Читать книгу Dziewczyna taka jak ja - Ginger Scott - Страница 5
ROZDZIAŁ TRZECI
ОглавлениеKiedy docieramy w okolice Lake Isabella, jest już noc. Nawet nie wieczór, bo minęła dziesiąta. Moje potrzeby nie zaczekają jednak do jutra. I tak nie zmrużyłabym pewnie oka. Kyle nie zadaje pytań. Pozwala, abym kierowała go pod podany na kopercie adres.
W okolicy nie ma dużego zagęszczenia domów, a drogi są kiepskiej jakości. Jedziemy drogą gruntową, coraz bardziej zbliżając się do jeziora, kiedy w końcu zauważamy skrzynkę pocztową z właściwymi numerami.
– Myślisz, że to tutaj? – pyta Kyle i hamuje. Koła wzbijają tuman kurzu.
Robię głęboki wdech, po czym głośno wypuszczam powietrze i wzruszam ramionami.
– Nie zabrzmiało to zbyt pewnie. – Kyle się śmieje.
– Bo nie jest pewne – odpowiadam z rozbawieniem.
Kyle zwalnia pedał hamulca i pikap rusza z głośnym chrzęstem. Jakąś godzinę temu wyłączyłam radio. Moje nerwy nie były w stanie znosić dłużej dźwięków. Teraz odgłos opon na żwirze wydaje się ogłuszający.
Kyle zatrzymuje się w połowie drogi między skrzynką pocztową a samotną przyczepą kempingową i gasi silnik. Prostuję palce, po czym zaciskam dłonie w pięści. W uszach słyszę głośne bicie serca i przełykam ślinę, bo zbiera mi się na mdłości.
– Nie widzę jego vana – mówię i przez kolejną minutę wpatruję się w nasze miejsce docelowe. – Jest tam jednak podjazd. Kiedy widziałam Shawna, jeździł na wózku. Podjazd byłby mu potrzebny.
– No tak. – Kyle opiera ręce na kierownicy i nachyla się. – Przez szpary w żaluzjach widać światło.
Kiwam energicznie głową.
– Powinniśmy tam zapukać – dodaje.
Ponownie przytakuję, ale nie ruszam się z miejsca. Siedzę w bezruchu, nie licząc drżenia nóg. Po niemal minucie Kyle w końcu otwiera drzwi.
– Ja to mogę zrobić – proponuje. – Jeśli chcesz.
Odwracam się i patrzę mu w oczy. Głos w mojej głowie krzyczy: „Tak, poproszę!”. Mimo to kręcę przecząco głową. Nie mogę scedować tego na niego. To… moje zadanie. Moje poszukiwanie odpowiedzi. I to ja muszę spotykać się z ludźmi, którzy są ich w stanie udzielić.
– Okej, ale idę z tobą. To tego rodzaju okolica, gdzie ludzie w zamrażarkach ukrytych w krzakach za domem trzymają zwłoki – rzuca, wysiadając z samochodu. Patrzy na mnie, czekając, aż zrobię to samo.
– Brzmi zachęcająco – mówię z udawaną powagą.
Kyle uśmiecha się lekko.
Jeszcze jeden oddech, potem cicho wysiadam i zamykam za sobą drzwi, nim zdążę się wycofać. Podchodzę do Kyle’a i bez słowa bierzemy się za ręce. Uspokajającym gestem ściska mi dłoń. Naszym krokom towarzyszy chrzęst żwiru pod butami. Idziemy powoli, ale miarowo, aż docieramy do obłożonych winylem drzwi. Moje spojrzenie prześlizguje się po przyklejonej nad wysłużoną gałką kartce z napisem „AKWIZYTOROM WSTĘP WZBRONIONY”. Jeśli to nie Shawn otworzy drzwi, powiemy, że się zgubiliśmy albo że ktoś nam podał niewłaściwy adres.
Patrzę na Kyle’a i kiwam głową. Zaciskam zęby ze zdenerwowania, a on puka do drzwi. Po chwili wyczuwam, że podłoga pod naszymi nogami wibruje od ruchu w przyczepie.
Opuszczam powieki i unoszę je dopiero wtedy, kiedy słyszę dźwięk otwierających się drzwi. Napotkawszy spojrzenie Shawna, nie mam pewności, czy powinnam płakać, czy krzyczeć. On nie od razu się odzywa. Dociska plecy do oparcia fotela, lekko przechyla głowę, a na jego twarzy pojawia się lekki uśmiech.
