Читать книгу Dziewczyna taka jak ja - Ginger Scott - Страница 7
ROZDZIAŁ PIĄTY
ОглавлениеRankiem czuję ból… tam, gdzie kiedyś miałam nogę. Jest silniejszy niż zazwyczaj i przez niego wolniej szykuję się do szkoły. Kyle zjawia się, kiedy kończę się czesać i myć zęby. A gdy szukam butów, on raczy się niedojedzonymi przeze mnie płatkami.
– Chyba po raz pierwszy nie jesz na śniadanie tostów Pop-Tart – stwierdza, odstawiając do zlewu pustą miskę.
– Skończyły się. Wygląda na to, że tata nie robił ostatnio zakupów, bo pokończyło się prawie wszystko. Podrzuciłbyś mnie w drodze ze szkoły do sklepu? – pytam, wsuwając lewą stopę w ulubione vansy.
– Jasne, ale nie masz wtedy rehabilitacji? – Bierze moją torbę, ja natomiast wkładam prawy but i przez kilka sekund wpatruję się w sznurówki, unikając wzroku Kyle’a.
– Nie jadę – mówię w końcu.
Wybucha śmiechem, ale milknie, kiedy się prostuję i patrzę mu w oczy. Wyciągam rękę po torbę, ale on przerzuca ją sobie przez ramię i piorunuje mnie wzrokiem. Podchodzi do drzwi, otwiera i przytrzymuje otwarte. Mijam go powoli.
– Taki masz plan? Znowu zamierzasz się na wszystko wypiąć? Może wróć do fajek, zmieszaj tabletki z kilkoma shotami whisky, zacznij wychylać się z samochodów, albo nawet skocz na główkę z mostu. Kurwa, Joss, czasem naprawdę trudno być twoim przyjacielem.
Zatrzymuję się kilka metrów przed jego samochodem, ale on idzie dalej. Wrzuca do środka moją torbę.
– Nie potrzebuję takiego gadania, Kyle! – wołam, on jednak ucina moje słowa trzaśnięciem drzwi. Szybko uruchamia silnik.
Nie patrzy na mnie, więc podchodzę do auta, wsiadam, gniewnie zapinam pasy i przytulam się do szyby, bo chcę się znaleźć jak najdalej od niego.
Spodziewam się, że jechać będzie równie szybko – nagłe skręty, ostre hamowanie – ale nie tym razem. Kyle prowadzi spokojnie, mimo że czuję, jak niewypowiedziane przez niego słowa aż się biją o to, żeby je uwolnić. W milczeniu zajeżdżamy pod szkołę. Odpinam pasy i otwieram drzwi. Kyle nie rusza się z miejsca i nim zdążę zatrzasnąć za sobą drzwi, widzę, jak obiema rękami pociera twarz.
– No co? – fukam.
Opuszcza ręce i odwraca się, opierając głowę o siedzenie. Patrzy na mnie zmęczonymi oczami.
– I co my teraz zrobimy?
Ściągam brwi i mrużę z irytacją jedno oko. Gniewne emocje jeszcze ze mnie nie wyparowały, do tego nadal boli mnie noga.
– Pójdziemy na cholerne zajęcia, potem wrócimy do domu, a ja przebiorę się w strój roboczy i sprawdzę, czy uda mi się załapać na jakąś dodatkową zmianę.
– Nie chodzi mi o to – mówi Kyle i kręci głową.
Zdrowym biodrem opieram się o otwarte drzwi i wzruszam ramionami.
– Co zrobimy z tym wszystkim, co wiemy? Wes… jego bracia. Jak mam wejść teraz do szkoły, przywitać się z TK i Levim i udawać, że dwa ostatnie dni w ogóle się nie wydarzyły? Czy to w porządku? Ich brat żyje, a ja mam nie pisnąć na ten temat ani słowa? A jaki jest twój plan, Joss? W jaki sposób zamierzasz ich okłamywać?
Powoli wciągam powietrze przez nos i zmuszam się do tego, żeby nie zaciskać zębów. Wzruszam ramionami, następnie puszczam drzwi i robię krok w tył, nie odrywając wzroku od twarzy przyjaciela.
