Читать книгу Czarna Kompania - Glen Cook - Страница 5

CZARNA KOMPANIA
3. ZGARNIACZ

Оглавление

Wiatr świstał, gwizdał i zawodził w całym Mejstrikcie. Arktyczne chochliki wpuszczały z chichotem swój lodowaty dech przez szpary w ścianach mojego pokoju. Płomień lampy tańczył i migotał, omal nie gasnąc. Gdy palce mi zesztywniały, zbliżyłem je do ognia, by się ogrzały.

Ostry wicher z północy ciął śnieżnym puchem. Podczas nocy spadła go stopa, a miało spaść jeszcze więcej. Pomnoży to nasze cierpienia. Współczułem Elmowi i jego ekipie, która wyruszyła na połów buntowników.

Forteca Mejstrikt, perła systemu obronnego Wcięcia. W zimie mróz, wiosną błoto, latem gorąco jak w piecu. Prorocy Białej Róży i regularne oddziały buntowników to najmniejsze z naszych kłopotów.

Wcięcie to długie wypłaszczenie w kształcie grotu strzały, skierowanego na południe, pomiędzy łańcuchami gór. Mejstrikt leży na jego czubku. Dzięki temu tak zmiany pogody, jak i wrogowie zlewają się niczym przez lejek wprost ku twierdzy. Naszym zadaniem było utrzymać tę kotwicę północnego systemu umocnień Pani.

Dlaczego Czarna Kompania?

Jesteśmy najlepsi. Buntownicza zaraza zaczęła się przesączać wzdłuż Wcięcia wkrótce po upadku Forsbergu. Kulawiec próbował ją powstrzymać, lecz bez powodzenia. Pani wysłała nas, żebyśmy posprzątali bałagan, jakiego narobił. Jedyną alternatywą, jaka jej pozostała, była utrata następnej prowincji.

Strażnik u bramy zadął w trąbkę. Wracał Elmo.

Nikt nie wybiegł mu na spotkanie. Nasze zasady nakazują obojętność. Udajemy, że flaki nam się nie przewracają z niepokoju. Ludzie spoglądali tylko z ukrycia na braci, którzy wyruszyli na łowy. Czy ktoś zginął? Był ciężko ranny? Znasz ich lepiej niż własną rodzinę. Walczyłeś u ich boku od lat. Nie wszyscy byli przyjaciółmi, byli jednak rodziną. Jedyną, jaką miałeś.

Wartownik odkruszył sople lodu z kołowrotu. Krata bramy uniosła się, skrzypiąc na znak protestu. Jako historyk Kompanii mogłem przywitać Elma bez łamania niepisanych praw. Jak ostatni dureń wyszedłem na wiatr i mróz.

Poprzez sypiący śnieg dostrzegłem grupę wynędzniałych cieni. Kuce wlokły się z trudem. Jeźdźcy nachylali się nad ich pokrytymi lodem grzywami. Zwierzęta i ludzie skurczyli się w sobie, by skryć się przed ostrymi pazurami wichru. Obłoki pary buchały z ust wierzchowców i jeźdźców, po czym umykały na wietrze. Nawet bałwan zadrżałby z zimna, gdyby to ujrzał, choćby na obrazie.

Z całej Kompanii jedynie Kruk wcześniej widział śnieg na własne oczy. Miłe przywitanie na służbie Pani.

Jeźdźcy zbliżyli się. Wyglądali bardziej na uchodźców niż na braci z Czarnej Kompanii. Na wąsach Elma lśniły brylanty lodu. Resztę twarzy zakrywały mu łachmany. Pozostali skulili się tak, że nie mogłem poznać, kto jest kim. Jedynie Milczek siedział na siodle śmiało wyprostowany. Spoglądał wprost przed siebie, nie zważając na bezlitosny wicher.

Przejechawszy przez bramę, Elmo skinął głową.

– Zaczynaliśmy się już zastanawiać – powiedziałem. Zastanawiać to znaczy martwić. Zasady Kompanii wymagają pokazu obojętności.

– Droga była trudna.

– Jak wam poszło?

– Czarna Kompania – dwadzieścia trzy. Buntownicy – nic. Nie ma nic dla ciebie, Konował, poza tym że Dżo-Dżo odmroził się trochę.

– Dorwaliście Zgarniacza?

Złowrogie przepowiednie Zgarniacza, jego biegłość w sztuce magicznej oraz spryt bitewny zrobiły z Kulawca durnia. Wcięcie znajdowało się w przededniu upadku, zanim Pani nas tu skierowała. To posunięcie wywołało szok, którego fale przebiegły całe imperium. Kapitan najemników stanął na czele siły i mocy zwykle zarezerwowanych dla jednego z Dziesięciu!

Biorąc pod uwagę, jak wyglądała zima we Wcięciu, jedynie szansa na dostanie samego Zgarniacza mogła skłonić Kapitana do wysłania tego patrolu.

Elmo odsłonił twarz i uśmiechnął się. Nie chciał nic powiedzieć. I tak będzie musiał powtórzyć wszystko Kapitanowi.

Przyjrzałem się Milczkowi. Na jego długiej, posępnej twarzy nie dostrzegłem uśmiechu. Odpowiedział mi lekkim potrząśnięciem głowy. No tak. Kolejne zwycięstwo równające się porażce. Zgarniacz znowu nam się wymknął. Może pogoni nas tak samo jak Kulawca – popiskujące myszy, które zrobiły się zbyt śmiałe i zaatakowały kota.

Mimo to zarąbanie dwudziestu trzech członków miejscowej siatki buntowników miało swoją wartość. W gruncie rzeczy całkiem niezły wynik. Lepszy od szczytowych osiągnięć Kulawca.

Koniki odprowadzono do stajni. Służba rozstawiła w głównej sali ciepłe jadło i grzane wino. Trzymałem się blisko Elma i Milczka. Wkrótce mieliśmy usłyszeć ich opowieść.


W głównej sali Mejstriktu przeciąg jest tylko odrobinę słabszy niż w kwaterach. Opatrzyłem Dżo-Dżo. Reszta rzuciła się na jedzenie. Skończywszy ucztę, Elmo, Milczek, Jednooki i Knykieć zgromadzili się wokół stolika. Pojawiły się karty. Jednooki spojrzał groźnie w moją stronę.

– Masz zamiar tak stać z palcem w tyłku, Konował? Musimy kogoś ograć.

Jednooki ma co najmniej sto lat. Napomknięcie o gwałtownym temperamencie małego, zasuszonego Murzyna można znaleźć w Kronikach z całego stulecia. Nie sposób sprawdzić, kiedy się zaciągnął. Kroniki opisujące całe siedemdziesiąt lat zaginęły, gdy nieprzyjaciel zdobył pozycje Kompanii podczas bitwy pod Urbanem. Jednooki odmawia wyjaśnień na temat brakujących lat. Mówi, że nie jest miłośnikiem historii.

Elmo rozdawał. Pięć kart dla każdego z graczy i tyle samo przy pustym krześle.

– Konował! – warknął Jednooki. – Siądziesz wreszcie?

– Odwalcie się.

Postukałem się piórem w zęby.

Jednooki był w wyjątkowej formie. Dym buchnął mu z uszu. Nietoperz wyleciał mu z wrzaskiem z ust.

– Coś dzisiaj taki nerwowy? – zapytałem. Pozostali uśmiechnęli się. Drażnienie Jednookiego to nasza ulubiona rozrywka.

Jednooki nie cierpi bezpośredniego udziału w walce. A jeszcze bardziej nie lubi, gdy coś go ominie. Uśmiechy Elma i dobroduszne spojrzenia Milczka przekonały go, że ominęło go coś ciekawego.

Elmo ułożył swoje karty i przyjrzał się im z odległości kilkunastu centymetrów. Oczy Milczka lśniły. Było jasne, że mieli jakąś szczególną niespodziankę.

Kruk zajął miejsce, które proponowali mnie. Nikt się nie sprzeciwił. Nawet Jednooki nie sprzeciwia się niczemu, co postanowi Kruk.

Kruk. Zimniejszy niż pogoda towarzysząca nam od czasu opuszczenia Wiosła. Może jego dusza jest już martwa? Potrafi wywołać dreszcz jednym spojrzeniem. Bije od niego odór grobu, a mimo to Pupilka go kocha. Blada, krucha, eteryczna, trzymała dłoń na jego ramieniu, podczas gdy układał karty. Uśmiechnęła się do niego.

Kruk przydaje się w każdej grze z udziałem Jednookiego. Gdy gra, Jednooki nie oszukuje.


– Stoi na Wieży. Spogląda na północ. Złożyła z przodu swe delikatne dłonie. Łagodny wietrzyk wpada do środka przez jej okno. Porusza jedwabiem jej włosów barwy nieba o północy. Brylanty łez połyskują na delikatnej krzywiźnie jej policzka.

– O kurde!

– Brawo!

– Autor! Autor!

– Żeby ci się świnia w śpiwór oprosiła, Minna.

Te typki naśmiewały się z moich fantazji na temat Pani.

Moje szkice to zabawa, którą uprawiam sam dla siebie. Kurczę, skąd mogą wiedzieć, że moje wyobrażenia nie są trafne? Jedynie Dziesięciu Których Schwytano widuje Panią. Kto wie, czy jest brzydka, czy piękna?

– Brylanty łez połyskują, co? – zapytał Jednooki. – To mi się podoba. Myślisz, że usycha z tęsknoty za tobą, Konował?

– Odchrzań się. Ja się nie naśmiewam z waszych słabostek.

Porucznik wszedł do środka, usiadł i spojrzał na nas wzrokiem czarnym jak noc. Ostatnio sensem jego życia stało się wyrażanie niezadowolenia.

Jego przybycie oznaczało, że Kapitan jest już w drodze. Elmo złożył karty i skupił się.

Wokół zapadła cisza. Ludzie zaczęli się pojawiać, jakby wezwani magicznym sposobem.

– Zawrzyjcie te cholerne drzwi! – mruknął Jednooki. – Jak tak będą włazić, to mi dupa odmarznie. Grajmy dalej, Elmo.

Kapitan wszedł do środka i zasiadł tam, gdzie zwykle.

– Słuchamy, sierżancie.

Kapitan nie należy do najbarwniejszych typków w naszej rodzince. Za cichy. Za poważny.

Elmo odłożył karty, ułożył je równo i uporządkował myśli. Zwięzłość i precyzja są niemal jego obsesją.

– Sierżancie?

– Kapitanie, Milczek dostrzegł linię czujek na południe od włości. Okrążyliśmy ich od północy i zaatakowaliśmy po zachodzie słońca. Próbowali się rozproszyć. Milczek odwrócił uwagę Zgarniacza, podczas gdy my zajęliśmy się resztą. Było ich trzydziestu. Załatwiliśmy dwudziestu trzech. Wrzeszczeliśmy wniebogłosy, że naszemu szpiegowi nic się nie może stać. Zgarniacz się wymknął.

Podstęp to podstawa działania naszej jednostki. Chcieliśmy, żeby buntownicy uwierzyli, że ich szeregi pełne są informatorów. To sparaliżuje ich łączność i proces podejmowania decyzji, a życie Milczka, Jednookiego i Goblina uczyni mniej niebezpiecznym.