– Josselyn.
W tym momencie zalewa mnie fala tego wszystkiego, czego się dowiedziałam w ciągu ostatnich czterdziestu godzin. Wypowiadał już wcześniej moje imię – wiele razy. Napisał je w liście do mojej mamy. Karmił mnie, ubierał, uspokajał, opiekował się mną. Dlaczego nasze losy są tak ze sobą splątane? Czemu wcześniej o tym nie wiedziałam?
– Mogę wejść?
Kyle puszcza moją dłoń i kładzie rękę na dolnej części moich pleców. Kiedy to robi, skupia się na nim uwaga Shawna.
– Shawn Stokes – przedstawia się, wyciągając rękę do mojego przyjaciela.
Kyle najpierw zerka na mnie, a ja kiwam głową. Odrywa rękę od moich pleców i podaje ją Shawnowi. Mruży przy tym oczy.
– Miło pana poznać.
Jeden kącik ust Shawna unosi się ciut wyżej, kiedy uśmiecha się do mojego obrońcy. Wymieniwszy z Kyle’em uścisk dłoni, kładzie rękę na prawym kole i wycofuje wózek.
– Wchodźcie – mówi, zapraszając nas gestem do środka.
Przez chwilę stoję w bezruchu i wyczuwając moje wahanie, Kyle ponownie kładzie mi rękę na plecach.
Moje spojrzenie najpierw się skupia na stojącej pod przeciwległą ścianą brązowej sofie. Podchodzę do niej szybko na drżących nogach. Siadam, zostawiając z boku wystarczająco miejsca dla Kyle’a. Shawn chwyta za sznurek przytwierdzony do drzwi i za niego pociąga, po czym odwraca się do nas z uśmiechem.
– Czasem nie jestem w stanie dosięgnąć tej cholernej gałki. W sumie można to pewnie nazwać ułatwiaczem życia – Cicho się śmieje. Przyłączam się do niego, ale to nerwowy śmiech.
Nasze spojrzenia się spotykają. Ileż razy patrzyłam w te oczy jako dziecko? Przyglądam mu się równie uważnie, jak on mnie. Szukając w pamięci jego twarzy – ale nie tej, którą zapamiętałam tamtego dnia u państwa Stokes – wyczuwam, że jego zalewa na mój widok fala wspomnień. Oczy mu błyszczą, a policzki unoszą się w uśmiechu, który powoli wykwita na jego twarzy.
Odwraca wzrok i wjeżdża do aneksu kuchennego. Z blatu zdejmuje szklanki odstawione do wyschnięcia.
– Napijecie się czegoś? Soku? Mogę też zaproponować herbatę. Nie mam, niestety, nic gazowanego.
– Dla mnie może być woda – mówię.
– Dla mnie też – dodaje Kyle.
Rozglądam się. Wnętrze przyczepy jest raczej zwyczajne – główne pomieszczenie z sofą, telewizorem i lampą podłogową, obok aneks kuchenny z niewielkim stołem pod ścianą. Żadnych krzeseł, zresztą na podłodze nie ma niczego oprócz paru plastikowych koszy obok telewizora. Szerokie przejście po mojej lewej prowadzi najpewniej do sypialni i łazienki.
Ściany to zupełnie inna historia. Pełno na nich uporządkowanych drobiazgów – szklane gabloty z komiksami i figurkami, oprawione w ramki rysunki z autografem, kostiumy superbohaterów przytwierdzone do ściany, niektóre męskie, niektóre damskie.
Przestaję się rozglądać, dopiero kiedy przede mną zjawia się Shawn. Podaje mi szklankę z wodą.
– Dziękuję – mówię i biorę ją od niego drżącymi rękami. Nie potrafiąc się powstrzymać, uciekam spojrzeniem do tego, co zajmuje ściany. Shawn z przytwierdzonego do wózka uchwytu na napoje wyjmuje drugą szklankę i wręcza ją Kyle’owi, po czym obraca wózek tak, że siedzi naprzeciwko mnie. On także zerka na wiszące na ścianie kostiumy i chichocze.
– Takie hobby. Od dziecka mam hopla na tym punkcie. Po śmierci taty odziedziczyłem jego kolekcję. Większość kostiumów należała do niego – wyjaśnia.
