Читать книгу Dziewczyna taka jak ja - Ginger Scott - Страница 8
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ОглавлениеJadę razem z Taryn, a po drodze wysyłam SMS-a do Kyle’a. Wyszedł już ze szkoły razem z TK i Levim i kiedy skręcamy w ulicę, przy której mieszkają Stokesowie, dostrzegam w oddali jego samochód. Wzdłuż ulicy zaparkowane są wozy transmisyjne, a w jej poprzek stoją pomarańczowe blokady. Taryn pyta mnie, gdzie powinna zaparkować, ja jednak bez słowa wyskakuję z auta.
Po drugiej stronie ulicy chodzi w tę i z powrotem mój ojciec. Podbiegam do niego, szukając w tłumie Kyle’a.
– Co się dzieje? – pytam.
Tata unosi palec i dociera wtedy do mnie, że przy uchu trzyma telefon.
– Dobrze, dziękuję. Tylko na dzisiaj – rzuca do aparatu, po czym się rozłącza i patrzy na mnie z otwartą buzią, nie wiedząc, co powiedzieć. – Załatwiłem sobie zastępstwo do końca dnia… ja… W szkole rozumieją – mówi w końcu.
– Widziałeś go? – Mrugam powoli, jakby moje powieki były przesłoną aparatu dokumentującego każdy oddech, każdy dźwięk – każde kłamstwo.
– Jeszcze nie. Nie jestem nawet pewny, czy wróci dzisiaj do domu. Bruce i Maggie są teraz przy nim. Na siłowni mieliśmy włączony telewizor i ta informacja pojawiła się w wiadomościach. Wszyscy dopiero co tu przyjechaliśmy. Nie widziałem się jeszcze z chłopcami.
– Poszukam Kyle’a. – Robię głęboki wdech, odwracam się i szybkim krokiem ruszam w stronę chaosu.
Czuję się jak oszustka. Moje mięśnie się spinają, abym mogła udawać zdumienie i szok. Przeglądam się w szybie mijanego samochodu, żeby sprawdzić, czy wyglądam na odpowiednio zatroskaną i uszczęśliwioną. Bo wcale się tak nie czuję.
Jestem… skonsternowana.
Wczoraj Wes nie zamierzał wrócić do domu.
Dzisiaj w magiczny sposób został znaleziony.
Kyle stoi pod wiatą i gorączkowo pisze coś w telefonie. Wołam jego imię. Podnosi wzrok i macha do mnie telefonem.
– Właśnie do ciebie pisałem! – woła.
Unoszę taśmę i schylam się, aby przejść na drugą stronę, ale policjant rusza ku mnie z uniesioną ręką.
– Przykro mi, ale to teren prywatny i nie wolno…
– Ona jest rodziną. – Levi podbiega do mnie i unosi taśmę wyżej, żebym mogła spokojnie przejść.
– Dziękuję – mówię i liczę, że wyraz mojej twarzy jest nadal taki jak wtedy, kiedy się przeglądałam w szybie.
– Jeszcze go nie widzieliśmy. Jego rodzice jakiś czas temu po niego pojechali – wyjaśnia Kyle. Odwraca się i idzie tyłem, zbliżając się do TK i Leviego. Zwalniam, a on ścisza głos do szeptu: – Podobno Wes przebywał w jakimś kościelnym przytułku w LA, a wczoraj się obudził i przypomniał sobie, kim jest.
– Kurwa, poważnie? – Wiem, że wyraz mojej twarzy mnie zdradzi, więc odwracam głowę tak, żeby skryć ją za przyjacielem.
– Joss, co to ma być? Mamy się zachowywać, jakby to była prawda? – pyta mnie.
Wzruszam ramionami, no bo czy to mało razy Kyle już kłamał? Czymże jest jeszcze jedna tajemnica?
– Joss, hej. – Levi mocno mnie przytula.
Z twarzą ukrytą na jego torsie ćwiczę minę pełną zaskoczenia, kiedy zaś wysuwam się z jego objęć, jestem pewna, że przez co najmniej pięć kolejnych minut mogę się czuć bezpieczna.
– Co wiecie? – pytam.
– Mama i tata pojechali po niego do szpitala okręgowego. Lekarzy podobno martwi uraz głowy, być może jakieś zniszczenie połączeń nerwowych, które wpłynęło na jego pamięć krótkotrwałą. Kiedy był mały, zanim jeszcze go adoptowali, miał paskudny wypadek – wyjaśnia Levi.
Moje spojrzenie przeskakuje na Kyle’a i wstrzymuję oddech. Na nowo przeżywam tamten dzień i nim jeszcze Levi zdąży wszystko opowiedzieć, w mojej głowie odbywa się to tysiąc razy.
