niedobrze mi.

– Pamiętasz, jak miał na imię? – W uszach czuję pulsowanie krwi.

– Josselyn, ledwo pamiętam, jaki mamy dzień tygodnia.

Pulsowanie ustaje.

– Ale coś ci powiem… Nigdy w życiu nie widziałam dziecka z równie błękitnymi oczami. – Uderza dłońmi w blat, podkreślając znaczenie swoich słów, po czym wstaje i bierze się do szykowania dla nas torby na drogę.

Na moich ustach drży jego imię i niemal nie chcę go wypowiedzieć, bo to by była kolejna dziwna rzecz, ale jednocześnie – muszę wiedzieć.

– Wes – szepczę.

Gapiąc się na jej plecy, czekam na sygnał, że mam rację. Grace nie przerywa przekładania rzeczy z jednej torby do drugiej, a mnie zalewa fala rozczarowania. W pewnej chwili moja babcia nieruchomieje z paczką krakersów w ręce.

– Wiesz co, może… może i masz rację. Jego imię było krótkie, tego jestem pewna. To niesamowite, że pamiętasz! – Wraca ze śmiechem do pracy.

Nie pamiętam. Nie znaczy to jednak, że w głębi duszy nie znam prawdy.

– Wiesz, dokąd przeprowadził się Shawn?

Od tamtego czasu minęło wiele lat, pewnie z piętnaście, ale może przypadkiem…

– Nie znałam go zbyt dobrze. Twoja mama była z nim bardzo zżyta. Kiedy w czasie ciąży musiała leżeć w łóżku, często do niej zaglądał. Stało się to jego codziennym zwyczajem, a twój tata nie miał nic przeciwko, no bo Shawn… cóż, trudno go było uznać za konkurencję, zresztą twój tata tak bardzo się martwił o ciążę… Moja droga, nie było z tobą łatwo. – Zerka na mnie przez ramię i widzę, że jeden kącik ust ma uniesiony w krzywym uśmiechu.

– Żadna mi nowość – mówię, śmiejąc się. Wstaję od stołu przepełniona pewnością, że ta podróż da mi pełen obraz tego, jak bardzo toksyczne było małżeństwo moich rodziców, ale ani jednej wskazówki, która pomogłaby mi odnaleźć Wesa.

Zostawiam Grace w kuchni i udaję się do pokoju gościnnego. Ostrożnie uchylam drzwi, ale Kyle już nie śpi. Leży na łóżku z rękami pod głową i patrzy na mnie.

– Strasznie tu dziwnie. Wolałem już spać na podłodze w tamtym pokoju – stwierdza. Podnosi się i opiera się na łokciu. Siadam obok niego w takiej samej pozycji, a on zakłada mi za ucho pasmo włosów, po czym z uśmiechem szczypie mnie lekko w brodę.

– Nie wiem, co ja sobie myślałam. – Mrugam i zaciskam usta w cienką linię.

Kyle zerka na mnie z ukosa, następnie przekręca się na brzuch, splata dłonie pod policzkiem i tak leży.

– Myślałaś, że sama to wszystko zrobisz – rzuca.

Przewracam oczami i głośno wzdycham.

– Co zrobię?

Plecy Kyle’a unoszą się w rytm jego oddechu. Z twarzy znika uśmiech.

– Nikt tak naprawdę go nie szuka. Wszyscy dali za wygraną. Ale nie ty. – Unosi rękę i ponownie szczypie mnie w brodę. Nie zabierając ręki, przygląda mi się przez długą chwilę. – Wierzę ci.

Słysząc te proste słowa, przygryzam wargę. Opowiedziałam Kyle’owi o wszystkim, co pamiętałam, o tym, jak Wes złapał kamień, o tym, jaki był silny, że wszystko kończyło się dla niego najwyżej zadrapaniem i o tajemniczych wiadomościach. A on słuchał tego bez słowa.

I jechał. Jechał, aż przywiózł mnie tutaj.

– Myślisz, że on żyje? – pytam drżącym głosem, a do oczu napływają mi łzy, więc trę twarzą o chłodną pościel, aby się do końca nie rozkleić.

Kyle ponownie odsuwa mi z twarzy splątane włosy i tym razem dotyka mojego policzka.