Kiwam powoli głową i grzecznie się uśmiecham. Shawn unosi palec i podjeżdża do koszy. Jeden z nich kładzie sobie na kolanach, po czym wraca do mnie. Zaczyna grzebać w kartkach i broszurach, aż w końcu wyjmuje kopertę z papieru woskowanego i podaje mi ją.
Ściągam brwi i obdarzam go pytającym spojrzeniem.
– Śmiało. Tylko trzymaj za brzegi.
Ostrożnie otwieram kopertę i wyjmuję z niej kawałek taśmy filmowej. Unoszę ją do światła, aby się przekonać, czy coś uda mi się wypatrzyć na tych czterech czy pięciu klatkach.
– Wszystkie wyglądają tak samo. To kawałek dwudziestomilimetrowej taśmy z jednym z pierwszych wydruków Cienia. Upolowałem to w zeszłym tygodniu na osiedlowej wyprzedaży. Ten mały kawałek kliszy wart jest parę tysięcy dolarów.
Trzęsącymi się palcami chowam ją do koperty i oddaję Shawnowi.
– Przykro mi, nie wiem, co to takiego ten Cień – mówię i wsuwam dłonie pod uda.
Shawn przyciska kosz do brzucha i kładzie ręce na pokrywce. Śmieje się.
– Wątpię, aby wiedziały to takie młode osoby jak ty. – Jego spojrzenie ponownie zatrzymuje się na mnie.
Gapię się na swoje kolana i zaczynam skubać paznokieć przy lewym kciuku. Kyle trąca mnie lekko w nogę, a kiedy zerkam na niego, widzę, że kiwa lekko głową.
– O czym byś chciała ze mną porozmawiać? Coś mi mówi, że niełatwo wam się było dowiedzieć, gdzie mieszkam, a dotarcie tu o tej porze z pewnością też nie okazało się proste – przerywa nasze milczenie Shawn. Kyle znowu kiwa głową.
Robię głęboki wdech i z płucami pełnymi powietrza przenoszę wzrok na naszego gospodarza. On wie, po co tu przyjechałam. Wie o wszystkim, co i ja teraz wiem – mówi mi to sposób, w jaki mi się przygląda.
– Znalazłam to… Byłam u babci i dostałam od niej trochę rzeczy mojej mamy – wyjaśniam i prostuję się na tyle, aby wyjąć z tylnej kieszeni spodni zdjęcie, które przedstawia jego i mnie.
W jego oczach widać ciepło i z szerokim uśmiechem bierze ode mnie zdjęcie, po czym wyjmuje z kieszeni okulary i je zakłada.
– No proszę. Mam tu jeszcze włosy – mówi i znowu się trzęsie ze śmiechu. Na chwilę się odwraca, kaszle w rękaw, i zaraz znów przypatruje się fotografii.
Przygląda się i przygląda, a moja stopa zaczyna wybijać nerwowy rytm. Mimo to czekam. Shawn niczemu nie zaprzecza. Tyle że nie udziela żadnych wyjaśnień.
– Byłaś taka maleńka – mówi w końcu. Moja stopa nieruchomieje. – Wiedziałaś, że urodziłaś się trzy tygodnie przed terminem?
Mrugam raz… dwa razy.
– Nie.
– To prawda. – Posyła mi spojrzenie ponad okularami, po czym z powrotem skupia się na zdjęciu. Po kilku sekundach mi je oddaje. – Byłaś prawdziwą kruszynką. Chudziutkie rączki i nóżki. Szybko jednak rosłaś w siłę. Potrzebowałaś zaledwie paru dni, aby nadgonić to, czego ci brakowało.
Spojrzenie Shawna ześlizguje się na moją nogę, ale szybko wraca do twarzy. Kiwa powoli głową, zapewne podziwiając to, jak daleko udało mi się zajść z rehabilitacją. Jestem silniejsza. Silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.
– Byłeś naszym sąsiadem… tak mówiła Grace. – Słowa nieco łatwiej wydostają się z moich ust, ale niewystarczająco swobodnie.
– Zgadza się. Powinienem był coś pewnie powiedzieć, kiedy cię zobaczyłem, ale sam nie wiem… pora nie wydawała się odpowiednia, zresztą nie pamięta się raczej niczego z czasów, kiedy się miało dwa lata.