Puszczona plotka, mała intryga, odrobina przekupstwa czy szantażu. To jest najlepsza broń. Decydujemy się na bitwę jedynie wtedy, gdy przeciwnik jest w pułapce. Przynajmniej w teorii.

– Wróciliście prosto do fortecy?

– Tak jest. Po tym jak spaliliśmy dom wraz z zagrodą. Zgarniacz dobrze zamaskował swe ślady.

Kapitan wpatrzył się w pokryte sadzą belki nad naszymi głowami. Jedynie Jednooki mącił ciszę, pstrykając kartami. Kapitan opuścił wzrok.

– Czemu więc ty i Milczek szczerzycie zęby jak para nagrodzonych błaznów?

– Rozpiera ich duma, że wrócili z pustymi rękami – mruknął Jednooki.

Elmo wyszczerzył zęby jeszcze bardziej.

– Bynajmniej nie z pustymi.

Milczek wsadził rękę pod brudną koszulę i wyciągnął małą skórzaną sakwę, którą nosi zawsze zawieszoną na rzemieniu wokół szyi. To jego specjalny mieszek. Pełno w nim paskudnych drobiazgów, jak zgniłe uszy nietoperza czy eliksir koszmarów. Tym razem wyciągnął stamtąd złożoną kartkę papieru. Rzucił dramatyczne spojrzenie na Jednookiego i Goblina i zaczął rozwijać pakunek. Nawet Kapitan zerwał się z miejsca i podbiegł do stołu.

– Spójrzcie! – rzekł Elmo.


– E, to tylko włosy. – Zgromadzeni kręcili głowami. Rozległy się pomruki z głębi gardeł. Ktoś zakwestionował poczucie rzeczywistości Elma. Jednakże Jednooki i Goblin wybałuszyli swych troje oczu. Jednooki wydał z siebie nieartykułowany świergot, a Goblin pisnął kilka razy, ale – z drugiej strony – Goblin zawsze piszczy.

– Czy naprawdę są jego? – wydusił z siebie wreszcie. – Naprawdę jego?

Elmo i Milczek promieniowali samozadowoleniem konkwistadorów, którzy osiągnęli nadzwyczajny sukces.

– Absocholeralutnie – zapewnił Elmo. – Prosto z czubka jego łba. Złapaliśmy staruszka za jaja i on o tym wiedział. Wprawił kończyny w ruch tak szybko, że grzmotnął makówką o framugę. Sam to widziałem. Milczek też. Zostawił je na ramie. Kurczę, dziadek ma chody.

Goblin, tańczący z podniecenia, odezwał się skrzypiącym głosem o oktawę wyższym niż zwykle:

– Panowie, mamy go. Praktycznie już wisi na haku. Pełny sukces. Co o tym sądzisz, ty mały, nędzny upiorze? – miauknął do Jednookiego.

Z nozdrzy Murzyna wypadło stado maleńkich świetlików. Ustawiły się w szyk jak dobrzy żołnierze, tworząc słowa: „Goblin to ciota”. Ich małe skrzydełka wybrzęczały ten sam tekst na użytek analfabetów.

W tym pomówieniu nie ma ani krzty prawdy. Goblin jest absolutnie heteroseksualny. Jednooki szukał zaczepki.

Goblin wykonał jakiś gest. Wielka widmowa postać, przypominająca Duszołapa, lecz sięgająca głową aż do sufitu, nachyliła się i oskarżycielsko dźgnęła Jednookiego palcem. Dobiegający znikąd głos szepnął:

– To ty zepsułeś chłopaka, sodomito.

Jednooki żachnął się i potrząsnął głową, potrząsnął głową i żachnął się. Oczy mu lśniły. Goblin zachichotał, zdusił śmiech i znowu zachichotał. Okręcił się wkoło i odtańczył przed kominkiem dziki taniec zwycięstwa.

Ci z naszych braci, którym brak było wyobraźni, zaczęli narzekać.

– Parę włosków. Za coś takiego plus dwa srebrniki mogą cię obrobić wiejskie dziwki.

– Panowie! – Kapitan zrozumiał.

Teatrzyk widm się skończył. Kapitan przyjrzał się swym czarodziejom. Pogrążył się w myślach. Zaczął spacerować po pokoju. Skinął głową. Wreszcie zapytał:

– Jednooki, czy to wystarczy?

Chichot Jednookiego był zaskakująco niski jak na tak drobnego mężczyznę.

– Jeden włos, panie Kapitanie, albo skrawek paznokcia. To wystarczy. Mamy go, Kapitanie.

Goblin nie przerywał swego niesamowitego tańca. Milczek wciąż się uśmiechał. Kompletni wariaci.

Kapitan zastanawiał się jeszcze przez chwilę.

– Sami nie damy rady. – Okrążał salę złowróżbnym krokiem. – Musimy sprowadzić któregoś ze Schwytanych.

Któregoś ze Schwytanych. No jasne. Nasi trzej czarnoksiężnicy stanowią najcenniejszą broń Kompanii. Musimy ich chronić. Jednakże… Chłód zakradł się do środka i zamienił nas w posągi. Jeden z mrocznych uczniów Pani… Jeden z tych panów ciemności tutaj?

Nie…

– Nie Kulawiec. Jest na nas cięty.

– Na widok Zmiennego przechodzą mnie ciarki.

– Glizda jest gorszy.

– Skąd, do diabła, wiesz? Nigdy go nie widziałeś.

– Damy radę sami, Kapitanie – powiedział Jednooki.

– I krewniacy Zgarniacza zlecą się do was jak muchy do końskiego łajna.

– Duszołap – zaproponował Porucznik. – Jest poniekąd naszym patronem.

Ta propozycja zwyciężyła. Kapitan wydał rozkazy:

– Nawiąż z nim kontakt, Jednooki. Bądź gotów do akcji, gdy się zjawi.

Jednooki skinął głową z uśmiechem. Był jak zakochany. Już teraz w jego przewrotnym umyśle powstawały paskudne, podstępne plany. W gruncie rzeczy zadanie powinno przypaść Milczkowi. Kapitan zlecił je Jednookiemu, ponieważ nie może pogodzić się z faktem, że Milczek nie chce się odezwać. To go z jakiegoś powodu przeraża. Milczek się nie sprzeciwił.


Niektórzy z naszych tubylczych służących to szpiedzy. Dzięki Jednookiemu i Goblinowi wiemy którzy. Jednemu z nich, który nie miał pojęcia o włosach, pozwoliliśmy uciec z wiadomością, że zakładamy centralę szpiegowską w wolnym mieście Róże.

Kiedy masz mniejsze bataliony, uczysz się podstępów.


Każdy władca przysparza sobie wrogów. Pani nie jest wyjątkiem. Synowie Białej Róży są wszędzie… Jeśli kierować by się głosem serca, należałoby poprzeć buntowników. Walczą o wszystko, co ludzie podobno szanują: wolność, niezależność, prawdę, prawo… Wszystkie subiektywne złudzenia, wszelkie nieśmiertelne slogany. W tym przedstawieniu jesteśmy sługami czarnego charakteru. Przyznajemy, że też podlegamy złudzeniu, ale zaprzeczamy jego istocie.

Nikt nigdy nie mianował się sam czarnym charakterem, są za to całe regimenty tych, którzy ogłosili się świętymi. To historycy zwycięzców decydują, gdzie leży dobro, a gdzie zło.

Wyrzekamy się etykietek. Walczymy dla pieniędzy i niemożliwej do określenia dumy. Polityka, etyka i moralność nie mają znaczenia.

Jednooki nawiązał kontakt z Duszołapem. Miał wkrótce nadejść. Goblin powiedział, że stare straszydło zawyło z radości. Wyczuł szansę na poprawienie własnych notowań i pogrążenie Kulawca. Dziesięciu żre się między sobą i podgryza gorzej niż rozbestwione dzieciaki.

Zima osłabiła na chwilę swój napór. Nasi ludzie wraz z miejscową załogą wzięli się do czyszczenia dziedzińców Mejstriktu. Jeden z tubylców zniknął. W głównej sali Jednooki i Milczek siedzieli przy kartach z zadowolonymi minami. Buntownicy usłyszeli dokładnie to, co oni chcieli im przekazać.

– Co się dzieje na murze? – zapytałem. Elmo zmontował wielokrążek i usiłował wydobyć z blanków jeden z kamieni. – Co chcesz zrobić z tym blokiem?

– Pobawię się w rzeźbiarza, Konował. To moje nowe hobby.

– Nie chcesz, to nie mów. Nie obchodzi mnie to.

– Myśl tak sobie, jeśli chcesz. Miałem zamiar cię zapytać, czy ruszysz z nami w pościg za Zgarniaczem? Mógłbyś to potem opisać w Kronikach jak trzeba.

– Dodając słówko o geniuszu Jednookiego?

– Każdemu według zasług, Konował.

– Więc Milczkowi należy się cały rozdział, nie?

Zabełkotał coś. Mruknął. Zaklął.

– Chcesz zagrać?

Mieli tylko trzech graczy, z których jednym był Kruk. Tonk jest ciekawszy, gdy gra czterech lub pięciu.

Wygrałem trzy razy z rzędu.

– Nie masz nic innego do roboty? Idź wyciąć jakąś kurzajkę czy co.

– Ty zaprosiłeś go do gry – wpieprzył się jeden z żołnierzy.

– Lubisz muchy, Otto?

– Muchy?

– Jak nie zamkniesz gęby, zamienię cię w żabę.

Otto się nie przestraszył.

– Nie potrafiłbyś zamienić w żabę nawet kijanki.

Zachichotałem.

– Sam tego chciałeś, Jednooki. Kiedy pojawi się Duszołap?

– Kiedy tu dotrze.

Skinąłem głową. W postępowaniu Schwytanych nie sposób dopatrzyć się jakichkolwiek zasad czy logiki.

– Jesteśmy dziś jak prawdziwe radosne skowronki, co? Otto, ile on już przegrał?

Otto uśmiechnął się głupkowato.

Dwa następne rozdania wygrał Kruk.

Jednooki najwyraźniej ślubował milczenie. Nici z odkrycia natury jego planu. Może to i lepiej. Wyjaśnienia, którego nie udzielił, nie mogli podsłuchać szpiedzy buntowników.

Sześć włosów i blok wapienia. Co to, u diabła, ma być?

Przez całe dni Milczek, Goblin i Jednooki pracowali na zmianę nad tym kamieniem. Od czasu do czasu odwiedzałem ich w stajni. Pozwalali mi się przyglądać i powarkiwać, gdy nie odpowiadali na moje pytania.

Kapitan również wtykał tam niekiedy głowę, wzruszał ramionami i wracał do siebie. Układał strategię na wiosenną kampanię, która miała rzucić przeciw buntownikom wszystkie dostępne siły imperialne. Jego kwatera była pełna map i raportów, tak że nie sposób było się w niej poruszać.

Zamierzaliśmy zdrowo dołożyć buntownikom, gdy tylko pogoda się zmieni.

Może nasza robota jest okrutna, ale większość z nas ją lubi – Kapitan najbardziej ze wszystkich. To jego ulubiona zabawa – pojedynek na umysły ze Zgarniaczem. Jest obojętny na zabitych ludzi, spalone wsie i ginące z głodu dzieci. Buntownicy podobnie. Dwie ślepe armie, widzące jedynie siebie nawzajem.