– Tak – mówi. – I znajdziemy go.

Kładę rękę na jego dłoni i szepczę:

– Dziękuję ci.

Mieliśmy wybrać się dzisiaj na grób mojej mamy. Nie mam już na to ochoty. Tak naprawdę pochowałam ją dawno temu. Myślę, że w tej podróży bardziej chodziło o Grace. Albo przynajmniej tak się z czasem stało… o nią i o mnie.

Siadam i trę oczy, zastanawiając się, czy Kyle ja zdążymy się wyspać, nim rankiem wyruszymy w dalszą drogę donikąd. Wiem, że Shawn mieszka niezbyt daleko od Bakersfield, no bo przecież przyjechał po rzeczy Wesa. Liczę na to, że pomocne się okaże rozpytywanie w różnych miejscach, może w sklepach spożywczych w małych miasteczkach. Nie mam żadnego konkretnego planu, ale zamierzam prowadzić poszukiwania przez tyle dni, ile Kyle zgodzi się mnie wozić.

– Josselyn – odzywa się za mną Grace. Jej głos jest cichy, delikatny… ostrożny. Ma do powiedzenia coś niedobrego. Odwracam się i widzę, że stoi w otwartych drzwiach. Podchodzi do łóżka i podaje mi nieduży woreczek z przyborami toaletowymi. Biorę go od niej i uśmiecham się krzywo, czekając na to, co zaraz usłyszę. – Kevin – mówi. W moich żyłach zaczyna krążyć adrenalina. – Powinnaś się z nim spotkać.

– Nie. – Nie potrafię zamaskować chłodu w swoim głosie. Przykro mi, kiedy Grace się wzdryga, ale nie… Kevin to ten zły. Co tam moja mama. To on jest czarnym charakterem.

Dostrzegam, że spojrzenie Grace prześlizguje się na Kyle’a. Robi wydech i zaciska lekko usta, a nim zdążę zmienić pozycję tak, by zasłonić jej widok, wtrąca się Kyle.

– Dlaczego? – pyta.

– Nieważne dlaczego, Kyle. – Szybko się odwracam i piorunuję go wzrokiem. Zęby zaciskam tak mocno, że aż mi strzyka w żuchwie.

Mruga i przechyla głowę, co jeszcze bardziej mnie wkurza.

– Nie spotkamy się z Kevinem – oświadczam, nakreślając granicę, którą Kyle od razu przekracza, wstając z łóżka i podchodząc do Grace.

– Myślisz, że on też mógłby jej coś powiedzieć? O jej mamie? – pyta.

– Możliwe – odpowiada Grace i zaciska usta.

– Myślę, że dowiedziałam się już wystarczająco. – Dołączam do nich i tak oto wszyscy troje stoimy z rękami skrzyżowanymi na piersi: dwoje przeciwko jednej.

Im więcej przepływa między nami milczących oddechów, tym dobitniej czuję, jak Kyle walczy ze sobą. Zaraz położę temu kres.

– Bez względu na to, czego szukasz, skarbie… – ubiega mnie Grace. Po raz pierwszy nie zwróciła się do mnie po imieniu i nie zrobiła tego tonem protekcjonalnym. W jej głosie nie słychać żądania, ale coś, z czym ostatnio mało mam do czynienia. Wiarę. – Może swoistego zamknięcia między tobą a twoją mamą. Może czegoś innego. Nie mnie to wiedzieć, ale, Josselyn, nie zaznasz spokoju, dopóki nie zajrzysz w trakcie tej podróży pod każdy kamień.

– Kevin to rzeczywiście cholernie wielki kamień – prycham.

Uśmiecha się.

– Owszem, dla ciebie tak. Ale to nie jest zły człowiek. Z czasem go polubiłam i… – Unosi rękę, wiedząc, że zamierzam jej przerwać. – Ty wcale nie musisz darzyć go sympatią. Okoliczności pozwalają ci czuć to, co czujesz. Ale on jest elementem twojej układanki. I może… może… wie coś, czego się musisz dowiedzieć.

Przyglądam się badawczo jej twarzy, szukając w niej dodatkowego znaczenia tych słów.