Za każdym razem, kiedy obdarza mnie spojrzeniem, kąciki jego ust lekko się unoszą. Stąd wiem, że dla nas obojga jest to gra. On próbuje wybadać, ile ja wiem albo ile mi się wydaje, że wiem o Wesie i o tym, co on potrafi, ja natomiast próbuję znaleźć odpowiednie słowa, które pomogą mi w uzyskaniu tak potrzebnych odpowiedzi. Sęk w tym, że ja nie mam w zwyczaju przegrywać.
– Opiekowałeś się Wesem, kiedy byłam mała – mówię i się prostuję. Kątem oka dostrzegam, że Kyle poprawia się na swoim miejscu. On już o tym wie. Po wyjeździe z Tucson wszystko mu opowiedziałam.
Shawn unosi rękę do twarzy, łokieć kładzie na oparciu wózka i knykciami muska dolną wargę. Kącik jego ust ponownie lekko drży.
– Pamiętasz.
Przez kilka sekund patrzę mu w oczy, zastanawiając się, czy lepiej skłamać i powiedzieć, że tak, czy trzymać się prawdy. Ostatecznie kręcę przecząco głową.
– Nie pamiętam. A szkoda.
Zaciska lekko usta, tłumiąc śmiech.
– Was dwoje od zawsze łączyła… więź.
Kiedy Shawn wypowiada te słowa, czuję, że między moimi brwiami pojawia się pionowa kreska. Unosi palec, puszcza do mnie oko, cofa się wózkiem i odjeżdża w stronę niewielkiego korytarza.
– Nie ufam temu gościowi – szepcze Kyle, nachylając się w moją stronę.
– On coś wie – odszeptuję.
Kiedy Shawn szuka czegoś na drugim końcu przyczepy, ja siedzę i stukam lewą stopą w podłogę. Prawa noga mnie boli, bo nie rozciągałam jej tak, jak powinnam, więc pocieram udo i wciskam kciuki w napięte mięśnie.
– Musisz jechać do domu – mówi Kyle, już nie szeptem.
– Musimy znaleźć Wesa. To nasz priorytet – odwarkuję i milknę, kiedy słyszę, że wraca Shawn.
Kyle przenosi spojrzenie z naszego gospodarza na mnie i daje mi kuksańca w bok, aż w końcu patrzę mu w oczy. Ściąga lekko brwi i zaciska usta w cienką, prostą linię. Wiem, że się o mnie martwi, ale to jest ważniejsze. Tak jest i już.
– Cieszę się, że to zachowałem – oświadcza Shawn, ponownie zatrzymując się przede mną.
Kciukiem zaznacza stronę w oprawionym w skórę albumie. Otwiera go i kładzie sobie na kolanach, po czym przekręca w moją stronę. Rozpoznaję cegły, kształt trawnika i rząd krzewów różanych, które nadal rosną niedaleko drzwi mojego domu. Co prawda trawa z roku na rok jest coraz mniej zielona, a róże kwitną coraz słabiej, ale mimo wszystko nadal je mamy.
– Miałaś tutaj rok, może ciut więcej – wyjaśnia. Przysuwam album bliżej siebie i palcem dotykam małego chłopca, który trzyma mnie za rękę. – Dopiero co nauczyłaś się chodzić, ale dla ciebie to było za mało. – Shawn chichocze. – Ty… ty urodziłaś się po to, aby biegać.
Serce podchodzi mi do gardła. W przyczepie robi się jeszcze duszniej – atmosfera poważnieje. Słyszę ciężki oddech Kyle’a. Jest sceptyczny. Ja nie. I Shawn ma rację. Rzeczywiście urodziłam się po to, aby biegać. I walczyć.
– Jak to się stało, że Wes trafił do ciebie? – pytam, nie potrafiąc oderwać wzroku od tego zdjęcia. Obojgu zaczynają nam dopiero rosnąć włosy, a mała rączka Wesa zaciska się wokół mojej, kiedy idziemy w stronę czerwonego samochodu. Pamiętam ten samochód, ale ta chwila… Nie potrafię jej odnaleźć. Nie ma jej.
– Nie każdy powinien być rodzicem – stwierdza Shawn.
Śmieję się znacząco.
– To prawda – mówię i po raz ostatni przesuwam palcem po fotografii, po czym podaję album Kyle’owi, żeby też mógł ją zobaczyć. – Niektórzy potrafią się jednak tego nauczyć.
– Nie w przypadku Wesa.
Przygryzam dolną wargę i spoglądam na Shawna. Myślę o chłopcu, którego pamiętam – o Christopherze. Miał okazję poznać wielu ludzi, którzy nie powinni mieć dzieci.