Duszołap przybył głęboką nocą, pośród śnieżycy. Przy niej ta, którą musiał znieść Elmo, wydawała się drobiazgiem. Wiatr wył i zawodził. Zaspa na północno-wschodnim rogu fortecy była tak wysoka, że śnieg przesypywał się nad blankami. Zaczynaliśmy się niepokoić o składy drewna i siana. Tubylcy twierdzili, że to największa śnieżyca w historii.

W jej szczytowym momencie przyjechał Duszołap. Bum-bum-bum! Jego pukanie obudziło cały Mejstrikt. Zagrały rogi, zadudniły bębny. Strażnik u bramy wrzasnął, usiłując przekrzyczeć wiatr. Nie mogli otworzyć wrót.

Duszołap dostał się do środka po zaspie. Upadł na leżący na dziedzińcu śnieg, a ten przykrył go niemal w całości. Nie było to wejście godne jednego z Dziesięciu.

Popędziłem do głównej sali. Jednooki, Milczek i Goblin już tam byli. Ogień płonął wesoło, kiedy pojawił się Porucznik, a za nim Kapitan. Wraz z nim przyszli Elmo i Kruk.

– Wyślijcie resztę z powrotem do łóżek – warknął Porucznik.

Duszołap wszedł do środka, zdjął ciężki, czarny płaszcz i przykucnął przy kominku. Wykalkulowany ludzki gest? – zastanowiłem się.

Jego drobne ciało zawsze okrywa czarny skórzany strój. Ma też zakrywający głowę czarny morion oraz rękawice i buty tego samego koloru. Jedynie dwie srebrne odznaki urozmaicają tę monotonię. Jedynym barwnym elementem jest nieoszlifowany rubin stanowiący gałkę jego sztyletu. Szpon o pięciu pazurach przytwierdza klejnot do rękojeści noża.

Na piersi Duszołapa rysują się małe, miękkie krągłości. W jego nogach i biodrach jest coś kobiecego. Trzech spośród Schwytanych to kobiety, tylko Pani jednak wie którzy. My na wszystkich mówimy „on”. Ich płeć nigdy nie będzie miała dla nas znaczenia.

Duszołap twierdzi, że jest naszym przyjacielem i obrońcą. Mimo to jego obecność napełniła salę chłodem, niemającym nic wspólnego z naturalnym zimnem. Nawet Jednookiego przechodzi dreszcz, gdy jest w pobliżu.

A Kruka? Nie wiem. Kruk sprawia wrażenie, że nie jest już zdolny do żadnych uczuć, chyba że sprawa dotyczy Pupilki. Pewnego dnia ta wielka kamienna maska pęknie. Mam nadzieję, że będę przy tym, by zobaczyć to na własne oczy.

Duszołap odwrócił się plecami do ognia.

– No proszę. – Wysoki ton. – Świetna pogoda na przygody. – Baryton. Następnie popłynęły dziwne dźwięki. Śmiech. Schwytany zażartował.

Nikt się nie roześmiał.

Nie oczekiwał tego po nas. Zwrócił się do Jednookiego.

– Opowiedz mi – powiedział tenorem powolnym i łagodnym, o brzmieniu nieco przytłumionym, jakby dobiegał zza cienkiej ściany. Albo, jak mówi Elmo, zza grobu.

W Jednookim nie pozostało nic z krzykacza czy błazna.

– Zaczniemy od początku. Kapitanie? – dodał.

– Jeden z naszych informatorów wpadł na trop spotkania buntowniczych przywódców. Jednooki, Goblin i Milczek śledzili ruchy znanych buntowników… – zaczął Kapitan.

– Pozwalacie im łazić na wolności?

– Prowadzą nas do swoich przyjaciół.

– Jasne. To jedna z wad Kulawca. Brak wyobraźni. Zabija ich, gdy tylko ich znajdzie, razem ze wszystkimi innymi w zasięgu wzroku. – Znowu ten niesamowity śmiech. – Mniej efektywne, co?

Padło jeszcze jedno zdanie w języku, którego nie znałem.

Kapitan skinął głową.

– Elmo?

Elmo powtórzył swą opowieść identycznie jak poprzednio, słowo w słowo. Przekazał pałeczkę Jednookiemu, który nakreślił plan załatwienia Zgarniacza. Nic z tego nie pojąłem, ale Duszołap połapał się natychmiast. Roześmiał się po raz trzeci.

Jak zrozumiałem, mieliśmy spuścić ze smyczy mroczną stronę ludzkiej natury.

Jednooki zaprowadził Duszołapa do swego tajemniczego kamienia. Przysunęliśmy się do ognia. Milczek wydobył skądś talię. Nie było chętnych.

Czasami zastanawiam się, jak to się dzieje, że żołnierze sił regularnych nie tracą zmysłów. Muszą przez cały czas przebywać ze Schwytanymi. W porównaniu z resztą Duszołap jest milutki.

Jednooki i Duszołap wrócili roześmiani.

– Jeden wart drugiego – mruknął Elmo, który rzadko wyrażał swoją opinię.

Duszołap odzyskał wigor.

– Dobra robota, panowie. Bardzo dobra. Z wyobraźnią. To może załatwić buntowników we Wcięciu. Wyruszymy do Róż, gdy tylko pogoda się poprawi. Ośmiu ludzi, Kapitanie, w tym dwóch waszych czarowników.

Po każdym zdaniu następowała przerwa. Każde wypowiadał innym głosem. Niesamowite.

Słyszałem, że są to głosy tych wszystkich ludzi, których dusze Duszołap złapał.

Odważniejszy niż zwykle, zgłosiłem się na ochotnika. Chciałem zobaczyć, jak można złapać Zgarniacza za pomocą włosów i bloku wapiennego. Kulawcowi, z całą jego wściekłą siłą, to się nie udało.

Kapitan zastanowił się przez chwilę.

– Zgoda, Konował. Jednooki i Goblin. Ty i Elmo. Dobierzcie jeszcze dwóch.

– To tylko siedmiu, Kapitanie.

– Kruk będzie ósmy.

– Och. Kruk. No jasne.

No jasne. Cichy, śmiertelnie groźny Kruk miał być alter ego Kapitana. Więź pomiędzy tymi dwoma jest nie do pojęcia. Przejmuję się tym chyba dlatego, że Kruk ostatnio przeraża mnie jak wszyscy diabli.

Kruk spojrzał na Kapitana, unosząc prawą brew. Tamten odpowiedział mu ledwie dostrzegalnym skinieniem głowy. Kruk wzruszył jednym ramieniem. Co sobie przekazali? Nie miałem pojęcia.

Coś niezwykłego wisiało w powietrzu. Wtajemniczonym wydawało się to wspaniałe. Choć nie miałem pojęcia co to, wiedziałem, że okaże się cholernie paskudne.


Zawierucha ustała. Wkrótce droga do Róż stała otworem. Duszołap się niecierpliwił. Zgarniacz miał dwa tygodnie przewagi. Podróż do Róż zajmie nam tydzień. Opowieści rozpuszczone przez Jednookiego mogą utracić skuteczność, zanim tam przybędziemy.

Wyjechaliśmy przed świtem, z blokiem wapienia załadowanym na wóz. Czarodzieje nie zrobili z nim wiele. Wyryli jedynie niewielkie zagłębienie rozmiarów sporego melona. Nie mogłem pojąć, jaką przedstawia on wartość. Jednooki i Goblin robili wokół niego tyle zamieszania, ile nowożeniec wokół panny młodej. Jednooki w odpowiedzi na moje pytania uśmiechał się szeroko. Sukinsyn.

Pogoda utrzymywała się. Z południa wiał ciepły wiatr. Napotkaliśmy fragmenty drogi pokrytej błotem. Byłem wtedy świadkiem szokującego zjawiska. Duszołap wszedł w błoto i ciągnął ten wóz razem z całą resztą. Wielki dostojnik imperium.

Róże to królowa miast Wcięcia. Tłoczne, bezładnie zabudowane wolne miasto. Republika. Pani nie uważała za wskazane odbierać mu jego tradycyjnej autonomii. Światu potrzebne są miejsca, w których ludzie wszelkiego autoramentu i pozycji mogą uwolnić się od zwykle krępujących ich ograniczeń.

Tak jest, Róże, miasto bez władcy. Pełne agentów, szpiegów i tych, którzy żyją poza zasięgiem prawa. W tym środowisku, twierdził Jednooki, jego plan musi wydać owoce.

Gdy przybyliśmy, czerwone mury Róż majaczyły nad nami, ciemne jak zakrzepła krew w świetle zachodzącego słońca.


Goblin wszedł spokojnie do pokoju, który zajęliśmy.

– Znalazłem miejsce – pisnął do Jednookiego.

– Dobrze.

Ciekawe. Od tygodni nie wymienili ani jednej obelgi. Z reguły godzina bez awantur stanowiła cud.

Duszołap poruszył się w ciemnym kącie, gdzie tkwił jak chudy, czarny krzak, jak tłum cicho rozprawiający sam ze sobą.

– Gadaj.

– To stary rynek miejski. Dochodzi do niego dwanaście ulic i zaułków. Nocą jest kiepsko oświetlony. Po zmierzchu nie ma tam ruchu.

– Brzmi wspaniale – stwierdził Jednooki.

– Jest idealny. Wynająłem pokój z widokiem na plac.

– Rzućmy na to okiem – zaproponował Elmo. Mieliśmy dosyć przebywania w zamknięciu. Zaczął się exodus. Jedynie Duszołap pozostał na miejscu. Być może rozumiał naszą potrzebę wyrwania się.

Goblin miał najwyraźniej rację co do placu.

– I co? – zapytałem. Jednooki uśmiechnął się. – Cholerne milczki! – warknąłem. – Dowcipnisie!

– Dziś w nocy? – zapytał Goblin.

Jednooki kiwnął głową.

– Jeśli stare straszydło się zgodzi.

– Mam tego dosyć – oznajmiłem. – Co tu jest grane? Wszystko, co robicie, błazny, to granie w karty i patrzenie, jak Kruk ostrzy noże.

To się ciągnęło godzinami. Odgłos osełki trącej o stal przeszywał mnie dreszczem. To był zły znak. Kruk nie robi tego, jeśli nie spodziewa się paskudnych kłopotów.

Jednooki wydał z siebie odgłos przypominający krakanie wrony.

Wyprowadziliśmy wóz o północy. Właściciel stajni nazwał nas wariatami. Jednooki odpowiedział mu jednym ze swych sławnych uśmiechów. On powoził. Reszta szła na piechotę, otaczając wóz ze wszystkich stron.

Ktoś wyrył na kamieniu jakiś tekst – zapewne Jednooki podczas jednego ze swych niewyjaśnionych wypadów z naszej kwatery.

Do kamienia dołączyły wypchane skórzane worki i solidny stół z desek. Wyglądał na zdolny do wytrzymania ciężaru bloku. Nogi miał wykonane z ciemnego, wypolerowanego drewna, inkrustowane symbolami w srebrze i kości słoniowej. Wzory były bardzo skomplikowane, hieroglificzne, mistyczne.

– Skąd macie ten stół? – zapytałem. Goblin pisnął i roześmiał się. – Czemu, do diabła, nie możecie mi wreszcie powiedzieć? – warknąłem.