– Gdzie on mieszka? Nie… nie twierdzę, że się z nim spotkamy, po prostu… gdybym się zdecydowała, jak daleko trzeba do niego jechać? – Ręce zaczynają mi się trząść na myśl o spotkaniu z Kevinem. W mojej pamięci pozostaje wyryta jego twarz z tamtego dnia, jednego z najgorszych dni w moim życiu. Przez te wszystkie lata próbowałam ją wymazać, ale ona tam tkwi niczym demon, który pojawia się w snach, aby kraść kawałki mojej duszy.

– Niedaleko uniwersytetu. Znalazł pracę na uczelni i tylko dlatego twojej matce i mnie udało się odnowić kontakt. Jestem pewna, że gdyby zależało to od niej, nie postawiłaby nogi w stanie, w którym ja mieszkam.

Grace się nie krzywi. Jej słowom nie towarzyszą łzy. Wzrusza ramionami, jakby przegrała dwa dolary na wyścigach konnych. Kiedy jednak wystarczająco długo patrzę jej w oczy, czekając na chwilę, w której pęknie jej fasada… choć minimalnie… w końcu to dostrzegam. Moja mama ją także porzuciła.

I to boli.

Babcia zostawia mnie i Kyle’a samych, prosząc na odchodnym, abym „to przemyślała”. Kyle nie naciska, choć wyczuwam, że głos w jego głowie próbuje wysłać mi sygnał zachęcający do zobaczenia się z Kevinem. Decyzję podejmuję dopiero rano, kiedy się pakujemy i zwijamy nasz wspólny przewód ładowarki do telefonów.

– Nie chcę tam jechać na długo.

Kyle się nie odwraca. Kontynuuje pakowanie toreb i kartonów do pikapa, upewniając się, że jedzenie znajduje się w chłodnym miejscu tuż za siedzeniami.

– W porządku – mówi w końcu, nadal się nie odwracając.

Uśmiecham się, kiedy na niego patrzę – mojego najlepszego przyjaciela. On nie chce, abym uciekła.

– W porządku – powtarzam za nim i z krzywym uśmiechem podaję mu skrzynkę butelek wody.

Uściskawszy na pożegnanie Kyle’a, Grace podchodzi do mnie. Stoję koło samochodu od strony pasażera. Czeka, aż drzwi Kyle’a się zamkną, po czym wciska mi w rękę małą kartkę i kopertę. Bez zaglądania do środka wiem, że znajdują się w niej pieniądze, i z miejsca odmawiam.

– Weź to – nalega, zaciskając moje palce wokół koperty. Dostrzegam podobieństwa w naszych dłoniach, zmarszczki, które pewnego dnia pojawią się także u mnie. – Zapisałam wskazówki, jak trafić do Kevina. I masz tam dwieście dolarów na wszelki wypadek, a może… może zatrzymacie się gdzieś w drodze powrotnej i zjecie dobrą kolację.

Uśmiecham się. Tata co do jednego miał rację – wiedział, że polubiłabym Grace.

– Dziękuję, babciu. – Wiem, że pozostawienie jej tego słowa, nazwanie jej babcią jest ważne, bo przytula mnie mocno, jedną ręką obejmując moją głowę.

– Kocham cię, skarbie. I twoja mama też cię kochała… na swój sposób – mówi mi cicho do ucha.

Kiwam głową, po czym odsuwam się i szybko wsiadam do samochodu. Posyłam uśmiech przez szybę i przykładam do niej dłoń na pożegnanie, ale Kyle wyczuwa zmianę w moim oddechu i od razu wie, czego mi trzeba. Gdy wycofuje auto z podjazdu, trzyma mnie za rękę, kiedy zaś znikamy z oczu Grace, ściska ją mocno, a ja pozwalam, aby po policzkach płynęły mi gorące łzy. Płaczę przez trzy przecznice, może cztery, a potem chowam w sobie ból i wycieram ręką twarz.

– Dokąd? – pyta Kyle.

Rozkładam kartkę od Grace i wyjaśniam, że musimy skręcić w lewo i wjechać na autostradę. I tak jedziemy przez jakieś pół godziny. Dom Kevina odnajduję na mapie w telefonie, a kilka minut później Kyle zatrzymuje się po przeciwnej stronie ulicy.

