Читать книгу Dziewczyna taka jak ja - Ginger Scott - Страница 6

ROZDZIAŁ CZWARTY

Оглавление

Oczy Kyle’a nie są zamknięte, ale też nie do końca otwarte. I tak jest już od godziny. Mam ciężkie powieki, mimo to zmuszam się do tego, aby ich nie zamykać, żebym mogła dojrzeć wszelki ruch przed lub za nami.

Wkrótce nastanie nowy dzień. Niebo jest jeszcze ciemne, ale na horyzoncie maluje się już łuna świtu. Słońce wschodzi, a Wesa ani widu, ani słychu.

– Przepraszam, że cię do tego zmusiłam – mówię. Gardło mnie boli od walki ze zmęczeniem.

– Ty mnie do niczego nie zmuszasz. Nigdy. – Kyle nie bez problemu otwiera oczy i się przeciąga, zaciskając dłonie na kierownicy. Towarzyszy temu głośne ziewnięcie. W końcu odwraca się do mnie z uśmiechem.

– Zmuszam cię do różnego rodzaju głupich rzeczy. – Także się uśmiecham, opierając głowę o zagłówek.

– No… w sumie prawda.

Wyciągam rękę, żeby go uszczypnąć, ale mam siłę tylko na trzepnięcie w ramię.

– To było żałosne – droczy się ze mną.

Przez chwilę się śmieję, ale wesołość szybko znika i kończy się to tak, że przez niemal minutę wpatruję się w milczeniu w przyjaciela. Pozwala mi na to, patrząc w moje oczy. I jakimś sposobem udaje nam się odbyć rozmowę bez słów.

– Kocham go… Wes… ja… – urywam i zaciskam usta. Wiem, że Kyle to wie, ale po tych kilku dniach w podróży i po tym, jak staliśmy się sobie bliscy – jeszcze bliżsi niż do tej pory – chcę, aby wiedział, że moje serce pozostaje zajęte.

– Nie dlatego robię za twojego kierowcę.

Wzdycham ciężko, a Kyle ujmuje moją dłoń. Pozwalam mu na to i patrzę, jak ją obraca i całuje moje knykcie.

– Nie zrobiłem tego w nadziei, że jakimś cudem zdobędę twoje serce i zajmę miejsce Wesa. Zrobiłem to dlatego, że ty i ja… robimy dla siebie takie rzeczy. Bez względu na wszystko.

Kyle patrzy mi w oczy i wiem, że to, co powiedział, jest prawdą. Nie próbuje poprawić mi nastroju. Możliwe, że ten chłopak to najlepszy przyjaciel, jaki chodzi po ziemi. A ja mam szczęście, że jest mój.

– Myślisz, że Wes potrafi latać? – pytam.

Wybucha gromkim śmiechem.

– Aha, a pod ciuchami nosi pewnie rajtuzy. I założę się, że na tę planetę trafił w kapsule – żartuje.

– O mój Boże, zakochałam się w kosmicie! – Mój śmiech graniczy z histerią. Śmieję się tak intensywnie, że aż mnie łapie kolka.

I tak to ciągniemy przez długi czas, przerzucając się takimi wyrażeniami, jak laserowy wzrok, magnetycznie dłonie, rozciągliwa skóra i niewidzialność. Choć bawi mnie niedorzeczność tego wszystkiego, towarzyszy temu bolesny ucisk w żołądku, bo bez względu na to, czym to jest tak naprawdę, jest bardziej porąbane niż jakaś historia o superbohaterze. Jestem głównym pionkiem w grze pewnego człowieka. Ja i Wes.

Usta mnie bolą od śmiechu i w końcu poważnieję. Świat zaczyna emanować poświatą, nie złotą, lecz niebieską – to ta tuż przed wschodem słońca. Patrzę na twarz Kyle’a, także skąpaną w tej poświacie. Z jego twarzy zdążył już zniknąć uśmiech.