– Czemu wcześniej nie dałeś go do Bruce’a? Czemu musiał najpierw trafić do tylu rodzin zastępczych? – pytam, ponownie wsuwając dłonie pod uda.
Shawn wzdycha, splata dłonie i opiera je na wystającym brzuchu, rozpierającym kremowy T-shirt i dżinsową koszulę.
– Tak naprawdę w ogóle o tym nie myślałem. Mój brat i Maggie nigdy nie wspominali o chęci posiadania dzieci i jeśli mam być szczery, to nie łączyły nas szczególnie bliskie relacje.
Jego odpowiedź mnie zaskakuje. Nie znam go dobrze, jego brata zresztą także nie, ale tych kilka razy, kiedy miałam okazję przebywać w towarzystwie krewnych Wesa, wydawali mi się serdeczni i życzliwi. I nikt nie mówił złego słowa o Shawnie.
Z wyjątkiem oczywiście tego razu, kiedy Wes mi powiedział, że jego wujek nie żyje.
– Ty i Wes… – zaczynam, ale milknę. Nie wiem, w jaki sposób zapytać go o to, co się stało, dlaczego Wes twierdził, że on nie żyje, zwłaszcza że wszystko, czego się do tej pory dowiedziałam, wskazuje na to, że do czasu adopcji Shawn był jedyną osobą, na której mógł polegać. Moja zwyczajowa bezpośredniość wydaje się teraz nie na miejscu. Postanawiam ugryźć to inaczej.
– Czemu go po prostu nie adoptowałeś? – pytam.
Zauważam, że na ułamek sekundy oczy Shawna zasnuwa mgła. Mam wrażenie, jakby dopadł go swoisty mrok, a fakt, iż jego usta są ni to zaciśnięte, ni to uśmiechnięte, sprawia, że moje nogi i ręce stają się niespokojne. Wstaję i zaczynam chodzić po przyczepie, uważniej się przyglądając zbiorom Shawna.
– Miałem go tak długo, jak tylko mogłem – odzywa się, kiedy stoję tyłem do niego. – Ale, jak już mówiłem, niektórzy ludzie po prostu nie powinni być rodzicami.
Odwracam się i rzucam mu spojrzenie przez ramię. Jego oczy na mnie czekają.
– On chciał z tobą być – mówię.
Shawn kiwa głową, potwierdzając to, co zawsze myślałam. Wes najwyraźniej żywił do niego urazę za te wszystkie lata w źle go traktujących rodzinach zastępczych.
Ponownie się skupiam na schowanych w gablotach wydaniach komiksów, których część pochodzi aż z lat pięćdziesiątych. Zamykam oczy i trzymane w kieszeniach ręce zaciskam w pięści. Dlatego tu przyjechałam. Muszę zadać to pytanie.
– Czy on tu teraz jest?
Nie odwracam się, aby obserwować jego reakcję. Bez tego wiem, że jego spojrzenie ponownie zasnuwa się mgłą. Wiem, że na jego ustach błądzi półuśmiech. Wiem, że mój przyjaciel denerwuje się za mnie, za nas. Wiem, że otrzymuję tylko fragmenty – półprawdę. Ale wiem także, że on nie kłamie. Nie do końca.
– Tak.
Otwieram oczy i pierwsze, co widzę, to twarz damy w opałach. Nie znam tego komiksu – bohater znajduje się w cieniu, stojąc na dachu budynku, gdy tymczasem kobietę ktoś wlecze po ziemi, trzymając ją mocno za nadgarstki. Jej oczy są niebieskie. Włosy jasne. Wpatrujemy się w siebie, ale tylko ja… jestem prawdziwa.
– On żyje – mówię, jeszcze mocniej zaciskając dłonie. Bez mrugnięcia okiem wpatruję się w rysunek na ścianie.
Shawn przez długą chwilę milczy i w końcu muszę się odwrócić. Zbyt mocno pragnę zobaczyć wyraz jego twarzy. Czeka na mnie uśmiech i nasze spojrzenia się spotykają. Przechyla głowę i kąciki jego ust unoszą się lekko.