Gasi silnik, opiera się o fotel i razem ze mną spogląda przez szybę. Przez długą chwilę siedzimy w milczeniu.

– Wiem, że nie chcesz mnie popędzać – odzywam się w końcu. – Ale będziesz musiał. Nie chcę tego robić.

– No to jedźmy stąd i już – mówi szybko.

Odwracam głowę i nasze spojrzenia się spotykają.

– Nie mówisz poważnie.

Kręci głową i uśmiecha się blado.

– Nie – przyznaje.

Robię kilka głębokich wdechów, starając się napełnić płuca i sprawić, aby moja klatka piersiowa stała się twarda jak stal.

– Nienawidzę go – oświadczam.

– Wiem.

Kiwam głową, ciesząc się, że pozwala mi żywić takie uczucia.

– No dobrze – rzucam. Pora ruszać w drogę.

Otwieram drzwi i Kyle robi to samo. Razem wysiadamy i równym krokiem udajemy się w stronę niebieskich drzwi ze wstawką z witrażowego szkła. Naciskam dzwonek i nim zdążę stchórzyć, dostrzegam za kolorową szybką jakiś ruch. Prawa ręka zaczyna mi drżeć, a lewa gorączkowo szuka dłoni przyjaciela. Nawet kiedy Kyle trzyma mnie za rękę, i tak cała się trzęsę. Przestaję, gdy drzwi się otwierają i moim oczom ukazuje się mężczyzna z siwymi włosami, obciętymi krótko jak u wojskowego.

Choć rysy jego twarzy pokrywają się z moimi wspomnieniami, wygląda na zmęczonego życiem. Pod oczami ma ciemne worki, policzki pełniejsze niż przed laty. Zapuścił brodę, a uczelnianą bluzę zamienił na niebieską koszulę z wyhaftowanym nad sercem imieniem i nazwiskiem: KEVIN TOWLE. Dopiero teraz się dowiaduję, jak się nazywa. Śmieję się cicho pod nosem, wymawiając jego nazwisko w myślach – towel1.

Kevin wygląda na równie przerażonego jak ja chwilę przed otwarciem przez niego drzwi. Pobladł i w ogóle nie oddycha, kiedy tak stoimy i wpatrujemy się w siebie. Rozpoznaje mnie – to jedno jest pewne. Nie rozumiem tylko, jak to możliwe – wyglądam zupełnie inaczej niż dziecko, które zniszczył swoją niemożnością trzymania fiuta w spodniach i zostawienia w spokoju małżeństwa moich rodziców. Nie wysyłaliśmy mamie zdjęć.

– Grace cię uprzedziła, że przyjadę? – Głos mam silny, a po pokonaniu tej pierwszej przeszkody moja pewność siebie rośnie.

Kevin kręci szybko głową i wciąga powietrze przez nos.

– Nie. – Jego głos jest słaby i tak chropawy, że wypowiedzenie tego jednego słowa skutkuje kaszlem.

– Mogę wejść? – Staję się coraz śmielsza.

Kiwa głową i otwiera szeroko drzwi. Kyle i ja wchodzimy do środka. Wnętrze jest takie, jak lubiła mama. To styl Kristiny Winter – dostrzegam go w jasnych kolorach na ścianach, białych meblach w całym domu, drewnianych podłogach w kolorze dobrze kamuflującym brud. To nieduży dom na nieskazitelnie czystej ulicy z drogimi samochodami na podjazdach. Zupełnie nie przypomina Bakersfield. Założę się, że była tu szczęśliwa.

– Ładnie tu – stwierdzam i odwracam się, aby spojrzeć na Kevina. Opiera się o ścianę przy drzwiach. „Boi się wpuścić mnie zbyt daleko”.

– Zrobiliśmy remont, kiedy się tu wprowadziliśmy. – Jego słowom towarzyszy chrząknięcie.

Ponownie się odwracam i udaję się korytarzem do niedużego salonu połączonego z aneksem kuchennym. Nie pozostawiam Kevinowi wyboru – musi pójść za mną. Kyle, oczywiście, nie opuszcza mnie ani na krok.

Przesuwam dłonią po oparciu obitej kremowym płótnem sofy i zamykam oczy, przywołując obraz żółto-zielonej, którą mamy w domu: przetarcia na rogach, drewniane nóżki porysowane przez ciężkie buty i odkurzacze. Nasza sofa ma więcej lat niż ja, a ta wygląda jak prosto z salonu. Uznaję, że nie mam ochoty na niej siadać.