– Jedźmy – mówię.

– Na pewno?

Wpatruję się w drogę, która ciągnie się przez wiele kilometrów w obu kierunkach. Nikt się do nas nie zbliża. A ja nie zamierzam wracać do tamtej przyczepy.

Kiwam głową, a Kyle odczekuje kilka sekund, dając mi szansę na zmianę zdania. Przekręca kluczyk w stacyjce, a ja zapadam się w fotelu i obracam wywietrznik w drugą stronę, żebym mogła się zdrzemnąć w czasie godzinnej jazdy do domu. Po niecałych dwóch kilometrach wołam, aby się zatrzymał.

– Jezu Chryste, Joss… Pewnego dnia zabijesz nas oboje! O co chodzi?

Samochód Kyle’a nie zdążył się jeszcze dobrze zatrzymać, a ja otwieram drzwi i wyskakuję, po czym puszczam się biegiem. Ledwie słyszę, jak coś za mną woła. Gdybym szukała, nigdy bym go nie wypatrzyła. Poddałabym się. Wszechświat nie chciał jednak, aby tak się stało.

W wysokich krzakach, obok przekrzywionego znaku, na którym widniały dawniej godziny kursowania łodzi, ukrywa się van Shawna. Najpewniej od kilku godzin. Ktoś inny uznałby, że to porzucony grat, schowany w krzakach po to, żeby nie psuć widoku. Ale ja znam ten samochód. I wiem, że jest jak najbardziej na chodzie.

Nie włącza świateł, a szkoda. Gdyby światła samochodu mnie oślepiły, nie dostrzegłabym wpatrujących się we mnie oczu. Świt sprawia, że wszystko, co nas otacza, staje się coraz bardziej złote.

Miałam obsesję na punkcie znalezienia go, na punkcie wiary, że on żyje i ma się dobrze… gdzieś tam. Tylko to kazało mi walczyć, kiedy zaczęłam rehabilitację z Rebeccą. Może to przez to, że zobaczyłam kolekcję Shawna, usłyszałam jego teorie, zetknęłam się z jego obłędem. W każdym razie wraz ze zniknięciem gwiazd coś we mnie pękło i teraz jedyne, co czuję, to gniew. Wściekam się dlatego, że potrzebuję Wesa – a on nie znajduje się tam, gdzie powinien. Sprowadził mnie tutaj, dał mi tę całą… nadzieję… a mimo to się ukrywa. Czemu to robi?

– Ty cholerny tchórzu! – krzyczę. Podnoszę z pobocza ciężki kamień i rzucam go w samochód. Udaje mi się zrobić wgniecenie w zderzaku, ale satysfakcję poczuję, dopiero gdy stłukę szybę, więc biorę do ręki kolejny kamień.

– Joss, przestań! – warczy Kyle i chwyta mnie za łokieć, nim zdążę posłać kamień w stronę mojego tak zwanego superbohatera.

– On tu, kurwa, jest, Kyle! Cały czas… tu był!

Gorąco mi i głośno dyszę. Nogi mam jak z waty i mocno się chwytam ramienia przyjaciela. Mój wzrok utkwiony jest w Wesie, ale podtrzymuje mnie Kyle.

– On tu jest – wyrzucam z siebie.

Kyle się nie odzywa, niemniej wyczuwam, jak cały się spina. Gdyby znajdował się teraz twarzą w twarz z Wesem, toby go uderzył. A ja bym mu na to pozwoliła.

– Czemu się nie ruszasz?! – wrzeszczę.

Kyle poluźnia uścisk, aż w końcu puszcza mnie zupełnie – buzująca w moich żyłach krew znowu daje mi siłę.

Robię kilka ostrożnych kroków naprzód. Droga jest nierówna i pełna kolein pozostawionych przez jeżdżące w błocie ciężarówki. Im bardziej się zbliżam, tym wyraźniej go widzę. Jego niebieskie oczy nawet nie mrugną. Klatka piersiowa unosi się i opada w powolnym, miarowym tempie.