– Zgoda – odparł Jednooki ze złośliwym chichotem. – Zrobiliśmy go.

– Po co?

– Żeby położyć na nim naszą skałę.

– Nic mi nie powiedziałeś.

– Cierpliwości, Konował. Wszystko we właściwym momencie.

Sukinsyn.

Nasz plac wyglądał jakoś dziwnie. Skryty we mgle. W żadnym innym miejscu nie było mgły.

Jednooki zatrzymał wóz na samym środku placu.

– Dawajcie ten stół, chłopaki.

– Sam go dawaj – pisnął Goblin. – Wydaje ci się, że się wymigasz od roboty? – Odwrócił się do Elma. – Cholerny stary kaleka, zawsze się wykręci.

– Jest w tym racja, Jednooki.

Jednooki zaprotestował.

– Ruszaj stamtąd tyłek – warknął Elmo.

Jednooki spojrzał spode łba na Goblina.

– Któregoś dnia cię dorwę, Pyzatku. Klątwa impotencji. Jak to brzmi?

Goblin się nie przestraszył.

– Rzuciłbym na ciebie klątwę głupoty, gdyby to mogło ci w czymś zaszkodzić.

– Zdejmujcie ten cholerny stół – warknął Elmo.

– Nerwowy? – zapytałem. Ich sprzeczki nigdy go nie drażniły. Traktował je jako rozrywkę.

– Tak. Ty i Kruk, właźcie na górę pchać.

Ten stół był cięższy, niż się zdawało. Potrzeba było nas wszystkich, żeby go ściągnąć z wozu. Udawane postękiwanie i przekleństwa Jednookiego nie załatwiały sprawy. Zapytałem go, jak wciągnął stół na wóz.

– Zbudowałem go tam, głupku – odparł, po czym zaczął nam suszyć głowę, każąc przesunąć stół o centymetr w tę, a potem centymetr w tamtą stronę.

– Daj spokój – powiedział Duszołap. – Nie mamy na to czasu.

Jego niezadowolenie wywarło cudowny skutek. Ani Goblin, ani Jednooki nic już nie powiedzieli.

Zsunęliśmy kamień na stół. Cofnąłem się i otarłem pot z twarzy. Byłem nim zalany. W środku zimy. Od tego głazu buchało ciepło.

– Worki – powiedział Duszołap głosem kobiety, którą z przyjemnością bym spotkał.

Złapałem jeden z nich. Jęknąłem. Był ciężki.

– Hej. To forsa.

Jednooki zachichotał nieprzyzwoicie. Zwaliłem worek na stos leżący pod stołem. Cały cholerny majątek. W gruncie rzeczy nigdy nie widziałem tyle forsy naraz.

– Przetnijcie worki! – rozkazał Duszołap. – Szybko!

Kruk przeciął worki. Majątek wysypał się na bruk. Patrzyliśmy na to z sercami przepojonymi żądzą.

Duszołap chwycił Jednookiego za bark i ujął Goblina za ramię. Wydawało się, że obaj czarodzieje się skurczyli. Zwrócili się w stronę wozu i kamienia.

– Przesuńcie wóz – rozkazał Duszołap.

Wciąż jeszcze nie przeczytałem nieśmiertelnej inskrypcji, którą wyryli na skale. Pospiesznie rzuciłem na nią wzrokiem.


NIECH TEN, KTO CHCE POSIĄŚĆ TEN SKARB, POŁOŻY GŁOWĘ STWORZENIA ZWANEGO ZGARNIACZEM W OBRĘBIE TEGO KAMIENNEGO TRONU


O! Och. Jasno powiedziane. Bezpośrednie. Proste. W naszym stylu. Ha!

Cofnąłem się o krok, próbując ocenić rozmiary inwestycji Duszołapa. Wśród gór srebra dostrzegłem też złoto. Z jednego z worków wysypały się nieoszlifowane klejnoty.

– Włosy – zażądał Duszołap.

Jednooki wręczył mu je. Duszołap wepchnął je kciukiem w ściany zagłębienia wielkości głowy. Cofnął się o krok i złączył ręce z Jednookim i Goblinem. Rzucili czar.

Skarb, stół i kamień zaczęły lśnić złocistym blaskiem.

Nasz arcywróg był już trupem. Pół świata będzie próbowało zgarnąć tę nagrodę. Była ona zbyt wielka, by się jej oprzeć. Jego ludzie zwrócą się przeciwko niemu.

Widziałem dla niego tylko jedną niewielką szansę. Mógł sam ukraść ten skarb. Ciężka sprawa. Żaden buntowniczy prorok nie zwycięży jednego ze Schwytanych w pojedynku na magię.

Skończyli swoje czary.

– Niech ktoś to wypróbuje – powiedział Jednooki.

Gdy czubek sztyletu Kruka ukłuł płaszczyznę jednej z nóg stołu, rozległ się wściekły trzask. Kruk zaklął. Spojrzał na swą broń z kwaśną miną. Elmo pchnął mieczem. Trzask! Czubek ostrza zalśnił białym blaskiem.

– Wspaniale – stwierdził Duszołap. – Zabierzcie wóz.

Elmo odkomenderował jednego z żołnierzy. Reszta uciekła do pokoju wynajętego przez Goblina.


Z początku tłoczyliśmy się przy oknie, w nadziei, że coś się stanie, ale szybko się nam znudziło. Miasto Róże nie odkryło losu, jaki zgotowaliśmy Zgarniaczowi, dopóki słońce nie wzeszło.

Ostrożni łowcy fortuny wynajdowali setkę sposobów na zdobycie tych pieniędzy. Zebrał się tłum gapiów. Jedna, bardziej przedsiębiorcza banda, zaczęła zrywać nawierzchnię, by zrobić podkop. Policja ją przegnała.

Duszołap zasiadł przy oknie i nie ruszał się wcale. W pewnej chwili powiedział mi:

– Trzeba będzie przerobić zaklęcia. Nie spodziewałem się, że ludzie mogą być tak pomysłowi.

Zaskoczony własną śmiałością zapytałem:

– Jaka naprawdę jest Pani?

Właśnie skończyłem jeden ze swych fantastycznych szkiców.

Odwrócił się powoli i spojrzał na mnie przelotnie.

– Mogłaby przegryźć stal – odparł głosem kobiecym i złośliwym. Dziwna odpowiedź. Po chwili dodał: – Nie można pozwolić, żeby używali narzędzi.

Tyle z zeznań naocznego świadka. Powinienem był to przewidzieć. Dla Schwytanych my, śmiertelnicy, jesteśmy jedynie przedmiotami. Nasza ciekawość absolutnie ich nie obchodzi. Wycofałem się do mego sekretnego królestwa i jego spektrum wyobrażonych Pań.

Nocą Duszołap poprawił strzegące skarbu czary. Rankiem na placu leżały trupy.

Trzeciej nocy obudził mnie Jednooki.

– Mamy klienta.

– Hę?

– Gościa z głową.

Był zadowolony.

Dowlokłem się do okna. Goblin i Kruk już tam byli. Tłoczyliśmy się po jednej stronie. Nikt nie chciał zbliżać się zanadto do Duszołapa. Jakiś mężczyzna skradał się przez plac pod nami. Z jego lewej dłoni zwisała głowa. Trzymał ją za włosy.

– Zastanawiałem się, kiedy to się zacznie – powiedziałem.

– Cisza – syknął Duszołap. – On tam jest.

– Kto?

Był cierpliwy. Wyjątkowo cierpliwy. Inny Schwytany zwaliłby mnie z nóg.

– Zgarniacz. Nie wydaj nas przed nim.

Nie wiem, skąd to wiedział. Może nie chciałbym się dowiedzieć. Te sprawy napełniają mnie lękiem.

– Ukradkowa wizyta jest częścią scenariusza – pisnął Goblin szeptem. Jak może piszczeć, kiedy szepcze? – Zgarniacz musi się przekonać, z czym ma do czynienia. Nie może zrobić tego z daleka.

Mały grubasek sprawiał wrażenie dumnego.

Kapitan mówi, że natura ludzka jest najgroźniejszą bronią w naszych rękach. Ciekawość i wola przeżycia zwabiły Zgarniacza do naszego kotła. Może zdoła go wykorzystać przeciwko nam? My również mieliśmy mnóstwo słabych punktów.

Mijały tygodnie. Zgarniacz pojawiał się raz za razem. Najwyraźniej wystarczała mu obserwacja. Duszołap kazał nam zostawić go w spokoju, bez względu na to, jak bardzo wystawiał się na celownik.

Nasz mentor troszczy się być może o nas, jest w nim jednak mnóstwo okrucieństwa. Wyglądało na to, że pragnie dręczyć Zgarniacza niepewnością jego losu.


– Ta dziura dostała fioła na punkcie nagrody – pisnął Goblin. Odtańczył jeden ze swych tańców. – Powinieneś częściej wychodzić, Konował. Zgarniacz stał się miejscowym przemysłem. – Wezwał mnie skinieniem dłoni do kąta położonego najdalej od Duszołapa i otworzył sakiewkę. – Popatrz – szepnął.

Miał tam dwie garście monet. Niektóre z nich były złote.

– Będziesz chodził przechylony na bok – zauważyłem.

Uśmiechnął się. Uśmiech Goblina to niezły widok.

– To ze sprzedaży wskazówek na temat miejsca pobytu Zgarniacza – szepnął. – Lipnych wskazówek – dodał, spoglądając na Duszołapa. Położył mi rękę na ramieniu. Potrafił nią sięgnąć aż tak wysoko. – Można się tu wzbogacić.

– Nie wiedziałem, że to jest naszym celem.

Skrzywił się. Jego okrągłą, bladą twarz pokryły zmarszczki.

– Kto ty jesteś? Jakiś…

Duszołap odwrócił się.

– Kłócimy się o zakład, proszę pana – zakrakał Goblin. – Tylko o zakład.

Roześmiałem się głośno.

– Naprawdę przekonujące, Pyzatku. Idź się lepiej powieś.

Nadąsał się, ale nie na długo. Goblin nie potrafi się hamować. Jego humor objawia się w nawet najbardziej przygnębiających sytuacjach. Szepnął:

– Kurde, Konował, powinieneś zobaczyć, co wyrabia Jednooki. Sprzedaje amulety. W niezawodny sposób wykrywają pobliskich buntowników. – Rzucił spojrzenie na Duszołapa. – Faktycznie działają. Na swój sposób.

Potrząsnąłem głową.

– Przynajmniej będzie mógł spłacić długi karciane.

To był cały Jednooki. Przeżył ciężkie czasy w Mejstrikcie, gdzie nie było miejsca na jego zwykłe wypady na czarny rynek.

– Mieliście podobno szerzyć plotki. Podgrzewać garnek, nie…

– Szsz! – Ponownie spojrzał na Duszołapa. – Tak robimy. W każdej melinie w mieście. Cholera, młynek z plotkami kręci się tam jak opętany. Chodź ze mną, to ci pokażę.

– Nie.

Duszołap mówił coraz więcej. Miałem nadzieję nakłonić go do nawiązania prawdziwej konwersacji.

– Twoja strata. Znam bukmachera, który przyjmuje zakłady o to, kiedy Zgarniacz straci głowę. Ty masz dojścia, rozumiesz?