– W sumie to nie jestem pewna, dlaczego tu przyjechałam – mówię, krzyżując ręce na piersiach i przestępując z nogi na nogę. Raz po raz zerkam na Kevina. Nie potrafię patrzeć na niego dłużej niż przez sekundę.

– Twoja mama… chciała cię zobaczyć…

– Wcale nie. – Uśmiecham się cierpko, a w gardle czuję smak żółci.

Kevin podchodzi do stojącego naprzeciwko sofy fotela. Siada, kładzie łokcie na kolanach i nachyla się, splatając dłonie. Nadal nosi złotą obrączkę. Na jej widok ponownie muszę odwrócić wzrok.

– Chciała… pod koniec. Wiem… – urywa, żeby zaczerpnąć powietrza. Tym razem to on ucieka spojrzeniem. Ze wzrokiem wbitym w podłogę kontynuuje: – Wiem, że pewnie było już trochę za późno, ale kiedy Kristina chorowała, sporo… sam nie wiem… zaglądała w głąb duszy? – Podnosi głowę i po raz pierwszy nasze spojrzenia się spotykają. Mam wrażenie, że wokół serca zaciska mi się wielka pięść.

– Było za późno – mówię, starając się wlać siłę do swojego głosu.

– Wiem – odpowiada Kevin szeptem.

Przechodzę do otwartej na salon kuchni i przesuwam dłonią po gładkim granitowym blacie, następnie otwieram szafkę i widzę stosy wzorzystych naczyń. Cała zastawa.

– Napijecie się czegoś? – pyta Kevin.

Nieruchomieję plecami do niego, a moje palce zaciskają się wokół uchwytu od szuflady.

– Dziękuję, nie trzeba – mówię i otwieram szufladę. Moje spojrzenie zatrzymuje się na lśniących srebrnych łyżkach, nożach i widelcach. Popycham lekko szufladę i obserwuję, jak się powoli zamyka.

– Ja też dziękuję – odzywa się Kyle. Uśmiecham się do siebie, bo wiem, że mój przyjaciel mógłby umierać z pragnienia, a w ramach solidarności ze mną i tak nie przyjąłby propozycji Kevina.

– Wie pan, że w naszej kuchni brak jest listew na podłodze? – Ponownie odwracam się w stronę Kevina i patrzę mu w oczy. Kąciki jego ust opadają, bo przeze mnie czuje się skrępowany. – Aha, to zabawne. Kiedyś próbowaliśmy naprawić z tatą zlew i źle zakręciliśmy wodę, więc całe pomieszczenie zostało zalane – wyjaśniam ze śmiechem. – Minęło prawie dziesięć lat, a nadal nie położyliśmy nowych paneli.

Mruga powoli, a jego usta pozostają zaciśnięte w cienką, pozbawioną emocji kreskę. Opieram się plecami o blat i spoglądam na Kevina, zagryzając jednocześnie wnętrze policzka. Przez długą chwilę żadne z nas się nie odzywa, aż w końcu…

– Nie zamierzam przepraszać – mówi, a serce zaczyna mi bić w szaleńczym rytmie, który czuję wszędzie: w brzuchu, stopach, palcach u rąk.

– Nie po to tu przyjechałam – wyrzucam z siebie i zaciskam dłonie na krawędzi blatu. To prawda, nie przyjechałam po przeprosiny. To nie znaczy, że nie powinien mnie przeprosić i że nie chcę, aby się płaszczył i błagał o wybaczenie. Tyle że się tego nie spodziewam.

Spojrzenie Kevina ześlizguje się na moją nogę, a ja czekam. Nie zapyta mnie o nią. Jestem pewna, że wie o wszystkim od Grace.

– Kochałem ją. A twój tata jest pijakiem, który nie traktował jej tak, jak należy – oświadcza i ponownie patrzy mi w oczy.

Na wzmiankę o ojcu oddech mi przyspiesza. Kilka miesięcy temu skłonna bym była przyznać mu rację. A co tam, przybiłabym mu piątkę i pewnie uciekłabym i zamieszkała tutaj zamiast w żałosnym Bakersfield, ale to było przed… przed tym wszystkim.