Chciał, żebym go znalazła.

Podchodzę do vana i dostrzegam, że Wes bardzo się stara nie patrzeć na moją nogę, więc zatrzymuję się na tyle blisko, aby go widzieć – aby słyszał każde słowo – ale na tyle daleko, żeby i on widział mnie całą.

– Chodzi o to?! – wołam, pokazując palcem na protezę. Tak bardzo się do niej przyzwyczaiłam, że nie krępuje mnie już chodzenie w krótkich spodenkach. Dzięki treningom z Beccą moje nogi są w doskonałej formie. Nadal toczę walkę z wątpliwościami, ale jestem coraz lepsza w pokonywaniu ograniczeń. Uczę się udowadniać innym, że się mylą. – Ukrywasz się przede mną, ponieważ myślisz, że ty to zrobiłeś? – Mój głos odbija się echem od drzew. Wes jedynie mi się przygląda. Nie wygląda na wystraszonego tym, że został zdemaskowany. Jest tak, jakby dręczył samego siebie.

A tymczasem dręczy mnie.

Zaczynam się śmiać – to gardłowy dźwięk naznaczony odrazą. Milknę, patrząc mu w oczy. Powoli zamykam usta w wymuszonym uśmiechu i mrużę oczy.

– To nie ty to zrobiłeś. Życie… życie to zrobiło! Z życiem tak już czasem jest, a nasze zadanie to nauka radzenia sobie z tym, co przynosi.

Podchodzę jeszcze bliżej i dotykam palcami maski vana. Samochód jest potwornie brudny i zastanawiam się, gdzie Wes nim jeździł. Szukał mnie?

– Wiesz, jak sobie radzę z tym, co w moim życiu jest do bani, Wes?

Przesuwam dłonią po masce, aż docieram do lusterka od strony kierowcy. Zaciskam palce na chromowanej części. Szyba jest opuszczona. Mam ochotę włożyć rękę do środka i go dotknąć… poczuć… uderzyć. Serce zaczyna mi walić tak mocno, że całe moje ciało wprawia tym w drżenie. Mocniej przytrzymuję się lusterka i mam wrażenie, że je za chwilę wyrwę.

– Codziennie wstaję, jadę na rehabilitację i ćwiczę aż do wyczerpania dzięki tobie. Słyszę twój głos, nieważne, czy coś mówisz, czy nie. Czuję cię. Żyję… dzięki tobie. Radzę sobie… dzięki tobie, Wesleyu Stokesie. Wszystko się dzieje dzięki tobie – zawsze.

Warga zaczyna mi drżeć, a do oczu szybko napływają łzy. Ocieram twarz przedramieniem, ale i tak się trzęsę. Zaraz się rozpłaczę. Sądziłam, że zmusiłam Kyle’a do przejechania tylu kilometrów po to, abym mogła odnaleźć Wesa i sprowadzić go do domu, ale to nieprawda. Na początku może i tak było. A potem się dowiedziałam, że ukrywanie się było jego decyzją. Mógł wrócić dzisiaj. Mógł to zrobić wczoraj… kilka miesięcy temu. Ale on zdecydował się ukrywać. Więc teraz robię to po to, aby okazać się silną – abym mogła poradzić sobie z pragnieniem, by ktoś się mną opiekował.

Robię to po to, aby wygrać.

– Jesteś taki sam jak inni – wypluwam z siebie, po czym biorę szybki wdech i się prostuję. – Odszedłeś. Tak. Jak. Ona.

