Читать книгу Obłęd. Singielka i Otello - Hanna Bakuła - Страница 11

Kobieta kalafior

Оглавление

Nawet po roku od niefortunnej masakry, której dokonał pod pretekstem liftingu i „lekkiego zeszlifowania noska” konował Gómka bez specjalizacji chirurga plastyka, Molly wyglądała jak kalafior. Poliki były gruzłowate, nos purpurowy, a bóle nie ustępowały. Podobno gronkowiec, którym ją zakaził lekarz na skutek nieprzestrzegania podstawowych norm i z brudu, jest nie do końca usuwalny. Molly czasami miała wrażenie, że jej twarz płonie i stawała się coraz słabsza. Zdarzało się, że wjeżdżała autem na chodnik i drzemała przez chwilę, założywszy ciemne okulary, że niby tak sobie siedzi po nic.

Przyjaciele poradzili autotransfuzje z witaminą C u najlepszego internisty i irydologa na świecie, który wiele osób uratował. Molly jeździła do uroczego lekarza Macieja, który kiwał głową i wcale jej nie pocieszał. Po pół roku wizyt na dalekiej Woli Molly poczuła się lepiej, ale poskręcane sinawe policzki bolały szczególnie, gdy było ciepło. Znajomi trzymali mrożonki, które przykładała w czasie wizyt. Najlepszy, bo płaski, był rozdrobniony szpinak. Brukselka wykluczona.

Pogniewany o jej wyjazd z kolegami do Portugalii, po którym o mało nie umarła, Docent po jej ucieczce przed nim ze szpitala i zamieszkaniu przez Molly u przyjaciół zniknął, choć jego wielka zwolenniczka Matka i ponaddziewięćdziesięcioletni fan Ojczym mieli niewyraźne miny. Świadczyło to o tym, że Docent wpada na wczorajsze mielone i razem coś kombinują. Molly za dobrze znała pokrętną góralską duszę Docenta. Zamiast jodłowaniem mógł się zająć pismem węzełkowym, bo zamiast zwojów miał ewidentnie zdrewniałe supły. Trzeba go było dobrze znać, żeby nie uwierzyć w jego minkę słodkiej Jadziuni katechetki, która by chomika nie skrzywdziła.

Docent chomika przypominał na początku znajomości, zanim schudł od wygibasów seksualnych, a potem ciut pterodaktyla, bo po latach owisł mu owal zatroskanej buzi. Już na początku płomiennego romansu, w którym przez pierwsze lata wiosłowała Molly, „chomikami” – dusząc się ze śmiechu – nazwał kiedyś przy jej znajomych socjologach z Nowego Jorku pedałów, czyli gejów. Znajomi następnego dnia zadzwonili z prośbą, żeby nie narażała ich na takie sytuacje. Kiedy zwróciła Docentowi uwagę, obraził się i powiedział, że nazwa „chomik” jest milsza od „homek”, a tak się powszechnie mówi o pedałach, kto i gdzie nie chciał powiedzieć. Może na uniwersytecie?


Kiedy skończyła się seria transfuzji i codziennych zagranicznych zastrzyków, a Molly nadal nie mogła przebywać w cieple, ktoś podał jej adres bioenergoterapeuty, który nie był Mongołem, Chińczykiem, Ukraińcem, Rosjaninem czy też wonnym szyszkowym dziadkiem specjalistą z Borów Tucholskich, który pod skorupą brudnej flanelowej koszuliny w kratę i kudłatej brody ma pięćdziesiąt lat i jest nader czynnym seksualnie hipisem. O dziwo, był warszawiakiem i przyjmował w centrum.

Weszła do stalinowskiego bloku z lastrykowymi schodami, a na podeście czwartego piętra stał napakowany osiłek o aparycji dyskotekowego wykidajły. Jak to wykidajło, buzię miał gładką i szczere spojrzenie, ale patrzył trochę jak waran. Był dokładnie ogolony na łyso i jak większość ogolonych wyglądał na zadowolonego z siebie. Dresowe spodnie opinały wielkie globusy pośladków, a rękawy bluzy rozsadzały wałki od kanapy typu Magda lub Jola. Ewidentnie leciał na sterydach. Zawrócić nie było jak i po co. To wszystko było bez sensu, ale nie można zasypiać na stojąco jak koń i nie mieć siły wstać z łóżka.

Waran – cyborg wielkości szafy zaprosił ją do mieszkania widma z lat sześćdziesiątych. Zielone ściany, kratki, w których konały z nudów paprotki, i paskudne liście zwane dowcipnie „szczęściem małżeńskim”. Na krzesłach siedzieli, na oko, martwi pacjenci w kolorze cementu z wodą. Jednego wyrwała z transu chuda dziewczynina z rozpaczą w oczach, w dresie takim jak szef i zaprosiła do drugiego pokoju. Powlókł się za nią apatycznie.

Waran usiadł naprzeciwko Molly, która mała nie będąc, nagle przypominała kolibra z dinozaurem i patrzyła w okno. W oczy nie lubiła, a obcym wcale, chyba że w sytuacjach intymnych, wtedy – to bardzo. Waran, o nic nie pytając, zaczął machać łapami nad kalafiorowatymi policzkami. Mach i strzepnięcie, mach i strzepnięcie. Patrzył na nią obojętnie i sobie machał bez jednej myśli w oku. Molly apatycznie gapiła się na wydeptane przez wojska tatarskie boisko i okolice. Bramka była skręcona na osi. Mógł to zrobić tylko jej oprawca. Machu, machu i po Stachu, co za nuda.

Zwyciężyła jednak ciekawość i Molly zapytała, skąd dar, ale waran, imieniem pan Janek, wzruszył ramionami i machał jak lądujący gołąb. Nagle stupor, jakby przestawił jakąś dźwignię w mózgu i popłynęła historia o tym, że tak właściwie zajmuje się łowieniem astrali. Kiedy wybałuszyła oczy, powiedział, że nawet tu w pokoju jest mała ich kolejka. To te dusze, które zmarły nagle, zupełnie nieprzygotowane i nie mają dokąd pójść. Reszta ma.

Mówił jakby z piecyka z rurą i dość niewyraźnie, ale bez akcentu, z minimalnym niemym L:

– Astraly nie sposób polyczyć, ale nie ma takiej konieczności.

Astrale to również dusze, które wracają do swoich domów i nie zamierzają ich opuszczać. Ich obecność jest dla bliskich wyczuwalna i wzbudza niepokój. Wtedy przychodzi pan Janek i tłumaczy astralom, że już muszą sobie pójść na drugą stronę Styksu. Przeważnie się udaje, tak jakby miał zaziemskie biuro podróży. Opowiadał o tym, machając łapskami.

Po godzinie Molly szła do samochodu i rozmyślała o niewygodach związanych z nagłą śmiercią, starając się nie wpadać na astrale. Kiedy dojechała do domu bez podsypiania i pełna energii, zrozumiała, że pan Janek pomógł i postanowiła wrócić następnego dnia zgodnie z jego poleceniem. Szybko policzyła, że miesięczna kuracja to równowartość wycieczki do Kenii. Co też taki nieskomplikowany pan Janek robi z kasą? Na sterydy za dużo.

Obłęd. Singielka i Otello

Подняться наверх