– Nie zamierzam – mówię, po czym zatrzaskuję drzwi, przechodzę na drugą stronę auta, sięgam za fotel Kyle’a i wyjmuję swoją torbę.
Szybkim krokiem ruszam w stronę głównego wejścia, ale on okazuje się szybszy. Chwyta mnie za rękę, żebym zwolniła.
– Nie możesz wejść tam i im powiedzieć, Joss. Zgadzam się, że muszą się dowiedzieć, ale trzeba to odpowiednio rozegrać. Nie możesz…
– Nie jestem głupia – rzucam, wyszarpując rękę. Nadal idę ku wejściu, ale już bez wcześniejszej determinacji. Kyle ma rację.
Zatrzymuję się, kiedy docieramy do głównego budynku. Pozwalam, aby torba zsunęła mi się z ramienia i spadła na ziemię, sama zaś siadam na niskim murku prowadzącym do sali gimnastycznej. Odruchowo kieruję spojrzenie na boisko do baseballu. Jest puste i ściska mnie w żołądku na myśl, że nie zobaczę tam więcej Wesa.
Kyle siada na trawie naprzeciwko mnie, podciąga kolana i opiera się na nich łokciami.
– Wczoraj wieczorem mój tato wyszedł z domu. Chyba nie wrócił.
Kyle’owi opadają ramiona, jakby uszło z niego powietrze. Zna dobrze mój niepokój.
– To niekoniecznie oznacza, że wrócił do picia, Joss – mówi i przygryza wargę, bo wie, że równie dobrze tak właśnie może być.
Moje spojrzenie ponownie ucieka w stronę boiska.
– Nie sądzę, abym dała sobie z tym wszystkim radę. A jeśli pije? Ledwie się trzymam, a to… Nie mogę do tego wrócić.
Kyle nie odpowiada. Nie musi. Siedzimy tutaj – z boku, gdzie nikt nie zwraca na nas uwagi – do czasu, aż rozlega się dzwonek. Nie mogąc dłużej udawać, oboje wstajemy, podnosimy z ziemi torby i czekamy, aż nasi przyjaciele przyjdą z siłowni. Mój ojciec się tam udał, no ale z drugiej strony… zawsze tak robił. Nigdy nie zawiódł chłopaków ze swojej drużyny. I choć nie jest już ich trenerem, to nadal jego chłopcy.
Witają się żółwikiem i wypytują TK o futbol, Taryn natomiast bierze mnie pod ramię i idziemy razem ku schodom. Zerka na mnie, pytając bezgłośnie, czy potrzebna mi pomoc, ale ja uśmiecham się blado i kręcę przecząco głową.
– Gdybyś widziała, jakie ćwiczenia wymyślała Rebecca, wiedziałabyś, że schody to teraz dla mnie pikuś. – Chichoczę.
Nie popisuję się, mimo że mnie kusi. Wchodzę po schodach po jednym stopniu i trzymam się balustrady. Jestem ostrożna – tak, jak chciałby Wes.
– No i jak tam Grace? – pyta Taryn w chwili, gdy zajmujemy swoje miejsca w pracowni biologicznej. Zastanawiam się, czy Wes też by wybrał te zajęcia.
– Grace… – Wyjmuję z torby nowy zeszyt na spirali i przewieszam ją przez oparcie krzesła. Robię szybki wydech nosem, a kiedy się odwracam, otwieram zeszyt na pierwszej stronie i wpisuję datę. – Okazała się naprawdę super – przyznaję, uśmiechając się do Taryn.
Przyjaciółka odpowiada mi w taki sam sposób.
– Serio? – pyta.
Przytakuję i opuszczam wzrok na czystą kartkę. Przesuwam ołówek wzdłuż spirali, rysując małe punkciki.
– Dała mi trochę rzeczy po mamie… głównie zdjęć – opowiadam i przygryzam wnętrze policzka, żeby nie powiedzieć czegoś więcej.