Przez cały ten czas Wes siedzi w kompletnym bezruchu – z rzadka jedynie mruga, nie spuszczając ze mnie wzroku. Ale te słowa są dla niego niczym kopniak w brzuch. Skrzydełka nosa lekko się poruszają i spinają się mięśnie jego żuchwy. Pamiętam te subtelne sygnały z naszego pierwszego spotkania na boisku – a przynajmniej wtedy sądziłam, że widzimy się po raz pierwszy w życiu. Robił tak także za każdym razem, kiedy go frustrowałam… za każdym razem, kiedy on pilnował, aby nic mi się nie stało, a ja pędziłam ku niebezpieczeństwu.

Wes wierzy temu szaleńcowi z przyczepy i uważa, że zachowuję się lekkomyślnie. Wierzy w urojenia, bo jakiś człowiek, który miał obsesję na punkcie mojej matki, naszkicował parę rysunków.

Z pochyloną głową robię ostatni krok i moje dłonie opierają się o opuszczoną szybę. Choćbym próbowała, nie jestem w stanie oderwać wzroku od błękitu. Nasze oczy to magnesy, a łącząca nas więź jest wręcz naładowana elektrycznością. Coś się jednak zmieniło. Dawniej za każdym razem, kiedy wpatrywałam się w te oczy, one patrzyły na mnie tak, jakby były ze stali – niezniszczalne i pozbawione strachu. Teraz w tych oczach maluje się uczucie porażki.

– Jedź ze mną do domu.

Słyszę, jak słowa te wydostają się z moich ust – bez gniewu, który chętnie odrzuciłby wszystko, w co wierzy moje serce. Jedno spojrzenie mojego chłopaka – mojego bohatera – i mięknie wszystko, co zaledwie chwilę temu było bezkompromisowe i pełne determinacji. Skłamałabym, gdybym rzekła, że go nie potrzebuję, no a kłamstwo nie jest już czymś, co łatwo mi przychodzi. Nie chcę go potrzebować i nieznośna wydaje się myśl, że tak właśnie jest.

Wes zamyka oczy, a we mnie budzi się nadzieja, która równie szybko znika.

– Nie mogę.

Mój umysł próbuje pojąć sens jego słów. Wes krzywi się z bólu i mocno zaciska powieki. Skoro te słowa sprawiają tyle bólu, to czemu je wypowiedział?

– Nie. – Głos mi się łamie.

Otwiera oczy. Wpatrujemy się w siebie przez długie sekundy.

– Ja nie wrócę, Joss.

Serce mi krwawi. Czuję to. Przełykam ślinę i usta mnie swędzą od pragnienia wykrzyknięcia czegoś – czegokolwiek – co może przebije się przez tę mgłę bzdur, która go otacza.

– Wiesz, że wróżenie nie ma nic wspólnego z prawdą, tak? – Czekam na jakąś reakcję, ale jedyne, co widzę, to przechylona głowa i smutne niebieskie oczy. – Kryształowe kule… ciasteczka z wróżbą… te wszystkie wróżki, na które ludzie wydają na jarmarkach tyle kasy, żeby mieć wgląd w to, jak będzie wyglądało ich życie. Będą mieli dzieci? Poznają w tym roku odpowiedniego mężczyznę? Zdobędą nową pracę? To wszystko stek bzdur. To oszustwo, Wes, a Shawn karmi cię tym za darmo, żeby… żeby… móc cię kontrolować i patrzeć, jak tańczysz jak ci zagra. Nie rozumiem, Wes. Dlaczego mu pozwalasz mówić ci, jak ma wyglądać twoje życie?

– To nie o swoje życie się martwię.

Wzdłuż moich pleców przebiega dreszcz i jest tak, jakby Wes to widział. Jego spojrzenie po raz pierwszy od kilku minut odrywa się od moich oczu i ześlizguje po twarzy i szyi, niczym pędzel nasączony farbą.

– Skoro tak się o mnie martwisz, to czemu nie chcesz wrócić do domu?

Nasze spojrzenia znowu się spotykają i z ust Wesa wydobywa się ciężkie westchnienie – tych ust, które pragnę całować, gdyby tylko mi na to pozwolił.