– Był pijakiem – mówię dobitnie.

W oczach Kevina pojawia się gniewny błysk.

Wzruszam prawym ramieniem i odklejam się od blatu, po czym wracam do salonu.

– Skończył z piciem. Ja straciłam nogę. Jesteśmy sobie teraz bliżsi, a pan niezmiennie pozostaje osobą, która rozbiła związek – oświadczam, a każde słowo sprawia mi tak wielką przyjemność, jak sobie wcześniej wyobrażałam.

– Lepiej się czujesz? – Kevin wstaje i przeczesuje palcami krótkie włosy. Nadal się trzęsie, ale już nie tak bardzo.

– Nie. – Kręcę głową.

Oboje uciekamy wzrokiem, a Kevin wychodzi z pokoju i kieruje się w stronę mieszczącej się z tyłu domu sypialni.

– To był błąd – mówię do Kyle’a, gdy zostajemy sami.

– Zawsze tak mówisz. – Uśmiecha się pod nosem.

– Zamknij się. – Pociągam go za T-shirt i gestem wskazuję, aby poszedł razem ze mną do wyjścia.

Na drodze staje nam Kevin. W ręce trzyma starą żółtą kopertę.

– Zanim pójdziesz… – mówi i podaje mi ją.

Nie od razu biorę od niego kopertę, nie mając pewności, czy chcę się dowiedzieć, co się w niej kryje. Jakbym zaglądając do środka, miała się poczuć jeszcze gorzej.

– Weź. To głównie zdjęcia. Na wielu jesteś ty. Twoja mama je posegregowała i nigdy nie wyrzuciła. Trzymała w tej kopercie i… i powinnaś je mieć. Są dla ciebie ważne albo może takie się staną. Nie wiem.

Biorę kopertę i przyciskam ją do piersi.

– Dobrze – kiwam głową. Wzrok mam wbity w podłogę.

– Joss, żałuję, że nie mam nic więcej, co mógłbym ci dać. Żałuję, że nie mam nic więcej do powiedzenia, ale po prostu… nie mam – dodaje Kevin. – Nie przepraszam jednak za to, że kochałem twoją mamę, i nie żałuję naszego wspólnego życia. Ale przykro mi, że tym samym ty ucierpiałaś. Tyle mogę powiedzieć.

Przygryzam wargi, walcząc z pokusą powiedzenia mu, żeby spierdalał.

– W porządku – odpowiadam w końcu.

Kyle otwiera drzwi i udaję się za nim do naszego pikapa. Kevin nie zostaje, aby patrzeć, jak odjeżdżamy; po kilku krokach słyszę, że zamyka drzwi. A my jedziemy w milczeniu przez kilka kilometrów, aż w końcu Kyle wjeżdża na autostradę prowadzącą w stronę domu. Nie chcę już nawet szukać Wesa. Nie mam więcej wskazówek niż kilka dni temu. Nie wiem, od czego miałabym zacząć.

– Dokąd? – pyta mój przyjaciel.

– Do domu. – Wzdycham i opieram głowę o szybę.

– Okej. – Kyle włącza radio i zaczyna szukać jakiejś przyzwoitej stacji. Ostatecznie decyduje się na taką, która gra alternatywny rock.

Dopiero po niemal godzinie jazdy przez pustynię w końcu się poruszam. Zastanawiam się, czy nie zamknąć oczu, ale mam problem ze spaniem podczas jazdy. Szyba robi się ciepła od słońca, z każdą minutą coraz bardziej, aż w końcu muszę przesunąć głowę. Moje spojrzenie pada na kopertę, którą wcisnęłam między drzwi a siedzenie, sięgam więc po nią i kładę na kolanach.

– Jesteś pewna, że chcesz ją teraz otworzyć? – pyta Kyle.

– Czemu nie? – Wzruszam ramionami.

Kyle ponownie się skupia na drodze, a ja wyjmuję plik zdjęć i kartek i kładę je na kopercie. Najpierw przeglądam zdjęcia – większość przedstawia mnie jako niemowlę i kilkulatkę. Na jednym cała jestem w błocie i rozbawiona pokazuję je Kyle’owi.