– Oczywiście, że tak. – Shawn czeka cierpliwie na moje kolejne pytanie, a ja szybko analizuję swoje potencjalne ruchy. Chcę wygrać tę grę. Musimy z tego wyjść, Wes i ja. Nie wystarczy mi świadomość, że jest bezpieczny. Potrzebuję go – muszę go dotknąć, porozmawiać z nim. Potrzebne mi bezpieczeństwo, jakie zapewniają mi jego objęcia. Bez względu na to, jak bardzo jestem silna, to i tak za mało.
Otwieram usta, aby coś powiedzieć, ale ubiega mnie Shawn.
– Patrzyłaś na tamten komiks. Ten na ścianie.
Kręcę głową i ściągam z frustracją brwi.
– Tak, eee…, patrzyłam, ale…
– To moje dzieło.
Po raz kolejny zerkam na rysunki, ale szybko odwracam się w stronę Shawna i krzyżuję ręce na piersi.
– Super. Gdzie jest Wes? – Mam dość zagadek.
– Spójrz jeszcze raz. – Pokazuje na ścianę za mną.
Wzdycham ciężko i znowu się odwracam.
– Ta dziewczyna – dodaje Shawn. Rozchylam usta, a serce zaczyna mi bić w szaleńczym tempie. – To ty.
Oddech mam coraz szybszy i nim zdążę się odezwać, Kyle zrywa się z sofy i staje przy mnie. Nie patrzy na rysunek, w którym utkwiłam spojrzenie, lecz na mnie.
– Chodźmy – szepcze.
Kręcę przeczącą głową, ledwie zauważalnie, tylko dla niego. Unoszę rękę i dotykam przycisku otwierającego gablotę. Zerkam za siebie.
– Mogę? – pytam. Drżą mi palce.
– Proszę – odpowiada Shawn.
Wyjmuję książkę z ramki, ale nadal stoję odwrócona do niego plecami, swoją reakcję zachowując dla siebie. Dziewczyna z obrazków jest w moim wieku, może nieco starsza. Ma na sobie białą sukienkę z krótkimi rękawami, której ja raczej bym nie włożyła, ale jej prawa noga jest wycieniowana nieco inaczej, tuż pod kolanem widać kreskę. Ma protezę.
– Kiedy to narysowałeś? – pytam.
Shawn nie odpowiada, a im dłużej milczy, tym większe mnie ogarniają mdłości. Serce zaczyna mi trzepotać w piersi i przez chwilę nic nie słyszę.
– Joss, jesteś strasznie blada – odzywa się Kyle i obejmuje mnie w pasie, pomagając się utrzymać na coraz słabszych nogach. Prowadzi mnie w stronę sofy, sadza na niej, odsuwa mi z twarzy luźne pasma włosów i wkłada je za uszy.
Próbuję skupić na nim wzrok.
– Przyniosę ci jeszcze wody – mówi, a ja kiwam głową.
Kyle bierze z oparcia sofy szklankę, przechodzi do aneksu kuchennego, szybko ją napełnia i wraca do mnie. Ujmuję szklankę w dwie drżące dłonie i wypijam dwie trzecie jej zawartości. Nie należę do panikar. Teraz też nie panikuję. Ale chyba trochę się boję.
– Nie widziałem cię od lat – zaczyna Shawn.
Podnoszę na niego wzrok, zmuszając się do tego, aby szukać w jego twarzy jakichś znaków czy wątpliwości.
– Pewnego razu zadzwonili do mnie rodzice zastępczy Wesa z informacją, że trafił do szpitala i że dzieje się z nim coś dziwnego.
– Państwo Woodmansee – mówię cicho.
– Tak.
– W jakim sensie… dziwnego? – wypowiadam te słowa powoli, ostrożnie. Nie mam pewności czy to nie jakaś sztuczka, nie wiem, gdzie kończy się prawda, a zaczyna fikcja.
– Lekarze chcieli wykonać kilka badań, ponieważ jego mózg został uszkodzony, ale nie w taki sposób, jak można by się spodziewać. Miał problemy z pamięcią krótkotrwałą, gdy tymczasem obszar, który ucierpiał najbardziej – w wypadku…?
Kiwam powoli głową.
– Wes powinien cierpieć na poważną utratę funkcji motorycznych. Zamiast tego na głowie miał jedynie siniaka.
Ponownie przytakuję. Wiedziałam o tym. Choć Wes nie opowiedział mi o tym wszystkim, zawsze wiedziałam. Nie doznał obrażeń, których powinien był doznać. Nigdy nie doznawał fizycznych obrażeń. On nie jest dziwny, on…
– Wtedy zrozumiałem, że miałem rację – dodaje Shawn.