– Przeze mnie tylko cierpisz, Joss – mówi i kręci głową. On w to rzeczywiście wierzy, w to, że on plus ja równa się katastrofa. Jego rozumowanie sprawia, że śmieję się gorzko, cofam o krok i pozwalam, aby moje palce ześlizgnęły się z drzwi.

– To ty dwa razy uratowałeś mi życie, Wes. Dwa razy – mówię, przestawszy się śmiać. Dzieli nas jedynie półtora metra świtu, ciepłe powietrze, które z każdą chwilą coraz bardziej się nagrzewa, a mimo to mam wrażenie, jakby między nami znajdowały się góry i doliny, rwące rzeki i ogień.

Dotykam zdjęcia w kieszeni i przez kilka sekund trzymam je między kciukiem a palcem wskazującym, rękę chowając za plecami. Zaciskam usta, kiedy dociera do mnie prawda. To nie Wes przysłał mi te wiadomości i to nie on zostawił zdjęcie. Shawn to zrobił. Chciał, aby jego ukochana historia toczyła się bez zakłóceń.

– Nie masz o niczym pojęcia, prawda? – pytam i ze śmiechem pozbawionym wesołości wyjmuję zdjęcie, które przytrzymuję tak, aby Wes mógł je zobaczyć. W jego oczach pojawia się ból, po czym je zamyka i spuszcza głowę. – Przyjechałam tu ciebie szukać, bo sądziłam, że za mną tęsknisz. Myślałam, że mnie potrzebujesz… że chcesz mnie przy sobie. Że łączy nas tego rodzaju szalona miłość, która jest w stanie pokonać wszystkie przeszkody. Ale ty wcale mnie tutaj nie chciałeś, prawda? Shawn chciał. Potrzebna mu byłam do kolekcji, aby dodać kolejne strony do jego obłąkanej, popieprzonej historii mojego życia. A ty… – Brak mi tchu, cała drżę, a do kącików oczu napływają gorące łzy. – Ty wcale nie chciałeś, abym się o tym dowiedziała. Wcale nie chciałeś, abyśmy się jeszcze spotkali.

Czekam na jakiś znak mówiący, że się mylę, ale Wes jedynie nieco unosi głowę. Kąciki ust ma skierowane w dół. Mruga i widzę, że nie patrzy na mnie.

Słyszę za sobą kroki Kyle’a, ale nie ruszam się z miejsca. Stoję i wpatruję się w Wesa, czekając, aż wyrwie się z tego transu. Mija minuta, a on nawet nie drgnie. Spogląda na mnie dopiero wtedy, gdy Kyle staje obok i kładzie mi rękę na plecach. Jego oczy na chwilę się rozszerzają. Nie podoba mu się to, że ktoś mnie dotyka.

– Jeśli taką właśnie podjąłeś decyzję, to musisz zniknąć. Twoi rodzice, Wes… twoi bracia… oni… są zdruzgotani. Tak długo nie dopuszczali do siebie myśli, że rzeczywiście odszedłeś. Jeśli nie zamierzasz wrócić, musisz trzymać się z dala od nas wszystkich. I nie możesz zostać tutaj, bo wiem, że tu jesteś. Za blisko. To okrutne. Jeśli chcę kogoś kochać, musisz mi na to pozwolić. Jeśli muszę rozpocząć w życiu kolejny etap, także musisz mi na to pozwolić.

Nachylam się lekko i przez zaciśnięte zęby wykrzykuję resztę:

– A jeśli znajdę się w tarapatach, pozwól mi na to. Od tej pory sama sobie będę radzić w życiu. Ty, Wesleyu Stokesie, nie jesteś bohaterem. Jesteś jedynie cholernym dupkiem!