– Ha, już nawet wtedy chętnie się brudziłaś. – Śmieje się.

Uśmiecham się cierpko i odkładam zdjęcie na leżący na kolanach stosik. Następnie przeglądam kilka kartek. To urodzinowe kartki dla mnie, których mama nigdy nie wysłała – jedna z okazji dwunastych urodzin, druga trzynastych, a trzecia osiemnastych. Otwieram tę ostatnią, bo urodziny miałam dwa tygodnie temu, co oznacza, że kupiła ją z wyprzedzeniem… zanim umarła.

Wiadomość w środku jest krótka, a charakter pisma mamy w ogóle się nie zmienił. Czytam, muskając kciukiem zakręcone J.

Kochana Joss,

żałuję, że nie mogę być świadkiem tego, jak kończysz osiemnaście lat. Nigdy nie potrafiłam tego wyjaśnić, ale po prostu musiałam odejść. Dusiłam się. Absolutnie nie z Twojego powodu. Mam nadzieję, że zrobisz coś wielkiego ze swoim życiem.

Całuję,

Mama

Te słowa powinny doprowadzić mnie do łez, ale tak się nie dzieje. Czytam je po raz drugi i nic nie czuję. Nie zawracam sobie głowy pozostałymi kartkami. Zbieram wszystko i chowam z powrotem do koperty. Kiedy to robię, wyczuwam, że kryje się w niej coś jeszcze. To list – zaadresowany do mamy. Nie ma na niej nazwiska nadawcy, a jedynie adres: LAKE ISABELLA.

Kartka jest krucha i pożółkła na rogach, więc ostrożnie ją rozkładam. List napisano jasnym ołówkiem, rozmazanym w kilku miejscach, ale udaje mi się wszystko odczytać.

Kristino,

dowiedziałem się, że Ty i Eric rozwiedliście się. Bardzo mi przykro. Mam nadzieję, że nie uznasz za narzucanie się tego, iż znalazłem w internecie Twój adres. Liczę, że właściwy. Chciałem się upewnić, że u Ciebie wszystko w porządku, no i czy Josselyn jest pod dobrą opieką. Przez to picie Erica martwię się o nią. Proszę, daj znać, czy mogę jakoś pomóc, zwłaszcza jeśli chodzi o Joss. Kocham tę dziewczynę, jakby była moją córką.

Życzę Ci dużo szczęścia.

Twój przyjaciel,

Shawn

Chwytam Kyle’a za ramię i natychmiast się prostuję. Odwracam kartkę, lecz nic więcej nie napisał. To jednak wystarczy. Koperta wystarczy. Puszczam ramię Kyle’a, który zjechał tymczasem na pobocze. Obok nas śmigają pędzące samochody.

– To on – oświadczam i ponownie rozkładam list.

Kyle bierze go ode mnie.

– Shawn… myślisz, że to ten Shawn? – Patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami.

– Nie ma innej opcji. – Przełykam głośno ślinę i spoglądam na widniejący na kopercie adres. Trzęsącymi się rękami próbuję go wpisać do nawigacji w telefonie. Kyle podłącza ładowarkę i wręcza mi drugi koniec, żeby nie rozładowała mi się bateria. Shawn zawsze był domem dla Wesa. Kiedy rodziny zastępcze wypinały się na niego, wracał pod opiekę Shawna. Człowieka, który był jedyną stałą jego w życiu – jako pracownik opieki społecznej i jako wujek, który wiedział, że Wes należy do rodziny Stokesów razem z Levim i TK. – Lake Isabella – mówię.

– To tak blisko domu.

Przytakuję i czuję trzepotanie w brzuchu, a serce wali mi jak młotem.

Kyle wrzuca bieg, ogląda się, po czym ponownie wjeżdża na autostradę. Mocno dociska pedał gazu. Kiedy wskaźnik prędkościomierza zaczyna się zbliżać do stu siedemdziesięciu, puszcza gaz, ale zwalnia tylko trochę.

On także uważa, że to właściwy Shawn. Co więcej, wierzy, że jesteśmy blisko.

Jesteśmy blisko odnalezienia Wesa.

1

Towel – ang. ręcznik

Dziewczyna taka jak ja

Подняться наверх