– Podobno jakiś koleś wjechał swoim autem w dom czy jakoś tak, niemal uderzając we własne dziecko – mówi, a ja uświadamiam sobie w tym momencie, że obok mnie stoi Taryn. Jeśli przerwę to teraz, nie stanie się niczym więcej jak zasłyszaną przez Leviego plotką. Taryn nie będzie zadawać pytań; wie, że nie lubię o tym mówić. Czuję na dłoni jej palce i wiem, że jest gotowa zmienić dla mnie temat. Niestety, już na to za późno. Leviemu udaje się dodać jeszcze jedno zdanie – jedyne słowa, które tak wiele mogą wyjaśnić.
– Wes odepchnął to dziecko, ale przez to samochód trafił go w bok głowy.
Patrzę na Kyle’a, ale wyczuwam przy sobie myśli Taryn. Słyszę, jak z jej ust wydostaje się ciche westchnienie. Dodaje dwa do dwóch.
– To straszne – oświadcza moja przyjaciółka. Z ulgą zamykam oczy. Ponownie dotyka palcami mojej dłoni, a ja tym razem je ściskam.
– Nie wiesz może, kiedy tu przyjadą? – pyta Kyle, a ja się odwracam i patrzę w oczy Taryn. Znowu jestem dzieckiem, a ona moją przyjaciółką, która mówi wszystkim, co mają robić. Potrzebuję, aby właśnie tak się teraz stało. Potrzebuję Wesa, ale jednocześnie tak bardzo jestem na niego zła za to, że się ukrywał, że nie dopuszczał mnie do siebie, że zmienił zdanie, w ogóle mnie na to nie przygotowawszy.
– Mama mówiła, że napisze, kiedy będą już w drodze. Mam nadzieję, że te kamery dadzą nam spokój – mówi TK.
Zerkam przez ramię na rząd wozów transmisyjnych, na siedzących na krawężnikach dziennikarzy z wyjętymi telefonami, pstrykających zdjęcia i stukających w maleńkie klawiatury. Jestem pewna, że ta historia krąży już po Twitterze.
– Nie ma takiej opcji – stwierdzam, wspominając tak bardzo podobną scenę sprzed dziewięciu lat. To mnie próbowano robić zdjęcia, a Wes mnie chronił.
– Może wyjedziemy pikapem i zaparkujemy go tutaj – odzywa się Levi, pokazując na miejsce przed wozem transmisyjnym na końcu podjazdu przed ich domem.
– Mogliby podjechać wtedy aż pod same drzwi – dodaje Kyle. – Ja też przeparkuję. Może uda nam się trochę ich zasłonić.
Obaj wyjmują z kieszeni kluczyki i ruszają w stronę swoich samochodów, natomiast TK przechodzi na środek trawnika i osłania ręką telefon, żeby dojrzeć coś na wyświetlaczu.
– Nigdy niczego przede mną nie ukrywałaś – odzywa się cicho Taryn. Serce zaczyna mi mocno walić, choć przecież mogłam się tego spodziewać. Wiedziałam, że pewnego dnia będę jej musiała o wszystkim powiedzieć.
– Wiem. – Robię wdech nosem i przez długą chwilę wstrzymuję powietrze. Zamykam oczy i robię wydech, po czym odwracam się w stronę przyjaciółki i patrzę jej w oczy. Widzę, że jest urażona, ale dodatkowo czuje to co ja: konsternację.
– Taryn… – zaczynam, ale przerywa nam TK, który wali pięścią w maskę samochodu chłopaków, a potem unosi w górę kciuk i uśmiecha się od ucha do ucha.
– To oni? – pyta Levi, wyskakując z auta i podbiegając do nas.
– Okej, jasne. Jesteśmy tutaj i podjazd jest wolny. Przyjedźcie od strony północnej, a może uda nam się utrzymać kamery na dystans – rzuca do telefonu TK, po czym się rozłącza. – Zjawią się za dwie minuty – oznajmia, a jego klatka piersiowa szybko unosi się i opada. Zresztą nie tylko jego. Każde serce w tym małym kręgu wali jak szalone, wszystkich swędzi skóra, w żyłach buzuje adrenalina i wszyscy skąpani są w swoistej magii, którą czują dzieci, kiedy im się wydaje, że usłyszeli za oknem Świętego Mikołaja.
Wszyscy to czują. Wszyscy… oprócz mnie.
Mnie ściska w żołądku i gorączkowo się zastanawiam, jak się zachowam na jego widok, czy powinnam udawać, czy też uciec. Gdzieś tam kręcą się także myśli o tym, jak mam postąpić z Taryn – co powiedzieć i w jaki sposób przeprosić za niedopuszczenie jej do swojej tajemnicy – ale najważniejsze jest to… ta chwila.
Przyjaciółka puszcza moją dłoń, podchodzi do TK i wsuwa mu rękę pod ramię. Boli trochę, że tak szybko mnie porzuciła. Ale w sumie na to zasłużyłam.