Odwracam się szybko, patrzę Kyle’owi w oczy i razem ruszamy w stronę naszego samochodu. Jego dłoń nie odrywa się od moich pleców. W pewnym momencie nie czuję już jego dotyku, odwracam się i widzę, że szybkim krokiem wraca do Wesa. Nieruchomieję, ale nie powstrzymuję go. Dochodzi do miejsca, w którym wcześniej stałam, unosi rękę i uderza Wesa w twarz.

On przyjmuje to ze spokojem.

A kiedy Kyle wraca do mnie, razem wsiadamy do pikapa i zapinamy pasy. Żadne z nas nie odzywa się do czasu, aż dojeżdżamy do Bakersfield.

– Jutro zaczyna się szkoła – mówi Kyle.

Czekam, aż zatrzyma się na naszym podjeździe, i rozglądam się za samochodem taty. Garaż jest otwarty, mój sprzęt leży w kącie. Witają mnie przekrzywiona skrzynka na listy i odpadający tynk.

– Ja pierdolę, co za życie – rzucam.

Drzwi się otwierają i za moskitierą dostrzegam tatę. Naprawił ją w zeszłym tygodniu. Fajnie. Będzie to musiało wystarczyć.

Otwieram drzwi, zza siedzenia Kyle’a biorę kopertę i puszkę od Grace, po czym odwracam się w stronę przyjaciela, którego spojrzenie mówi mi, że nie wie, co zrobić.

– Dam sobie radę – zapewniam, a on przechyla głowę. Widzę, że drga mu kącik ust. – No dobra, może i nie dam, ale jakoś to będzie, no nie?

Kiwa głową.

– Jakoś to będzie – powtarza. – Mam być po ciebie o siódmej?

– Okej.

Zamykam za sobą drzwi i wchodzę na wypalony słońcem trawnik przed moim domem.

Kyle odjeżdża, tata zaś powoli otwiera drzwi z moskitierą. Jego spojrzenie pada najpierw na trzymane przeze mnie pamiątki, a dopiero potem na moją twarz.

– Grace mi dała trochę rzeczy po mamie – wyjaśniam. Nie wspominam o Kevinie i odnalezieniu Wesa. Moja opowieść wydałaby się szalona. Zresztą taka właśnie jest.

Tata bez słowa bierze ode mnie te rzeczy, a ja wchodzę do kuchni i z lodówki wyjmuję wędlinę i ser, żeby zrobić sobie opiekaną kanapkę. Po kilku sekundach wchodzi za mną i staje z kopertą w ręce znieruchomiałej nad blatem, przyciskając do siebie puszkę od Grace. Wpatruje się w otwartą kopertę, a mnie serce podchodzi do gardła, bo wiem, co się w niej znajduje. Nie powinien tego oglądać, ale nie zamierzam niczego przed nim ukrywać.

– To głównie zdjęcia. Kilka urodzinowych kartek, których nie wysłała – mówię. Wyjmuję kopertę z jego dłoni i udaję, że mało dla mnie znaczy. W sumie to sama jeszcze nie wiem, jak jest naprawdę.

Odwracam się, kiedy kanapka jest gotowa, stawiam przed sobą talerz i opierając się na łokciach, zabieram się do jedzenia. Po osiemnastu sekundach tata w końcu odstawia moje rzeczy. Wiem to, bo liczę, żując jednocześnie kanapkę. On wie, że kłamię, ale wie także, że robię tak dla jego dobra. Niełatwo być trzeźwym, nawet bez bagażu w postaci zdrady i cierpienia.

– Miałeś jednak rację co do Grace – mówię z pełnymi ustami. Tata w końcu odwraca wzrok od zdjęć i listów i skupia się na mnie. Na jego twarzy pojawia się wymuszony uśmiech. – Grace – powtarzam.

– Och, tak… Cieszę się, że spędziłaś z nią trochę czasu. – Widać, że myślami błądzi gdzieś daleko.

Biorę kolejny kęs i przyglądam się uważnie tacie. Jest niespokojny, ale trzeźwy.

– Ja też. Warto było jechać.