– Rację… – powtarzam za nim i czuję w ustach gorzki smak. Przełykam ślinę, ale nie przestaje mnie ściskać w gardle.
– Zadeklarowałem, że przyjmę go z powrotem pod swoją opiekę, że poszukam mu innej rodziny, i tego właśnie tak naprawdę chcieli państwo Woodmansee, kiedy do mnie zadzwonili. Nie chcieli odpowiedzialności. Wes krótko ze mną potem mieszkał, kilka tygodni, może miesiąc. I wtedy właśnie to narysowałem. – Pokazuje na leżącą na moich kolanach książkę.
– Narysowałeś mnie z jedną nogą – mówię.
– To prawda.
Już się nie uśmiecha. Oczy ma zmrużone, kąciki ust skierowane w dół. Patrzę mu w oczy.
– Poznałem twoją historię w chwili, gdy cię wziąłem na ręce, gdy twoje maleńkie paluszki zacisnęły się na moim palcu, a ty otworzyłaś niebieskie oczy. Tamtego dnia przysiągłem twojej mamie, że zawsze cię będę chronić. Wystarczyło jedno spojrzenie i wiedziałem, że będziesz potrzebowała ratunku. Ale ja byłem słaby, moje ciało by sobie z tym nie poradziło. Tobie będzie potrzebny bohater.
– Wesley – wyrzucam z siebie chrapliwie i spuszczam wzrok na okładkę komiksu.
– Tak.
Wypuszczam głośno powietrze, po czym ponownie patrzę Shawnowi w oczy.
– Kim jest Wesley Stokes… tak naprawdę?
Na jego twarz powraca uśmiech. Nie jestem pewna, jakiej odpowiedzi się spodziewam.
– Dobrze wiesz, kim on jest, Josselyn – oświadcza, nie odrywając spojrzenia brązowych tęczówek od mojej twarzy.
Nie odwracam wzroku, patrząc mu wyzywająco w oczy, aż w końcu dociera do mnie, co on chce powiedzieć.
– Super…
Przechylam głowę, wykrzywiam usta i przymykam jedno oko. Mam pewność, że Shawn to szaleniec. I nie chodzi wcale o szalone pomysły, ale autentyczny obłęd. Wes nie może tu zostać. Nie jestem pewna, w jaki sposób powstała ta książka ani nawet czy to rzeczywiście on ją narysował. Może po prostu znalazł to kiedyś i uznał, że przypomina mu Wesa i mnie. Rzucam książkę na stolik i wstaję z Kyle’em przy moim boku.
Początkowo w oczach Shawna widać ból. Otwiera usta i coś próbuje z siebie wydusić, ale po kilku sekundach zaczyna się śmiać.
– Och, nie miałem na myśli znaczenia dosłownego. On przecież nie jest jakimś odzianym w pelerynę zbawcą – rzuca.
Przewracam oczami, a z mojego gardła wydobywa się dźwięk przypominający śmiech. Przesuwam się w stronę drzwi. Shawn się odwraca i śledzi mnie wzrokiem.
– Tamci faceci to postacie fikcyjne, genialne fantazje artystów lepszych niż ja przed laty. To właśnie ich różni. Wes… on jest prawdziwy – mówi, a ja się zatrzymuję, bo choć udało mi się przed chwilą przekonać samą siebie, że to wszystko jest urojeniem, w słowach Shawna tkwi ziarno prawdy. Wes istotnie jest prawdziwy.
– Chcę się z nim zobaczyć – rzucam. Patrzę na drzwi, w pewnym sensie spodziewając się, że w każdej chwili może w nich stanąć Wes.
– Nie sądzę, aby się zjawił, wiedząc, że ty tu jesteś.
– Dlaczego? – pytam. – Tęskni za mną. Chce, żebym go odnalazła. On… zostawił mi to.
Z tylnej kieszeni wyjmuję zrobione przez siebie zdjęcie peonii i kładę je sobie na dłoni. Shawn mruży oczy i jeden kącik jego ust się unosi, przez co serce bije mi mocno z nadzieją.