Dziennikarze spokojnie czekają na to, co się zaraz rozegra na tym podjeździe i obejmie w posiadanie wszystkie kanały o siedemnastej oraz jutrzejsze wydania gazet. Mój tata opiera się o przedni zderzak swojego samochodu, ręce ma skrzyżowane na piersi, a palcami jednej ręki wybija nerwowy rytm na przedramieniu drugiej.
Wszyscy pragną, aby to się już wydarzyło – wszyscy oprócz mnie.
Nie wiem, czego się spodziewałam… że odnajdę Wesa, nasze spojrzenia się spotkają i wrócimy razem do domu, bez pytań, bez robienia z jego powrotu przedstawienia? Tyle że jego powrót nastąpi tylko i wyłącznie tak, jak dzieje się to teraz.
– Już są – mówi TK, odczytując wiadomość na wyświetlaczu.
Wszyscy przechodzą bliżej domu, ja kilka kroków za pozostałymi. Zerkam na tatę. Prostuje się, chowa ręce do kieszeni i stoi wpatrzony w ulicę, wyczekując samochodu państwa Stokes. Podążam za jego spojrzeniem i wstrzymuję oddech. Paru dziennikarzy coś zwietrzyło i zaczęło napierać na taśmę, w kilku miejscach ją przerywając.
Zza rogu wyłania się samochód, a mnie do gardła napływa żółć.
– Proszę się cofnąć! – woła policjant do grupy siedmiorga dziennikarzy. Chwilę później liczba ta ulega podwojeniu, dołączają kolejni i na umowną granicę, jaką policja wyznaczyła przed domem Stokesów, napiera jakieś dwadzieścia osób. Depczą kwiaty, wbijają w trawę statywy i rozlegają się trzaski przesłon. Każdy z dziennikarzy zaczyna nagranie niemal od tego samego.
– Chłopca uznawano za zmarłego.
– Do domu wraca zaginiony nastolatek z Bakersfield.
– Dla rodziców zdarzył się cud.
Ta ścieżka dźwiękowa towarzyszy Bruce’owi, który jedzie powoli w stronę domu i niczego nie pragnie bardziej niż mieć rodzinę znowu w komplecie. I już nigdy nie stracić swojego chłopca. Chłopca, o którym sam mi powiedział, że jest wyjątkowy.
Chłopca, o którym wiem, że jest wyjątkowy.
– Nazywają go bohaterem…
Słowa te wypowiada blondynka stojąca przed kamerą najbliżej mnie, słowa, które przypominają mi to, co usłyszałam niedawno od Shawna.
Będziesz potrzebowała bohatera.
Powtarzam w myślach te słowa, poruszając bezgłośnie ustami, gdy tymczasem auto wjeżdża na podjazd. Wes ma czapkę z daszkiem opuszczonym nisko na czoło i ubrany jest w kurtkę ojca z uniesionym kołnierzem.
Kiedy Bruce gasi silnik, przedstawiciele mediów ruszają naprzód. Policyjna granica okazuje się niewystarczająca. Zostaję pchnięta przez ramię, na którym opiera się kamera, a bracia Wesa krzyczą i rozkładają ręce, próbując osłonić Wesa. To jednak niemożliwe. Te zdjęcia mnie na naszym podjeździe, szkody wyrządzone przez mojego ojca już zawsze będą żyć na stronach internetowych i w wycinkach z gazet zbieranych przez ludzi ekscytujących się tym, że nasze miasteczko zasłynęło jakąś tragedią.
Wszyscy zobaczą Wesa – nastoletniego bohatera, który w końcu wrócił do domu. Będą za nim chodzić przez tygodnie, może nawet miesiące, dopóki nie wydarzy się coś bardziej seksownego, bardziej tragicznego. A nawet wtedy temat co rusz będzie odgrzewany. Pierwsze Boże Narodzenie w domu, ukończenie szkoły średniej, pójście na studia – to wszystko z pewnością pojawi się w wiadomościach.
Kiedy stoję w otoczeniu dziennikarzy – wokół światła i lampy błyskowe – Bruce wysiada z samochodu i otwiera tylne drzwi, próbując zasłonić sobą syna. Staję na palcach i dostrzegam czubek głowy Wesa oraz brązowy kolor kurtki, którą ma na sobie. Idzie w stronę domu, chroniony przez swoją rodzinę oraz Kyle’a i Taryn.
Nie powinien ryzykować, że zostanie zobaczony, ale wiem, czemu to robi. Zwalnia, jego rodzina tak samo, odsuwa rękę od twarzy i przeczesuje wzrokiem zgromadzony przed domem gęsty tłum. Błękitne oczy mrugają, oślepione lampami błyskowymi, i Wes rozchyla usta, niemal tak, jakby chciał coś powiedzieć. Wiem co – chce mnie zawołać. Przemieszczam się w tłumie i opieram rękę na ramieniu stojącego przede mną kamerzysty. Ignorując jego pomruki, staję na palcach, aż w końcu oczy Wesa odnajdują mnie pośród tego szaleństwa. Zalewa mnie nagle fala strachu.