– Ucieszyła się na twój widok? – Taryn opiera głowę na dłoni, a ja się odwracam i patrzę jej w oczy.
– Aha. – Ponownie przytakuję. Tym razem uśmiecham się szczerze. – Myślę, że nawet bardzo.
– No to dobrze, że tam pojechaliście – stwierdza.
Coś mi mówi, że moją przyjaciółkę nieco zabolało, że zamiast do niej poszłam z tym do Kyle’a, ale potrzebowałam swojej opoki. Pewne sprawy – te najmniej przyjemne – najlepiej zrozumie zawsze Kyle, może nawet lepiej niż Wes.
Pan Dickerson chrząka, po czym gasi światła i zamyka drzwi do pracowni. Prostuję się i szykuję do sporządzania notatek, podczas gdy on włącza projektor i zaczyna omawiać obowiązujące w pracowni procedury. Muszę w tym roku przyłożyć się do nauki, najlepiej zbierać same piątki, żeby udowodnić, że nie jestem taką kiepską uczennicą, jak wskazuje dotychczasowy wykaz ocen. Ale nie potrafię się skupić – moje myśli odpływają przy każdym kolejnym omawianym przez nauczyciela punkcie. Do końca zajęć udaje mi się zapisać dosłownie dwa zdania.
Chowam rzeczy do torby i przywołuję na twarz uśmiech dla przyjaciółki, po czym się rozdzielamy. Mam teraz algebrę i kiedy wchodzę do klasy, lądują na mnie spojrzenia wszystkich obecnych w niej uczniów. Rozpoznaję Brię z softballu, więc siadam obok niej, na tyłach klasy. To jednak nie powstrzymuje ludzi przed gapieniem się na mnie. Spodziewałam się tego – latem całe miasto huczało o tym, co mi się przytrafiło.
– Cieszę się, że tu jesteś. – Chichoczę, wyjmując ten sam zeszyt i otwierając go na drugiej stronie. Ponownie wpisuję datę z zamiarem sumiennego sporządzania notatek.
Zerkam na Brię, a ona się uśmiecha i unosi brwi. Wiem, że kryją się za tym krępujące pytania, które teraz towarzyszą mi wszędzie, gdziekolwiek się udam. Zaciskam usta i wbijam wzrok w podłogę. Kiwam powoli głową, zastanawiając się, ile razy będę to dzisiaj musiała robić.
– W porządku, możemy o tym mówić – rzucam i odwracam głowę. Bria udaje, że nie rozumie. – Moja noga. Wiem, że chcesz o nią zapytać, i naprawdę mi to nie przeszkadza.
Jej policzki robią się różowe, mruga szybko i spuszcza wzrok na swój zeszyt.
– Śmiało – zachęcam. Poprawiam się na krześle i wysuwam protezę w jej stronę. Włożyłam dzisiaj krótkie spodenki, licząc, że w ten sposób odpowiem na większość pytań. Dostrzegam, że kilkoro siedzących najbliżej uczniów zerka przez ramię, więc zaczynam mówić nieco głośniej: – Tylko czasem mnie boli i najczęściej są to mięśnie, które nadwyrężę, albo nerwy, które się tak jakby… no nie wiem… poplączą.
– Czy czujesz ją… inaczej? – pyta Bria i krzywi się zakłopotana, więc próbuję jej to ułatwić.
– Wiem, o co ci chodzi. Oczywiście, że jest inaczej, chciałabyś wiedzieć, czy się do niej przyzwyczaiłam i czy podczas chodzenia zauważam, że noga nie jest prawdziwa? – pytam.
Jeszcze więcej uczniów odwraca głowy. Kilkoro wstaje ze swoich miejsc z przodu klasy i podchodzi bliżej mnie, żeby mieć lepszy widok.
– Możesz biegać? – pyta dziewczyna siedząca po drugiej stronie Brii.
Kiwam głową, no bo dzięki Rebecce rzeczywiście tak jest.
– I nadal jestem szybka – oświadczam.
– Masz też taką metalową? – pyta jakiś chłopak, który stoi za Brią.