– Spójrz, tutaj – dukam i odwracam fotografię, żeby mu pokazać słowa napisane przez Wesa: krótka wiadomość, w której obiecuje, że będzie miał na mnie oko. Chowam zdjęcie do kieszeni, a z drugiej wyjmuję telefon. Wchodzę w wiadomości i otwieram tę od Wesa, w której przysłał mi zdjęcie mojego zdjęcia i informację, gdzie mogę je znaleźć na polu. Następnie odpinam kieszonkę w etui telefonu i wyjmuję podniszczony bilet. To właśnie ten bilet, ten, który dałam Wesowi, kiedy byliśmy mali, przepełnił mnie nadzieją i dzięki niemu spotkałam Shawna w domu Stokesów. Stanowił początek wszystkiego, początek prawdziwej nadziei.
Bierze ode mnie telefon. Na jego twarzy nadal widnieje uśmiech, tyle że kąciki jego ust unoszą się jeszcze wyżej. Zastanawia mnie, czy dumny jest z tego, że Wes się do mnie odezwał, dumny z tego, że jego protegowany nie chce porzucić dziewczyny, którą ma ratować.
– Dlaczego przysłał te wiadomości? Dlaczego miałby mnie tu przywieść, gdyby nie chciał się ze mną spotkać? Dlaczego nie wrócił po prostu do domu? – Trzęsącą się ręką biorę telefon od Shawna. Przygląda mi się z przechyloną głową.
– Dlatego że nie chce, aby ta historia dobiegła końca – odpowiada. Odwracam głowę w jego stronę i broda opada mi na klatkę piersiową. – Moja książka. Wszystko tam napisałem i jak do tej pory ani razu się nie pomyliłem.
Mrużę oczy, a po kilku sekundach zerkam raz jeszcze na leżącą na stoliku książkę. Nagle rysunek staje się bardziej wyraźny i znajomy. To ja – ktoś robi mi krzywdę. To chwila, której jeszcze nie przeżyłam. Sama myśl, że Shawn dokładnie wie, co mi się przytrafi, jest jednak zbyt nierealna.
– Piszę własną historię – warczę do niego. – I przekaż Wesowi, że nie odjadę, dopóki ze mną nie porozmawia. Zaczekam na dworze.
Kyle bierze mnie za rękę i wychodzimy. Z rozmysłem trzaskam drzwiami. Szybkim krokiem idziemy w stronę pikapa i nie puszczam ręki przyjaciela, dopóki nie podejdę do drzwi. Zanim zdążę je otworzyć, jestem komletnie zdruzgotana.
– No już, już – mówi Kyle i szybko mnie przytula, a ja skrywam twarz na jego torsie.
– Nie odjadę, dopóki go nie zobaczę, Kyle – wyrzucam z siebie niewyraźnie. – Ten człowiek…
Zaczynam kręcić głową, a Kyle przytula mnie jeszcze mocniej.
– Wiem, Joss. To wszystko jest popierdolone. I wiem. To jakiś wariat, który sobie z tobą pogrywa… z tobą i Wesem – mówi, a ja kiwam głową.
– Wes musi jechać z nami do domu.
– Wiem – powtarza Kyle. – Tak się stanie. Zaczekamy na niego.
Robię szybki wdech, wstrzymuję powietrze i walczę ze łzami. Trę mocno oczy i pozwalam powietrzu wydostać się z moich płuc. Pociągam za klamkę, otwieram drzwi, po czym wsiadam. Kyle czeka przy moim boku i szuka w mojej twarzy oznak, że znowu się mogę rozsypać.
– Już mi lepiej. Musiałam to po prostu z siebie wyrzucić. Jest… dobrze. Chodź, usiądź tu ze mną – proszę.
Nie spuszcza wzroku z mojej twarzy, chcąc się upewnić, że mówię prawdę.
– Przyrzekam – oświadczam i kładę mu rękę na piersi.
Kyle mocno ją ściska, kiwa głową, po czym się cofa i zamyka za mną drzwi. Patrzę, jak przechodzi na drugą stronę auta, i liczę w myślach, tak samo jak w czasach, kiedy musiałam radzić sobie z pijackimi awanturami ojca. Czekam, aż spłynie na mnie spokój. Kyle wsiada i przekręca kluczyk na tyle, żeby włączyło się radio. Opuszczam szybę i patrzę w gwiazdy. Oddycham głęboko, szukając znajomego zapachu – żałując, że nie znajdujemy się teraz na plantacji kwiatów.
Czekam, aż poczuję, że to ja mam rację, nie Shawn.
Tak się jednak nie dzieje. Nie do końca.
I to mnie przeraża, bo… może ja też jestem obłąkana.