Читать книгу Ada strażniczka skarbu - Grażyna Bąkiewicz - Страница 5

Оглавление

Mogłabym jeszcze wrócić do domu, ale po co? Mama, Radek i Staś pośmialiby się ze mnie, a za chwilę i tak musiałabym ruszać z powrotem. Tego samego dnia iść dwa razy do szkoły to lekka przesada. Mogłabym ewentualnie przeczekać tę godzinę w towarzystwie maszkarona, ale na to nie miałam najmniejszej ochoty. Po namyśle postanowiłam wykorzystać czas podarowany mi przez los, by polecieć na budowę wiaduktu.

Wyjęłam z plecaka bułkę i gryząc ją, ruszyłam przez uśpione miasto.

Nie miałam daleko.

Z Zamkowej skręciłam w Podmiejską, a dalej już mogłam maszerować środkiem ulicy, bo na czas budowy wiaduktu została wyłączona z ruchu. Gdybym chciała, mogłabym tak iść i iść, bo ulica zmienia się w drogę, a droga ciągnie się aż po horyzont. Pani od historii mówi, że kiedyś wędrowali nią Celtowie, Goci i Hunowie. Mama twierdzi, że droga istniała jeszcze przed Hunami i w jakiejś zamierzchłej przeszłości, gdzieś na samym początku świata, przybyło nią plemię, które nie pozostawiło po sobie żadnej nazwy, za to zbudowało wzgórze i ukryło w nim skarb. Mama czerpie takie rewelacje z legend, więc wolę ich nie powtarzać na lekcjach historii, bo pani uważa, że to bujdy. Ale jeśli kogoś interesują opowieści o ukrytych skarbach, to proszę bardzo, mogę powtórzyć, chociaż nie biorę odpowiedzialności za ich prawdziwość. Otóż tamto plemię bez nazwy zbudowało sobie pośród lasów siedlisko. I to nie jakieś tam kurne chaty, ale ogromny kamienny pałac. W samym jego środku umieścili skarb. Zanim odeszli, zasypali pałac ziemią i kamieniami. W ten sposób powstało wzgórze. Stoki obsadzili lasami, by nikt się nie domyślił, że wewnątrz zostawili najcenniejszą rzecz, z którą tu przybyli, a której nie mogli albo nie chcieli zabrać w dalszą drogę. Podobno skarb tkwi wewnątrz wzgórza do tej pory. Nieliczni, którym udało się odkryć tajemnicę, osiedlali się na stokach, a potomkowie tych osiedleńców zbudowali u stóp wzgórza miasto.

Zamek na szczycie powstał dużo, dużo później. Zbudowała go księżna Oda, by po wieczne czasy stał na straży skarbu.

Prawdę mówiąc, uwielbiam takie historie.

Na placu budowy panował ruch.

Wszędzie kręcili się robotnicy w pomarańczowych kamizelkach. Koparki usuwały hałdy gruzu i sypały go na ciężarówki, a te, naładowane po brzegi, odjeżdżały w stronę zachodniego stoku.

Niezauważona przez nikogo, wspięłam się po rusztowaniu i zrobiłam to, czego robić nie wolno. Usiadłam na ochronnej barierce. Widać stąd wzgórze z zamkiem, miasto i dolinę. Chwilę potem zawisłam na ugiętych nogach głową w dół. To nic strasznego. Zupełnie jak na trzepaku, tylko trochę wyżej.Najlepsze jest otwieranie oczu. W jednej chwili wszystko się zmienia, ziemia jest u góry, a kawałek nieba pod nogami. Świat widziany z tej perspektywy mieści się między zamkiem, Starą Wsią i ulicą, przy której mieszkam. A najlepsze jest wrażenie, że w tym całym odwróconym wszechświecie tylko ja zachowuję właściwą pozycję. Jestem królową świata.

Wiem, że to niebezpieczne, i za każdym razem obiecuję sobie, że to ostatni raz i że nigdy, ale to przenigdy więcej tego nie zrobię. Ale robię. Raz pokazałam Mice i do tej pory tego żałuję. Nakrzyczała na mnie i ostrzegła, że powie o tym mojej mamie. Dlatego przychodzę tu tylko wtedy, gdy mam pewność, że nikt się za mną nie wlecze.

Tym razem miałam pecha.

Pod filarem zatrzymało się dwóch inżynierów. Na głowach mieli kaski, a na garnitury narzucone żółte odblaskowe kamizelki. Wisiałam nad nimi jak nietoperz. Z przywróceniem właściwej pozycji sobie i światu musiałam poczekać, aż sobie pójdą. Jeśli się bałam, to tylko tego, że lada moment któryś z nich spojrzy w górę i narobi niepotrzebnego rabanu. Na szczęście byli zbyt pochłonięci własnymi kłopotami.

– Dwa granitowe obeliski są już wyznaczone, musimy je tylko ściągnąć na dół – powiedział jeden do drugiego. – Trzeba to robić powoli, żeby ich nie połamać. Mamy na to tydzień.

– Zbudujemy pochylnię. Tyle że na drodze jest kilka skał, które trzeba rozkruszyć. A one są jakieś dziwnie twarde. Wiertła dosłownie ślizgają się po nich, a młoty odbijają się jak od gumy.

– W takim razie użyjemy ładunku wybuchowego.


– Problem w tym, że sondy wykazują puste przestrzenie wewnątrz wzgórza. Może to jakieś groty wymyte przez wodę, w każdym razie nie wiadomo, jak rozejdą się drgania po wybuchu. Istnieje niebezpieczeństwo wtórnego zawału. Mogą ucierpieć te starocie na wzgórzu, może nawet sam zamek.

– Wiem, ale nie mamy czasu na zabawę. Harmonogram nas goni. Musimy zaryzykować. Większe skały wysadzimy jutro po południu, powiedzmy o osiemnastej. Miejmy nadzieję, że nie stanie się nic nieprzewidzianego.

Uff. Wreszcie odeszli.

Był już najwyższy czas, bo nogi zaczęły mi drętwieć. Gdy tak zawisnę, mogę wisieć nieskończenie długo, ale bez przesady. No i najwyższy czas lecieć do szkoły, bo naprawdę spóźnię się na klasówkę.

Postanowiłam, że o podsłuchanej rozmowie opowiem dzisiaj w domu. Muszę tylko wymyślić, gdzie byłam, że mnie nie zauważyli. Do zwisu głową w dół nie przyznam się za skarby świata. Dopiero bym oberwała.

Ada strażniczka skarbu

Подняться наверх