– Chodzi ci o hak? – pytam, a on przytakuje. – Mam. Dopiero od niedawna i jeszcze się jej uczę. Wkładam ją, kiedy ćwiczę.
– Będziesz biegać w tym roku? Na bieżni albo na przełaj? – pyta Bria.
Wsuwam nogi pod krzesło i puszczam do niej oko.
– Nie. – Próbuję się nie roześmiać, kiedy podnoszę wzrok i widzę, że nauczyciel pisze coś na białej tablicy. Wyczuwam jednak na sobie wzrok Brii, więc nachylam się w jej stronę i mówię szeptem: – Zamierzam być stanową nadzieją numer jeden.
Zerkam na nią i widzę, że unosi brwi, a na jej twarzy pojawia się uśmiech. Ponownie do niej mrugam, następnie skupiam się na tablicy i zapisuję w zeszycie informacje o terminach prac klasowych. Tym razem idzie mi lepiej niż na biologii.
Lekcja angielskiego okazuje się powtórką tego, co działo się na zajęciach z algebry i innej grupie uczniów odpowiadam na mniej więcej te same pytania. Po lunchu czeka mnie wuef, następnie wiedza o społeczeństwie i fotografia, więc przy odrobinie szczęścia od razu pierwszego dnia uporam się z ludzką ciekawością. Tylko jedna osoba zapytała, jak to wygląda w praktyce, więc tuż przed lunchem zrobiłam mały pokaz.
Na angielski chodzi ze mną McKenna i nie licząc przyjaciół, to jedyna osoba, która zapytała mnie o Wesa. Powiedziałam jej, że najpewniej ona wie więcej ode mnie, bo większość mojego czasu zajmuje rehabilitacja. Sądziłam, że moje słowa sprawią jej przyjemność, mimo że to wierutne kłamstwo, lecz tak się nie stało. Zamiast tego kiwnęła w milczeniu głową i wróciła na swoje miejsce na drugim końcu klasy.
Kiedy rozbrzmiewa dzwonek obwieszczający przerwę na lunch, wyjmuję z tylnej kieszeni telefon i zaczynam pisać wiadomość do Kyle’a, mając nadzieję, że będę się gdzieś z nim mogła zabrać. Nie mam ochoty na to, aby także w czasie przerwy skupiać na sobie uwagę. Przerywam, kiedy widzę kilkanaście nieodczytanych SMS-ów. Większość od Taryn, ale ostatniego przysłał mój tata.
Z sercem dudniącym ze strachu udaję się szybkim krokiem do łazienki mieszczącej się na końcu korytarza, tej, do której mało kto chodzi. Zamykam się w ostatniej kabinie, na haczyku wieszam torbę i z telefonem w obu dłoniach opieram się o ścianę. Palce mi się trzęsą i z wahaniem otwieram folder z wiadomościami, szykując się na tego rodzaju SMS-a, jakie jeszcze nie tak dawno otrzymywałam od ojca – pełne błagań o pomoc, gromów ciskanych na mamę, obwiniania i nienawiści.
Zadzwoń do mnie. Jak najszybciej!
Serce wali mi jeszcze szybciej i nie mam pewności, czy te słowa to dobry znak, czy wprost przeciwnie. Zamykam oczy, wciskam zielony guzik i przykładam telefon do ucha.
– Joss?
W łazience rozlega się głos Taryn. Z telefonem przy uchu otwieram drzwi i wychodzę z kabiny, żeby mogła mnie zobaczyć. Bladości jej twarzy przeczy rozpromienione spojrzenie i przepełnia ją tyle energii, że właściwie podskakuje. Usta ma szeroko otwarte, a jej klatka piersiowa szybko unosi się i opada.
– Josselyn, przyjedź do domu – mówi mi tata do ucha. – Chodzi o Wesa…
Serce mi zamiera i cały świat milknie. Taryn wymachuje rękami, każąc mi się pospieszyć, ale moje nogi są jak wrośnięte w ziemię.
– Josselyn – powtarza tata. – Ktoś… jakimś cudem… znaleźli go.
Oddycham.
Rozłączam się.
Biegnę.