Kiwa głową i tym razem jego uśmiech jest szczery. Podchodzi do mnie, nachyla się i całuje w czubek głowy.

– Cieszę się, że ten idiota Kyle nie zawiózł cię do Wielkiego Kanionu. – Ściska mi ramię, po czym podchodzi do ekspresu i bierze się do parzenia kawy. Alkohol zamienił na kofeinę.

– Nie jechaliśmy tamtą trasą – mówię ze śmiechem.

– I pewnie tylko dlatego nie spadliście z klifu – żartuje tata.

Stoi zwrócony do mnie tyłem i wyczuwam, że tym właśnie chciałby zakończyć ten temat – Kyle’em i jego jazdą. Nie potrzebujemy zagłębiać się w szczegóły i wspomnienia o mamie.

– Taa… pewnie masz rację. – Patrzę na tył głowy taty. On patrzy przed siebie, myślami jest zupełnie gdzieś indziej.

Jest z nią.

– Hej, idę wziąć prysznic, a potem chyba się zdrzemnę. Od trzech dni chodzę w tych samych ciuchach. – Nadal zero reakcji. Wycofuję się na korytarz, ale zatrzymuję się, nim zupełnie zniknie mi z oczu. – Tato?

Odwraca się powoli, z kubkiem kawy w ręce. Pociąga łyk, a kiedy gorący napój parzy mu wargi, nasze spojrzenia się spotykają.

– Jasne, idź. Łazienka jest wolna – bąka.

Posyłam mu uśmiech, który gaśnie na mojej twarzy, gdy tylko znikam w głębi korytarza. Opuściłam ten dom w środku nocy i pojechałam szukać odpowiedzi, a kilka dni później jedyne, co czuję, to ból i żal. Kładę się na łóżku, unoszę nogę i zdejmuję protezę, po czym rozciągam mięśnie, którym boleśnie doskwiera atrofia.

Leżę w bezruchu przez długi czas i w końcu górę bierze zmęczenie. Zastanawiam się, czy nie odpuścić sobie prysznica, i zamiast tego od razu zasnąć, kiedy do moich uszu dobiega znajomy odgłos. Słyszę trzask drzwi wejściowych. Mija niemal pięć minut bez żadnego innego dźwięku, więc w końcu zwlekam się z łóżka i zbliżam do okna. Samochód nadal stoi na podjeździe, ale taty nigdzie nie widać.

Natychmiast ogarnia mnie strach, którego nie czułam od miesięcy. Z ręką na ścianie podchodzę do drzwi i skacząc, przemieszczam się na koniec korytarza. Do gardła podchodzi mi żółć, kiedy uświadamiam sobie, że koperta zniknęła. Zostawiłam ją w kuchni, ufając, że tata do niej nie zajrzy. Nie chciałam, aby odniósł wrażenie, że coś ukrywam. Ale przecież tak właśnie jest.

Tak wielki postęp, a wszystko przekreśli kilka polaroidowych zdjęć i mało pochlebny list od szaleńca, który kiedyś mieszkał po sąsiedzku.

Moje spojrzenie zatrzymuje się na stojącej na blacie puszce, więc kuśtykam przez kuchnię, wsadzam ją pod ramię i wracam z nią do swojego pokoju. Otwieram ją, wyjmuję odznakę dziadka, po czym kładę się i trzymam ją nad głową, przesuwając kciukiem po maleńkich wgnieceniach w metalu. Założę się, że te skrzydła miały okazję widzieć, co to wojna.

Przypinam ją do T-shirtu i zakrywam dłonią. Skoro wszyscy ode mnie chcą wojny, to ją dostaną.

Sen nie każe długo na siebie czekać. Nie będzie mi się dzisiaj nic śniło. Nie pozwolę na to. Właściwie to od tego momentu nie wydarzy się nic bez mojego pozwolenia.

Dziewczyna taka jak ja

Подняться наверх