– Zmiataj stąd, zanim stracisz własną.

Podszedłem do okna. W minutę później Goblin pędził już przez plac pod nami. Minął naszą pułapkę, nie spoglądając w jej stronę.

– Niech się pobawią – powiedział Duszołap.

– Panie?

Moje nowe podejście. Lizusostwo.

– Mam ostrzejszy słuch, niż się wydaje twojemu przyjacielowi.

Przyjrzałem się uważnie powierzchni czarnego morionu, próbując dostrzec jakieś wskazówki co do myśli kryjących się pod metalem.

– To nie ma znaczenia. – Przesunął się lekko. Zasłaniałem mu widok. – Podziemie sparaliżowała trwoga.

– Panie?

– Rozkłada się zaprawa wiążąca ich gmach. Wkrótce runie. Gdybyśmy załatwili Zgarniacza od razu, nie doszłoby do tego. Zrobiliby z niego męczennika. Ta strata zasmuciłaby ich, ale mogliby to przeżyć. Krąg zdążyłby znaleźć zastępcę do czasu wiosennej kampanii.

Spojrzałem na plac. Dlaczego mówił mi o tym? I to wszystko tym samym głosem. Czy to był głos prawdziwego Duszołapa?

– Dlatego, że sądziłeś, iż okrucieństwo sprawia mi przyjemność.

Zerwałem się.

– Skąd…

Wydał z siebie odgłos przypominający śmiech.

– Nie, nie odczytałem twoich myśli. Wiem, jak pracują umysły. Jestem Łapaczem Dusz, pamiętasz?

Czy Schwytani bywają samotni? Czy tęsknią za zwykłym towarzystwem? Przyjaźnią?

– Czasami. – To był jeden z kobiecych głosów. Brzmiał uwodzicielsko.

Na wpół się odwróciłem, po czym przestraszony szybko spojrzałem w stronę placu.

Duszołap odczytał i to. Wrócił do sprawy Zgarniacza.

– Zwykła eliminacja nigdy nie była moim zamiarem. Pragnę, by bohater z Forsbergu sam siebie zdyskredytował.

Znał naszego nieprzyjaciela lepiej, niż nam się zdawało. Zgarniacz tańczył tak, jak mu zagrał. Dokonał już dwóch spektakularnych, nieudanych ataków na naszą pułapkę. Te niepowodzenia zrujnowały mu reputację wśród sympatyków. Podobno w Różach aż kipiało od sympatii proimperialnych.

– Zrobi z siebie durnia, a potem go zgnieciemy. Jak szkodnika.

– Nie lekceważ go. – Co za bezczelność. Udzielanie rad jednemu ze Schwytanych. – Kulawiec…

– Tego nie zrobię. Nie jestem Kulawcem. On i Zgarniacz są do siebie podobni. W dawnych czasach… Dominator uczyniłby go jednym z nas.

– Jaki on był?

Wyciągnij to z niego, Konował. Od Dominatora jest tylko jeden krok do Pani.

Duszołap podniósł prawą dłoń do góry, otworzył ją i powoli uformował w szpony. Jego gest mną wstrząsnął. Wyobraziłem sobie, że te szpony rozszarpują mi duszę. Koniec rozmowy.

Później powiedziałem Elmowi:

– Wiesz, to na zewnątrz nie musi być autentyczne. Mogłoby to być byle co, pod warunkiem że tłuszcza nie mogłaby się tam dostać.

– Mylisz się – stwierdził Duszołap. – Zgarniacz musiał wiedzieć, że to prawda.

Następnego ranka otrzymaliśmy pismo od Kapitana. Głównie wiadomości. Garstka buntowniczych partyzantów złożyła broń w zamian za obietnicę amnestii. Część żołnierzy sił regularnych, które przybyły na południe za Zgarniaczem, zaczęła się wycofywać. Zamieszanie dotarło aż do samego Kręgu. Niepowodzenie Zgarniacza w Różach zaniepokoiło ich.

– Dlaczego? – zapytałem. – Nic się naprawdę nie stało.

– To się dzieje po drugiej stronie – odparł Duszołap. – W umysłach ludzi. – Czy była w tym nuta samozadowolenia? – Zgarniacz, a co za tym idzie Krąg, wydaje się bezsilny. Powinien był oddać dowództwo we Wcięciu komuś innemu.

– Gdybym ja był wielkim generałem, też bym się pewnie nie przyznał, że spieprzyłem robotę – stwierdziłem.

– Konował… – Zdumiony Elmo wciągnął powietrze. Z reguły nie wypowiadam głośno swych opinii.

– To prawda, Elmo. Czy możesz sobie wyobrazić, żeby jakiś generał, nasz czy ich, poprosił o przejęcie od niego dowództwa?

Czarny morion zwrócił się ku mnie.

– Ich wiara obumiera. Armia pozbawiona wiary w siebie jest pokonana bardziej niż ta, która poniosła klęskę w bitwie. – Kiedy Duszołap wsiada na jakiś temat, nic nie może odwrócić jego uwagi.

Odniosłem zabawne wrażenie, że on właśnie byłby zdolny oddać dowództwo komuś o większych kwalifikacjach.

– Zaciskamy teraz pętlę. Powtarzajcie to wszyscy w tawernach. Szepczcie o tym na ulicach. Weźcie się do niego. Pogońcie go. Naciskajcie na niego tak mocno, że nie będzie miał czasu myśleć. Chcę go przyprzeć do muru, tak żeby zrobił coś głupiego.

Pomyślałem, że Duszołap wpadł na właściwy pomysł. Tego odcinka wojny nie da się wygrać na polu bitwy. Wiosna była tuż-tuż, lecz walki wciąż się nie rozpoczęły. Oczy całego Wcięcia skierowane były na wolne miasto, w oczekiwaniu na wynik tego pojedynku pomiędzy Zgarniaczem a wojownikiem Pani.

– Śmierć Zgarniacza nie jest już konieczna – zauważył Duszołap. – Jego wiarygodność upadła. Teraz niszczymy wiarę członków jego ruchu w siebie. – Wrócił do swej warty przy oknie.

– Kapitan mówi, że Krąg kazał Zgarniaczowi wyjechać – odezwał się Elmo. – Odmówił.

– Zbuntował się przeciwko buntownikom?

– Chce się najpierw uporać z tą pułapką.

Kolejny element natury ludzkiej działający na naszą korzyść. Arogancka pycha.

– Wyjmuj karty. Goblin i Jednooki obrabowali sporo wdów i sierot. Czas ich trochę sczyścić.

Zgarniacz pozostał sam, tropiony i przerażony jak zbity pies biegnący przez mroczne zaułki. Nie mógł ufać nikomu. Było mi go żal. Prawie.

Był głupi. Tylko głupcy upierają się przy walce, gdy nie mają szans. Szanse Zgarniacza topniały z godziny na godzinę.


Wskazałem kciukiem na ciemność w pobliżu okna.

– Brzmi jak zebranie Bractwa Szeptów.

Kruk spojrzał ponad moim ramieniem. Nie powiedział nic. Graliśmy w tonka we dwóch; nudna gra dla zabicia czasu.

Dobiegał stamtąd tuzin szepczących do siebie głosów.

– Czuję to. – Mylisz się. – To z południa. – Kończmy z tym. – Jeszcze nie. – Już czas. – Potrzeba jeszcze chwili. – Nadużywamy dobrej passy. Karta może się odwrócić. – Wystrzegaj się pychy. – Jest już tutaj. Jego smród poprzedza go jak oddech szakala.

– Ciekawe, czy czasem przegrywa spór sam ze sobą?

Kruk nadal milczał. Gdy byłem w śmielszym nastroju, próbowałem co nieco z niego wyciągnąć. Bez rezultatu. Lepiej mi wychodziło z Duszołapem.

Duszołap zerwał się nagle. Z jego ust wydobył się gniewny odgłos.

– Co jest? – zapytałem. Zmęczyły mnie już Róże. Napełniały mnie niesmakiem. Nudziły mnie i bałem się ich. Zapuszczenie się samemu w te ulice mogło kosztować życie.

Jeden z tych widmowych głosów miał rację. Zbliżaliśmy się do punktu, w którym straty przerosną zyski. Sam zacząłem odczuwać dla Zgarniacza niechętny podziw. Nie chciał się poddać ani uciec.

– Co jest? – zapytałem ponownie.

– Kulawiec. Jest w Różach.

– Tutaj? Dlaczego?

– Wyczuł wielką szansę. Chce ją wykorzystać.

– To znaczy wmieszać się w naszą akcję.

– To w jego stylu.

– Czy Pani nie…

– Tu są Róże. Ona jest daleko. Poza tym wszystko jej jedno, kto go capnie.

Rozgrywki pomiędzy wicekrólami Pani. Dziwny jest ten świat. Nie potrafię zrozumieć ludzi spoza Kompanii.

Nasze życie jest proste. Nie żądają od nas myślenia. Tym zajmuje się Kapitan. My tylko wypełniamy rozkazy. Dla większości z nas Czarna Kompania jest schronieniem, kryjówką przed dniem wczorajszym, w której możemy się stać nowymi ludźmi.

– Co robimy? – zapytałem.

– Ja zajmę się Kulawcem.

Zaczął poprawiać strój.

Goblin i Jednooki weszli do pokoju chwiejnym krokiem. Byli tak pijani, że musieli podtrzymywać się nawzajem.

– Cholera – pisnął Goblin. – Znowu śnieg. Pieprzony śnieg. Myślałem, że już po zimie.

Jednooki zaintonował pieśń. Coś o urokach zimy. Nie mogłem go zrozumieć. Mowę miał niewyraźną, a poza tym zapomniał połowy słów.

Goblin opadł na krzesło. Zapomniał o Jednookim. Tamten zwalił się na podłogę u jego stóp, zwymiotował mu na buty i spróbował na nowo podjąć pieśń.

– Gdzie, do diabła, są wszyscy? – mruknął Goblin.

– Poszli się napić.

Wymieniłem spojrzenia z Krukiem.

– Możesz w to uwierzyć? Ci dwaj upili się razem.

– Dokąd idziesz, stary czarcie? – pisnął Goblin do Duszołapa.

Tamten wyszedł, nie udzieliwszy mu odpowiedzi.

– Sukinkot. Hej, Jednooki, stary kumplu, mam rację? Stare straszydło to sukinkot?

Jednooki dźwignął się z podłogi i rozejrzał wkoło. Nie sądzę, żeby coś widział tym jednym okiem, które mu zostało.

– Jaszne. – Wykrzywił się do mnie. – Szukinkot. Szame szukinkoty.

Coś wydało mu się zabawne. Zachichotał.

Goblin przyłączył się do niego. Ponieważ Kruk i ja nie mogliśmy zrozumieć dowcipu, przybrał bardzo dystyngowany wyraz twarzy i powiedział:

– Tu nie chcą takich jak my, stary kumplu. Na śniegu będzie nam cieplej.

Pomógł Jednookiemu wstać i wytoczyli się razem przez drzwi.

– Mam nadzieję, że nie zrobią nic głupiego. Bardziej głupiego. Że nie urządzą przedstawienia. Pozabijaliby się.

– Tonk – odparł Kruk. Wyłożył karty. Po jego zachowaniu można by sądzić, że tych dwóch w ogóle się nie pojawiło.

Po dziesięciu czy pięćdziesięciu rozdaniach do pokoju wpadł jeden z żołnierzy, których sprowadziliśmy ze sobą.

– Widzieliście Elma? – zapytał.

Spojrzałem na niego. Śnieg topniał mu we włosach. Był blady i wystraszony.

– Nie. Co się stało, Wypieracz?

– Ktoś pchnął nożem Ottona. Chyba Zgarniacz. Przegnałem go.

– Pchnął? Na śmierć?

Zacząłem szukać apteczki. Otto potrzebował mnie bardziej niż Elma.

– Nie. Ale solidnie go dziabnął. Mnóstwo krwi.

– Dlaczego go tu nie przyniosłeś?

– Nie byłem w stanie.

On też był pijany. Atak na jego przyjaciela otrzeźwił go nieco, ale nie na długo.

– Jesteś pewien, że to Zgarniacz?

Czy stary dureń spróbował kontrataku?

– Jasne. Hej, Konował, ruszaj się, bo on umrze.

– Już idę. Już idę.

– Zaczekaj. – Kruk pogrzebał w swym ekwipunku. – Ja też pójdę.

Zważył w dłoniach dwa pięknie naostrzone noże, zastanawiając się nad wyborem. Wzruszył ramionami i zatknął za pas oba.

– Weź płaszcz, Konował. Na dworze jest zimno.

Zanim znalazłem płaszcz, Kruk wypytał Wypieracza o miejsce, w którym leżał Otto, po czym kazał mu siedzieć w pokoju, aż pojawi się Elmo.

– Chodźmy, Konował – powiedział.

W dół po schodach. Na ulice. Krok Kruka może wprowadzić w błąd. Facet sprawia wrażenie, że się nie spieszy. Trzeba jednak zdrowo się postarać, żeby za nim nadążyć.

Śnieg sypał nie na żarty. Nawet na oświetlonych ulicach nie było nic widać dalej niż na sześć metrów. Napadało go już piętnaście centymetrów. Był ciężki i wilgotny. Temperatura jednak spadała i wzmagał się wiatr. Kolejna śnieżyca? Cholera! Czy nie dość już tego?

Odszukaliśmy Ottona kawałek drogi od miejsca, w którym miał się znajdować. Przeczołgał się kilka ładnych kroków. Kruk podszedł prosto do niego. Nigdy się nie dowiem, skąd wie, gdzie czego szukać. Podciągnęliśmy Ottona do najbliższej latarni. Był nieprzytomny.

– Zalany w sztok – żachnąłem się. – Mógł co najwyżej zamarznąć na śmierć.

Cały był zbryzgany krwią, ale rana nie była głęboka. Wymagała tylko paru szwów. Zaciągnęliśmy go z powrotem na kwaterę. Rozebrałem go i zabrałem się do szycia, póki jeszcze nie był w stanie pyskować.

Kompan Ottona zasnął. Kruk kopał go, aż ten się obudził.

– Chcę usłyszeć prawdę – powiedział. – Jak do tego doszło?

Wypieracz opowiedział nam.

– To był Zgarniacz, facet – upierał się. – To był Zgarniacz.

Wątpiłem w to. Kruk też. Gdy skończyłem szyć, powiedział mi jednak:

– Łap za miecz, Konował.

Jego twarz stała się twarzą łowcy. Nie chciałem ponownie wychodzić na dwór, lecz jeszcze mniejszą ochotę miałem na sprzeczkę z Krukiem, gdy był w takim nastroju. Sięgnąłem po pas z mieczem.

Było jeszcze zimniej, wiatr się wzmógł. Płatki śniegu stały się mniejsze, ich dotyk na moim policzku bardziej przenikliwy. Skradałem się w ślad za Krukiem, zadając sobie pytanie, co my, u diabła, robimy?!

Odszukał miejsce, w którym Otto został pchnięty nożem. Świeży śnieg nie zdołał jeszcze zatrzeć śladów. Kruk przykucnął i wpatrzył się w nie. Zastanawiałem się, co też widzi. Jak dla mnie, światło było zbyt słabe, żeby zobaczyć cokolwiek.

– Może i nie kłamał – powiedział wreszcie. Wpatrzył się w mrok zaułka, skąd nadszedł napastnik.

– Skąd wiesz?

Nie odpowiedział.

– Chodź.

Ruszył ukradkiem w głąb zaułka.

Nie lubię zaułków. Nie lubię ich zwłaszcza w takich miastach jak Róże, bo kryją się w nich wszystkie złe rzeczy znane człowiekowi i zapewne też kilka jeszcze nieodkrytych. Jednak Kruk tam poszedł… Potrzebował mojej pomocy… Był moim bratem z Czarnej Kompanii… ale, cholera, ciepły piec i grzane wino byłyby lepsze!

Nie wydaje mi się, żebym spędził na zwiedzaniu miasta więcej niż trzy czy cztery godziny. Kruk wychodził na zewnątrz jeszcze rzadziej ode mnie. Mimo to miałem wrażenie, że wie, dokąd idzie. Prowadził mnie bocznymi ulicami i zaułkami, przez przejścia i mosty. Przez Róże przepływają trzy rzeki, połączone ze sobą siecią kanałów. Mosty stanowią jeden z przedmiotów chluby tego miasta.

W tej chwili mosty mnie nie interesowały. Skoncentrowałem się na dotrzymywaniu kroku Krukowi i próbach ochrony przed mrozem. Moje stopy stały się bryłami lodu. Śnieg nie przestawał wsypywać się do butów, a Kruk nie był w nastroju odpowiednim do tego, by się zatrzymywać za każdym razem, kiedy to się działo.

Wciąż naprzód. Kilometry i godziny. Nigdy nie widziałem tylu ruder i burdeli…

– Stój! – Kruk zagrodził mi drogę ręką.

– Co jest?

– Cicho.

Zaczął nasłuchiwać. Ja też. Nie słyszałem zupełnie nic. Nie dostrzegłem też wiele podczas naszego marszu na łeb na szyję. W jaki sposób Kruk śledził człowieka, który napadł na Ottona? Nie wątpiłem, że to robił, nie mogłem tylko połapać się jak.

Prawdę mówiąc, nic, co robił Kruk, nie mogło mnie zdziwić i nie zdziwiło od dnia, w którym widziałem, jak udusił własną żonę.

– Już prawie go mamy. Idź prosto przed siebie, w takim tempie jak dotąd. Złapiesz go po przejściu dwóch przecznic.

– Co? Dokąd idziesz? – dopytywałem się. Ale on już zniknął. Niech go cholera.

Odetchnąłem głęboko, zakląłem po raz drugi, wyciągnąłem miecz i ruszyłem naprzód. Jedyne, o czym myślałem, to jak się wytłumaczę, jeśli to nie ten człowiek, którego szukamy?

Wtedy ujrzałem go w świetle padającym z drzwi tawerny. Wysoki, chudy mężczyzna wlókł się przygnębiony, nie zwracając uwagi na otoczenie. Zgarniacz? Skąd miałem wiedzieć? Tylko Elmo i Otto brali udział w najeździe na włości.

Rozjaśniło mi się w głowie. Tylko oni mogli rozpoznać Zgarniacza. Otto był ranny, a po Elmie ślad zaginął… Gdzie był? Pod zaspą w jakimś zaułku, zimny jak ta ohydna noc?

Strach ustąpił miejsca gniewowi.

Schowałem miecz i wyciągnąłem sztylet. Trzymałem go w ukryciu, pod płaszczem. Człowiek przede mną nie obejrzał się za siebie, gdy go doścignąłem i zacząłem iść obok niego.

– Paskudna noc, co, dziadku?

Chrząknął. Potem spojrzał na mnie. Oczy mu się zwęziły, gdy zrównałem z nim krok. Zwolnił i przyjrzał mi się uważnie. W jego oczach nie było widać strachu. Był pewny siebie. To nie był staruszek wałęsający się wśród slumsów. Ci boją się własnego cienia.

– Czego chcesz? – spokojne, bezpośrednie pytanie.

Nie musiał się bać. Ja bałem się za nas obu.

– Dźgnąłeś nożem mojego przyjaciela, Zgarniacz.

Zatrzymał się. W jego oku pojawił się niezwykły błysk.

– Czarna Kompania?

Skinąłem głową.

Przyjrzał mi się, mrużąc oczy w zamyśleniu.

– Lekarz. Jesteś lekarzem. Nazywają cię Konował.

– Miło mi cię poznać.

Jestem pewien, że w moim głosie było więcej pewności, niż faktycznie czułem.

Co mam teraz, do diabła, zrobić?

Zgarniacz rozchylił poły płaszcza. Spróbował pchnąć mnie krótkim mieczem. Uchyliłem się, rozchyliłem własny płaszcz, odskoczyłem po raz drugi i spróbowałem wydobyć miecz.

Zgarniacz zamarł. Spojrzał mi w oczy. Wydawało mi się, że jego oczy stają się coraz większe i większe… Zapadałem się w dwie szare kałuże… Uśmiech pojawił się w kącikach jego ust. Podszedł do mnie z uniesionym mieczem…

I jęknął nagle. Na jego twarzy pojawił się wyraz totalnego zdumienia. Wyrwałem się spod wpływu czaru, cofnąłem i stanąłem w pozycji obronnej.

Zgarniacz odwrócił się powoli i spojrzał w ciemność. Z pleców sterczał mu nóż Kruka. Sięgnął ręką do tyłu i wyciągnął go. Wyrwał mu się jęk bólu. Spojrzał na nóż i, bardzo powoli, zaczął śpiewać.

– Ruszaj się, Konował!

Czar! Dureń jestem! Zapomniałem, kim jest Zgarniacz. Ruszyłem do ataku.

Kruk nadbiegł w tym samym momencie.


Spojrzałem na zwłoki.

– I co teraz?

Kruk przyklęknął. Wydobył drugi nóż. Miał ostrze w kształcie piły.

– Ktoś zgarnie nagrodę Duszołapa.

– Dostanie szału.

– Masz zamiar mu powtórzyć?

– Nie. Ale co z tym zrobimy?

Bywały czasy, w których Czarna Kompania cieszyła się dostatkiem, nigdy jednak nie była bogata. Gromadzenie majątku nie jest naszym celem.

– Część forsy mi się przyda. Stare długi, co do reszty… Podzielcie się, wyślijcie do Berylu, cokolwiek. Jest do wzięcia. Dlaczego Schwytany miałby ją sobie zostawić?

Wzruszyłem ramionami.

– Jak sobie życzysz. Mam tylko nadzieję, że Duszołap nie dojdzie do wniosku, iż go oszukaliśmy.

– Tylko ty i ja wiemy. Ja mu nie powiem.

Strzepnął śnieg z twarzy starego. Zgarniacz stygł szybko.

Kruk wprawił w ruch swój nóż.

Jestem lekarzem. Nieraz amputowałem kończyny. Jestem żołnierzem. Widziałem krwawe pola bitwy. Mimo to poczułem niesmak. Ucinanie głowy trupowi nie przypadło mi do gustu.

Kruk skrył swe okropne trofeum pod płaszczem. Nie przeszkadzało mu ono. Gdy byliśmy już w powrotnej drodze, zapytałem go:

– Dlaczego właściwie za nim ruszyliśmy?

Nie odpowiedział mi natychmiast. Dopiero po chwili wyjaśnił:

– Kapitan w ostatnim liście kazał mi z tym skończyć, jeśli tylko będzie okazja.

Gdy zbliżaliśmy się do placu, Kruk powiedział:

– Wejdź na górę. Sprawdź, czy straszydło tam jest. Jeśli go nie ma, wyślij najtrzeźwiejszego z ludzi po wóz i wracaj tutaj.

– Dobrze.

Pognałem z westchnieniem do naszej kwatery. Wszystko za odrobinę ciepła.

Śniegu napadało już prawie pół metra. Obawiałem się, że moje nogi uległy trwałym uszkodzeniom.

– Gdzie byłeś, do diabła? – zapytał Elmo, gdy wszedłem, utykając. – Gdzie Kruk?

Rozejrzałem się wkoło. Nie było Duszołapa. Goblin i Jednooki wrócili. Obaj spali jak zabici. Otto i Wypieracz chrapali wniebogłosy.

– Jak Otto?

– Nic mu nie będzie. Co wykombinowaliście?

Usadowiłem się przed piecem i ściągnąłem buty. Stopy miałem sine i odrętwiałe, ale nie odmrożone. Wkrótce poczułem w nich bolesne mrowienie. Ponadto nogi bolały mnie od tego całego łażenia. Opowiedziałem Elmowi wszystko.

– Zabiliście go?

– Kruk powiedział, że Kapitan kazał skończyć tę zabawę.

– Tak. Nie sądziłem, że Kruk pójdzie go ukatrupić.

– Gdzie Duszołap?

– Nie wrócił. – Uśmiechnął się. – Pójdę po wóz. Nie mów nikomu. Za dużo tu gaduł.

Zarzucił sobie płaszcz na ramiona i wymaszerował.

Moje dłonie i stopy odzyskały w połowie ludzki charakter. Zerwałem się i capnąłem buty Ottona. Był mniej więcej mojego wzrostu, a na razie nie miały mu być potrzebne.

Ponownie wyszedłem w noc. Był prawie poranek, wkrótce miał nadejść świt.

Jeśli oczekiwałem jakichś wyrzutów ze strony Kruka, spotkało mnie rozczarowanie. Spojrzał tylko na mnie. Mam wrażenie, że naprawdę przeszył go dreszcz. Przypominam sobie, że pomyślałem: A może on jednak jest człowiekiem?

– Musiałem zmienić buty. Elmo poszedł po wóz. Reszta jest nieprzytomna.

– Duszołap?

– Jeszcze nie wrócił.

– Zasadźmy to nasionko. – Wyszedł zamaszyście w wirujące płatki śniegu. Pośpieszyłem za nim.

Na naszej pułapce śnieg się nie zbierał. Lśniła złotym blaskiem. Woda zbierała się pod nią i wyciekała na zewnątrz, by zamienić się w lód.

– Myślisz, że Duszołap dowie się, gdy rozładujemy to paskudztwo? – zapytałem.

– Idę o zakład. Goblin i Jednooki też.

– Dom mógłby się spalić nad ich głowami, a nawet nie obróciliby się na drugi bok.

– Mimo to… Ciii! Ktoś tam jest. Chodź tędy. – Ruszył w drugą stronę, zataczając krąg.

Po co ja to robię? – myślałem, skradając się przez śnieg z bronią w ręku. Wpadłem na Kruka.

– Widzisz coś?

Spojrzał w ciemność.

– Ktoś tu był.

Powęszył i pokręcił powoli głową w prawo i w lewo. Zrobił tuzin szybkich kroków i wskazał ręką na dół.

Miał rację. Ślady były świeże. Ta ich część, która oddalała się od pułapki, wyglądała na pozostawione w pośpiechu.

Spojrzałem na nie.

– Nie podoba mi się to, Kruk. – Trop naszego gościa wskazywał, że utykał on na prawą nogę. – Kulawiec.

– Nie możemy być pewni.

– Kto inny? Gdzie Elmo?

Wróciliśmy do pułapki. Czekaliśmy niecierpliwie. Kruk chodził w kółko, mrucząc do siebie. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek widział go tak podenerwowanego. W pewnej chwili powiedział:

– Kulawiec to nie Duszołap.

W istocie. Duszołap jest niemal ludzki. Kulawiec to jeden z tych, którzy znęcają się nad dziećmi dla przyjemności.

Dobiegł nas brzęk postronków i skrzyp kiepsko naoliwionych kół. Pojawił się Elmo wraz z wozem. Zatrzymał go i zeskoczył na ziemię.

– Gdzie byłeś, do diabła? – Ze strachu i zmęczenia zrobiłem się zły.

– Potrzeba czasu, żeby znaleźć chłopca stajennego i przygotować zaprzęg. O co biega? Co się stało?

– Kulawiec tu był.

– Niech to szlag. Co zrobił?

– Nic. Tylko…

– Do roboty – warknął Kruk. – Zanim wróci.

Zaniósł głowę do kamienia. Czary ochronne jak gdyby przestały istnieć. Włożył nasze trofeum do przygotowanego na nie zagłębienia. Złocista poświata zniknęła. Płatki śniegu zaczęły opadać na głowę i kamień.

– Jazda – wydyszał Elmo. – Czasu jest mało.

Złapałem za worek i dźwignąłem go na wóz. Przewidujący Elmo rozłożył brezent, by luźne monety nie wpadały pomiędzy deski podłogi.

Kruk kazał mi zgarniać rozsypane pieniądze pod stół.

– Elmo, opróżnij parę worków i daj je Konowałowi.

Oni dźwigali worki. Ja zbierałem na dole monety.

– Minęła minuta – oznajmił Kruk.

Połowa worków była już na wozie.

– Za dużo monet luzem – poskarżyłem się.

– Jak będzie trzeba, to je zostawimy.

– Co z tym wszystkim zrobimy? Jak to ukryjemy?

– W sianie w stajni – odparł Kruk. – Na razie. Potem zamontujemy w wozie fałszywe dno. Minęły dwie minuty.

– A co ze śladami wozu? – zapytał Elmo. – Może pójść za nimi do stajni.

– Dlaczego właściwie miałoby go to obchodzić? – zastanowiłem się głośno.

Kruk nie zwrócił na mnie uwagi.

– Nie zatarłeś ich, jadąc tutaj? – zapytał Elma.

– Nie przyszło mi to do głowy.

– Cholera!

Wszystkie worki były załadowane. Elmo i Kruk pomogli mi zbierać monety.

– Trzy minuty – powiedział Kruk. – Cicho! – Zaczął nasłuchiwać. – Duszołap nie mógłby tu dotrzeć tak szybko, prawda? Nie. To znowu Kulawiec. Jazda. Ty weź wóz, Elmo. Jedź w stronę przejścia. Zgubi nas w tłoku. Ja pójdę za tobą. Konował, spróbuj zatrzeć ślady Elma.

– Gdzie on jest? – zapytał Elmo, wpatrzony w padający śnieg.

Kruk wskazał palcem.

– Będziemy musieli go zgubić. Albo nam to zabierze. Naprzód, Konował. Ruszaj, Elmo.

– Wio! – Elmo szarpnął za postronki.

Wóz ruszył ze skrzypem. Zanurkowałem pod stół i wypchałem sobie kieszenie, po czym pognałem w stronę przeciwną do tej, gdzie, jak powiedział Kruk, znajdował się Kulawiec.


Nie wiem, czy miałem dużo szczęścia w zacieraniu śladów Elma. Myślę, że poranny ruch na drogach pomógł nam bardziej niż wszystko, co zrobiłem. Pozbyłem się chłopca stajennego. Wręczyłem mu skarpetkę pełną złota i srebra. Było tego więcej, niż mógł zarobić przez lata pracy w stajni. Zapytałem go, czy mógłby zniknąć, najlepiej opuścić Róże.

– Nie wrócę nawet po rzeczy – odparł. Rzucił widły, wybiegł i więcej go nie widziano.

Pospieszyłem z powrotem na kwaterę.

Wszyscy spali, nie licząc Ottona.

– O, Konował – powiedział. – Najwyższy czas.

– Boli?

– Tak.

– Kac?

– To też.

– Zobaczymy, co się da zrobić. Dawno się obudziłeś?

– Pewnie z godzinę temu.

– Był tu Duszołap?

– Nie. Swoją drogą, co się z nim stało?

– Nie wiem.

– Hej, to moje buty! Co ty, kurde, robisz w moich butach?

– Spokojnie. Wypij to.

Wypił.

– No, dobra. Co robisz w moich butach?!

Zdjąłem buty i ustawiłem je przy piecu. Ogień palił się bardzo słabo. Otto łaził za mną, gdy dokładałem węgla.

– Jeśli się nie uspokoisz, zerwiesz szwy.

Muszę przyznać, że nasi ludzie słuchają mnie, jeśli rady dotyczą leczenia. Mimo że Otto był zły, położył się i leżał spokojnie. Nie przestał jednak mnie przeklinać.

Ściągnąłem mokre ubranie i włożyłem nocną koszulę, która leżała obok. Nie wiem, skąd się wzięła. Była za krótka. Nastawiłem wodę na herbatę, po czym zwróciłem się w stronę Ottona.

– Przyjrzyjmy się temu bliżej. – Wyciągnąłem apteczkę.

Oczyszczałem właśnie okolicę rany, a Otto przeklinał cicho, gdy usłyszałem dźwięk. Skrzyp-tup. Skrzyp-tup. Zatrzymał się tuż pod drzwiami.

Otto wyczuł mój strach.

– Co jest grane?

– To…

Drzwi otworzyły się za moimi plecami. Odwróciłem się. Miałem rację.

Kulawiec podszedł do stołu, opadł na krzesło i dokonał oględzin pokoju. Przeszył mnie wzrokiem. Zastanawiałem się, czy przypominał sobie, co mu zrobiłem w Wiośle.

– Właśnie wstawiłem wodę na herbatę – powiedziałem pustym głosem.

Spojrzał na mokre buty i płaszcz, potem na każdego w pokoju, wreszcie z powrotem na mnie.

Kulawiec nie jest wysoki. Nie wywiera szczególnego wrażenia, jeśli spotka się go na ulicy, nie wiedząc, kim jest. Podobnie jak Duszołap, wkłada ubranie w jednym kolorze – brudnobrązowym. Strój był obdarty. Twarz zasłaniała mu wyświechtana, ciężko zwisająca skórzana maska. Otaczały ją splątane pasma włosów wystające spod kaptura – siwe z czarnym nalotem.

Nie powiedział ani słowa. Po prostu siedział i patrzył. Nie wiedząc, co innego uczynić, dokończyłem opatrywanie Ottona, po czym zrobiłem herbatę. Napełniłem trzy cynowe kubki, dałem jeden Ottonowi, drugi postawiłem przed Kulawcem, a trzeci wziąłem sam.

Co teraz? Nie mam pretekstu, by zająć się czymś. Nie mam gdzie usiąść, tylko przy tym stole… Niech to szlag!

Kulawiec zdjął maskę. Uniósł cynowy kubek…

Nie mogłem oderwać wzroku.

Miał twarz trupa, kiepsko zakonserwowanej mumii. Oczy były żywe, lśniące złowrogim blaskiem, tuż pod jednym z nich znajdował się jednak kawałek zgniłego ciała. Poniżej nosa, w prawym kąciku ust brak było fragmentu wargi. Widać było dziąsło i pożółkłe zęby.

Kulawiec wypił łyk herbaty, zmierzył mnie wzrokiem i uśmiechnął się.

O mało się nie zlałem.

Podszedłem do okna. Było teraz trochę jaśniej, śnieżyca osłabła, nadal jednak nie widziałem kamienia.

Na schodach rozległ się tupot. Elmo i Kruk weszli do pokoju. Elmo warknął:

– Hej, Konował, jak, do diabła, pozbyłeś się tego… – Słowa zamarły mu w gardle, gdy rozpoznał Kulawca.

Kruk spojrzał na mnie pytająco. Kulawiec obrócił się i odwrócony do mnie plecami, wzruszył ramionami. Kruk podszedł do jednej ze ścian i zaczął ściągać mokre ubranie.

Elmo zrozumiał, o co chodzi. Skierował się w przeciwną stronę i rozebrał przy piecu.

– Cholera, dobrze jest ściągnąć te łachy. I jak z tobą, Otto?

– Jest świeża herbata – oznajmiłem.

– Cały jestem obolały, Elmo – odparł Otto.

Kulawiec przyjrzał się każdemu z nas, a potem Jednookiemu i Goblinowi, którzy nie poruszyli się dotąd.

– No proszę. Duszołap sprowadził najlepszych z Czarnej Kompanii – mówił szeptem, lecz jego głos wypełniał cały pokój. – Gdzie on jest?

Kruk nie zwracał na niego uwagi. Włożył suche spodnie, usiadł obok Ottona i sprawdził moją robotę.

– Nieźle go zszyłeś, Konował.

– Mam mnóstwo praktyki w tym zakresie.

Elmo osuszył swój kubek i nalał wszystkim herbaty, po czym napełnił czajnik z jednego z dzbanów. Kopnął Jednookiego w żebra, podczas gdy Kulawiec wlepił wzrok w Kruka.

– Słuchaj! – warknął Kulawiec. – Nie zapomniałem o tym, co zrobiłeś w Opalu. Ani podczas kampanii w Forsbergu.

Kruk oparł się plecami o ścianę. Wyciągnął skądś jeden ze swych groźniej wyglądających noży i zaczął nim czyścić paznokcie. Uśmiechnął się do Kulawca, a w jego oczach widniał wyraz drwiny.

Czy ten człowiek nie bał się niczego?

– Co zrobiliście z pieniędzmi? Nie należały do Duszołapa. Pani dała je mnie.

Wyzywające zachowanie Kruka natchnęło mnie odwagą.

– Czy nie powinieneś być teraz w Wiązie? Pani kazała ci opuścić Wcięcie.

Gniew wykrzywił straszliwą twarz. Na czole i lewym policzku widniała blizna, wyraźnie odbijająca się od tła. Podobno ciągnęła się dalej, aż po lewą pierś. Ten cios zadała mu osobiście Biała Róża.

Kulawiec wstał, a ten cholerny Kruk rzucił:

– Masz karty, Elmo? Stół się zwolnił.

Kulawiec skrzywił się. Napięcie szybko narastało.

– Chcę dostać forsę – warknął. – Jest moja. Macie do wyboru: współdziałać ze mną albo nie. Jeśli tego nie zrobicie, możecie mieć nieprzyjemności.

– Jak chcesz ją dostać, to ją sobie weź – odparł Kruk. – Złap Zgarniacza. Urżnij mu głowę. Zanieś ją do kamienia. To nie powinno być dla ciebie trudne. Zgarniacz to zwykły bandyta. Jaką szansę miałby w starciu z Kulawcem?

Myślałem, że Schwytany wybuchnie. Nie zrobił tego. Przez moment nie wiedział, co powiedzieć.

Szybko odzyskał równowagę.

– Proszę bardzo. Jeśli chcecie, pójdziemy na noże. – Uśmiechnął się szeroko i okrutnie.

Napięcie osiągnęło punkt bliski eksplozji.


W otwartych drzwiach poruszył się jakiś cień. Pojawiła się szczupła, ciemna postać, która wbiła wzrok w plecy Kulawca. Odetchnąłem z ulgą.

Kulawiec odwrócił się. Przez chwilę wydawało się, że powietrze pomiędzy Schwytanymi zaiskrzyło.

Kącikiem oka dostrzegłem, że Goblin usiadł. Jego palce tańczyły w skomplikowanym rytmie. Jednooki, zwrócony ku ścianie, szeptał coś w śpiwór. Kruk odwrócił nóż, gotowy nim rzucić. Elmo złapał w rękę czajnik, by w razie potrzeby lać wrzątkiem.

Ja nie miałem pod ręką żadnego pocisku. Jaki wkład mogłem, u diabła, wnieść? Opisać potem ten wybuch w Kronikach. Jeśli przeżyję.

Duszołap uczynił maleńki gest, ominął Kulawca i zasiadł na swym ulubionym krześle. Wyciągnął nogę, przysunął nią sobie jedno z krzeseł i ułożył na nim stopy. Spojrzał na Kulawca.

– Pani przekazała mi wiadomość. Na wypadek, gdybym się na ciebie natknął. Chce się z tobą widzieć – całą kwestię Duszołap wypowiedział jednym tylko głosem. Był to twardy głos żeński. – Chce cię spytać o powstanie w Wiązie.

Kulawiec poderwał się. Jego ręka, wyciągnięta nad stołem, zadrżała nerwowo.

– Powstanie? W Wiązie?

– Buntownicy zaatakowali pałac i koszary.

Pokryta twardą jak podeszwa skórą twarz Kulawca utraciła kolor. Drżenie jego ręki stało się wyraźniejsze.

– Chce wiedzieć, czemu cię tam nie było, żeby temu zapobiec – ciągnął Duszołap.

Kulawiec pozostał w pokoju jeszcze może trzy sekundy. W tym czasie jego twarz przybrała groteskowy wyraz. Rzadko zdarzało mi się widzieć tak nagi strach. Odwrócił się i wybiegł.

Kruk rzucił nożem, który wbił się w ramę. Kulawiec nawet tego nie zauważył.

Duszołap roześmiał się. Nie był to znany nam już śmieszek, lecz głęboki, ostry, porządny, mściwy śmiech. Podniósł się i zwrócił w stronę okna.

– Och. Ktoś zgarnął naszą nagrodę? Kiedy to się stało?

Elmo ukrył swą reakcję, podchodząc blisko drzwi.

– Rzuć mi nóż, Elmo – poprosił Kruk.

Usiadłem obok Duszołapa i wyjrzałem przez okno. Przestało padać. Kamień był widoczny. Zimny, pozbawiony blasku, pokryty kilkucentymetrową warstwą śniegu.

– Nie wiem. – Mam nadzieję, że zabrzmiało to szczerze. – Całą noc szalała śnieżyca. Kiedy ostatnio wyglądałem, zanim on się pokazał, nie było nic widać. Może lepiej zejdę na dół.

– Nie trudź się. – Przestawił krzesło tak, aby widzieć plac. Przyjął od Elma herbatę, odwrócił się, by ukryć twarz, i wypił ją. Potem się zadumał.

– Zgarniacz wyeliminowany. Jego hołota w panice. I, co najsłodsze, Kulawiec ponownie okryty wstydem. Nie najgorsza robota.

– Czy to była prawda? – zapytałem. – Z tym Wiązem?

– Co do słowa – odparł głosem pełnym szalonej wesołości. – Ciekawe, skąd też buntownicy się dowiedzieli, że Kulawca nie ma w mieście? I w jaki sposób Zmiennokształtny zdążył zwąchać kłopoty tak szybko, że przybył tam i zgniótł powstanie, zanim urosło w siłę? – Kolejna pauza. – Niewątpliwie Kulawiec zastanowi się nad tym, gdy będzie wracał do sił.

Roześmiał się ponownie, a jego śmiech był łagodniejszy i bardziej mroczny.

Elmo i ja wzięliśmy się do przygotowywania śniadania. Z reguły Otto zajmował się gotowaniem, a więc zmiana procedury była usprawiedliwiona. Po chwili Duszołap zauważył:

– Nie ma sensu, żebyście tu siedzieli. Modlitwy waszego Kapitana zostały wysłuchane.

– Możemy odejść? – zapytał Elmo.

– Nie ma po co tu zostawać, no nie?

Jednooki miał swoje powody, lecz nas one nie obchodziły.

– Zacznijcie się pakować po śniadaniu – powiedział nam Elmo.

– Mamy jechać w taką pogodę? – zapytał Jednooki.

– Kapitan chce, żebyśmy wrócili.

Podałem Duszołapowi półmisek z jajecznicą. Nie wiem dlaczego. Nie jadał często, a śniadania niemal nigdy. Przyjął go jednak.

Wyjrzałem przez okno. Tłuszcza odkryła już zmianę. Ktoś strzepnął śnieg z twarzy Zgarniacza. Wydawało się, że otwarte oczy wpatrują się przed siebie. Niesamowite.

Ludzie włazili pod stół. Walczyli o monety, które pozostawiliśmy. Tłum roił się jak robaki w gnijącym trupie.

– Ktoś powinien oddać mu honor – szepnąłem. To był cholernie trudny przeciwnik.

– Masz swoje Kroniki – powiedział Duszołap. – Tylko zwycięzca oddaje honor powalonemu wrogowi – dodał.

Zwróciłem się już wtedy w stronę własnego talerza. Zastanawiałem się, co miał na myśli, lecz gorący posiłek był w tej chwili ważniejszy.


Wszyscy poza Ottonem i mną zebrali się przy stajni. Mieli przyjechać wozem po rannego. Dałem mu coś, dzięki czemu wytrzyma trudną drogę.

Trwało to długo. Elmo chciał wznieść baldachim, by osłonić Ottona przed śniegiem. Dla zabicia czasu zająłem się stawianiem pasjansa.

Nagle – jak grom z jasnego nieba – odezwał się Duszołap:

– Ona jest bardzo piękna, Konował. Wygląda młodo, świeżo, oszałamiająco, ale serce ma jak głaz. W porównaniu z nią Kulawiec to milutki piesek. Módl się, żebyś nigdy nie wpadł jej w oko.

Duszołap wyjrzał przez okno. Chciałem mu zadać wiele pytań, lecz żadne jakoś nie przyszło mi na myśl w tym momencie. Cholera, naprawdę zmarnowałem wtedy szansę.

Jakiego koloru ma włosy? Oczy? Jak się uśmiecha? To wszystko znaczyło dla mnie wiele, ponieważ nie mogłem się tego dowiedzieć.

Duszołap wstał i włożył płaszcz.

– Opłaciło się, choćby tylko ze względu na Kulawca – stwierdził. Zatrzymał się przy drzwiach i przeszył mnie wzrokiem. – Ty, Elmo i Kruk, wypijcie za moje zdrowie. Słyszałeś?

Wyszedł. W minutę później przyszedł Elmo. Zabraliśmy Ottona i wyruszyliśmy w drogę do Mejstriktu. Przez długi czas nerwy miałem do cna zszarpane.

Czarna Kompania

Подняться наверх